Nie mam szczęścia do mężczyzn i właściwie w życiu. Każdy z którym dotychczas byłam nie był w stosunku do mnie fer, więc złamane serce to już moja codzienność... Podobno jestem zbyt dobra, a już na pewno zdecydowanie zbyt wrażliwa. Mimo mojego wieku (23), dość sporo już w życiu przeszłam.
X poznałam przez internet, już na pierwszym spotkaniu między nami zaiskrzyło, a niedługo później zapytał, czy chcę z nim być. Oczywiście się zgodziłam. Na początku była sielanka, częste spotkania i mnóstwo czułości. Nareszcie czułam się kochana i bezpieczna. W końcu było tak, jak być powinno. Po raz pierwszy od długiego czasu zaufałam, dałam całą siebie. Miało być już na zawsze, miał być ślub i wesele miało być... Mówił, że nigdy z żadną kobietą nie układało mu się tak dobrze, jak ze mną. Twierdził, że kocha, dzwonił do mnie z każdą pierdołą. Jednak wraz z biegiem czasu zauważyłam, że wcale nie jest wobec mnie taki okej, jak twierdzi. Odważyłam się powiedzieć, że niektóre jego zachowania mi nie odpowiadają, chciałam wypracować kompromis i też coś w sobie zmienić. Nie chciał, oddaliliśmy się od siebie. Zauważyłam, że ja i moje uczucia Go nie obchodzą. Rozstaliśmy się. Jego to rozstanie wcale nie obeszło. Zdałam sobie sprawę, że wcale mnie nie kochał i byłam jedynie jego zabawką, która poszła do śmieci, bo przestała być bezproblemowa i jak to on mówił... "wiecznie śmiejąca się". Czuję się oszukana i upokorzona. Nie rozumiem jak można być tak wyrachowanym i bezczelnym. Biorę antydepresanty, chodzę na terapię. Boję się, że kolejny facet również mnie skrzywdzi, boję się zaufać. Mimo tego wszystkiego nadal Go kocham, chyba jestem z tych, które kochają za bardzo...
Właśnie zdałam sobie sprawę, że dodałam temat w zły dziale. Przepraszam i bardzo proszę o przeniesienie do właściwego.