Mam 20 lat i od tego czasu zmagam się z przemocą, nie jest to przemoc o której słyszymy najczęściej czyli ta fizyczna, lecz werbalna i psychiczna. Doświadczam jej odkąd pamiętam, ale zdalam sobie z niej sprawę jak wystąpiły u mnie objawy nerwicy. Moim oprawca jest mój własny ojciec czyli ktoś kto powinien mnie wspierać, dbać o mnie, a nie ranić. O tym jak okropny jest mój własny ojciec uświadamiają mnie spotkania z psychologiem, coraz częściej zwracam uwagę na jego nienormalne zachowania, zachowania nie ojca lecz psychopaty. Dla niego jestem workiem treningowym, bo słabsza, żyjąca w jego domu i na jego rachunek i teraz pewnie wiele z was powie, że mam się wyprowadzić, ale wszyscy którzy mają nerwicę wiedzą, że nie jest to takie łatwe, kiedy boisz się wyjść z domu, a co dopiero zamieszkać samemu, jeszcze tym bardziej jako student. Czuje się jakbym byla w potrzasku, nie widzę żadnej drogi ucieczki od niego, mama jest bierna, na jej pomoc także nie mogę liczyć, nafaszeruje się lekami od psychiatry pójdzie do pracy i będzie udawała, że nic się nie dzieje. Boję się zgłosić gdzieś ojca, boję się że nikt mi nie uwierzy, ze mówi mi co mam jeść, że się ze mnie nasmiewa, że mówi, że nic nie osiągnę, ze traktuje mnie jak podczłowiwka. Tyle razy mu mówiłam jak bardzo mnie krzywdzi i on za każdym razem mi obiecuje, że już nie będzie, przez jakiś czas jest miły, a potem znowu i znowu i znowu. I jak.ja mam wyjść z nerwicy zyjąc z takim kimś pod jednym dachem. I tu pojawia się moje pytanie, gdzie go mogę zgłosić, czy są jakieś fundacje, jaką mam gwarancję, że nie zrobi mi krzywdy i nie wyrzuci z domu.
Tak naprawdę najlepszym rozwiązaniem byłoby usamodzielnienie się. Jesteś dorosła, nie musisz z nim mieszkać. Możesz iść do pracy, wynająć gdzieś pokój i pracować i studiować jednocześnie.
Tak, wiem, że boisz się wychodzić z domu, ale tu trochę masz wóz albo przewóz. Nie masz żadnej gwarancji na to, że po zgłoszeniu tego nie dostaniesz kopa z domu, a od przemocy najlepiej uciekać i się odciąć.
Bo jak to sobie inaczej wyobrażasz? Że to zgłosisz i on nagle przestanie?
Słuchaj, Nadia, mogę jedynie powiedzieć, jak było u mnie. Mój ojciec ma zaburzenia ze spektrum autyzmu, nigdy nie usłyszałam od niego, że mnie kocha lub że jest dumny - natomiast słyszałam, że byłam wpadką, że żałuje, że się urodziłam, nic ze mnie nie będzie itp. W wychowaniu moim praktycznie nie brał udziału i tak naprawdę zupełnie mnie nie zna jako osoby. W pewnym momencie po szczerej rozmowie z siostrą uświadomiłam sobie (tak, z dnia na dzień), że nie mam na to wpływu. Dla niej też nie był dobry, choć zawsze miał o niej lepsze zdanie, bo ja byłam emocjonalna a ona opanowana. On jest jaki jest, ja jestem jaka jestem - dlaczego powinnam kierować się opinią osoby, która mnie nie zna? Po co się tym denerwować i przejmować? Kim tak naprawdę dla mnie jest, ile dla mnie znaczy? Zaczęłam zadawać sobie dużo pytań i starać się przy jego nagonkach aby jednym uchem wpadało, a drugim wypadało.
Również chodziłam na psychoterapię i przykro przyznać, ale kiedyś ojciec był chory i podczas imprezy bardzo dużo wypił, byłam wtedy w domu i był w takim stanie, że mama bała się czy nic mu nie grozi. Pomyślałam wtedy, że nie czułabym nic w związku z tym. Każde spotkanie rodzinne bez niego byłoby przyjemniejsze. Mama mogłaby znaleźć kogoś lepszego. Dotarło do mnie, że on przez tyle lat traktował mnie podle, ale koniec końców to on dostał największą karę. Jego obie córki go nie kochają. Ten człowiek ma ogromne szczęście, że wyrosłyśmy na tak wspaniałe osoby (czego nie widzi), że nigdy tego nie odczuł z naszej strony.
Nauczyłyśmy się żyć z nim takim jaki jest, i wiesz co? Od tej pory nasze stosunki są o wiele lepsze. Wcale to nie sprawia, że nagle coś do niego czuję, ale po prostu nie przeszkadza mi już jego obecność. Za każdym razem jak mówi coś nieodpowiedniego - po prostu cała rodzina sprawnie udaje, że tego nie słyszała, kiedy robi jazdy to nikt się tym nie przejmuje, tylko są one od razu uspokajane bo po ludzku jesteśmy mądrzejsze od niego. Kłótnie w rodzinie spadły do zera. Po prostu przyznaje się mu racje albo puszcza mimo uszu, a on żyje w błogiej nieświadomości. Odkąd przestałam wymagać od niego miłości i zaakceptowałam to, jaką jest osobą - wszystko się samo rozwiązało. Pogodziłam się z wieloma rzeczami i przestałam na siłę chcieć inaczej.
Jesteśmy super zgraną rodziną, widzimy się co tydzień na obiadku, święta są prawdziwie rodzinne, zawsze wszyscy mogą liczyć na wzajemną pomoc - w tym ojca. W sobotę są jego urodziny i piekę mu na nie babeczki i przekąski, a są to urodziny ze znajomymi rodziców - zaliczają nas, swoje dorosłe córki, do tej paczki. Ile osób może tak powiedzieć o swojej rodzinie? Dodam tylko, że ojciec nadal ma o mnie jakieś super-fatalne zdanie i uwielbia je uzewnętrzniać.
Nie czuję żadnej potrzeby kiedykolwiek mu powiedzieć jaka jest prawda, jakim był ojcem, co do niego czuję ani jak to wpłynęło na całe moje życie. Wiem, że to nie ma absolutnie żadnego znaczenia.
Natomiast Tobie mogę poradzić, żebyś natychmiast się wyprowadziła. Ja wiem, to jest straszne, każdy na początku nie wie jak ogarniać życie. Człowiek nie wie ile kosztują produkty, jak planować wydatki, gotować, robić pranie, umówić się do lekarza itd. itp. Na to nie ma innego ratunku jak po prostu nauczyć się przez praktykę. Tak czy siak ten moment musi nastąpić - uwierz mi, że dyskomfort związany z życiem samemu nie ma porównania do życia w przemocowym domu! Pozwoli Ci to nabrać dystansu i być może też łagodniejszym okiem spojrzeć na swojego ojca. Jedno jest pewne - jego zachowania nie zmienisz. Możesz go zaakceptować, możesz go unikać. Jeśli jest bardziej "kontaktowy" niż mój, to może kiedyś sobie wyjaśnicie niektóre rzeczy.
Tutaj dla przykładu podam historię mojego przyjaciela, którego wychowywał ojciec tyran. Ma z tego powodu ogromne problemy z samym sobą i wyrażaniem uczuć, ale teraz ma 28l, żonę i dziecko w drodze, a jego ojciec na stare lata mocno złagodniał. Jego dwójka dzieci wyprowadziła się a kontakty zmniejszyła jedynie do koniecznych. I wiesz co? To go trochę otrzeźwiło, i choć jeszcze daleka droga, to coraz lepiej się ze sobą dogadują.
Koniecznie się wyprowadź. Mieszkanie samemu na swoim to jest wspaniała rzecz. 20 lat to dużo, czas wyrobić sobie własne nawyki życiowe.
Mam 20 lat i od tego czasu zmagam się z przemocą, nie jest to przemoc o której słyszymy najczęściej czyli ta fizyczna, lecz werbalna i psychiczna. Doświadczam jej odkąd pamiętam, ale zdalam sobie z niej sprawę jak wystąpiły u mnie objawy nerwicy. Moim oprawca jest mój własny ojciec czyli ktoś kto powinien mnie wspierać, dbać o mnie, a nie ranić. O tym jak okropny jest mój własny ojciec uświadamiają mnie spotkania z psychologiem, coraz częściej zwracam uwagę na jego nienormalne zachowania, zachowania nie ojca lecz psychopaty. Dla niego jestem workiem treningowym, bo słabsza, żyjąca w jego domu i na jego rachunek i teraz pewnie wiele z was powie, że mam się wyprowadzić, ale wszyscy którzy mają nerwicę wiedzą, że nie jest to takie łatwe, kiedy boisz się wyjść z domu, a co dopiero zamieszkać samemu, jeszcze tym bardziej jako student. Czuje się jakbym byla w potrzasku, nie widzę żadnej drogi ucieczki od niego, mama jest bierna, na jej pomoc także nie mogę liczyć, nafaszeruje się lekami od psychiatry pójdzie do pracy i będzie udawała, że nic się nie dzieje. Boję się zgłosić gdzieś ojca, boję się że nikt mi nie uwierzy, ze mówi mi co mam jeść, że się ze mnie nasmiewa, że mówi, że nic nie osiągnę, ze traktuje mnie jak podczłowiwka. Tyle razy mu mówiłam jak bardzo mnie krzywdzi i on za każdym razem mi obiecuje, że już nie będzie, przez jakiś czas jest miły, a potem znowu i znowu i znowu. I jak.ja mam wyjść z nerwicy zyjąc z takim kimś pod jednym dachem. I tu pojawia się moje pytanie, gdzie go mogę zgłosić, czy są jakieś fundacje, jaką mam gwarancję, że nie zrobi mi krzywdy i nie wyrzuci z domu.
Jakbym czytała o mojej matce. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że moje problemy można "nazwać" więc żyłam, jakby ich nie było, idąc standardem, zgodnie z oczekiwaniami - poszłam na studia. Nie było innej opcji, nic że przeżywałam najgorszy stres życia, nie umiałam sobie nic załatwić, pójść na zakupy, zaplanować budżetu, wybrać gaci, kupić nowych spodni czy nałożyć sensownej porcji jedzenia na talerz.
Bardzo trudno przeżyłam początek studiów. Ale to był survival, albo ogarnę te rzeczy, niezależnie od przepłakanych nocy, biegunek ze stresu, zajadania słodyczami nieprzyjemnych emocji o ucieczki w świat książek, albo... A właściwie nie ma drugiego albo. Nie miałam innej opcji, masz tu 600zł i radź sobie.
Być może sama musisz wykonać na sobie ten przymus i "wyrzucić się z domu", żeby odciąć się od toksyny.
Rozmowy nic nie dają. Nawet w najlepszym momencie mojej relacji z matką, tuż po terapii, po kilkukrotnych rozmowach: sprawiasz mi ból, robiąc to; pokazujesz, że uważasz mnie za beznadziejną, słabą, nic nie wartą; przestań, nawet jeśli myślisz że robisz to bo chcesz o mnie zadbać to jest właśnie na odwrót, zabierasz mi radość. I kiwała głową, że nie rozumie, ale już tak nie będzie...
I po trzech miesiącach to samo.
Terapia była wybawieniem. Ona jest taka sama - moja matka się nie zmieni, pozostanie człowiekiem przemocowym, który widzi we mnie małą dziewczynkę bez żadnych zdolności, umiejętności, której trzeba pomagać, bo ona nie umie, nie wie, nie potrafi, jest słaba i głupia.
Ja jestem inna - wiem, że mam wartość, wiele umiejętności, jestem dorosła, ogarniam swoje życie, to co mam - zdobyłam swoją pracą.
Nie wiem, na czym polegają Twoje spotkania z psychologiem, to terapia?