Cześć!
Mam takie pytanie, bo od pewnego czasu się spieramy z żoną o jej samotne imprezowanie.
Żona, jak mówi, nie lubi imprezowac, bo picie i tańce po klubach to nuda, strata czasu i pieniędzy. Muzyka głośna, pogadac się nie da. Jeszcze zaczepiaja obcy faceci i trzeba odganiac. Przynajmniej tak mówi jak ja proponuję bysmy poszli czasem razem, wzglednie ze znajomymi. Więc razem nie chodzimy, tym bardziej ze wiecznie zmeczona po pracy i trzeba w weekend odpoczywac
Stanowisko to wcale nie przeszkadza jej lazic samej, najlepiej z kolezankami (same singielki, w glowie tylko jak wyrwac faceta, przewaznie zreszta co chwile inny). Niby najlepsze psiapsiolki, ale w domu raczej brzydko mowi o nich (typu ze latwe lafiryndy, itd). Czasem jakies wezma facetow z tindra, bo mieszane towarzystwo zawsze ciekawe. A facet z tindra to szczyt marzen. Seksu tylko chce, wiec malo wymaga
Nagle sie okazuje ze imprezy są spoko. Typowy scenariusz: seksi wdzianko (krotka mini i szpile), wylot w piatek/sobote o 20, powrot 3-5. Kontaktu zero. Czasem jeden lokal, czasem kilka, czasem do czyjegos domu. Rano - cala schlana, ledwo stoi i raczej belkocze niz mowi. Smierdzi alkoholem. Czasem jeszce sie pokloci po powrocie i spi. Tak do 13-14. Na pytanie co robila cała noc: dwa drinki i gadala. A w ogole to babski wypad byl i przeciez w ogole to trzezwa jest - co najwyzej jestem przewrazliwiony i mam omamy
Nie ukrywam, że meczy mnie ten dysonans i od jakiegos czasu z tymi wyjsciami wiaza sie klotnie. Niezbyt mi sie juz podoba siedzenie samemu cala noc w domu i umartwianie nad tym wszystkim. W najlepszym razie to mam propozycje pojsc jako dodatek do grupy, ale we dwojke - nie bardzo.
Nie brzmi to chyba normalnie (przynajmniej moim zdaniem), ale moze faktycznie jestem problemowy? Jak sadzicie?