Tak sobie ostatnio zaczęłam wertować moje ostatnie relacje. I tak doszłam do wniosku, że w momencie, gdy ja zaczynam się angażować w relację z mężczyzną, ten zaraz zmienia nastawienie. To jest tak, że ja potrzebuję trochę czasu, żeby kogoś bliżej poznać, ale z reguły jest tak, że druga osoba wtedy bardzo się stara. No to, kiedy widzę, że ktoś się stara, to wtedy myślę że to już czas, żeby dać też coś od siebie, i też pokazać, że mi zależy. I właśnie w tym momencie wszystko się magicznie psuje. Facet zaczyna się wycofywać. Nie wiem, czy ja trafiłam na ludzi, dla których jestem na początku wyzwaniem i to jest dla nich fajne, a potem jak już im się uda mnie zdobyć, to robi się nudno i odpuszczają.
Ostatni zdaje się łatwo nie chce zrezygnować.
Ostatni zdaje się łatwo nie chce zrezygnować.
Jak już przy tym jesteśmy, to tak się składa, że w momencie jak się zaangażowałam w ten związek to wyszła jego narcystyczna i toksyczna natura. Człowiek, który najchętniej uziemiłby mnie w domu. Który też przestał dawać cokolwiek od siebie. Dopiero jak postawiłam wszystko na jednej karcie i odeszłam to zaczął cokolwiek robić . Tuż przed tym jak ostrzegałam, że w końcu odejdę, to się zaśmiał mi w twarz i powiedział, że i tak zostanę z nim... To, że teraz nie daje mi spokoju, to tylko i wyłącznie kwestia tego, że wie, że nie znajdzie drugiej takiej naiwnej... To jest desperacja i choroba.