Oboje jesteśmy około 30stki. Spotykalismy się od pół roku. Pierwszy miesiąc był idealny. Tak bardzo mu zależało, że zaufałam mu i się również zaangażowałam. Potrafił znaleźć dla mnie czas, czułam się bezpiecznie. Mogłam na niego liczyć. Nagle po dwóch miesiącach zmieniło się, i to tak z dnia na dzień. Wariowałam, bo nie wiedziałam dlaczego. Pytałam, ale slyszałam wymówki, że zmęczony, że to ja marudzę na problemy w pracy itp. Mial coraz mniej czasu dla mnie, wkurzałam się, wiadomo. Czasem nie wytrzymałam tej niepewności i pytałam wprost, czy kogoś ma, prosiłam by mi szczerze powiedział gdy uzna, że to nie to, by nie ciągnać nic na siłę. Po 4 miesiacach gdy mnie zupełnie olał w swięta, uslyszalam, ze się czepiam, i ze on nic nie może mi obiecac, bo on niczego nie wie, co z pracą, co ze zdrowiem swoim itp. Że skoro chcę już teraz by więcej czasu mi poświecał to on się do niczego nie zmusi i że to koniec. Zapytałam czy jest pewny tego, tak był choć w głosie slyszłam, że nie, bo nie chciał się rozłączyć, prosił bym jeszcze do niego się odzywała itp. Ale po dwoch dniach odezwał się z prośbą o rozmowe. Wyjasnił mi, że ma zabroczą matkę, ze jednak te jezdzenie do mnie 30 km go meczy, ze się przeprowadzi do miasta niedaleko mnie (ma obok mnie mieszkanie) i się jakoś na pewno ułoży. Ale to mu zajeło 3 miesiace. A w tym czasie wiadomo, mial nadal coraz mniej czasu i chęci by się ze mną widywać , pytałam go o to, to w zamian slyszałam, że on ma potrzebę tylko raz w tygodniu się widzieć, i tak zawsze miał, nie tylko ze mną (ale z poprzednią dziewczyną zamieszkał po miesiacu znajomosci, u mnie nocował tylko w piatki i soboty). Wkurzyłam się, cierpiałam, bo mi zaleażlo bardziej niż mu. Lecz gdy go pytalam czy mu zalezy odpowiadal, że tak... Ale coraz więcej tez slyszałam, że mu się nie podoba to, że nie mam kolezanek, bo bym mogla się z nimi spotykac i pogadac,a to że marudzę na problemy w pracy, że jestem smutna. Ale stalam się smutna, przez to, że mnie olewał. Choć w jego odczuciu było wszystko ok, bo mnie nie zdradza, i do mnie przyjezdza.... więc czemu się czepiam...
W niedzielę zadzowniła do niego jakas dziewczyna,z ktorą się wczesniej spotykał, ale ona wybrała kogoś innego. Pwoiedział, mi, że nic od niej nie chce... zebym była spokojna. W srodę zaplanowalam by z nim spedzić wieczor, bo nie widzielismy się od niedzieli, to mi oznajmił, że o 20 wychodzi... wkurzylam się, po poczułam się, ze te rozmowy o większej ilości czasu spedzonego poszly na marnę jak i jego obietnice ,że się postara to naprawić. I stwierdził, że nie ma sensu ten związek bo ja się tylko czepiam. Ze czuje się winny jak do nie mnie przyjedzie 3 dzien z rzedu. Albo jak jestem sama w domu a on idzie z kolegami na piwo. Ale to było w jego glowie bo tak naprawdę potrafilam to zaakceptować, to on sam mial wyrzuty sumienia. Tlumaczylam mu, obiecywalam poprawę, ze może faktycznie przesadzam, ale temu, że on nie mowi, mi jasno czego chce, bądź nie, a ja się wszystkiego muszę domyslac i wariuję. Nie wierzy w to, ze się cos zmieni. Ale wychodzac poprosil o jeszcze jedno spotkanie i dogdanie się, może w czwartek, bądź piątek kiedy wolę.
Więc odezwałam się w czwartek, zadzownilam,byl zly, obojetny, mowil, ze nie przemyslal, ze nie ma czasu się spotkac, zebym jechala na swieta i robila co tam sobie chce. Powiedzialam, ze nie chce z tym zostawac na swieta. Zeby mi powiedzial jasno jak będzie. Bo z mojej strony ja chce dac nam szanse i wierze, ze się uda. On: przemysl, przemyśl jeszcze. To go zapytałam wprost:mowisz tak bym zmienila zdanie i odpuscila?” - „nie...” ale po chwili powiedzial, ze to nie ma sensu. Pisalam jeszcze smsy, ale zero odpowiedzi, to zadzownilam jeszcze raz, proszac o to bysmy się dogadali bo przeciez pasujemy do siebie... powiedzial, ze nie, więc odpuscilam już.
Plakałam, cierpialam, widzialam tylko moją winę w tym wszsytkim. Ale wczoraj wieczorem bratowa mi powiedziala, w jaki sposob on za moimi plecami o mnie mowi, ze jestem idiotka, bo za duzy stol kupilam, ze za duzy tv chcę kupić, ze za male mieszkanie kupilam, on by sobie takiego nie kupil, wysmiewajacym tonem. Nie miala mi odwagi tego wczesniej powiedzieć, a było to na początku związku więc przezyłam szok. Mama o tym wiedziala i tez nie powiedziala.
Jest mi z tym jeszcze ciezej, bo nadodatek poczulam się oszukana, bo myslalam, ze jest zupelnie innym czlowiekiem i prosilam go o szansę, mowiąc jak bardzo mi zalezy.
Z jednej strony bardzo za nim tesknie, widze tylko te dobre momenty. A z drugiej bardzo teraz cierpie przez niego, a on ma mnie gdzieś. Nie pokocha mnie jeśli do tej pory tego nie czuł. A wręcz czułam, ze coraz mniej mnie lubił. Seks tylko wtedy kiedy ja chcialam i to nie zawsze, zbywal nie slowami „jutro”. Przytulanie i przebywanie ze mną ostatnio to jak jakaś kara. Dodam, ze również chciał mi wmowić zazdrość, mimo że nie sprawdzalam jego tel, ani nie przeszkadza mi, że mieszka ze wspollokatorką. Wg niego tylko nic nie mowię, a potem mu to wypomnę.... co mnie tez rani, bo tak nie jest.
Gdy go poznałam powiedzial mi, że jest chory na czerniaka, ale to jeszcze sprawdzaja. Odwiedzalam go w szpitalu, mowilam, zze może na mnie liczyć, bo wiedzialam, że nie ma zabardzo z kim prozmawiać o tym. I zaproponował, bysmy byli razem, ze chce sprobowac ulozyc sobie życie ze mną, bo może wcale nie będzie go mial tak dużo. Dla mnie to była nie latwa decyzja, bo bylam wczesniej 5 lat z kims ,ktobył chory na depresję i cięzko mi było. Ale zgodzilam się, a co za tym idzie, nie zostawilabym go gdyby okazalo się , ze ma przerzuty i jest na prawde powaznei chory. Na szczescie tak nie jest i jest z nim wsystko ok. Dlatego m.in. tez boli mnie jego decyzja.
Jak sobie z tym poradzić? Co zrobić gdy być może jutro się odezwie z zyczeniami na swięta? Co jeśli będzie chcial wrocic? Jak mam to rozegrac?