Hej,
piszę ten post po bardzo długich wahaniach. Nie wiem jak mam się ustosunkować sama do siebie. Czuję jakbym miała 2 osobowości podejmujące decyzje, które mają zupełnie inne spojrzenie na życie etc.
Mam 33 lata, od wielu lat jestem singlem i zredukowałam swoją sferę znajomych. Zaczęło się to w 2018 roku kiedy to poczułam chęć zmiany, a miałam wrażenie, ze ludzie na około mnie wyznają inne wartości. Zmieniałam się i podświadomie czułam blokady i jakieś niezrozumienie od znajomych( szczególnie kobiet), wiele z nich wysyłało mi wiadomości obarczające mnie winą za wszystko, był victim blaming etc. Oddzielam kontakt. To bardzo mnie przewartościowało jako człowieka, wiele bitew ze sobą musiałam przejść aby pewne rzeczy zaakceptować i zrozumieć, spokornieć ( a jestem uparta , dążę do swego).
Mam wrażenie, ze ok roku temu moja transformacja się zakończyła. Czuje się bardzo dobrze ze sobą. Mam wrażenie, ze jestem coraz bardziej świadomym człowiekiem, wiele rzeczy musiałam przejść w ostatnich latach emocjonalnie i mentalnie, aby inne zrozumieć. Jestem singlem i tez mi z tym dobrze.
Problem w tym, ze moje drugie "ja" łapie się na tym coraz bardziej. Boje się znów wyjść z "nory" i zacząć poznawać ludzi lub ( co gorsza, sic!) kogoś na randki. Chciałabym założyć rodzinę i mieć dzieci ale boje się, ze jestem już za stara ( jak na polskie standardy pokolenia millenialsów) aby kogoś znaleźć.
Jestem typen indywidualistki, wiele rzeczy zrobiłam i osiągnęłam sama. Wiele moich koleżanek z przeszłości wykonywały podobne "życiowe kamienie milowe' będąc w związkach, posiadając chłopaka, albo właśnie szukając ( wg mnie na sile). WIele moich koleżanek wchodziło ze związku w związek, ja nigdy nie robiłam nic w życiu na zakładkę albo szybko. Zawsze musiałam coś przemyśleć.
( Tez jestem spontaniczna ale raczej w takich aktywnościach szybkich tu i teraz, nie w myśleniu na odległość).
Nie wiem co zrobić aby kogoś poznać. Czuję, że przegrałam życie, ze minęły mi najfajniejsze lata młodzieńcze i teraz będzie 35 a później 40 i do grobu). Wiem, ze tak nie powinnam mówić bo moje drugie "ja" bardzo cieszy się tym stanem i z nikim nie chce się wiązać. Nie wiem jak to pogodzić.
Ostatni realny związek skończył się w wieku 27 lat, od tamtej pory wiele randek z T indera, poznałam osoby z kretu różnych znajomych ale to były tylko takie lekkie znajomosci. Tak jakbym nie mogła 'przycisnąć' i postawić na swoim w relacji.
Wiele koleżanek takich właśnie było- dawało jakieś ultimatum, szantażowało chłopaka, były hiper emocjonalne, zbyt zabiegały o atencję, były głośne. A ja cały czas temu się przyglądałam z boku, bo nie rozumiałam dlaczego kobieta tak manipuluje mężczyzna - przecież on tez jest człowiekiem i ma mózg i myśli za siebie... A później wśród znajomych nawet mężczyzn byłam tylko tą która wysłuchiwała ich rozmów na temat obecnych kobiet jakie to one są złe etc...
Byłam zupełnie innym człowiekiem, dlatego odcielam wiele takich znajomosci. I to wcale nie była moja wina ze nie pasowałam, po prostu byłam inna. nie jak standardowa dziewczyna z grupy znajomych w oczach kolegów...
I ta myśl ciagle błądzi mi w głowie i blokuje mnie do podjęcia jakichkolwiek kroków- bo jak już wiadomo, czuje się super w mojej singielskiej strefie komfortu. I nie chodzi o to, ze jestem niedostępna czy zła lub ze stroszę piórka, nie. Po prostu czuje się dobrze w tym miejscu, czasie i momencie. Ale chce to zmienić. Tylko nie wiem jak.
Macie może jakieś rady dla mnie? Czy w ogóle to jest zrozumiale co napisałam?