Witajcie!
Miło tu być między Wami, chociaż dodać coś od siebie zdecydowałem się dopiero teraz.
Piszę, bo potrzebuję jakiegoś zewnętrznego spojrzenia na swoją sprawę
Jestem z dziewczyną od roku. Ja starszy, po studiach, ale z racji ukończonego kierunku dalej się uczę - łączę pracę z nauką i egzaminami. Ona jeszcze studiuje, ale również pracuje. Jesteśmy totalnie różni. Ja spokojny, raczej wycofany, dłużej przekonuję się do ludzi, dłużej się otwieram, lubię sobie obejrzeć w spokoju film lub poczytać książkę. Ona bardzo żywiołowa, otwarta, od razu nawiązująca świetny kontakt z każdym wokół, lubiąca gdzieś wyjść, aktywnie spędzać czas .
I świetnie się zgraliśmy.
Jej podoba się, że potrafię ją uspokoić, że przy mnie przechodzą jej nerwy. Mi podoba się, że mnie "ożywia", staję się bardziej konkretny i energiczny.
I wszystko się dobrze układało - wspólne wyjścia, spotkania, poznawanie znajomych, imprezy.
W czym problem?
Ona chciałaby spędzać ze mną każdą wolną chwilę, ja aż tak tego nie odczuwam. A może inaczej - przedstawię jak wygląda nasza relacja. Widujemy się właściwie codziennie. Do wielkiego wyjątku należą dni, w które w ogóle się nie widzimy. Najczęściej jadę do niej od razu po pracy. Jesteśmy razem do późnych godzin wieczornych, a potem wracam do siebie. Z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę nocuję u niej. W sobotę wracam do siebie do domu, bo mam zawsze kilka spraw do załatwienia. W niedzielę do wieczora siedzę u niej. Jej nie podoba się, że w soboty ją zostawiam, bo ona wtedy "marnuje czas". Mówi, że nie lubi siedzieć sama. Ostatnio chce byśmy spędzali razem całe weekendy. Mówi, że jakby co, to inaczej je sobie zaplanuje - w domyśle jest zła, nie podoba jej się to i będzie mi pokazywała, że w takim razie ona z kim innym spędzi ten czas. Propozycja spędzenia tylko niedzieli ze sobą też by się źle przyjęła i skończyła tym, że w takim razie ona nie wie, czy w ogóle w niedzielę da radę.
Dla niej każde siedzenie samemu to zło ostateczne, "marnowanie czasu". Dla mnie wprost przeciwnie - lubię mieć czas dla siebie. Czas, gdy obejrzę sobie jakiś serial (bo akurat w tym zakresie nasze gusta raczej mocno się różnią), poczytam książkę czy nawet zobaczę, co się dzieje na świecie. Nie mówiąc już o nauce, gdy przychodzą egzaminy mam jej naprawdę dużo.
Mam natomiast wrażenie, że praca i dziewczyna zabiera cały mój czas. Gdy widzimy się w tygodniu jestem u niej minimum do 22 (a jak wrócę to i tak rozmawiamy online). Ona mówi, że jak szybko wrócę do domu, to jeszcze będę miał z godzinę dla siebie i przed północą położę się spać. Mówi, że to wszystko kwestia organizacji czasu. To tak nie działa, jestem zmęczony (mam stresującą pracę, która wymaga ciągłej uwagi i myślenia). Jak wrócę do domu i coś zrobię, to jest już po północy. Jak chcę nadrobić jakieś zaległości "kulturalne" to kończy się na tym, że idę spać po 1.
Mojego zmęczenia dziewczyna też nie rozumie. Mówi, że ludzie w moim wieku nie są tak zmęczeni. Ale ja mam wrażenie, że jestem w ciągłym ruchu - praca, dziewczyna, sen w domu, praca, dziewczyna, sen w domu, weekend z dziewczyną, w sobotę powrót do domu, załatwienie kilku spraw i znowu czas z dziewczyną.
Z mojej perspektywy spędzamy ze sobą masę czasu. Dochodzi do tego, że jak gdzieś wyjedzie, to mam wrażenie, że to dla mnie takie chwile niesamowitego oddechu.
Bardzo lubię z nią spędzać czas, zależy mi na niej, troszczę się o nią, ale dla mnie tego wszystkiego jest za dużo. Ona lubi "pomisiować" ze mną (chociaż często wychodzimy też w różne miejsca), ale jak mnie nie ma, to musi coś robić, musi gdzieś wyjść, nie potrafi posiedzieć sama, jest na mnie zła, że nie spędzam tego czasu z nią, że wolę wtedy robić coś innego.
Jest możliwość wspólnego zamieszkania, ale szczerze mówiąc, trochę mnie to przeraża - wtedy już będzie totalnie 24h ze sobą.
Napiszcie, co o tym myślicie. Czy jest szansa na jakiś kompromis?
Nie wykluczam, że przesadzam
Po prostu napisałem, co czuję.