Byłem w 2 letnim związku, który przerodził się z 5 letniej przyjaźni, zostawiłem moją byłą dziewczynę 6 lat związku który niekoniecznie się układał. Przeprowadziłem się do innego miasta z tego względu, że moja obecna dziewczyna pracuje stacjonarnie i nie było możliwośći żeby to ona gdziekolwiek się przeprowadzała, więc rzuciłem wszystko co było i przeprowadziłęm się do niej. Zamieszkalismy razem i to najszczęśliwsze dwa lata mojego życia. Pojawiały się kłótnie, bo oboje mamy ciężkie charaktery i każde z nas ma swoje za uszami, po alkoholu potrafiliśmy sobie robić jakieś akcje chociaż oczywiście nie zawsze. Życie na codzień to 100% symbiozy, wspólne mieszkanie, wakacje od czasu do czasu jakieś wypady. Finansowo nam dobrze się wiodło. Zawodowo śpiewa i czasami jeśli robiła projekt po za pracą dokłądnie 4 sytuacje, pokłóciłem się z nią o to, ja jestem osobą która się mocno zamyka po kłótni i długo dochodzę do siebie (kilka dni). Denerowałem się, bo jej praca jest ogólnie bardzo inwazyjna i to zrozumiałem mieliśmy kiedyś rozmowę na ten temat i to po prostu zaakceptowałęm, ale denerwowało mnie to, że po za pracą jeszcze dochodzą rzeczy właśnie te 4 sytuacje, które wchodza na sferę prywatną naszą i stąd jakieś głupie kłótnie. Po walentynkach które spędziliśmy na koncercie(ona nie jest typem kwiatów i różowych pluszaków) pojechaliśmy razem do naszego rodzinnego miasta i pojechalismy do mnie i podczas tej wizyty(sobota) dostałą propozycję od współpracownika "lecisz do Belgii w poniedziałek, tak czy nie?" bez wyjaśnień i konkretów. W niedziele obudziliśmy się na lekkim kacu i rzuciłem, że "nie spoko i że ja nie będę czekać na nią jeśli pojedzie i że nie chcę żeby leciała" okazało się, że współpracownik w ogóle nie pamięta że do niej dzwonił bo był tak pijany i ŻADNEGO wyjazdu w ogóle nie ma, ale byłem zdenerowowany o to, że znała moje stanowisko a wiem, że poleciałaby mimo wszystko, oczywiście ona też wiedziała, że ją kocham do tego stopnia że bym na nią czekał, ale jednak mnie to zdenerwowało i tak jak wspomniałem zdystansowałem się na 3 kolejne dni, ale nie było kłótni, kochaliśmy się jeszcze w któryś dzień i we wtorek ona pojechala do siebie do domu, miałęm dojechać ale nie dojechalem bo poszla sprzeczka przez messanger o jakieś pierdoły. W środę miałem do niej dojechać do domu, ale okazało się że coś jest nie zrobione w aucie i uznała że to moja wina i powiedziala, ze nie chce mnie widzieć. Więc nie pojechałem. To była środa, w najbliższy poniedziałęk planowaliśmy wyjazd do Albanii lub Barcelony. W czwartek zostawiłą mnie i wróciła do naszego mieszkania sama, musiałęm dojechac 300 km z kotem itp. Wróciłem okazało się, że pojechala do mamy gdzie już w czwartek powiedzialem jej, że szkoda na to energii wszystko że mamy wyjazd i porozmawiajmy jak ludzie i się nie kłóćmy. W niedziele dostałem telefon, że to koniec definitywny, że ona już tak dalej nie może, że się nazbierało i w ogóle nie da się tak traktować. Ja nie mogłem w to uwierzyć i dalej nie mogę, przez ostatnie 3 miesiące nie było nawet żadnej sytuacji między nami kraina "miodem płynąca" zero kłótni, miałem się jej oświadczać na tym wyjeździe też z tego powodu bo uznalem ze to bardzo dobry czas i chcę z nią być. Jedyna akcja to ta o której wspomniałem powyżej. Wpadłem w obłęd, moje życie się zawaliło, płakałem pisałem i błagałem, naprawdę błagałem, powiedziałem i naprawdę też zrozumiałem błędy, które popełniłęm i to, że to dla niej ważne i że po prostu się to zmieni. Nie potrafię pojąć decyzji jak z dnia na dzień można wyrzucić związek 2 letni w którym bawimy się w dom, jak można skreślić kogoś w ten sposób, znała mnie długi czas i wszyscy dookoła również, każdy to stwierdza, ze bardzo się dla niej zmieniłem i latałem za nią jak głupi, że byłęm po prostu fair. Spotkałem się z nią po 2 tygodniach od tego telefonu i powiedziala mi to samo podczas spotkania, zostawiłem jej pierścionek który kupiłem i powiedziałem żeby zrobiłą z nim co chce. Podczas rozmowy powtarzała, że "nie potrafi w tym momencie tego przepracować i nie wyklucza ze juz nie bedziemy razem" ze "mam mur w głowie". Brakowało jej konkretnych argumentów, bo wyciąganie że byliśmy na openerze 2 lata temu i byłem o nią zazdrosny to totalny brak argumentu, sama ma dużo za uszami, ale ja nigdy nie wywlekałem brudów, bo sprawa dla mnie się kończy w momencie jak ją dogadujemy. Ona teraz wyciągneła wszystko co możliwe. Próbowałem do niej dotrzeć racjonalną rozmową, ale też nie. Zostałem sam z mieszkaniem i bez planu na dalsze życie. Pękłem któregoś wieczoru i pisałęm z nią, rano była na kacu więc nawet rozmawiala ze mna przez telefon "na luźno" i śmiała się, że co teraz mnie chcesz "przekabacić" ja się śmiałęm że jakbym tego nie próbował od dłuższego czasu i rozmowa się zakończyła normalnie. Wiczorem zaczelismy rozmawiac przez msngr ponownie i rozmowa przeszła znowu na wyrzuty do mnie, ja pisałem, że to zabawa mną była i chociażby to, że pisze do mnie pod pretekstem czegoś albo że ma związek ze mną na fb(wiem dziecinada, ale jednak wchodzilem 10 razy dziennie sprawdzić czy dalej jest, amok) to zabawa mną. Cały czas podczas wszystkich rozmów podkreślała "w tym momencie" "w obecnej chwili" "w tej chwili" itp ze nie moze tego przepracować. Ja pękłem, bo bardzo ją kocham i napisalem jej to wszystko, po prostu niezrozumiałę jest dla mnie jak można z takiego powodu zrezygnować z dwóch szczęśliwych lat. Zapytałem czy ktoś jest, ale nie, nie ma. Usunęła związek po tej rozmowie i zaczęła się zachowywać wobec mnie jak do wroga, wczesniej bardzo mnie ignorowała, a teraz jak odpisuje to pisze chamsko jak do nikogo... Na instagramie dalej ma nasze wspólne zdjęcia, postanowiłem, że nie będę się teraz odzywać do niej, musiała wrócić do rodzinnego miasta, bo jak wiecie artyści nie mają pracy w obecnym czasie. Nie odzywam się od tygodnia i nie udzielam na social mediach, wczesniej bardzo dużo ciężkich grafik wrzucałem na instastroy, teraz po prostu ucichłem i nie "eksponuję" mojego stanu psychicznego, który jest tragiczny. Rozmawiałęm z nią ostatni raz w niedzielę. Powiedzcie mi, co robić, chcę o nią walczyć, bo jestem przekonany, że to miłość mojego życia, mimo że wszyscy dookoła mówią żebym już to olał i to nie klepanie ślepe po plecach tylko mówią to ludzie, którzy jak coś odwaliłem to nie stawali po mojej stronie tylko po stronie racji, zawsze. Chciałbym żeby wróciła i było normalnie, zrobiłbym wszystko, ale moje słowa już nic nie znaczą i każda rzecz jak rozmowa z jej ojcem czy matką nie przyniosła skutku. Nie piszę, ale co dalej? Doradźcie mi, proszę Was, bo każda rzecz, którą zrobiłem była nieskuteczna i nie poznaję jej...
PS. przepraszam za błędy i brak ładu