cześć dziewczyny,
muszę powiedzieć, że pierwszy raz piszę tutaj post, a nawet chyba to mój pierwszy post generalnie. zazwyczaj staram się rozmawiać ze znajomymi, ale uznawam że tutaj jest więcej osób, a zgodnie z tym -więcej opinii i doświadczeń. Od razu wybaczcie jeżeli będzie to napisane chaotycznie, nie mam wprawy, a emocje dziś poszargane tak, że brak ochoty nawet na życie
Zacznę od tego, że mieszkam w dużym mieście, daleko od swojej rodziny, od wielu lat doskwiera mi samotność, a ponieważ mało poznaję ludzi na co dzień, to postawoniłam zarejestrować się na portalu randkowym. Od kilku miesięcy pisałam z chłopakiem, który bardzo wpadł mi w oko, ja byłam badziej zdecydowana na spotkanie na żywo, on to odwlekał. Dodatkowo powiem, że mieszkamy w różnych miastach. Nawet starałam się to odpuścić, myśleć o nim, zagadywać czas od czas, bo czułam że mogę się zaangażować. Ale kilka dni temu zaskoczył mnie, napisał że może przyjechać i możemy w końcu się poznać. Przyjechał, dobrze namm się rozmawiało, podobnie myślimy, mamy podobne poczucie humoru, wszystko ok. Przespaliśmy się ze sobą następnego dnia. Jestem osobą uczuciową, wrażliwą, dodatkowo mi się spodobał fizycznie i jako osoba, myślałam że podobamy sie nawzajem i zostanie do wieczorea, tym bardziej, że nie miał kupionego biletu powrotnego, ale powiedział że umówił się ze znajomymi i za pół godziny musi iść..na cyzm stoimy, nie wiem. Jak zapytałam czy myśli że jeszcze się zobaczymy, to powiedział - że czemu nie.
wiem że to na pewno brzmi naiwnie, ale co ogólnie chcę powiedzieć. takie sytuacje u mnie się dosyć często się powtarzają. U mnie walczy potrzeba bycia w związku, znalezienie partnera, założenie rodziny, potrzeba miłości, z potrzebami miłości fizycznej, samotności. Przez to że przez 20 lat więcej jestem singelką niż mam faceta, ten ból samotności u mnie narasta i nie wiem co robię nie tak, że powtarzają się u mnie takie sytuację. Nawet jak nie dojdzie do łóżka, to facet po kilku randkach może zrezygnować, jak jestem mało uległa.
Chodzę do psychologa i wiem że to częściowo zwiazane z poczuciem właśnej wartości, ale nie mogę zabić w sobie potrzeby milosci, dotyku, bólu samotność i wpadam w podobne pułapki..
może któraś z Was miała podobnie, może coś mi pomoże wyjść w tej chwili z zupełnego mroku, bo siedzę zapłakana i żyć mi się nie chcę, a raczje jestem osobą pozytywną i żywą, po prostu czuję że porażka goni porażkę, a potem już mi niczego się nie chcę, ani pracy ani pasji..a tylko sie zamknąć w ciemnych pokoju i płakać, taki mam teraz stan
z góry dziękuję za wyrozumienie i komentarz oraz podzielenie się własnym doświadczeniem