Jest to mój pierwszy wątek, jak i post na tym forum, zatem witam przede wszystkim użytkowniczki forum, ale też i nawet dość liczne grono użytkowników, którzy też tu zaglądają.
Jako że w regulaminie wyraźnie zaznaczono, iż mężczyźni na tym forum są tylko gośćmi, postaram się zachowywać (jak przystało na gościa) kulturalnie i nie robić niepotrzebnego bałaganu na kobiecym podwórku.
Problem mój, a właściwie obecnie bardziej zespół zagadnień, z jakimi na forum przybyłem, pasował do dwóch działów: „Samotność” i tego, pod którym zdecydowałem się go umieścić. Od razu chcę zaznaczyć, że będzie to dość długi post, gdyż chcę nakreślić przynajmniej w zarysie wspomniane wcześniej zagadnienia.
Otóż, z racji mojego, cóż, dość już zaawansowanego (jak na singla) wieku oraz mizernego, co prawda (ale zawsze), doświadczenia w relacjach damsko-męskich, a także w ogólnie pojętych interakcjach społecznych dokonałem ostatnimi czasy swoistego rachunku sumienia i podsumowania mojego, moim zdaniem jednak spapranego życia. Punktem zapalnym stała się sytuacja z ostatnich kilku miesięcy, kiedy to po raz kolejny zmieniłem miejsce zakwaterowania oraz pracę, żeby na nowo spróbować ułożyć swoje życie i – jakżeby inaczej – kiedy wydawało się, że aklimatyzacja w nowym zespole w pracy przebiega prawidłowo – po raz kolejny niewłaściwie ulokowałem swoje uczucia.
W skrócie, zakochałem się w koleżance z pracy. Nie byłoby to w sumie jeszcze samo w sobie taką tragedią, tym bardziej, że zakochanie to nastąpiło pod wpływem, wydawało mi się, pewnych znaków ze strony wybranki. Niestety, tak się niefortunnie złożyło, iż na koleżankę tę zagiął parol również zastępca mojego bezpośredniego przełożonego w dziale. Wyglądało na to, że nieudolnie próbuje ją poderwać, a ona nie wie, w jaki sposób się od jego „uwielbienia” uwolnić. Nie chcąc wprowadzać zamieszania w nowym miejscu pracy i rozwalać pracy działu, postanowiłem trzymać się na uboczu, wysyłając jedynie bardzo subtelne sygnały, iż zależy mi na dobrze wybranki i oferowałem swoje wsparcie, grzecznie czekając, aż zastępca da sobie jednak spokój z kolejnymi próbami podrywu. Niestety, koniec końców, okazało się, że dziewczę przez cały ten czas było w związku z moim niedoszłym rywalem, kiedy to zastępca kierownika postanowił się wyżalić, że właśnie z nią zerwał. Stało się więc jasne, że te sygnały podobania się, o których pisałem wcześniej, były niestety moją nadinterpretacją, również moje własne, subtelne oznaki zainteresowania prezentowały chyba zbyt wysoki poziom tej „subtelności”, bo nie zostały w ogóle dostrzeżone.
Zdarzenie to opisałem – gdyż moim zdaniem jest ono wypadkową całego mojego życia towarzyskiego i społecznego, jakie do tej pory prowadziłem. A niestety, nie ma się tu czym za bardzo pochwalić. Poza najbliższą rodziną, z którą w miarę dobrze się dogaduję (i której obserwacja dostarcza mi w zastępstwie mikrego doświadczenia przynajmniej części wiedzy o stosunkach międzyludzkich), nie mam niestety zbyt wielu znajomych. Znajomości z liceum zanikły z powodu mojego charakteru oraz niezdolności do ich utrzymywania, studia niestety, które nie były najszczęśliwszym wyborem (zarówno pod względem kierunku jak i grupy ludzi, w której się znalazłem), również nie dostarczyły żadnych ciekawych znajomości – przede wszystkim z mojej winy - był to okres, który, wstyd się przyznać, troszkę „przespałem” pod tym względem.
Potem rozpoczęła się moja kariera zawodowa, niestety, tak jak ze znalezieniem fajnej, ciekawej i angażującej pracy nie miałem nigdy aż tak dużych problemów, tak nie szło to w parze z sukcesami towarzyskimi w nowych miejscach, w jakich się pojawiałem, a jestem typem człowieka, który jednak lubi brylować w otoczeniu i pozostawać w centrum uwagi (nie licząc może dni, w których mam tzw. „doły”).
Również historia moich relacji z kobietami nie prezentuje się okazale, właściwie nigdy nie udało mi się wejść w prawdziwy, długotrwały „pełnokrwisty” związek. Na przeszkodzie, kiedy pojawiały się nieliczne szanse i nie dochodziło od razu do odrzucenia, stawało albo moje zbyt duże zaangażowanie, albo skrajnie - zbyt mała aktywność. Nim odkryłem swój personalny „aurea mediocritas” - obudziłem się z przysłowiową ręką w nocniku i przestałem wzbudzać w płci przeciwnej jakiekolwiek zainteresowanie swoją osobą jako potencjalnym partnerem.
Obecnie właściwie jestem na tyle zdenerwowany i rozgoryczony ostatnim sercowym niepowodzeniem, że stwierdziłem że daję sobie spokój z szukaniem „drugiej połówki”.
Dla mnie priorytetem jest teraz skupienie się na sobie, samorozwoju i zbudowaniu sobie pewności siebie, której tak mi brakowało przez całe życie.
Jednym z elementów tego samorozwoju jest uzyskanie na powrót zainteresowania kobiecej części społeczności moją osobą, jako mężczyzną, a nie tylko jako kolegą czy „błaznem do zabawiania”, bo tak to właśnie wygląda moim zdaniem w chwili obecnej. Weźmy jako "świeży" przykład moją obecną pracę. W pokoju siedzę z koleżanką, mężatką co prawda, ale z wiedzy, jaką nabyłem do tej pory wynika, że i zajęte kobiety potrafią czasem flirtować z obcymi facetami (najczęściej oczywiście niewinnie). Widać to, w mojej ocenie, właśnie na tym przykładzie. Kiedy próbuję sobie z nią pożartować w tematach damsko-męskich, daje mi do zrozumienia, że jestem dla niej jak dobry braciszek, albo „męska koleżanka do pogadania” i nie przystoi mi rzucanie takich żartów. Podkreśla też, jak ważne jest dla niej małżeństwo i jak to liczy się dla niej tylko mąż. Wystarczy jednak, że pojawi się wspomniany wcześniej zastępca kierownika, to treść żartów zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni i teraz „męża da się przesunąć, bo to nie ściana”. Nie mówiąc o gadaniu o tym, że „myślała, że jest jego miłością” czy żartowanie z jego strony, że jest jej kochankiem w pracy, co jej nie przeszkadzało absolutnie.
Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to tylko żarty, mimo to jednak jak już napisałem, ze mną tak nie żartuje.
Innym przykładem jest moja niedoszła „miłość”, od której dowiedziałem się, że jestem „spokojnym chłopcem” mimo iż bardzo zależało mi na tym, aby pokazać moje żywiołowe i pełne humoru podejście do życia (co, przyznaję – nie zawsze mi się udaje z racji moich częstych dołów i zniechęcaniem się kolejnymi towarzyskimi porażkami). W tym przypadku „spokojnemu chłopcu” nie udało się zainteresować sobą kobiety na tyle, aby zwróciła na niego swoją uwagę i wolała innego.
Ponieważ post rozdął mi się do niebotycznych już rozmiarów, przejdę teraz do „clou” problemu.
Co tak naprawdę, zwłaszcza według kobiecej części forum, składa się na ten „męski pierwiastek” u faceta, na to, że uzyskuje on to mityczne „powodzenie”? Czytam to forum (które zresztą odwiedza również mój brat), przyznam, już od jakiegoś czasu i zdążyłem już kilka cennych informacji w tej kwestii wyłapać, no ale kontynuując wywód:
Jako że jedną z moich wad jest obsesyjne wręcz ciągłe porównywanie się z innymi i wyciąganie na światło dzienne aspektów, w których mają oni w życiu „lepiej” ode mnie (przez co m.in. myślę rozpadła się większość moich znajomości) mogę powiedzieć, że dobrze tego mojego kolegę z pracy – zastępcę kierownika poobserwowałem, nie jest on jakimś wybitnym przystojniakiem, co prawda ma słuszną posturę i siłę fizyczną, jest wyższy ode mnie i jest pewny siebie, potrafi mieć swoje zdanie i go bronić, z poczuciem humoru u niego trochę gorzej, ale w odpowiednich okolicznościach i w tej dziedzinie potrafi „rozwinąć skrzydła”, do tego ma w firmie pozycję i nieźle zarabia. Z moich obserwacji wynika, że na brak powodzenia u płci przeciwnej nie może narzekać, mimo zdarzającej się krytyki jego sposobu zarządzania zespołem.
Z drugiej strony ja, niestety wyglądający na znacznie, znacznie młodszego niż na to wskazuje moja metryka, w dodatku przeraźliwie anorektycznie wręcz chudy (53 kg wagi przy 176 cm wzrostu), z twarzą oseska. Myślę, że ma to spore znaczenie w budowaniu wizerunku w oczach płci przeciwnej. Co prawda mówi się, że wygląd to nie wszystko, ale jak wiadomo, pierwsze wrażenie się właśnie na nim buduje, poza tym jest to jeden z filarów powodzenia. Wygląd jest tu w każdym razie pierwszym podejrzanym, dla którego dziewczyny młodsze o 3-6 lat mogą mnie nie traktować poważnie. Dlatego wdrożyłem operację doprowadzenia wyglądu do jakiejś znośnej postaci (bieganie, siłownia itd.) Z fizycznych defektów dodam jeszcze nieciekawe uzębienie, przez które staram się raczej mało uśmiechać „pełną gębą”. Przywrócenie uśmiechowi świetności poprzez załatwienie sobie karty stałego klienta u dentysty to jeden z kolejnych priorytetów, jakie umieściłem na mojej liście. Ponadto na drodze stoją pewnie cechy charakteru, które już zdążyły przebić się we wcześniejszej części postu, skłonność do stanów depresyjnych, rozwalona stabilność finansowa (mam niestety długi, które powodują, że nie mogę w pełni skupić się na budowaniu życia prywatnego), obsesyjne porównywanie się z innymi, analizowanie tego co powiedziałem ja do innych i inni do mnie.
W dodatku zdarzało się w przeszłości, że kiedy byłem w pełni sobą, czyli tryskającym żartami zgrywusem i człowiekiem pełnym pomysłów i przede wszystkim nie bojącym się rzucać szczerych opinii, dawano mi w jednym otoczeniu do zrozumienia, że jestem odbierany jako zarozumialec nadzorujący innych, znowu kiedy w innym otoczeniu starałem się tego błędu nie popełnić i być bardziej stonowany, kończyło się to odbieraniem mnie jako ponuraka, „spokojnego chłopca” oraz człowieka, do którego trzeba docierać, żeby wydobyć prawdziwe, żywiołowe „ja”.
Generalnie mógłbym jeszcze długo pisać, ale myślę, że na razie tyle wystarczy – i tak wyszedł mi niesłychanie długi elaborat – ale też bardzo długo zmuszałem się i sposobiłem do jego napisania, przez co momentami widać chaos i natłok myśli, które kłębią się w mym czerepie.
Liczę jednak, że przynajmniej część z Was, drogie forumowiczki i forumowicze, przebrnie przez ten ocean informacji i konkluzji i podzieli się ze mną swymi spostrzeżeniami.
Jak można wyczytać z mojego profilu, bardzo cenię sobie szczerość, tak że możecie wszyscy „walić prosto z mostu”. Nawet, jak macie jakieś dosadne i nieprzyjemne rzeczy do napisania, wykorzystajmy w pełni fakt anonimowości internetowej i wynikającej z niej możliwości swobodnego wyrażania myśli bez konieczności zbytniego analizowania, co sobie pomyśli ta druga strona. Poza tym nikt mnie tu jeszcze nie zna, więc nie nikt też nie będzie miał oporów żeby ukrywać przede mną, co naprawdę myśli. Chętnie też odpowiem na (prawie) wszystkie ewentualne pytania pozwalające przybliżyć się do sedna zagadnienia.