Witam, pisze, bo już nie wiem co mam myśleć. Mój partner, z którym jestem już blisko 4 lata uznał mnie za osobę toksyczną, ściągającą go na dno. Stwierdził, że jednym rozwiązaniem wg niego jest rozstanie i moja wyprowadzka, ale nie ma jeszcze podjętej decyzji, jak sam powiedział "albo się zmienisz albo się pakuj". Kolejny raz.
Zaczęłam więc zastanawiać się czy faktycznie mam ze sobą problem, proszę was o pomoc.
Kiedy zaczęliśmy się spotykać nasza relacja wyglądała jak z bajki, wyznania miłości, randki, kino, kolacje i codziennie rozmowy do świtu. Mieszkalam wtedy w jednym z większych miast, on w miasteczku. Na początku miał przeprowadzić się do mnie, bo jak twierdził, nie jest to problem, a skoro ja tak kocham swoje miasto to czemu nie. Z czasem powoli przekonywał mnie, że ludzie, w których otoczeniu przebywam, przyjaciele, a w końcu samo miasto jest złe dla mnie, a poza tym wygodniej będzie jeśli ja przeprowadzę się do niego, bo on ma tam pracę. Kochałam i nadal kocham go nad życie, więc zgodziłam się, zerwałam też kontakty z ludźmi, została mi jedna przyjaciółka, która on uznał za jedyną prawdziwą osobę, która znam i która nie ma na mnie złego wpływu. Sadzilam, że może widzi w tych ludziach coś, czego ja nie dostrzegam, uznałam, że dba o mnie w ten sposób. Nie uznałam też za dziwne, kiedy wymieniał mi rzeczy, które mogę mówić przy jego rodzinie i znajomych i takie o których nie mogę wspominać, mówił, że jeżeli jesteśmy razem to w bardziej "publicznych" rozmowach muszę się z nim zgadzać, nie mogę podważać jego zdania, bo to zostanie źle odebrane przez innych. Z czasem zakazał mi pić nawet u jego rodziców herbatę, bo jak stwierdził, zawsze się przeze mnie i moją herbatę zasiedzimy. Pierwsza poważna kłótnia między nami zdarzyła się, kiedy tuż po przeprowadzce do jego wyremontowanego mieszkania przy okazji sprzątania, uznał że robię to niewłaściwe i się nie staram, że kompletnie nie umiem sprzątać. Starałam się jak mogłam i byłam z tym bajzlem sama, bez jego pomocy, kiedy zaczęłam się bronić on owinął to w woalkę martwienia się o mnie i tego, że to źle na niego wpływa, wtedy pierwszy raz (po ledwo pół roku bycia razem) powiedział, że albo to zmienię albo on nie wie, bo nie może tak żyć. Nie było to powiedziane wprost, ale zrozumiałam jasno, że muszę się zmienić dla niego. Zrobiłam to. Potem przestalo podobać mu się to jak się ubieram, jaki mam kolor włosów, fryzurę. Mówił, że się dla niego nie staram wyglądać seksownie, więc zaczęłam nosić co się jemu podoba i zapuscilam włosy. Niedawno zaczął mi sugerować, że podobają się mu większe pupy niż moja, kiedy wprost zapytałam czy mu się podobam, powiedział, że mówi mi to bo się o mnie martwi, że lepiej bym się przecież czuła z umięśnionym ciałem, potem, już bez sugestii, powiedział, że chce żebym w przyszłości powiększyła biust bo taki jest seksowny. Dodam, że moje BMI jest w normie, mam proporcjonalną budowę ciała, na pewno nie mam nawet lekkiej nadwagi i wcale nie chciałabym robić sobie cycków. Jednak zaczęłam to planować, bo przecież chce mu się podobać, chce żeby mnie kochał i uwierzyłam że sama tego chce. On odkąd zaczęliśmy być razem przestał chodzić na siłownię i przytył ponad 50kg, ale nigdy mu tego nie wypomnialam, nawet w kłótni, bo kocham go takim, jakim jest. On często w kłótniach i nie tylko nazywa mnie głupią kur.., potem nie przeprasza, tylko mówi, że wtedy zachowywałam się JAK głupia kur.. a nie że on mysli, że nią jestem. Zawsze mówi, że go sprowokowałam i gdybym zrobiła to co chciał od razu tak jak on mówił, to bym sama sobie nie robiła takich sytuacji że on się denerwuje i musi mówić takie rzeczy o mnie, jak sam twierdzi, "żebym się ogarnęła". Boli mnie to, ale nie jestem w stanie go przegadać, zawsze udowodni mi w rozmowie, że faktycznie go ranie i jestem beznadziejna, zawsze go za to przepraszam, za wszystko. Robi to tak dobrze, że za każdym razem mu wierze i mam wyrzuty sumienia za to jaka jestem dla niego okropna. Ostatnio głównym problem stało się sprzątanie, nie ważne ile poświęciłam na to czasu i jak czysto jest, zawsze mówi najpierw że super że się staram, ale przy okazji kłótni twierdzi że mówi tak żeby mnie nie urazić, a tak naprawdę jestem w tym beznadziejna i tylko ogarniam z wierzchu i to ma na niego zły wpływ, ja mam na niego zły wpływ. Doszła też sprawa ze snem, ma z nim problem od dłuższego czasu. Nie śpi po nocach, wstaje o 16. To zawsze jest moja wina, bo go nie obudziłam, bo ja nie poszłam spać wczesnie, bo poszłam spać be niego, bo wieczorem z mojej winy się o coś pokłóvilismy i źle się czuł, więc nie wstał. Przez to od jakiegoś czasu prawie nie chodzi do pracy, co zgodnie z poprzednim zdaniem jest moja winą, bo się nie staram, nie daje mu wsparcia, nie zmieniam się, więc on nie ma motywacji do zmiany. To samo z dietą, mówi, że go nie wspieram, ale kiedy próbuję twierdzi, że to musi wyjść od niego, że nie mogę mu czegoś narzucać. Może to brzmi, jakbym próbowała się wybielić, ale ja naprawdę nigdy go nie wyzwałam, nigdy, nawet w kłótni, bo czuję do niego szacunek wynikający z miłości, ogromnej miłości, która go darzę. Zmieniam w sobie wszystko co mu nie pasuje, a jemu ciągle jest mało. Zawsze znajdzie jakiś powód, żeby po wspaniałym tygodniu czy miesiącu powiedzieć mi że muszę się zmienić albo z nami koniec. Mam mętlik w głowie, przyjaciółka i rodzina przekonują mnie, że żyje w toksycznej relacji, ale on mówi, że to ja jestem toksyczna i chyba zaczynam mu wierzyć. Nie jestem szczęśliwa, na każdym kroku, przy każdym wypowiedzianym zdaniu boje się, że go stracę. Mówi, że będzie dobrze między nami, że mnie kocha, że nie chce się rozstać, ale muszę się zmienić, żeby on mógł zacząć normalnie funkcjonować, rozumiem to tak, że będę szczęśliwa jeśli on będzie. Najgorsze, że chyba tak jest. Po każdej takiej kłótni, próbuje znowu coś w sobie zmienić, dostosować do jego wymagań, wtedy jest cudownie, jest kochany, mówi, jak bardzo do siebie pasujemy, że chce być ze mną do końca, taki miodowy miesiąc. Jednak wystarczy jeden dzień, w którym zaspi do pracy albo nie posprzatam i znowu jesteśmy na granicy rozstania. Żyje w ciągłej sinusoidzie. Po mniej więcej roku przestaliśmy też razem wychodzić, bo jak mówi, nie chce mu się ze mną nigdzie iść bo cały czas źle się czuje przez to jak jest między nami. Spędzamy ze sobą 24h/7, nie chce żebym wychodziła gdzieś sama, zawsze się wtedy wypytuje, ale jemu zdarza się wyjść samemu i kiedy o tym mówię, twierdzi, że nie mogę go zamykać w domu. Tylko że ja nawet nie dzwonię żeby go sprawdzać, nie chce mu psuć zabawy. Nie staram się go kontrolować kiedy go nie ma. Mam jednak problem z zazdrością, zaczął się kiedy po jakiejs kłótni powiedział, że planował mnie zdradzić, ale tego nie zrobił bo nie był w stanie, że jest nieszczęśliwy. Mówił to wszystko tak, że poczułam że to moja wina że w ogóle o tym pomyślał, nie czułam złości, przeprosiłam go za to że doszło do takiej sytuacji. Teraz jest mi nawet wstyd o tym tu pisać, ale naprawdę, mam poczucie winy za wszystko. Do tego dochodzą sprawy łóżkowe, ciągle twierdzi, że już od początku nie umiem go zadowolić, więc wciąż na nowo próbuje, sama nic z tego nie mając. Nie kochaliśmy się od pół roku, bo mówi, że na razie nie ufa mi na tyle i nie czuje się pewnie ze mną, żeby chcieć to ze mną robić. Nie rozumiem sytuacji w której się znalazłam. Po prostu nie rozumiem jak to się wszystko stało, kiedy się coś zepsuło, kiedy zaczęłam być toksyczną, beznadziejna, głupia kur..? Nie wiem. Nie wiem też co mam robić. Znowu postawił mi ultimatum, tym razem powiedział, żebym poważnie się zastanowiła czy chce z nim być skoro nie chce mi się zmieniać. Powiedział to chociaż dobrze wie, że dałabym sobie obie ręce uciąć, żebyśmy tylko byli szczęśliwi. Na koniec dodam jeszcze, że ma zdiagnozowane jakieś zaburzenia osobowości, bodajże socjopatię albo narcyzm z tego co pamiętam, nie jest to dla niego dziwne. Czasami wrecz mam wrażenie, że się tym chwali. Usprawiedliwia też tym to że bardzo rzadko sam z siebie okazuje mi uczucia, a ja mam wrażenie, że zaczęłam żyć już tylko dla tych chwil kiedy mnie przytula, mówi, że mnie kocha. Nie wiem czy to sobie wymyślił, czy naprawdę tak jest, ale nie dopuszczam do siebie że może z nim być coś nie tak, kocham go całym sercem. Nie wiem co robić. Jestem w kropce. Czuję, jakbym nie myślała trzeźwo. Nie mam nikogo poza nim. Czy jestem toksyczna?
Idź na terapię.
Ten facet jest nienormalny, totalnie Cię zdominował, a Ty się zastanawiasz, czy to Ty jesteś toksyczna...?
3 2018-05-24 15:46:02 Ostatnio edytowany przez evalougo (2018-05-24 15:46:40)
Bez bicia przyznaje, że nie dobrnęłam do końca, bo po prostu się nie dało.
Facet totalnie wyprał Ci mózg, w imię Twojego, rzekomego dobra. Zrobił z Ciebie tresowanego pieska, z tą różnicą, że ukochane czworonogowi traktuje się lepiej.
Niech z Tobą zerwie i mu jeszcze za to dobrą flaszkę postaw.
Jeśli poważnie w sobie widzisz problem- przyda Ci się dobry psycholog.
Do psychologa chodzę w związku z innymi sprawami i poradził mi on żebym nie podejmowała pochopnych decyzji i najpierw spróbowała zaznaczyć siebie w tym związku. Tylko że po każdej takiej rozmowie nawet jak mam taką chwilę że czuje, że tak nie powinno być to dzień, dwa później mam wrażenie, że wszystko sobie wymyślam, że jestem wariatka ze świetnym facetem w którym na siłę doszukuje się wad...
5 2018-05-24 17:04:13 Ostatnio edytowany przez tajemnicza75 (2018-05-24 17:05:01)
Nie doczytałam do końca, nie dało się tego czytać. Zmienić się dla niego, cycki powiększać dla niego... wszystko by Cie kochał. Facet jest świrem- to trzeba jasno powiedzieć, bo zmanipulował Cię jak pacynkę, ale Tobie tez potrzebna jest terapia, bo dałaś się tak omotać. Nie masz własnego życia, własnego zdania, własnego Ja... Ciebie nie ma.
Znaleźć siebie w związku-tak radzi psycholog, ale co to wg Ciebie znaczy, bo chyba go nie zrozumiałaś. W jaki sposób szukasz siebie w związku i w ogóle w życiu?
Ciężko mi nawet odpowiedzieć na to pytanie, bo na początku związku z nim miałam plany, wiedziałam co chce w życiu robić, jestem młodą osobą, miałam pasję, hobby teraz mam jego. On jest moim sposobem na wolny czas, to się nie stało od razu, wszystko znikało powoli, powolutku on zaczynał być centrum mojego świata i tak jest do dzisiaj. Dlatego napisałam tutaj, bo czuję tylko coraz mocniej, że nie umiem też spojrzeć z boku na mój związek, a jednak brak mi odwagi, plus te jego zaburzenia, mam wrażenie że on przecież taki nie jest
Hej caturios. Twój nick kojarzy mi się z katowaną.. hm... Bo jesteś katowana emocjonalnie.
Otóż byłam w bardzo podobnym związku. Jak to się stało? To się zmienia stopniowo. Twój partner dobrze zna Twoje granice wytrzymałości, słabe punkty, pragnienia. Doprowadza do naprawdę ekstremalnych sytuacji ale wie, że nie na tyle mocnych abyś mogła się z Nim rozstać. Jak się "poprawisz" i jesteś "grzeczna" to On będzie miły i kochany. Mój też biegał mi rano po serniczek na śniadanie a wieczorem potrafił zrobić mi awanturę z powodu źle wyciśniętej pasty do zębów albo dlatego, że stanęłam na jego bucie i jestem TAKA NIEPORADNA! - gdzie wcześniej uważał tę cechę za wyjątkowo uroczą. Wchodząc w ten związek nie wiedziałam, że taki jest. Szalał za mną, "czekał na mnie" kilka lat. Jednak z każdym miesiącem był mną coraz bardziej rozczarowany. Pasjonuje mnie moja praca i gdy opowiadałam o różnych ciekawostkach w towarzystwie mówił - "sądzisz, że to kogoś interesuje, serio?" - wcześniej podziwiał mnie za moje zainteresowania. No przykładów mogłabym mnożyć jeszcze przez dłuuugi czas. Też mnie "karał" brakiem seksu, opowiadaniem mi, że próbował wyobrażać sobie jak moje X, Y, Z koleżanki robią mu dobrze ale się nie podniecał, tylko na moją myśl. Odcinał mnie od znajomych, rodziny itd. Wyszłam z tego bardzo pokiereszowana ale też wiele dowiedziałam się o sobie.
Chcę Ci powiedzieć, że nie krzywdzisz kogoś jeśli nie masz tego w intencji. To, że On później mówi, że Go tym krzywdzisz to nie znaczy, że Ty jesteś zła i winna! On zwyczajnie przerzuca na Ciebie odpowiedzialność, bo sam nie potrafi jej wziąć za swoje życie. Zwłaszcza, że tak jak mówisz ręce byś sobie dała odciąć... Miłość nie polega na poświęcaniu siebie. Nigdy nie daj sobie dla partnera uciąć rąk! Pamiętam, że podczas terapii usłyszałam od terapeutki pytanie, które mnie zaskoczyło - "Czy Pani siebie kocha?". No właśnie, czy Ty siebie kochasz caturios?
Kjaro dziękuję za Twoją historię, czy siebie kocham? Nie jestem pewna. Wiem, że kocham jego, przeraża mnie to że jestem tego bardziej pewna niż miłości do samej siebie. Powiedziałaś o tym sernuczku na śniadanie, mój robił tak tylko przez pierwsze kilka miesięcy związku, później przestał i zaczął wymagać żebym to ja robiła wszystko dla niego. Dosłownie wszystko. W dodatku denerwuje się gdy te rzeczy, które robię dla niego, robię źle. Wtedy mówi mi że do niczego się nie nadaje, że jestem beznadziejna, mi też wypomina nieporadność, mówi, że nie dałabym sobie w życiu rady... To trudne zdać sobie sprawę że on mnie krzywdzi, dalej w to nie wierzę. Te sytuacje się namnażają, są coraz gorsze, a ja zawsze później przepraszam i proszę żeby mnie przytulił. Zawsze odpowiada, że mu to obojętne a ja i tak to robię. Nie wiem dlaczego. To poniżające. Nie umiem z nim jednak o tym porozmawiać, nie umiem się postawić, nie umiem dać mu ultimatum. Nie potrafię. Nie wiem jak. Zawsze kiedy próbuję ta rozmowa obraca się przeciwko mnie. Za każdym razem. Jak mam mówić kiedy on nie chce słuchać? Nie chce zobaczyć tego co robi, a może nie umie? Jak to się dzieje że za każdym razem ufam że to co już zrobiłam wystarczy, że w końcu go zadowole, a on zrobi to samo? Jak Ty to zrobiłaś? Jak przestać mu wierzyć w to co o mnie mówi? Boże, to strasznie dużo pytań, przepraszam, jeśli zbyt wiele
Tak, ja też byłam według niego ohydnym człowiekiem, do którego on nie chce się przytulić, bo miałam wcześniej innych partnerów. Byłam głupia i wkurzająca, bo raz powiedziałam, że zupa jest kwaśna a później, że kwaskowata. Ostatecznie wylał ją do kibla, nawet nie próbując, bo mu się "jeść przeze mnie odechciało". A leciałam z tą zupą przez pół miasta żeby była jeszcze ciepła, bo Misiaczek był chory. Ja wiedziałam, że ten związek jest toksyczny ale sądziłam, że gdybym coś "lepiej powiedziała", "lepiej zrobiła", "lepiej go rozumiała" to On by się nie musiał tak denerwować. Byłam mistrzem konwersacji, uważna na każde słowo, ton i minę. Uważałam na słowa ale z tego wszystkiego zdarzało mi się powtarzać, zapominać co mówiłam na początku zdania. Byłam dla niego więc nielogiczna! I oczywiście wygrywał rozmowę, wpędzając mnie w poczucie winy. I znowu wierzyłam, że może i On jest trudny, może i ma zaburzenia (jest borderline) ale przecież nie jest taki zawsze i nie był! Więc to przy mnie się tak zmienił - na gorsze. To było jak chodzenie po minach. Niesamowicie dużo energii poświęciłam na zrozumienie Jego, na próby dotarcia do Niego, nie widząc, że po drodze gubię siebie. Miłość i szacunek do siebie. Potrafiłam usiąść na chodniku na ruchliwej ulicy w samo południe i ryczeć prosząc żeby mnie przytulił. Nie obchodziło mnie już zdanie innych co sobie pomyślą. Byle On tylko mnie przytulił, byle zobaczył jak strasznie dużo mnie to kosztuje, jak go kocham. Skwitował to "wstyd mi za ciebie". Ale ja dalej twardo trwałam w związku. Co mi pomogło? Rodzice i brat. Zbliżając się do ich miłości zaczynałam przecierać oczy na to co się dzieje w moim związku. Ojciec wręcz nakazał mi iść na terapię, powiedział mi "nie mogę patrzeć jak moja córka, która zawsze była taka radosna teraz cierpi. Nie pozwolę Ci siebie zmarnować. Ty powinnaś czuć motyle w brzuchu a czujesz kamienie. Ja kocham Twoją mamę, czy ja ją tak choć trochę traktuję?". Idąc na terapię miałam jeszcze nadzieję, że zaciągnę go tam i razem "wszystko naprawimy". Kiedy usiadłam u terapeutki i powiedziałam po dłuższej chwili "jestem zmęczona, nie chce mi się żyć" to łzy i słowa same popłynęły. Usłyszałam samą siebie, dostałam od niej wsparcie. Jeszcze kilka miesięcy myślałam o magicznym powrocie do dawnych czasów ale z czasem zaczęłam wybierać siebie a nie jego.
Jak mam mówić kiedy on nie chce słuchać? - Nie ma po co mówić do kogoś kto nie chce Cie słuchać (to brak szacunku do samej siebie).
Nie chce zobaczyć tego co robi, a może nie umie? - Może, z pewnością wiele razy chciałaś Mu coś naświetlić, pokazać, wyjaśnić. Możliwe, że nie umie. Osoby z zaburzoną osobowością mają naprawde różne filtry na widzenie świata ale relacja tego nie naprawi. Jedynie długa, trudna praca u psychoterapeuty. A i to nie zawsze się udaje, niestety.
Kjaro czy na podstawie swoich doświadczeń uważasz że mogę zrobić cokolwiek żeby ten związek miał przyszłość? Czy powinnam to wszystko przemyśleć pod kątem rozstania? Naprawdę czytam to co piszesz i wiem, że to się nagle nie zmieni jak za dotknięciem magicznej różdżki, moja logika podpowiada mi, że jestem bezsilna, ale serce ciągnie mnie do niego, nie umiem sobie wyobrazić bez niego życia, cały czas przypominają mi się miłe chwile i one przesłaniają wszystko inne. Przecież tyle nad łączy... Mam wrażenie że to moja wyobraźnia, chociaż przecież wiem że nie. Cały czas myślę, czy może ja go faktycznie zraniłam w którymś momencie i dlatego tak jest...
11 2018-05-24 22:12:34 Ostatnio edytowany przez Kjara (2018-05-24 22:14:06)
Zobacz, że na tyle straciłaś zaufanie do swojej intuicji, do samej siebie, że pytasz mnie o to co powinnaś zrobić. Tak samo jemu powierzasz swoje życie, wkoło Niego kręci się Twój świat. Jaki będzie mieć nastrój? Co może go skrzywdzić? Co ja takiego zrobiłam, że jest zły? Jak mogłam to powiedzieć inaczej? Ty nie oddychasz. Życie jest naprawdę piękne, miłość jest piękna. Wydaje mi się, że jesteś bardzo dobrą osobą. Tak widzę Twoje posty, zaangażowanie, troskę. Tylko, że to nie jest doceniane w Twojej relacji. Tzn jest, jeśli robisz to co On chce. Pół dnia pewnie zajmuje Ci zajmowanie się myślami - co On czuje, co ma w głowie, co zrobić żeby być lepszą. A ja Ci powiem - jesteś w porządku, taka jaka jesteś. Po prostu. I nie musisz mieć większych piersi. Twoje są super, bo są Twoje. Jeśli Ty zapragniesz je zmienić, to będzie TWOJA decyzja. Decyzja o zostaniu w związku czy o rozstaniu również musi być Twoja. Jedna i druga droga jest cholernie trudna. Rozstanie niesie za sobą ogrom silnych emocji. Zostanie w związku to coś co znasz, mniej więcej wiesz czego się spodziewać, czekasz na momenty, gdy znowu będzie dobrze, próbujesz ulepszać, ponaprawiać. Można by rzecz, że cały czas pracujesz nad sobą i nad waszym związkiem - żeby był lepszy. Tylko tak naprawdę oddalasz się od prawdziwej siebie, od spontanicznych reakcji, od swobodnego wyrażania swoich uczuć, od dobrego czucia się we własnym ciele, od własnych poglądów. Nie wydaje mi się żeby dało się tak długo. Ja dałam rade prawie 2 lata, odchorowywałam (dosłownie fizycznie chorowałam) przez kolejne 3 lata.
Autorko, poczytaj dokładnie i zakoduj, co pisze Kjara.
A ze swojej strony mogę jedynie powiedzieć - zwiewaj, kobieto, dopóki jeszcze masz wątpliwości, a nie uwierzyłaś do końca w to, że to Ty jesteś toksyczna i że to Twoja wina... bo jak już uwierzysz, to może być za późno. Za późno dla Ciebie.
Nasunęło mi się jeszcze pytanie - co musiałoby się stać żebyś się z Nim rozstała?
Mogę spytać jak czułaś się po rozstaniu? Jak dałaś sobie z tym radę? Wiem, że jeśli to zrobię to będę chciała wrócić, wiem, że to ja się do niego odezwę i będę go błagać żeby tak się stało... Jak nie dać sobie do tego wrócić? Co jeśli on się do mnie odezwie i powie że tęskni?
Kjaro, nie wyświetliło mi się Twoje pytanie, dlatego odpowiadam dopiero w następnym poście. Obiecałam sobie kiedyś że jeszcze jedna taka kłótnia i koniec, potem było ich jeszcze kilkanaście a ja dalej tego nie kończyłam. Wydaje mi się, że mam tak daleko przesunięte granice że już sama ich nie czuje, jakby ich nie było... Zawsze byłam silna, byłam niezależna i zaradna, teraz widzę, że jestem inna osobą. Chyba kocham za bardzo...
Santapietruszka dziękuję za dosadne słowa, chyba ich potrzebowałam...
Tak w ogóle to tytuł powinien brzmieć "Jestem z toksyczną osobą"
Jak ja sobie dawałam radę? Eee... słabo. Wymiękałam kilkanaście razy wierząc w jego zmianę ale zapierałam się żeby się z nim nie spotkać. Jednej nocy wydzwaniał po 40 razy, jak w końcu odebrałam to nawrzucał mi na moją matkę, że jest z*ebana skoro mnie urodziła. Po 3 dniach pisał, że był pijany i tak strasznie nie radzi sobie ze swoimi emocjami, że wolałby mnie nienawidzić ale jednak kocha, więc przeprasza . Skończyło się na policji i zakazie zbliżania się do mnie. Załatwiła to moja rodzina, bo zaczęłam się go bać.
Nadal nie odpowiedziałaś na pytanie - co musiałoby się stać? Rozumiem, że przesuwasz granice, ale gdzie ona jest teraz?
Kjaro, nie wyświetliło mi się Twoje pytanie, dlatego odpowiadam dopiero w następnym poście. Obiecałam sobie kiedyś że jeszcze jedna taka kłótnia i koniec, potem było ich jeszcze kilkanaście a ja dalej tego nie kończyłam. Wydaje mi się, że mam tak daleko przesunięte granice że już sama ich nie czuje, jakby ich nie było... Zawsze byłam silna, byłam niezależna i zaradna, teraz widzę, że jestem inna osobą. Chyba kocham za bardzo...
Santapietruszka dziękuję za dosadne słowa, chyba ich potrzebowałam...
To dołożę bo może pomoże i potrzeba.
WIEJ w te pędy i odbuduj samodzielność. Gościa wykreśl zupełnie - żadnych kontaktów.
Jak trzeba - leć na terapię, SAMA.
18 2018-05-25 09:20:47 Ostatnio edytowany przez cb (2018-05-25 19:37:35)
Nie ma się nad czym zastanawiać. Z opisu aż bije po oczach, że to socjopata, a Ty potwierdzasz, że został tak zdiagnozowany.
Uciekaj.
Nie jesteś toksyczna.
Kjaro, mysle, że w tym momencie, choć nie doszło nigdy to przemocy fizycznej z jego strony, zdarzyło się że mnie popchnął albo chwycił mocno za rękę w kłótni, dwa albo trzy razy dał mi w twarz, więc właściwie to nie wiem czy mogłabym to nazwać w ten sposób, to gdyby mnie uderzył prawdopodobnie wybaczyłabym mu jeśliby przeprosił... Jest mi głupio jak to pisze, ale wiem że tak jest. Nie umiem odpowiedzieć na to co musiałoby się stać, ale wiem, że nie umiem zlokalizować granicy i to mnie niepokoi. Dzisiaj kiedy zobaczył, że nie próbuje go cały czas przepraszać od kłótni i że myślę nad rozstaniem to sam zaczął rozmowę i nawet powiedział, że to jest praca dwóch osób, że powinien po sobie sprzątać, a tego nie robi, ale miałam i dalej mam wrażenie, że nie zrozumiał o co mi chodzi, nie wziął tego na poważnie. Tłumaczył się ze wszystkiego, był nad wyraz spokojny, przypomniał jak było dobrze kilka tygodni temu. Nie wiem czy mu wierzyć, był zaskoczony tym, że wprost powiedziałam że mam dosyć, ale i tak jego odpowiedzią było, że to w głównej mierze zależy ode mnie, taki był sens całej jego wypowiedzi. Od rana był dla mnie nagle miły, przytulał się do mnie, prosił żebym się nie smuciła... To nie ułatwia mi sprawy, zwłaszcza, że łączy się to z powrotem do mojego miasta, wstydzę się tego, że mogłabym odnieść porażkę, tak się czuje, jakbym przegrała gdybym odeszła. Jest mi głupio, że daje się tak traktować, chociaż czasami to widzę, ale to uczucie do niego jest tak silne, a on kiedy tylko widzi moje wahanie, zaczyna się starać... musiałabym zaczynać wszystko od nowa, a boje się, że sama nie dałabym rady, nic bym nie osiągnęła...
20 2018-05-25 14:50:06 Ostatnio edytowany przez newlife (2018-05-25 15:00:30)
Jesli zostaniesz to przegrasz - przegrasz swoje zycie i zycie swoich dzieci jesli sie takie pojawia w waszym zwiazku.
Jak odejdziesz to wygrasz - wygrasz ze soba, ze swoimi slabosciami i poczuciem nizszosci.
Popelnilas blad wiazac sie z nim, ale na bledach sie czlowiek uczy. Tyko ze ta twoja "nauka" to juz za dlugo trwa.
Zmarnowalas 4 lata i jak nie odejdziesz to zmarnujesz swoje zycie i zycie swoich dzieci w tym zwiazku.
To ze on mowi ze jestos toksyczna to jest projekcja jego emocji w ciebie. To on jest osoba toksyczna. To jest bardzo typowe dla psychopatow.
Uciekaj i to szybko. Poszukaj pomocy w rodzinie, przyjaciolkach, nawet obcych ludziach - pomoga ci jesli powiesz im to co tu powiedzialas.
Jak zostaniesz to pewnego dnia mozesz obudzic sie w szpitalu ze zlamanym kregoslupem, zlamana reka lub krwiakiem na mozgu bo, bo... zupa byla za slona....
Ucieknij, najlepiej w tajemnicy... Jak najdalej od psychopaty.
21 2018-05-25 14:56:11 Ostatnio edytowany przez santapietruszka (2018-05-25 14:56:32)
Kjaro, mysle, że w tym momencie, choć nie doszło nigdy to przemocy fizycznej z jego strony, zdarzyło się że mnie popchnął albo chwycił mocno za rękę w kłótni, dwa albo trzy razy dał mi w twarz, więc właściwie to nie wiem czy mogłabym to nazwać w ten sposób, to gdyby mnie uderzył prawdopodobnie wybaczyłabym mu jeśliby przeprosił...
Co według Ciebie jest przemocą fizyczną, jeśli popychanie i "danie w pysk" nią nie jest? Naprawdę zastanów się nad swoimi granicami. Przemoc będzie dopiero, jak Cię do szpitala odwiozą?
Ok, caturios. Trochę psychoedukacji Ci się przyda.
"Przed wystąpieniem ataków fizycznych na kobietę najczęściej
mamy do czynienia z jej długotrwałym nękaniem
psychicznym, które przygotowuje grunt pod bezwolne
poddanie się biciu i maltretowaniu. Ale, gdy w końcu dojdzie
do przemocy fizycznej towarzyszy jej również przemoc
emocjonalna, która pozwala na utrzymywanie pełnej
kontroli nad partnerką. Do tego rodzaju przemocy należy
zaliczyć takie formy oddziaływań sprawcy, jak: przymusy i
groźby, zastraszanie, kontrola myśli, emocji, funkcji ciała,
finansów, upokarzanie, poniżanie, deprecjonowanie warto-
ści, izolowanie, monopolizacja uwagi itp.".
"Według autorów,
normalna przemoc obejmuje: klapsy, popychanie, poszturchiwanie, czyli
zachowania, które występują nagminnie i są dopuszczalne w trakcie sporów
rodzinnych. Nadużywanie przemocy to: uderzanie pięścią, kopanie,
gryzienie, duszenie, oparzenie, pobicie, pchnięcie nożem, strzelanie —
czyny, które niosą ze sobą wysokie ryzyko wyrządzenia ofierze krzywdy".
"A. Koczara (1997, s. 11) opisuje przemoc jako „wymuszanie na jednostce
określonych zachowań, sposobów myślenia, wartościowania i interpretowania
świata”. Zwraca uwagę na proces zniewolenia ofiary w zakresie róż
nych jej funkcji poznawczo‑emocjonalnych, ukierunkowany na szczególny
rodzaj interpretowania świata".
i dalej:
"Takie toksyczne związki żyjące w zaburzonej symbiozie, zwykle rozpoczynają się bardzo silnym uczuciem, wielkim zrywem namiętności. Jedna z osób zazwyczaj ta bardziej bierna, uległa, uważa, że spotkała księcia z bajki, który zalewa ją dowodami miłości, nieustannymi telefonami, gestami czułości. Druga osoba zazwyczaj ta bardziej niezależna, silniejsza, żeby poczuć siłę zazwyczaj potrzebuje nieustannego potwierdzania swojej siły, swojej pewności i wspaniałości. Ta silniejsza osobowość dąży do totalnego zlania się osobowości, zainteresowań, potrzeb, w końcu całego życia, odebrania tej słabszej stronie wszelkich przejawów autonomii, własnych potrzeb. Zwykle ta słabsza strona zlewa się z potrzebami tego silniejszego partnera zapominając o swoich potrzebach, pasjach, zainteresowaniach, zapominając kim była i co lubiła. Z kolei ten silniejszy partner znajduje w słabszej partnerce – kogoś, kto buduje jego ego, kto spełnia potrzeby, pielęgnuje jego poczucie wartości. Tak naprawdę oboje są osobami z niskim poczuciem własnej wartości i uzupełniają się wzajemnie aż do granic wytrzymałości. Jednak po paru latach słabsza osoba zauważa swoje zupełne zatracenie swoich potrzeb, pojawia się lęk, ogromny niepokój przed zatarciem się własnej osobowości, zatraceniem z drugiej strony lęk przed odejściem, lęk, że sobie sama nie poradzi".
"Większość osób, które poddaje się zalewającemu wpływowi silniejszego partnera ma trudności z zachowaniem się asertywnie, negatywne uczucia, złość, żal, gorycz, kierują do wnętrza nie umiejąc ich wyrazić, co rodzi niechęć i poczucie bycia w klatce, niemoc uwolnienia się ze względu na poczucie słabości i bycia mniej wartościowym. Natomiast silniejszy partner ma poczucie, że jeśli jeszcze trochę się postara zmienić, wpłynąć na słabszą partnerkę, to zmieni ją na swoją modłę i będzie ona już dokładnie takim modelem, jaki stworzył w swojej głowie. Często przy tym partner silniejszy ucieka się do poniżania partnerki, krytykowania tego jak wygląda, co robi, negatywnego oceniania jej osoby, co budzi w niej coraz większą niepewność, czasem większą jeszcze zależność ale i niechęć do partnera. Z kolei uwieszający się partner może czuć niedosyt, że partnerka jeszcze niewystarczająco się stara, jeszcze nie jest taka jaką on by chciał widzieć zmienioną w swój modelowy wzór. Wtedy może dochodzić do wyładowywania się silniejszego partnera, aktów agresji, złośliwości, awantur. "
"W związkach toksycznych często partner, który wywiera silny wpływ coraz bardziej wyłącza słabszego partnera z uczestnictwa w spotkaniach z przyjaciółmi, izoluje od jego rodziny, przyjaciół, ogranicza możliwość rozwijania własnych zainteresowań, uczestnictwa w nowych zajęciach, bo one odciągają słabszego partnera od symbiozy z silniejszym. Często, gdy związek się kończy zarówno osoba zależna jak i osoba silniejsza pozostają zagubione, niepewne, co dalej robić, w jaki sposób żyć, co jest priorytetem, bo do tej pory cele i kurs życia organizował partner silniejszy. Dlatego tacy partnerzy w związkach nie umieją rozstawać się po przyjacielsku, ale pozostaje nienawiść gorycz, żal, rozczarowanie, bo wykorzystali swoje siły do ostatniej kropli wytrzymałości odbierając sobie umiejętność autonomii, decydowania o sobie, a partner silniejszy zostając bez tego słabszego, który dodawał mu wartości, rezygnując przy tym z samego siebie, sam również czuje się gorszy, bo nie ma obok kogoś na kim się uwieszał i budował jego ego."
Jak się czujesz po przeczytaniu tego?
24 2018-05-25 16:38:25 Ostatnio edytowany przez josz (2018-05-25 16:40:11)
Czytam i się zastanawiam, czy jesteś prawdziwa.
Ja także o tym pomyślałam, opisywany przypadek jest niemal klasyką układu: oprawca - ofiara.
Kjaro, mysle, że w tym momencie, choć nie doszło nigdy to przemocy fizycznej z jego strony, zdarzyło się że mnie popchnął albo chwycił mocno za rękę w kłótni, dwa albo trzy razy dał mi w twarz, więc właściwie to nie wiem czy mogłabym to nazwać w ten sposób, to gdyby mnie uderzył prawdopodobnie wybaczyłabym mu jeśliby przeprosił... Jest mi głupio jak to pisze, ale wiem że tak jest. Nie umiem odpowiedzieć na to co musiałoby się stać, ale wiem, że nie umiem zlokalizować granicy i to mnie niepokoi. Dzisiaj kiedy zobaczył, że nie próbuje go cały czas przepraszać od kłótni i że myślę nad rozstaniem to sam zaczął rozmowę i nawet powiedział, że to jest praca dwóch osób, że powinien po sobie sprzątać, a tego nie robi, ale miałam i dalej mam wrażenie, że nie zrozumiał o co mi chodzi, nie wziął tego na poważnie. Tłumaczył się ze wszystkiego, był nad wyraz spokojny, przypomniał jak było dobrze kilka tygodni temu. Nie wiem czy mu wierzyć, był zaskoczony tym, że wprost powiedziałam że mam dosyć, ale i tak jego odpowiedzią było, że to w głównej mierze zależy ode mnie, taki był sens całej jego wypowiedzi. Od rana był dla mnie nagle miły, przytulał się do mnie, prosił żebym się nie smuciła... To nie ułatwia mi sprawy, zwłaszcza, że łączy się to z powrotem do mojego miasta, wstydzę się tego, że mogłabym odnieść porażkę, tak się czuje, jakbym przegrała gdybym odeszła. Jest mi głupio, że daje się tak traktować, chociaż czasami to widzę, ale to uczucie do niego jest tak silne, a on kiedy tylko widzi moje wahanie, zaczyna się starać... musiałabym zaczynać wszystko od nowa, a boje się, że sama nie dałabym rady, nic bym nie osiągnęła..
J.w. odchodząc wygrasz siebie i swoje życie. Nie ma dobrego sposobu na porawę Waszej relacji, bo masz do czynienia z zaburzonym typem, który nigdy się nie zmieni.
Gdy Ty próbujesz się dystansować, on łaskawie robi krok w Twoja stronę i usiłuje ukazać ludzkie oblicze, mimo wszystko jednak wpędzając Cię nadal w poczucie winy.
Gdy zaczynasz naiwnie mieć nadzieję, że może będzie lepiej i znowu zbliżasz się do niego, otrzymujesz kolejny cios i tak będzie ZAWSZE!
Nigdy też nie będziesz wystarczająco "dobra" dla niego, jak bardzo nie starałabyś się, on zawsze znajdzie powód, by Cię podeptać, ZAWSZE!
Przeczytaj wielokrotnie na tym forum polecany blog "Moje dwie głowy", to Twoja smutna historia.
Z takimi ludźmi się nie negocjuje, nie walczy, od takich ucieka się, odcinając się definitywnie od przeszłości.
Jesteś dramatycznie uzależniona od niego, poszukaj wsparcia u najbliższych np rodziców, niech po prostu zabiorą Cię od niego, jeśli sama nie masz na to siły, a następnie skorzystaj z terapii, bo obawiam się, ze stanem jaki osiągnęłaś sama sobie nie poradzisz.
Pogrążasz się z każdym kolejnym dniem spędzonym z nim.
Nie czekaj - uciekaj!
Czuję się zdruzgotana, załamana, chce mi się płakać po przeczytaniu tego. Od pierwszego zdania ten artykuł, który tu zacytowałaś, opisuje moją relacje z nim. Często myślę, dlaczego dalej z nim jestem, czemu te przebłyski świadomości po każdej awanturze znikają kiedy mnie przytuli... Myślę, że tęsknię do tego jak było na początku, do niego takiego jak go poznałam. Za tym, co obiecywał, za wizja tego jak miało być.. cały czas wydaje mi się, że się obudzę i okaże się, że to tylko zły sen, a on będzie obok i powie że już wszystko dobrze. Że będzie tak jak planowaliśmy. A może bardziej jak on mi wmawiał, że będzie. Nie mogę w to uwierzyć, że nie zauważyłam kiedy przestałam słuchać tego co lubię i zaczęła podobac mi się jego muzyka, kiedy przestałam czytać książki, bo to przecież strata czasu, kiedy przestaliśmy jeździć razem do jego rodziców, a do mojej rodziny w ogóle, kiedy? Co do dzieci, on nie chce ich w ogóle. Wie, że ja bym chciała, więc kiedyś powiedział po obejrzeniu jakiegoś filmu w którym występowały dzieci, że zaczyna czuć do tego ciekawość a nie niechęć i może kiedyś, że pójdzie do psychologa to przepracować kiedy będę chciała je mieć. Nie pójdzie. Nie rozmawiamy o tym, to czuły temat, który zawsze prowadzi do tego, że on zdenerwowany mówi mi że to nie jest rozmowa na teraz. Chodziliśmy nawet kiedyś razem do terapeuty, przestaliśmy kiedy zaczął pytać się mnie jak się czuje, konfrontować to z nim, on prawie nic na tych spotkaniach nie mówił. Po czasie uznał, że już jest dobrze, a on dalej każe nam chodzić, żeby więcej na nas zarobić. Uwierzyłam. Później wiele razy proponowałam mu terapię, ale mówił, że nie, bo przecież już chodziliśmy i nic to nie dało.
Bardzo uderzyło mnie "usiłuje ukazać ludzie oblicze", dokładnie to czuję, kiedy teraz na niego patrze, jak bardzo się stara zachowywać się jak dobry chłopak. Widzę te krótkie momenty, kiedy prawie traci kontrolę, ale powstrzymuje się z całych sił. Wiem, że jak tylko mu uwierzę to od razu przestanie i zaczną się pretensje, wyrzuty. Czy taka osoba może w ogóle kochać? Czy on mówi mi to szczerze? Przecież ja go kocham, czy on mógłby mnie okłamywać wiedząc o tym, czy robi to perfidnie? Może nie umie inaczej, a mi brakuje akceptacji? Nie mogę uwierzyć w to, że nie zauważam tego, czy to znaczy że nie jestem trzeźwo myśląca osobą, czy nigdy nie nie byłam czy to się stało niedawno? Czuję się skołowana, jakby coś do mnie dotarło a ja nie umiem tego ułożyć, czuję się jak beznadziejna osoba, nieludzko wręcz jakby mnie nie było... Co teraz?
josz, szukałam tej strony, ale znalazłam tylko blog promujący książkę bez innych wpisów, to jest jakaś inna domena czy odnośnik jest "ukryty" gdzieś na stronie, bo nie umiem go znaleźć?
Czytałam, że tacy ludzie źle wypowiadają się o byłych partnerkach, on robi wręcz przeciwnie, ostatnią byłą przeprosił za to jak ją traktował, był wtedy uzależniony, jest czysty już prawie 5 lat. Czy to ma jakiś znacznie?
Czytając to wszystko obawiam się, że bez pomocy terapeuty nie dasz sobie rady. To zaszło za daleko. Już jesteś zniewolona, pozbawiona realnego spojrzenia na rzeczywistosć, wyssana z własnego Ja. Teraz to Ty jesteś uzależniona od niego, a każde uzależnienie się leczy-bezwzględnie! Zapisz się na terapie, naprawdę jej potrzebujesz. Życzę powodzenia.
Josz, to właśnie miałam na myśli, pisząc, że aż zastanwiam się, czy Autorka jest prawdziwa. Zabrzmiało ostro, ale chodziło to, że <b>caturios</b> Twój pierwszy post brzmi, jakby wyjęty z poradnika. Cieszę się, że zostałam zrozumiana. Edytowałam wpis, bo nie chciałam, abyś poczuła się atakowana.
Jak chodzi o ten wstyd, że odniosłaś "porażkę", czy że sobie nie poradzisz bez niego - to są Twoje opinie, czy jego? Kto pierwszy użył określenia porażka w odniesieniu do Twojego powrotu do domu (tak się domyślam z kontekstu, że może chodzić o tymczasowy powrót do rodziców)? To nie porażka tak swoją drogą. Wygrasz życie Chyba, że faktycznie tak bardzo zależy Ci na określonym poziomie życia... to już inna sprawa.
mojedwieglowy blogspot
szczuryiwadery blogspot
Był jeszcze świetny blog "efekt lustra" o socjopacie kalkulatywnym.
29 2018-05-25 20:43:41 Ostatnio edytowany przez josz (2018-05-25 20:44:47)
Ksiązki nie czytałam, ale jakiś czas temu znalazłam w necie ten blog. Faktycznie nie można go teraz znaleźć, ewentualnie skorzystaj z tej strony http://mojedwieglowy.blogspot.com/, ale już chyba ją odnalazłaś.
caturios, nie analizuj jego zachowania, bo to nie ma najmniejszego sensu, nie szukaj punktów zaczepienia, dla których Twoje dalsze życie z nim miałoby jakiekolwiek uzasadnienie. Nie ma takiego, nie ma żadnego znaczenia, jaki on ma stosunek do byłej partnerki, co to zmienia w Twoich relacjach z nim?
Będzie Cię takj dręczył, aż zupełnie Cię zniszczy, a wtedy poszuka kolejnej ofiary. Omami ją podobnie jak Ciebie i zacznie swoja grę, jeśli trafi na tak uległą i zaślepioną osobę jak Ty. Nie czujesz do niego obrzydzenia, utył 50 kg? Zapewne wygląda jak wieprz, może trzeba mu to uświadomić, a potem spakować się podczas jego nieobecności i zniknąć z jego życia i zawalczyć o siebie.
30 2018-05-25 22:21:33 Ostatnio edytowany przez caturios (2018-05-25 22:45:39)
cb, on nigdy nie powiedział, że jestem porażką, nie użył tego słowa. Wiele razy natomiast mówił, że nie poradzę sobie w życiu, nigdy nie mówił że bez niego, ale wydaje mi się że to wynika z kontekstu, a zawsze mówił to kiedy coś źle według niego zrobiłam, na przykład nie odkurzyłem ściany... Bardzo przemawia do mnie zdanie z artykułu Kjary, czuje, że nie wiem co miałabym począć, bo to on mówi mi jak coś zrobimy, kiedy, z kim. On umawia nas ze znajomymi, on mówi, że jedziemy na zakupy, że wychodzimy gdzieś z domu i gdzie - on to wszystko ustala. Nie zdawałam sobie z tego sprawy dopóki teraz tego nie napisałam... Boże, teraz naprawdę chociaż on siedzi obok to poczułam się samotna, nikt z moich znajomych nie był u nas, bo ich nie mam. Nie znam tu nikogo oprócz niego, jego rodziny i kolegów... Nie mam z kim się zobaczyć, więc to on zaprasza ludzi, choć dzieje się to rzadko...
Josz, właśnie nie czuje... Kocham go, bardzo mocno i mimo tego jak wyglada i tak mi się w jakiś sposób podoba, nie umiem spojrzeć na niego obiektywnie... Na jego ciało też nie.. Cały czas walczę ze sobą, od rana jest znowu tym kogo kocham... Nienawidzę siebie za to, że nie umiem patrzeć na to wszystko jak normalna osoba, gdybym widziała to wcześniej to nie byłabym w tym wszystkim teraz i nie drążyłabym tematu, który wydaje się tak prosty do rozwiązania, a jednak najtrudniejszy w moim życiu i sprawiający najwięcej bólu i cierpienia... Myślałam nawet nad tym żeby mu powiedzieć że to po prostu koniec spakować się i to skończyć... Nie umiem... Nie żyjemy jak arystokraci, ale nie mogę powiedzieć, że czegoś mi brakuje, nawiązując do tego co sugerowałaś, cb. Nie zależy mi na pieniadzach, choć wiadomo uważam, że są ważne, ale nie najważniejsze. On zawsze mówi, że "przecież niczego ci nie brakuje, nam, więc dbam o Ciebie, bo Cię kocham" i wymiekam, bo nie mogę powiedzieć, że nie dba... I tak, chodzi o dom rodzinny, czuję to tak, jakbym teraz z dorosłości miała wrócić do mieszkania z rodzicami... Jakbym znosi miała być dzieckiem, które nie daje sobie rady, więc wraca pod sukienkę..
Uciekaj, mój borze, uciekaj czym prędzej. Istne pranie mózgu. Już nie masz prawa do swojego ciała, podporządkowujesz się mu we wszystkim, nie masz prawa wyrazić najmniejszego sprzeciwu, on używa wobec ciebie przemocy zarówno werbalnej jak i fizycznej, brakuje tylko tego, żeby tu wszedł, zabrał ci telefon/komputer i ograniczył dostęp do sieci, a już nie jest ci do tego daleko.
On nie dba o ciebie, on cię nie kocha. Kręci go i jara to, że ma niewolnicę.
cb, zaczęłam czytać Szczury i Wadery i mam mętlik w głowie.. autorka pisze tam o różnych zachowaniach, technikach manipulacji, które takiebosoby stosują... Tyle że to ja zawsze mówię podczas awantur czy trudnych rozmów, że nie mogę bez niego żyć, że czuje że to ten, że nie pozwolę na to żeby odszedł, że się zmienię, przepraszam... On nie mówi do mnie takich rzeczy w trakcie kłótni lub zaraz po, dopiero po dniu lub dwóch, a przecież tam jest napisane, że to co ja mówię mówią osoby z których wynika problem w relacji.. nie rozumiem tego za bardzo, wczoraj przytulił mnie i nie chciał puścić mówiąc, że to dla niego ważne, że mój jedyny problem to to że mnie nigdy nie wypuści... Zamiast poczuć się słodko wystraszyłam się i zrobiło mi się przykro, teraz nie podoba mu sie, że miałabym widzieć się z koleżanką.. tylko, że co jeśli to jednak tak jak wynika z tego bloga póki co dla mnie, ja mam problem, a on tak mówi, bo jest moja ofiarą? Ta strona zamiast rozjaśnić, dała mi sporo wątpliwości.. czy mam rację czy szukam punktu zaczepienia?
caturios, na pewno on nie jest Twoją ofiarą. To jest projekcja.
to że masz mętlik to zupełnie normalne, trochę żyjesz jego światem, zatracasz swoje "ja".
- osoba wchodząca w rolę "kata" nigdy się nie zastanawia tak na serio, czy kogoś krzywdzi (ale oczywiście może mówić o tym, że się zastanawia), natomiast bardzo chętnie robi z siebie ofiarę, jednocześnie wysysając siły zyciowe i obciązajac finansowo (u Ciebie tego aspektu finansowego nie ma, tak też bywa)
- projekcja
- wpędzanie w poczucie winy
Czytaj jak najwięcej w internecie, może Ci to rozjaśni.
Finanse: czy Ty pracujesz? jeśli pracujesz to wynajmnij pokoj, nie musisz wracac do rodzicow... macie wspolny kredyt? to tez da sie zalatwic. Dasz sobie rade.
Twój psycholog odradza Ci rozstanie z nim? Czy mowilas mu o tym, ze Twoj partner ma zdiagnozowana socjopatie/narcyzm? To sie rzadko udaje psychologom, Twój parner musi byc faktycznie z tego dumny i chciał, zeby go zdiagnozowano.
34 2018-05-26 10:14:12 Ostatnio edytowany przez caturios (2018-05-26 10:58:24)
Będę czytać dalej jak najwięcej, bo pierwszy raz tuż po kłótni nie czuje że wszystko się ułoży jeśli się zmienię, pierwszy raz zauważam to jak się czasami zachowuje... Przeraża mnie to, boje się o siebie, pierwszy raz odkąd z nim jestem. Pracuje, się te pieniądze idą na jego konto, które jest naszym wspólnym, właściwie on daje mi pieniądze, kupuje coś jeśli potrzebuje. Teraz jedziemy na kilka dni do jego rodziców, mam wrażenie, że chce żebym się skupiła na tym jaki jest idealny przy nich... Chyba potrzebuje zobaczyć ten kontrast, się boje się że już nie wróci to poczucie bezpieczeństwa, bardzo mi go brakuje... Psychologowi nie mówiłam... Edytuje, po przypomniało mi się, że nie ma tam internetu... Wroce do tego wątku kiedy tylko będę go mieć spowrotem...
Na razie możesz zaczać od rozmowy o koncie, powiedz, że chcesz mieć swoje i przelewać na wspólne kwotę na utrzymanie.
Zobacz, jak zareaguje. Musisz odzyskać niezależność.
Porozmawiaj też z psychologiem.
36 2018-05-26 12:52:20 Ostatnio edytowany przez newlife (2018-05-26 12:53:29)
A mnie sie wydaje ze to troll. "Atrakcje" nam stopniuje - najpierw opis chaotyczny , potem dodala ze ja bije, ale to nie jest naprawde bicie a teraz ze jej zabiera pieniadze na wspolne konto do ktorego pewnie ona nie ma dostepu. Tak samo jak do internetu przez kilka dni...
A my wszyscy jej doradzamy i sie przejmujemy...
newlife, mam podobne wrażenie
Tym bardziej, że zwykle partnerzy osób socjo uciekają gdziekolwiek, nieważne do jakich warunków, nie raz porzucają wspólną firmę, dom, byle ratować siebie. jedyne co im stoi na przeszkodzie to uzależnienie emocjonalne i poczucie winy wzbudzane przez socjo. ew. strach przed odebraniem wspólnych dzieci.
Nie jestem trollem, nie "stopniuję atrakcji", mam problem, którego nie rozumiem, pisze o wszystkim stopniowo bo zaczynam dopiero teraz widzieć niektóre rzeczy. Wszystkie te wpisy są dla mnie ważne i mi w tym pomagają, ale jest coś co mnie zatrzymuję, jeszcze tego nie rozumiem. Napisałam o braku internetu, bo pomyślałam, że skoro w jakiś sposób mi pomagacie to zaskoczy was mój nagły brak, tylko dlatego.
hej caturious. Nie sądzę żebyś była trollem, przeżywałam to podobnie i osobom z boku może się to wydawać naciągane. Trudny czas przed Tobą, chcesz jednocześnie zachować swój wyimaginowany, wyreżyserowany, magiczny obraz do którego cały czas dążysz i na który z uporem maniaka szukasz potwierdzeń. Nic dziwnego, od dawna próbujesz jakoś utrzymać swój świat wewnętrzny i zewnętrzny. Nikt z nas świadomie nie tkwi w koszmarze. Jednocześnie, również dzięki naszym postom tutaj, Twoje myślenie staje się bardziej elastyczne. Jakieś światełko wpadło i Twój obraz zaczyna się zmienić. Podejrzewam, że możesz mieć ochotę nawet temu zaprzeczać ale wiedz, że to światełko to miłość do samej siebie Wspieram