W ubiegły piątek, wracając z pracy, dostałam od męża SMS o treści: „to koniec, kocham Anię”. Wróciłam do domu ze ściśniętym żołądkiem, odbierając po drodze dzieci z przedszkola (2 i 4 lata). On się już zdążył wyprowadzić, pojawił się wprawdzie z informacją, że to moja wina a później się do niej wyprowadził. Ot, tak.
3 lata temu wyprowadził się po raz pierwszy, zaraz po tym jak się dowiedział, ze jestem w ciąży. Nie było go całą ciążę, po narodzinach córki zjawiał się bardzo rzadko, starszy syn go również nie obchodził - wielka miłość. Był aktywny tylko smsowo - wyzwiska, pisanie ze to moja wina, ze on nie mógł mnie znieść i dlatego zamiast pracować nad małżeństwem - znalazł sobie kochankę.
Wrócił jak córka miała rok. Przyznał się do romansu, ale ze zbłądził, ze teraz skupiamy się na dzieciach, ze będzie już dobrze. Jasne, ze uwierzyłam. Przyjęłam, patrzyłam jak dzieci roznosi szczescie. Mimo, ze pracuję na cały etat i mam odpowiedzialne stanowisko, godziłam się na jego piwka, siłownie, kajaki, wieczorne biegania. Nic nie przeczuwałam. A on ciagle miał z nią kontakt, oni upajali się moją naiwnością.
Ostatni miesiąc to ciągle inicjowanie kłótni. I wszystko robiłam źle - pranie, ton głosu, sposób wsiadania do samochodu. W ubiegły piątek dowiedziałam się, dlaczego.
Oczywiście, zasypuje mnie smsami i pisze wyprawki, dlaczego taka zła byłam. Kochanka mu prasuje koszule a ja nie miałam czasu, bo musiałam ogarnąć pracę i cały dom i nie miałam nawet chwili wytchnienia dla siebie. A ona ma, głaszcze go po głowie, słucha i dziwi się, jak ktoś taki skarb mógł wypuścić z rąk. Ze on taki dobry i wspaniały a ja go nie ceniłam. Napisała mi, ze dała mi ten czas kiedy wrócił na moja poprawę a ja tego nie wykorzystałam.
Napiszcie mi, jak sobie radzicie. Co zrobić, żeby ten ból, upokorzenie, żal nad dziećmi - jakoś uspokoić. Żeby wreszcie iść normalnie spać i zjeść cały obiad. Jak żyć?