Cześć!
Naprawdę nie chciałam tego robić, ale w końcu z czystej ciekawości zakładam wątek na forum. Z góry proszę o przemyślane odpowiedzi - przydadzą się zwłaszcza panów i/lub pań, które miały (mieli) do czynienia z podobnym zachowaniem lub osobami z tej kultury (kraju).
Mam 20 lat, wyjechałam na pół roku do Austrii na studia. Na miejscu poznałam na początku wyjazdu faceta - 3 lata starszego, z Kanady. Nie mogę powiedzieć, że jest nieprzyjemny dla oka - bardzo wysoki, blond włosy, niebieskie oczy, aktywny sportowo. Na samym początku ujęło mnie zachowanie, jednak z czasem zaczęło męczyć - już spieszę z wyjaśnieniami.
Gość na tyle mnie zainteresował (rzadko mi się to zdarza, raz na parę lat, więc jak już się dzieje - interesuje się trochę bardziej), że znalazłam go później na facebooku. Pyk, zaproszenie. Potem on od razu wyłapał mnie na Instagramie. Potem cisza. Na parę dni poleciałam z powrotem Polski - tu ten delikwent, nazwijmy go Y, się odezwał.
I teraz, żeby się nie rozdrabniać, przedstawię schemat naszych rozmów. Odzywał się, pytał o różne rzeczy (od razu powiem, że to kwestia kulturowa, o czym dowiedziałam się później - ludzie z Kanady i (chyba) USA mają zupełnie inny sposób pisania ze sobą czy w ogóle już o flirtowaniu przez Internet nie wspominając), po czym rozmowa się urywała. Dwa, trzy dni później to samo. Później przez półtora tygodnia codziennie do mnie pisał, ale własnie tak jak my tego nie robimy - czyli krótko, pytał jak mój dzień, co planuję robić, co robię, żartował itp. Potem znowu cisza.
W końcu, w jakiejś rozmowie od słowa do słowa w żartach poszło, że moglibyśmy wyskoczyć na Jagermaistera w czwartek (kilka tygodni temu). Spoko spoko, tylko że... czwartek, ale bez godziny i miejsca. Ale ok, stwierdziłam, że pewnie odezwie się z tym dnia następnego lub w sam czwartek, w końcu to tylko drink.
No i się nie odezwał. W czwartek, o godzinie wieczornej, z ciekawości (i irytacji) spytałam go na luzie, co się stało z tym drinkiem. Odpowiedź? Zapomniał, i przypomniał sobie godzinę przed moją wiadomością
Wiadomo, irytacja ścisnęła, ale nie będę robić z siebie idiotki, i po prostu nie odpisałam mu na to. Stwierdziłam, że sprawa jest jasna - facet nie jest zainteresowany (pomimo wypisywania do mnie) i właśnie mi to pokazał. Więc stuliłam dziób i tyle.
I w tym momencie pan Y zaczął do mnie wypisywać, czy jestem na niego zła, czy może chcę się do nich (naszych znajomych z grupy) przyłączyć, że on nie chciał...pitu pitu. Nie znoszę graczy, więc byłam dość oschła i poirytowana. Skończyło się na moim pytaniu, czy idzie na imprezę naszej grupy następnego dnia - nie, bo ma trening.
Ale na imprezie okazało się, że mocno spóźniony, ale przyszedł. Jak tylko go zobaczyłam w drzwiach wejściowych, to od razu zawróciłam i poszłam w innym kierunku (trochę wypiłam ze znajomymi, a nie miałam ochoty po drinku rozmawiać z gościem czy czuć się głupio). Ba, nawet byłam pewna, że mnie a) zignoruje, b) nie pozna po dwóch tygodniach niewidzenia mnie. Więc stanęłam odwrócona plecami, modląc się o to, by po prostu sobie poszedł. Gość jednak mnie wyhaczył, podszedł, chwycił mnie za ramię, przywitał się. Spytał, czy dobrze się czuję (potknęłam się o coś), podobno pytał, czy jestem na niego zła (obok stała moja koleżanka - ja tego pytania nie pamiętam). Pamiętam jedynie, że stał potem, i gapił się we mnie przez chwilę jak cielę w malowane wrota. Potem zaczął się jąkać i powiedział, że wobec tego ,,złapiemy się później." Od koleżanki stojącej obok wiem jedynie tyle (naprawdę słabo się wtedy czułam), że facet wyglądał na bardzo skruszonego. Cóż, ale potem był zainteresowany już tylko innymi dziewczynami, więc z bolącą dumą, ale jednak dumą, skreśliłam go z listy.
Dwa tygodnie później, gdy już prawie zapomniałam o bolącym ego, chłopak znowu się odezwał. Z zapytaniem, czy wciąż jestem na niego zła. Rozmowa jakoś się potoczyła, ale wciąż dziwnie (w ich stylu, dla większości z nas takie pisanie jest irytujące i dziwne). Potem zamilkł. Odezwał się potem na ig przy jakiejś mojej nieprzyjemnej sytuacji podróżniczej (dodatkowo przez cały ten czas oglądał wszystkie moje relacje i "lajkował" to, co ewentualnie wrzuciłam).
Kilka dni później znowu się odezwał - z zapytaniem, czy nie miałabym ochoty gdzieś z nim wyjść w czwartek (tj. czwartek w zeszłym tygodniu). Ze względu na to, że jest to osoba bardzo pewna siebie, tego jak wygląda i przez jej zachowanie, zgodziłam się, ale z nieufnością (przez akcję z poprzednim spotkaniem) i trochę oschle ( w sensie tak, chętnie, ok, spokojnie). Tym razem to on się wysilał - gdzie chciałabym pójść, o której mi pasuje, czy na pewno nie chcę pójść w jakieś konkretne miejsce.
Do rzeczy. Chłopak był ewidentnie zdenerwowany, bo trochę się spóźniałam bez zapowiedzi (wypadek po drodze), później rozmowa w barze bardzo sympatycznie, bardzo żartobliwie. Pytałam go o ich kulturę, czemu właśnie piszą tak, a nie inaczej (jakkolwiek durnie to nie brzmi słowem pisanym, to jest to dość ciekawy temat - tutaj na Erasmusie widać tyle różnic kulturowych w kontaktach towarzyskich, że się tym zainteresowałam). Później poszliśmy na spacer, rozmawialiśmy o wszystkim, powiedział mi o swojej rodzinie, o domu, skąd jest, o jakichś lekkich problemach rodzinnych.
Od razu zaznaczę - wydawało mi się, że trochę znam facetów, więc nie poruszałam pewnych kwestii w ogóle (bo sama tez nie lubię) - czyli nie robiłam maślanych oczu, nie zakochałam się, nie śmiałam z każdego żartu piskliwym falsetem, nie zgadzałam ze wszystkim, co leci.
Koniec końców, poszliśmy do jego akademika, który był bliżej, by usiąść i pogadać w ciepłym miejscu.
Ze względu na to, że głupia nie jestem, od razu wiedziałam, że granicę będę musiała mocno postawić. Bo chłopak jest starszy, doświadczony, bo jestem w jego jednoosobowym pokoju z nim sam na sam. Chemia była (z wyglądu bardzo mi się podoba, ja jemu też się ogromnie podobałam - jak sam mi powiedział i wtedy, i później), ale na wszelkie zaloty powiedziałam wprost - nie na pierwszym spotkaniu (nie znoszę słowa randka - kojarzy się z niewypałem i oczekiwaniami). Że go lubię, ale jestem tu na parę miesięcy, i nie zrobię niczego z kimś, kogo nawet nie wiem, czy lubię. I w tym momencie poczułam, że zyskałam. Naprawdę. Bo od tego momentu zaczęła się szczera, normalna już rozmowa - o naszych przyjazdach tutaj, o doświadczeniach towarzyskich, seksie (tak, seksie ogólnie), nauce, studiach, planach. Następnie chłopak postanowił, że mnie odprowadzi (do akademika położonego godzinę piechotą od jego akademika, więc było mi miło). Dodatkowo dał mi swoją kurtkę - w swojej o tej porze zamarzałam. Po drodze rozmawialiśmy, czasami wspólnie milczeliśmy (nie muszę non stop mówić o czymś). Gdy jechał samochód, chwycił mnie za ramiona i przestawił na stronę chodnika dalszą, a sam się przesunął na moje miejsce. Żartowaliśmy, ale w pewnym momencie poprosił, bym nie szturchała go w żartach (on też to robił) i nie modulowała głosu (tylko dla celów humorystycznych), bo wywołuje w nim to wiadomą reakcję.
Odprowadził mnie aż do holu, przytulił na pożegnanie. Chciałam oddać mu kurtę - stwierdził, że nie chcę mu się jej nieść i żebym ją zachowała ( ).
Potem nie odzywał się cały dzień. Dopiero w piątek pod wieczór napisał mi na innym portalu, żebym sprawdziła facebooka (dość niecierpliwy był). Okazało się, że ,, jeśli chcę, możemy wziąć to na spokojnie (take it slow), bo on mnie bardzo polubił i nie chce, żebym myślała o nim wciąż jako o fuckboyu (mieliśmy o tym rozmowę przez jego zachowanie, ale humorystycznie)." I że chce być ,,lepszym facetem" i że proponuje, żebyśmy zrobili tak - ja na spokojnie ogarnę się towarzysko (widział, że dostawałam wiadomości od innych kolegów ze studiów - dość mną zainteresowanych) i zobaczę, czy nie polubię innych gości od niego, a jak po następnym spotkaniu wciąż będzie ta chemia i wciąż będzie mnie tak samo lubił, to że wtedy będzie chciał się postarać na wyłączność., bo tak mnie polubił.
Ja stwierdziłam, że oczywiście jest mi ogromnie miło, ale zaniepokoiła mnie pora, o której napisał te wiadomości (21:30 w piątek). Stwierdziłam, że poczekam z jakimś pytaniem się do następnego dnia, bo może coś wypił i go wzięło (choć on mi to pisał, jak się go pytałam, o co chodzi z tą wiadomością, więc nie to, że napisał i basta - normalnie o tym mówił).
W sobotę napisał z kurtką. Spytałam się go, o co chodziło z tymi wiadomościami z wczoraj, to poprosił, czy możemy o tym porozmawiać później [na żywo]. Pisał do mnie kiedy może przyjść, czy ta godzina mi pasuje. Jak pisałam bez jakichś rewelacji (jasne, ok, z przyjemnością) (z takimi ludźmi trzeba na spokojnie, bez desperacji - prawda, Panowie), to spytał się mnie po chwili, że ,, nie miałby nic przeciwko gorącej herbacie i rozmowie na godzinę czy ciut więcej." Ok, miło mi, zgodziłam się. Przyszedł w punkt o umówionej godzinie, herbatę dostał. Potem rozmawialiśmy o wszystkim u mnie, o kuchni, o podróżach, wypytywał mnie o Polskę. Pytał się mnie też, czy mogę mu powiedzieć, co mnie w nim wkurza (wspomniałam mu już raz o tym pisaniu i o tym, że jest po prostu graczem). W pewnym momencie delikatnie spytałam się go, czy może mi powiedzieć, o co chodziło z tymi wiadomościami - i do razu spytałam - i czy pił coś wtedy jak pisał. Powiedział, że był wówczas na spotkaniu ze znajomymi i pił piwo, ale że wszystko co napisał to prawda i że on chciał tak i to napisać. Chwilę rozmawialiśmy o czymś innym, po czym nagle on zaczął nagle mówić o takich dość poważnych sprawach - że on mnie bardzo lubi, że fajnie by było spróbować być z kimś, kogo się lubi (oni mówią ,,like", my byśmy pewnie powiedzieli, że podoba się i że tę osobę lubimy/czujemy chemię), bo on nigdy nie był w dłuższym związku niż parę miesięcy. Zaczął mówić o przeżyciach z collegu, i tak dalej. I nagle zaczął mówić, że on się jednak trochę boi, bo on tu zostaje na dwa lata, a ja za parę miesięcy wyjeżdżam, i on boi się być zranionym. Zdziwiło mnie, że facet, i to gracz, zaczyna o tym mówić. Jak do tej pory tylko słuchałam, tak teraz powiedziałam (dosłownie): ,, Że nie powinnam tego mówić, ale jakby faktycznie do czegoś poważnego między nami doszło i coś byśmy poważnego poczuli, to że ja nie mieszkam w Afryce, są różne opcje, a bilety lotnicze do Polski naprawdę nie są drogie". I że ,,o zranieniu można mówić, jak się coś do kogoś już czuje, a my się sobie na razie tylko i aż podobamy, i tylko i aż lubimy - i że mówienie o czymś, co nie wiadomo, czy się wydarzy, jest bez sensu." ( Facet naprawdę mi się podoba, ale starałam się być racjonalna i nie spłoszyć go niczym, co normalnie mężczyzn odstrasza w zachowaniu kobiet). To on wtedy stwierdził, że czego ja chcę - czy ja się chcę z nim przyjaźnić. Powiedziałam wprost, że nie wiem, bo spotykamy się dość krótko, lubimy, ale bardzo dobrze jeszcze nie znamy. On wówczas powiedział, że wobec tego on proponuje faktycznie ,,wziąć to na powoli i na spokojnie" i na luzie się jeszcze pospotykać. Zgodziłam się, bo jak inaczej miałabym to widzieć w logiczny sposób?
Na pożegnanie dłużej mnie przytulił, a gdy wychodził, był dość zamyślony.
I widzicie, wszystko byłoby w porządku, a ten wpis by się nie pojawił, gdyby nie jeden fakt. Że się od tego wieczoru sobotniego nie odezwał. Rozumiem 2, 3 dni, ale prawie tydzień? Wiem, ze to głupie, ale przecież ja widzę, że on czasem (rzadko, bardzo rzadko, ale jednak) pojawia się na fb, że obserwuje mi łakomie wszystkie relacje na ig (dla osób nieużywających - po prostu widzę, kiedy on wchodzi, i że od razu przegląda mi wszystko, co wrzucę). Codziennie. Ale się nie kontaktuję.
Ja nie naciskam. To pewny siebie typ, nie ktoś, kogo trzeba zachęcać. A wiem, że nic tak nie odrzuca, jak desperacja. Jest mi coraz gorzej z tym, ale wciąż się nie odzywam - bo albo mnie olał (jeśli tak, to będzie mi bardzo przykro, bo sam zaczął mówić o takich rzeczach - ja tego unikałam, a przynajmniej oczekiwałabym jakiejś wiadomości, że jednak pomyślał i to bez sensu [ skoro był w stanie napisać i mówić o związkach i byciu na wyłączność]. Albo bierze mnie na przeczekanie (bo obserwuje jednak to, co robię, i to szybko) - ale aż tydzień? Na początku myślałam, że chce odpocząć/przemyśleć to/jest zajęty, ale ludzie, aż 5-6 dni? Ok, wcześniej też pisał czasem po 5 dniach, dwóch tygodniach, ale czy ktoś może mi wyjaśnić o co chodzi?
Wiem, że się rozpisałam - ale naprawdę miałam bardzo ciężki rok (na początku studiów w niefajny sposób rzucił mnie mój pierwszy i jedyny chłopak, w lipcu zmarła mi babcia, a tydzień później zaczęła się afera z moimi rodzicami [mama postanowiła się rozwieść], do tego mój brat choruje na boreliozę i ma coś nie tak z psychiką [zaczął brać leki, a jest dopiero w podstawówce] i myślałam, że przynajmniej jedna sytuacja może wyjdzie normalnie, bo jestem po prostu bardzo zmęczona. Zwłaszcza, że tym razem stosowałam się do rad od kolegów - nie narzucać się, nie mówić o uczuciach, problemach, być miła, sobą, ale trochę jednak niedostępna, nie pisać pierwsza.
Przypominam - facet jest z innej kultury, bo z Kanady, a tam podobno sposób flirtowania znacznie różni się od naszego europejskiego (nawet to cholerne pisanie).
Proszę o pomoc w zrozumieniu sytuacji, bo jestem już po prostu bardzo zmęczona i dość smutna. Ale nie natrętna.