Witam Was,
nie do wiary, jestem mężczyzną a piszę na forum dla kobiet. A jednak. Chyba powodem jest fakt, że przestałem kompletnie rozumieć moją kobietę i będąc jednocześnie silnie zaangażowanym emocjonalnie chciałbym zrozumieć dlaczego nasz związek chyli się ku upadkowi, choć teoretycznie powinien kwitnąć. Faceci tak mają, chcą zrozumieć dlaczego. Jesteśmy bardzo racjonalni i nie znając odpowiedzi na to pytanie zapętlamy się szukając odpowiedzi, nie umiemy przejść do porządku dziennego nas sytuacjami które są dla nas niezrozumiałe.
Żyjemy w związku partnerskim od 5 lat. Mieszkamy ze sobą od 4. Jesteśmy dojrzałymi ludźmi, ja 44 ona 47. Mamy za sobą nieudane związki, oboje rozwiedzeni, dzieci u mnie 11 i 19 u niej już pełnoletnie. Ja manager wyższego szczebla, ona własna działalnosć gospodarcza, jesteśmy ustawieni zatem.
W największym skrócie: przez 5 lat byłem najlepszą wersją samego siebie dla mojej ukochanej kobiety. Przez całe życie, nigdy nie zdarzyło mi się być tak silnie zaangażowanym emocjonalnie. Pewnie to zaangażowanie, czysta bezinteresowna miłość sprawiły, że mojej kobiecie nie brakowało niczego i nie mówię tu o kasie. Mówię o trosce, atencji, tęsknocie i miłości. Dostała meżczyznę, który bardzo chciał kochać. Trochę to przypomina suchą gąbkę, tak jak sucha gąbka chłonie wodę, tak ja bardzo chciałem pochłanąć się w uczuciu. Dać komuś kogo kocham z siebie 200%. I tak było przez ten czas. Pełna dedykacja z mojej strony, spędzialiśmy każdą wolną chwilę ze sobą, zaskakiwałem ją co non stop czymś, co sprawiało, że mogła odczuć moją miłość, kwiaty bez okazji, prezenty których by się nie spodziewała, wspólna aktywność i zajęcia. Byłem jej najlepszym przyjacielem, mogła na mnie liczyć, wiedziała, że z każdym problemem może do mnie przyjść a ja zrobię wszystko żeby go rozwiązać. Dużo bliskości, fantastyczny seks po którym zdarzało się, że nie mogła wstać z łóżka. Jednym słowem sielanka.
Koleżanki słuchając jej opowieści o naszym związku kiwały glową - takie rzeczy się nie dzieją, nie ma takich facetów. Są - jesli są na maxa zaangażowani.
Pierwsze zgrzyty pojawiły się parę miesięcy po wspólnym zamieszkaniu. Moje Kochanie literalnie mówiąc nie znosi sprzeciwu. Ona zawsze ma rację, ona nigdy nie czuje się winna, ona nigdy nie przyjdzie i nie powie - przepraszam, myliłam się - przytul mnie. Z początku nasze spięcia wyglądały tak, konflikt, następnie awantura ciągnąća się do całkowitego unicestwienia mojej osoby. Nie ważne ile miałoby to trwać, 1 dobę, 2 doby - do całkowitej bezwarunkowej kapitulacji. Moje Kochanie jeńców nie bierze, nie satysfakcjonuje ją połowiczny sukces. Ona tak długo męczy, aż przeciwnik podda się i wywiesi białą flagę. Do czego to prowadziło? Do tego, że nie mając już siły kończyłem te awantury przyznając jej rację. Wbrew sobie. Co więcej, ja potrafiłem uwierzyć wbrew faktom i wbrew zdrowemu rozsądkowi że ona ma tę rację. Z perspektywy czasu oceniam, że ona w tym okresie całkowicie spacyfikowała moją osobę i podporządkowała ją sobie na maxa. To trwało 3 lata. W tym czasie sinusoida, from the heaven to the hell i z powrotem. Za każdym razem, moje zwłoki na ziemi i ona stojąca nad pokonanym przeciwnikiem. W tym czasie też do rangi problemu nr 1 urósł konflikt o moje dziecko. Chcę utrzymywać kontakty z córką, co dwa tygodnie widujemy się w weekendy. Ona nigdy tego nie potrafiła zaakceptować. Zawsze na dzień przed weekendem robiło się gęsto i słyszałem wymówki - że zamiast być z nią jadę do dziecka. Że ją zostawiam samą, że nie nie jest najważniejsza w moim życiu. I tu dochodzimy do sedna: ona niesamowicie źle znosi samotność, więc każde ale to każda moja nieobecnosć jest powodem problemu i kłótni. Mam wymagającą pracę i wiecie co: przeorganizowałem ją tak, aby moje niepobyty w domu nie zdarzały się. Cierpi na tym firma w której pracuje, cierpi moja pozycja zawodowa - ale dla niej wszystko, więc pracując w wyższej kadrze zarządzającej udało mi się tak to ułożyć, abym pracował 8...17. Zdarzało się że z pełną świadomosćią zaniedbywałem swoje obowiązki aby tylko nie usłyszeć znowu że zostawiam ją samą i nie generować awantury. I tak krok po kroku, doszedłem do etapu, gdzie moje życie wygląda następująco: ONA, praca, dziecko raz na dwa tygodnie. Nie mam męskich przyjaciół (bo nie mam na nich czasu) , nie mam swojego hobby (bo nie mam na nie czasu) - wszystko, cała moja aktywnosć została podporządkowana JEJ. Mnie już nie ma. Ja nie mam swojego życia. utraciłem niezależność jakąkolwiek. Uwierzcie lub nie - zacząłem ją zabierać nawet na służbowe wyjazdy i branżowe imprezy (co budziło uśmiechy, męskie towarzystwo albo mieszane każdy bez połówki a ja owszem - cyklicznie ze swoją, ludzie nie potrafili tego zrozumieć ale dla niej było to koniecznością, albo jedziesz ze mną albo... AWANTURA). Gasłem w sposób ciągły, doprowadziłem do sytuacji, gdzie ona decydowała o wszystkim. Jednocześnie miała we mnie perfekcyjnego mężczyznę, kogoś kto zawsze o niej myślał, ciągle ją zaskakiwał czymś, był zawsze obok. Zawsze? Zawsze. My nie przestawaliśmy bywać w kontakcie, w domu face2face, a kiedy nie byliśmy ze sobą, praca - inne obowiązki - ciągły kontakt on line. dość powiedzieć, przez 5 lat uzbierało się ponad milion linii na messengerze. Okazywałem jej ciągłe zainteresowanie, nauczyłem się gotować (podobno robię nalepsze zupy na świecie, co weekend zupę gotuje ja, taką jaką sobie życzy), nauczyłem się robić wymyślne sałatki (do pracy, koleżanki wniebowzięte, kiedy mogła powiedzieć - a tę sałatkę zrobił dla mnie mój facet, nie dość że facet to sałatka zajebista). Nauczyłem się wyszukiwać ciuchy, buty, bieliznę. Wiecie ile par butów ma moja kobieta? 3 duże szafki z IKEA. 90% to mój wybór i nigdy nie trafiłem źle. Okazało się że mam zajebisty gust, potrafię kupować kobiecie buty o które zapytują kobiety w sklepach - "Pani, gdzie Pani wyrwała te kozaki" albo na imprezie "ale masz świetne szpilki, skąd????" - "nie wiem, ten facet znalazł". W międzyczasie, umożliwiłem jej otworzenie własnej działalnosći gospodarczej. Zaprojektowałem jej narzędzia wspomagające ten biznes, służyłem jako doświadczony manager radą. Biznes poszedł świetnie.
I tak to sobie szło przez 3,5 roku. Jakieś 1,5 roku temu zatrzymałem się i zrobiłem rachunek sumienia. Co ja właściwie robię? Dałem się całkowicie zdominować. Powiedziałem sobie koniec z tym. Nasze awantury zmieniły swój charakter. Przestałem się poddawać. I tak jak kiedyś koniec był pełną kapitulają tak teraz ja często kończę - OK, Ty masz swoje zdanie ja swoje. Nie zmienię go. Wybacz. Niech każdy pozostanie przy swoim. Okropnie ją to wulgaryzm, więc tę zmianę nazwała - "już CI nie zależy, wszystko CI jedno". Często też teraz kończę to szybko, nie pozwalam aby to się ciągło dniami jak kiedyś. Ona nazywa to brakiem zaangażowania. Jednocześnie nadal bardzo kocham moją Niunię. To jest najważniejszy człowiek w moim życiu, a będąc 44 latkiem wiem co mówię.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Prawda? Bo... zdarzają się takie sytuacje gdzie wpływ nasz jest znikomy i nie mamy wyjścia. Zdarzył mi się wyjazd na drugi kontynent, służbowy z którego nie mogłem się wymiksować. Nie wyjazd na rok, uważajcie - 9 dniowy wyjazd do Azji. Słownie dni dziewięć. Ten wyjazd stał się powodem awantury. Pierwotnie sądziłem, że uda się abyśmy pojechali razem, bardzo tego chciałem. Jednak, okazało się, że przeszkody natury formalnej oraz napięty kalendarz samego wyjazdu (praca po 16h, ciągłe przemieszczanie się) sprawiły że musiałem jechać sam. Słuchajcie... siedzę w hotelu na drugim kontynencie a moja luba właśnie pakuje swoje rzeczy, po awanturze na odległość. Znowu usłyszałem jaki jestem denny, do dupy i w ogóle. Nie wytrzymałem, nie chcę przedłużać, ale dostałem taki wycisk emocjonalny i wylała na mnie tyle szamba, że w koncu jej napisałem - OK, chcesz - pakuj sie, nie chcę Cię wiecej widzieć na oczy. Wyłączyłem messengera, wywaliłem się z fejsa, zamknąłem wszystkie kanały komunikacyjne. I od dwóch dni, jestem sam jak kołek na drugim końcu świata bez kontaktu z osobą na której bardzo mi zależy. Pracując tutaj po 16h, spiąc po 3-4h, przemieszczając się ciągle nie umiałem już wytrzymać psychicznie jej zarzutów, sprowadzania do parteru, manipulacji, nękania psychicznego, eksploatowania poczucia winy u mnie. To było ponad moje siły. jeśli jesteś na nogach od 7:00 spałeś dzień wcześniej 4h, jest 2 w nocy czasu lokalnego (a zatem na nogach jesteś 19 godzinę) a słyszysz jaki jesteś wulgaryzm od kobiety którą kochasz, to puszczają hamulce w końcu. Nie wytrzymałem tego psychicznie. I poddałem się.
Wytłumaczcie mi: dlaczego kobiety traktują jak śmieci facetów, którzy swoje życie podporządkowali miłości, okazują maksymalną troskę i atencje. Dlaczego kobiety nie szanują facetów, do których wzdychają na forach. Skąd u Was ta aberracja? Chcecie oddanych towarzyszy życia, a jak już Wam się taki trafi - niszczycie ich i wdeptujecie w ziemie?
ps. i co zrobić żeby uratować ten związek? Ja bardzo ją kocham. To jest dojrzała miłość, taka co to zdarza się raz na całe życie. To nie jest kochanka, dupa czy partnerka - dla mnie to kobieta, w której pochłonąłem się bez reszty.
I jeszcze jedno, wiem że to jest ważne. Podobam się mojej kobiecie, jestem atrakcyjnym facetem. Jak to ona mówi, Ciebie strach gdzieś wypuścić samego, bo laski wskakują Ci same do łóżka. No i w naszym łóżku się układa lepiej niż dobrze. To są drobiazgi, ale jako dojrzały facet wiem że ważne drobiazgi. Bez udanego seksu i fascynacji fizycznej nie ma udanego związku. Więc nadmieniam, aby obraz był pełen.