Moja dziewczyna rozstała się ze mną praktycznie z dnia na dzień, po kłótni, po roku związku. Poszło o moje cechy charakteru, stwierdziła, że jestem dziki, za mało mówię kiedy spotykam się z jej rodziną a ona nie chce takiego męża. A ja naprawdę się starałem być rozmowny ale początki są trudne z obcymi u osoby na której Ci zależy. Stwierdziła, że z każdą jej rodzinną imprezą (jest bardzo przywiązana do rodziny, pochodzi z małej osady - cytując "moja rodzina to ja") jest i będzie u mnie problem bo nie będę chciał iść. To prawda, zawsze po spotkaniu, musiałem słuchać narzekań, że lepiej byłoby gdbym chodził cały czas wypity bo wtedy jestem bardziej rozmowny. Dlatego nie chciałem z nią na te imprezy chodzić, bo musiałem wysłuchiwać jak to się źle zachowywałem. Tak, poszło o kolejną imprezę z jej rodziną - wesele tym razem. Mimo, że już się zgodziłem to ona postawiła się i stwierdziła, że teraz to ona nie chce ze mną tam iść i dzień po kłótni zerwała. Mój błąd. Próbowałem z nią rozmawiać, rozmawiałem. Zerwała, powiedziała mi to w twarz (specjalnie przyjechała pod mój dom) ale była jak kostka lodu i osa jednocześnie - tak zła i wkurzona - nigdy jej takiej nie widzałem. Widząc, że to nic nie da odszedłem na pięcie nie oglądając się po krótkim cześć.
Wiele razy żartowała, że mnie zostawi - wiecie śmieszki. Nie wierzyłem, że można przemyśleć związek w jeden dzień i rzucić - zawsze mówiła, że to musiałoby trwać z tydzień, że to zbyt ważna decyzja - obustronna (sic!). Miała bardzo mocną relację z matką - matka jej przyjaciółka, a z ojcem żadnej. W weekend przed zerwaniem, spędzała cały weekend z matką - myślę, że mogła jej namieszać w głowie, stąd nagle nabrała chęci na to wesele, bo wcześniej nie była przekonana. Nigdy mi nie powiedziała, że mnie kocha. Na te słowa zawsze było "też mi zależy" albo coś podobnego. Dodam, że nie było tygodnia bez wymiany zdań albo kłótni ale zawsze się szybko godziliśmy. Potrafiliśmy się pokłócić przez telefon. Moja intuicja ciągle wariowała, że coś napisałem nie tak, że coś zrobiłem nie tak. Jakbyśmy uczuciowo nie byli na tym samym poziomie. Były piękne momenty ale całościowo ten związek to była sinusoida co oboje przyznawaliśmy. Raz z nią nawet zerwałem ale w wybuchu gniewu i pogodziliśmy się po chwili, tego samego wieczoru. Ostatni miesiąc, było coraz gorzej, stawiała ultimatum, że facet musi mieć auto bo nie pojedzie ze mną na wakacje. Tak, obiecałem jej to i sobie auta szukałem, bo chciałem ale na spokojnie. W końcu stwierdziła, że bez auta to ona woli z rodzicami pojechać na wakacje. Też święty nie byłem, czasami byłem zaborczy, złośliwy, robiłem czasami dramy i chciałem więcej kontaktu z nią a nie dwa razy w tygodniu po wiele, co prawda godzin. Potrafiłem z pracy dla niej wcześniej wychodzić nielegalnie, na pociąg do domu czekać 1,5h, odwoływać zajęcia naukowe, żeby tylko z nią się spotkać. Cóż, pierwszy poważny poważny, dorosły związek.
Minął już tydzień po rozstaniu a ze mną jest coraz gorzej. Do tej pory 0 kontaktu. Chciałbym ją odzyskać bo czułem między nami często taką więź (rozumienie się bez słów), dobrze mi się z nią gadało - jak z żadną inną dziewczyną. Myślę, żeby jej wysłać kwiaty, czy sam do niej pojechać (mam jedną rzecz jej do zwrócenia) czy złożyć życzenia ale chyba się odkochałem po krzykach typu "nie kocham cię" "nigdy cię nie kochałam, na początku byłam tylko zauroczona" "nie ma już nas" "to koniec, nie żartuję" i "jesteś [wulgaryzm]". A jednocześnie ocierała łzy i mówiła, że płakała od rana w pracy. Na social mediach nigdzie mnie nie zablokowała. Nie ma nikogo. Boli bo to jednak rok, mam 25 lat, ona też. Chciałem, żeby było z tego coś więcej ale chyba poznaliśmy się w złym miejscu i czasie. Myślę o niej, ale wiem, że to nie ma sensu?
Ja ją naprawdę kocham. Nigdy nie byłem tak zakochany. Lubiłem z nią spędzać czas, lubiłem ją jako człowieka - a teraz tego nie ma. Po prostu cięcie, jak skalpelem. Kiedyś wspominała, że dla niej gorzej byłoby gdyby właśnie tak ktoś uciął kontakt - szybko, że to bardziej by ją bolało. Jak rozstawały się jej koleżanki, to mówiła "wiadomo, że to nie był ten, skoro nie walczył o nią". Przy rozstaniu mówiła że to nic nie da bo ty się nie zmienisz.
Ona się nie odzywa, ja też nie. Emocje powinny po 3 tygodniach opaść, ale sam nie wiem. **Za kolejny tydzień ona ma urodziny, jak się zachować?** Napisać do niej? Może już po tym weselu, na które pójdzie sama - ale to mam się odzywać po dwóch miesiącach? Nie wiem, czy warto skoro poszło o moje cechy charakteru, jestem jaki jestem. Starałem się być lepszy, może to nie jestem ja? Mam błagać na kolanach kogoś kto mnie odrzucił? To nie bajka Disneya.