Cześć. wpadłem w taki problem, poznałem 40 letnią kobietę z córka.
Wyglądało to dobrze, jednak po 2-3 miesiącach zaczeły się schody.
Dziwne zachowania, takie jak wybuchy złości, pretensje, problemy o wszystko. Jej córka również - stwarza wieczne problemy, może robić co tylko chce.
Na moje próby ustaleń dot. związku - byłem zbywany, że mam robić to co ona mi mówi - to z jej córką się ułoży.
Oczywiście to nie dawało efektów. Córka widząć brak szacunku matki do mnie, taki sam brak szacunku w moim kierunku stosowała.
Zaczęło się miedzy nami psuć coraz bardziej - na moje prośby aby pójść do psychologa, odpowiedzi, że to absurd, że ona niczego złego w swoim zachowaniu nie widzi.
Jej zachowanie było coraz bardziej toksyczne, pojawiały się kłótnie, ograniczanie seksu, różne zagrywki. Ogólnie nie czułem wsparcia i szacunku jakiego można oczekiwać od normalnego związku.
Jej poprzednie związki - kończyły się szybko, były partner ojciec dziecka - jest obarczany winą. Ale po tych kilku miesiącach zaczynam mieć wątpliwości czy to była jego wina.
4 miesiące temu - odszedłem po cichu, pozbierałem część swoich rzeczy. Odbyliśmy rozmowę - oczywiście na jej warunkach, krzyki, irytacja, że ja mam pretensje, że nie widzę w sobie winy.
Wyjaśniałem cierpliwie, potem pojawiły się z jej strony - objawy obojętności.
W takim sensie - że ona stwierdziła - że to wszystko przez brak motylków, że tak szybko zniknęły itp. Oczywisty absurd.
Powiedzialem jej, że to oczywiste, bo proza życia to nie roller coster, tylko trzeba umieć rozmawiać i starać się w związku.
Ona na to, że to nie może tak szybko zniknąć, bo zawsze miała dłużej...... przypomne kobieta 40 lat i takie podjeście.
Mija 4 miesiace - bez kontaktu - poza 2 spotkaniami w tym czasie i paroma wiadomościami.
Powiedziałem jej, że oczekuje decyzji ostateczne - czy w prawo czy w lewo. Spodziewałem się i chciałem w sumie otrzymać odpowiedź - że kończymy i finito i mam spokój
No to otrzymałem odpowiedź - że naciskam na nią. że ona czuje presje. Że mam nie naciskać, bo ona ma swój czas, i że ona chce poczuć że zatęskni za mną i czy jej będzie brakować.
No to w sumie zgodziłem się. Mija kolejny miesiąc.
Napisałem, że chciałbym umówić się by odebrać swoje rzeczy osobiste. Osobiste w stylu szczoteczka, bielizna, kurtki itp. idzie w końcu zima.
No to otrzymałem odpowiedź, że jej nie ma w kraju i będzie za 2 tygodnie. Ok mija 2 tygodnie pisze do niej, a ona że jej nie ma, i napisze mi jak wróci.
Mija znowu tydzień, wiem, że wróciła, bo widziała ją w sklepie osoba z mojej rodziny. I ja nadal czekam - na termin - kiedy będe mógł sobie odebrać moje osobiste i podstawowe rzeczy.
Nie mówię o wszystkich innych - które tam wniosłem do naszego wspólnego związku i pożycia. po prostu chciałem odebrać proste rzeczy - które nie są nikomu innemu potrzebne.
No i czekam. Poprzednia komunikacja zakończyła się tym - że ona stwierdziła, że nie wie czy coś czuje, że potrzebuje czasu, że mam nie naciskać. No to nie naciskam. Bo 2 wiadomości w ciągu 2 miesięcy to chyba nie jest jakiś szczególny nacisk.
I teraz pytanie co mam zrobić? bo nie rozumiem, jak można w taki sposób postępować. I jaki to ma cel te jej zachowanie? oczywiście ona moze sie tlumaczyć natłokiem obowiązków, wyjazdem służbowym z pracy, początkiem szkoły dziecka i 1000 innych ważniejszych spraw. Ale ja to widzę - że absolutnie nie jestem szanowany i nawet to że chce w spokoju sobie pójść swoją drogą nie jest szanowane.
Czy ktoś spoktał się z takim postępowaniem? i co zrobić? czy już iść grubo i zażądać zwrotu wszystkiego i definitywnie odciąć się do zera czy co? bo naprawdę nie rozumiem, co siedzi jej w głowie.
Drogie Kobiety powiedzcie mi - czy jak ktoś powie, że za 2 tygodnie napisze, i się umówimy na odbiór rzeczy - a potem mija ponad 3 tygodnie (wiadomo że wróciłI) a ona sie nie odzywa - to już to można traktowć jako kłamstwo? czy jest to już jakieś naruszenie zaufania? czy może to nic takiego i powinienem nadal czekać i wszyscy inni mają priorytet tylko nie ja. I to tylko w takiej prostej sprawie - odebrania swoich osobistych rzeczy.
Czy może jednak powiniem po prostu pójść na grubo - zażądać zwrotu wszystkich rzeczy, które były kupionie przeze mnie do "wspólnego gospodarstwa domowego" i zostawić jej puste ściany i pokoje? Może to jest metoda, żeby nie dać dmuchać sobie w kasze i może wtedy nabierze szacunku od mnie. Bo narazie chyba byłem zbyt dobry i kulturalny.
dzięki za porady