Najgorsze w niedokończonych historiach jest zwykle to, że nie da się o nich zapomnieć.
Byłam z pewnym chłopakiem, 2 lata. Niedługi to okres, ale znaliśmy się już wcześniej. Podkochiwał się we mnie trochę czasu.
Zaczęło się od zwykłych miłych wieczorów u niego w mieszkaniu. Siedzieliśmy razem. Oglądaliśmy filmy. Ja, z początku niechętna na ten nowy związek, odwołująca te nasze spotkania w końcu wpadłam. Jak zwykle, zaczęło się od fascynacji. Podziwiałam go jak nikogo innego. Jego uczucie wzmocnione przez wcześniejsze utajone emocje rosło.
Raz ze mną zerwał na początku naszej drogi, gdy byłam zdystansowana. Nie widział mojego uczucia, które zaczynało powoli kiełkować. Niedobry był to moment, bo zaważyło to na reszcie naszego związku.
Potem kiedykolwiek pojawił się problem, kłótnia, kiedy coś zaczęło mi przeszkadzać to wybierałam ucieczkę. Zrywałam z nim przynajmniej dziesięć razy. On za każdym razem przepraszał, błagał, wracaliśmy do siebie. Za każdym razem coś naprawiał po powrocie, coś co mi przeszkadzało. Ja też miałam nie raz czas pomyśleć nad sobą.
Wydawało mi się, że było między nami coś ważnego. Wiem, że mnie kochał, wiem, że go kochałam (mimo, że bardzo rzadko mu to mówiłam)
W trakcie jednej z rozłąk pojawił się ktoś, mój stary przyjaciel, tylko internetowy, bo ze względu na odległość, która nas dzieliła nie mogliśmy się widywać. Flirtowaliśmy przed krótki czas, jednak ja nadal nie umiałam tak się otworzyć. Zrezygnowałam z korespondencji. Wróciliśmy do siebie potem z moim K.
Po pewnym czasie zdradziłam mu sekret o moim pisaniu z przyjacielem (przyjął go, z lekką tylko dozą zazdrości), ale zapomniał.
I potem ostatnia kłótnia, gdzie było naprawdę ostro. Czułam, że będzie ostatnia. I wszystko się skończyło. Był kontakt, telefoniczny, ale jak zwykle. Źle, dobrze, miło, potem znów wymienianie żalów i znów źle.
On pisał na dzień dobry miłe życzenia. Ja ich nie chciałam. Po co było robić to skoro i tak okropnie się kłóciliśmy. Byłam niemiła. Bardzo. Zdenerwowałam go i wtedy z jego strony zaczęła się burza. Obraźliwe wiadomości, telefony, nawet lekkie straszenie. Wtedy zaczęłam się bać i wtedy też włamał się na mój profil facebook'owy. Przeczytał wiadomości, które wymieniłam z moim przyjacielem.... Stwierdził potem, że nigdy go nie kochałam (nadal nie wiem czy to była gra aby wyjść na niewinnego czy jakaś chora myśl)
Jego rzeczy oddała mu moja mama. Za bardzo się bałam. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Przysłuchiwałam się ich rozmowie przez zamknięte drzwi; słyszałam jego łamiący się głos (który mógł być grą, nie wiem) i to, że wysnuł teorię, że zakochałam się w tym przyjacielu, i to, że on by tak nie gadał z inną dziewczyną i że to wszystko co robił to robił z zakochania. To, że rzucił pracę w innym mieście i wrócił do naszego rodzinnego miasta.....
Chciałam to zakończyć w bardziej cywilizowany sposób. Jednak nie udało się przez jego dziwne zachowanie i nastraszanie. Nie wiem czy chciał tylko, żebym czuła się winna. Ale jeśli nie, to nic już nie chcę z wyjątkiem, żeby wiedział, że to nie była dla mnie zabawa, że go kochałam totalnie.
Nie wiem czy warto?
Planowałam, żeby napisać, nie teraz, może za jakiś czas, słowa wyjaśnienia. Czy powinnam przynajmniej wyjaśnić mu te kilka słów. Może potrzebnych? Sama nie wiem.