Cześć,
Na wstępie dziękuje tym wszystkim którzy dotrwają do końca mojej historii i tym którzy będą chcieli podzielić się swoimi opiniami na ten temat. I tym którzy posłużą radą.
Od razu powiem ze nie da się opisać 5 lat w jednej wypowiedzi, więc będę to bardzo streszczał. I rzucał wątkami które wydają mi się istotne w zrozumieniu kontekstu z mojej perspektywy. Pewnie i wypaczę trochę pogląd.
Ja 28 ona 25, Jestem w związku z K ponad 5 lat. Dość szybko zamieszkaliśmy razem, bo po niecałym roku. Razem zaczęliśmy studiować. Była to dla nas obojga nowa i trudna sytuacja. Starałem się by było jej jak najlżej. Wspierałem ją w czym tylko mogłem. Jak w każdym związku nastały sprzeczki i kłótnie. Jesteśmy przeciwieństwami. Wiec to chyba normalne? Zawsze wychodziliśmy na prostą. Nie mieliśmy nigdy takiej mega-poważnej kłótni gdzie latają talerze czy coś takiego. Po jakimś czasie mieszkania razem zaczęło mi doskwierać brak jej towarzystwa, była pochłonięta nauką do przesady. (Ja skupiłem się na rozwoju zawodowym i trochę olałem studia) Nie chciałem jej robić wyrzutów o to, że nigdzie nie wychodzimy przez jej naukę i stawiać na szali albo ja albo studia. Poruszaliśmy ten temat nie jedno krotnie. Wiedziałem, że to dla niej ważne, przetrwaliśmy to dochodząc do kompromisów nie narażając jej studiów. Po jej zakończonych studiach przeprowadziliśmy się na nowe mieszkanie. Zaczęliśmy trochę odżywać, wychodziliśmy raz na jakiś czas na kawę, obiad itp. W między czasie zaczął pojawiać się kolejny problem. Sex. A raczej jego szczątki, na początku związku potrafiliśmy kochać się parę razy dziennie. Dziś jest to raz na miesiąc czasem rzadziej. Poruszałem ten temat z K, jej po prostu się nie chce, nie potrzebuje tego. Libido bardzo niskie. Starałem się wypytać w czym leży problem. (Bo uznałem to za problem, było i nie ma?) Chciałem coś z tym zrobić, natomiast większość rozmów unikała. Im bardziej drążyłem tym bardziej się denerwowała. Początkowo myślałem, że to chwilowe, nie chciałem niczego na siłę. Więc początkowo spasowałem trudne rozmowy. Miałem nadzieje, że wrócimy do częstszych zbliżeń. Spędziliśmy fantastyczne wakacje tylko we dwoje i sporo innych sytuacji, które miały być motorkiem dla emocji. Względem poprzednich miesięcy było o 3 razy lepiej. Choć problem nadal pozostał i nie został do dnia dzisiejszego dokończony wspólną rozmową chociażby. W między czasie zaczęliśmy planować nasze dalsze życie. Chcieliśmy wybudować swój własny kąt. Mi się udało w między czasie dostać nową dobrze płatną prace, dzięki czemu mogłem odkładać na nasze wspólne 4 ściany. Dzięki czemu nasze plany były realne. Z K było trochę inaczej. Mimo dobrych studiów miała kiepskie zarobki i miała spore problemy ze znalezieniem pracy dobrze płatnej. Nie oszukujmy się w dzisiejszych czasach ludzie wyzyskują młodych. ;/ Mi to oczywiście nie przeszkadzało pod żadnym względem (jej względy finansowe). K postanowiła założyć własną firmę, chciała spróbować się z tym (temat na inną działkę). Tutaj zrobię mały przerywnik w postaci mojej pracy, Nowa praca nowe środowisko. I dużo obowiązków zacząłem być trochę roztrzepany. I mniej kontaktowy. Role się trochę odwróciły, teraz ja trochę do przesady byłem zajęty czymś. A ona się wściekała. Dochodzę teraz do sedna tematu, dlaczego piszę tutaj z prośbą o waszą rade. Pod koniec zeszłego roku K postanowiła wyjechać za granice, za praca. Normalnie bym optował za tym by została, że sobie poradzimy. Ona natomiast bardzo chciała rozwinąć skrzydła ze swoim biznesem i miała jechać z siostrą by zarobić na swoje cele. Nie robiłem zatem problemów, wiedziałem, że nie będzie tam sama. A chwilowa rozłąka mogła zdziałać cuda dla naszych problemów. Po wyjeździe zaczęliśmy mieć coraz gorszy kontakt, po części z mojej winy. Nie zawsze jej słuchałem. Byłem rozkojarzony. I nie dawałem jej wsparcia jakiego oczekiwała. Nie chce się teraz tłumaczyć, że to nie moja wina, ja to trochę inaczej widziałem po prostu. Doszło do tego jeszcze akcje z pozamykanymi granicami, więc nie mogę swobodnie pojechać do niej. Trwało to ok.2 miesięcy. Finalnie pokłóciliśmy się. Powiedzieliśmy sobie to co nas boli. Zaczęliśmy się rehabilitować nawzajem z rzeczami, które zawaliliśmy. Tutaj powstaje klu problemu. Dowiedziałem się, że przez okres, w którym to powinienem ją wspierać, rozmawiała i pisała z kolegą z pracy, gdzie jest. Wspominaliśmy nie raz, że nie w sos nam obojgu abyśmy utrzymywali kontakt z płcią przeciwną za plecami. No dobra, pisanie to nie zdrada. Lecz na dokładkę dowiedziałem się, że spotyka się z tym chłopakiem. Byliśmy niedługo po kłótni więc nie chciałem rozpoczynać kolejnej. Starałem się to rozgryźć delikatnie. Nie znałem człowieka, który pochwalił się tymi informacjami, więc uznałem, że powinienem bardziej uwierzyć swojej K a nie obcemu człowiekowi. Porozmawiałem z nią na ten temat. Początkowo ukryła/przemilczała fakt. Starała mi się uzmysłowić, że to są plotki i pomówienia. Uznałem, że niech tak zostanie. Powinniśmy sobie ufać po 5 latach, nieprawda? Po paru dniach tknęło mnie, (bo informator zaprosił mnie do znajomych na FB). Spytałem raz jeszcze, tym razem prosto z mostu. Dopiero wtedy potwierdziła, że się z nim spotkała, lecz było to spotkanie czysto koleżeńskie. W pracy nie mieli nigdy czasu porozmawiać więc się spotkali. Mnie to bardzo zabolało. Poczułem się zdradzony a moje zaufanie nagle zniknęło. Mieliśmy kolejne rozmowy. Postanowiłem K dać szanse, tez wyraziła chęć. Natomiast teraz nasze relacje są bardzo dziwne po tej sytuacji. Staram się pisać i dzwonić. Tak jak być powinno od samego początku. (nie wydaje mi się abym przesadzał w drugą stronę). Natomiast K mam wrażenie, że tylko odpowiada na wiadomości. Twierdzi, że to za dużo na raz, abym nie oczekiwał, że ona nagle zapomni, oddzieli te 2 miesiące krechą i zacznie od nowa być szczęśliwa. Że stopniowo.
Nie radze sobie z tą sytuacją. Nie wiem co mam o tym myśleć. Powiedział bym sobie, porozmawiajcie… Robimy to, ale czy rozmawiamy tak jak trzeba? Nasza rozłąka będzie trwać jeszcze miesiąc z kawałkiem. Na odległość jest dość ciężko…