Moi Drodzy, od dłuższego czasu noszę się z zamiarem napisania o życiu z moim niepijącym mężem - alkoholikiem.
Ponad pięć lat temu poszedł na terapię (nie piszę jak wyglądało wcześniej nasze życie, poniekąd go zmusiłam, bo powiedziałam, że jak nie pójdzie to zacznę mówić wszystkim dookoła jaki jest naprawdę a opinia dla niego to podstawa). Wcześniej pił tylko w domu, w piwnicy, tak więc nikt nie widywał go pod wpływem alkoholu. Miał komfort picia, postrzegany był w środowisku pozytywnie, nikt by nie powiedział że jest alkoholikiem!. W czasie terapii wspierałam go, motywowałam w trudnych chwilach, sama poszłam na terapię dla osób współuzależnionych. Mamy dzieci i jesteśmy kilkanaście lat po ślubie.
No więc odkąd przestał pić, zaczął sie zmieniać, ale początkowo nie na dobre nam to wyszło. Uwierzył w siebie, schudł (zawsze sport był jego atutem), biega i bierze udział w biegach zazwyczaj na 10km, stał się bardziej aktywny w pracy, zaczął odnosić ewidentnie sukcesy na płaszczyźnie zawodowej i ... osobistej. Ta druga jednak nie miała związku ze mną. Zaczął bardziej o siebie dbać, wręcz lansować się. Po jakimś czasie okazało się, że ma kochankę (on twierdzi, że do niczego nie doszło ale ja nie wierzę). Przeżyłam koszmar. Wybaczyłam mu i nadal jesteśmy razem. Paradoksalnie tworzymy lepszą rodzinę niż wcześniej, dbamy o nasz związek, staramy się o siebie, dużo rozmawiamy, wyjeżdżamy rodzinnie. Od tego zdarzenia minęło już kilka lat. To wszystko w straaaasznym skrócie, pomijam jakie emocje temu wszystkiemu towarzyszyły.
Chciałabym podzielić się z Wami refleksją, że alkoholik nie tylko nie może pić, ale "zdrowienie" to ogromna praca nad sobą, nad całą rodziną. Jak to zrobić, żeby ego nie zdominowało takiego człowieka, który często tak jak mój mąż ma zaniżone poczucie własnej wartości i całe życie próbuje innym udowodnić, że jest kimś lepszym niż postrzega sam siebie. Jak mocnym uczuciem jest satysfakcja z własnych sukcesów, zmian w swoim życiu, życiu bez alkoholu. Jakoś nie martwię się, że mąż zacznie pić. Widzę jak docenia to, że przestał. Tylko nielicznym sie udaje wyjść naprawdę na prostą. Jak wiele też działo się w moim sercu, gdy widziałam tą trudną drogę po rozpoczęciu terapii. Wahania nastrojów, nerwy kiedy zwracałam mu uwagę na to, że przesadza ze swoim wyglądem, jak ja to nazywam lansem. Że przesadza ze sportem, że zbyt dużo czasu poświęca na własny rozwój, zwłaszcza swojego ciała. Nie ma czasu dla mnie i dla dzieci. Po prostu odbiło mu. Kryzys wieku średniego, nie wspominając o fascynacji inną kobietą.
Ja też nie jestem już taka sama. Czytam, pracuję nad sobą, od czasu do czasu mam kontakt z psychologiem z poradni, do której chodziliśmy.
Czy na forum są może osoby, które przeszły podobną drogę z mężem alkoholikiem? Czy Wam się udało, jak Wam się udało, jak Wasze życie teraz wygląda?
Będę wdzięczna za każdą odpowiedź.
2 2017-01-30 21:53:03 Ostatnio edytowany przez Amethis (2017-01-30 21:55:20)
Czy na forum są może osoby, które przeszły podobną drogę z mężem alkoholikiem? Czy Wam się udało, jak Wam się udało, jak Wasze życie teraz wygląda?
mogę się trochę podzielić z drugiej strony
nie ma podobnej drogi, nie ma podobnych ludzi
są schematy, są fazy, stany
trochę odnoszę wrażenie, nie odbierz tego osobiście, że coś za bardzo jesteś na nim, skoncentrowana mam wrażenie
nie masz zaufania, i to jest jasne, zrozumiałe
coś tak odbieram, jakby Cię przytłoczyły te jego "osiągnięcia"
a już wiara w to że się nigdy nie napije, trochę ryzykowna jest
nie wiem ile jesteś po terapii, i co rozumiesz pod pojęciem "pracuję nad sobą"
dostrzegam nie bezpiecznie przebijającą się grę
poczuciem winy i krzywdy, a to tak naprawdę rozwala Twój spokój, system wartości
dorośli ludzie z dzieciakami na pokładzie, powinni się dogadać o podziale ról, czasie dla siebie, czasie dla "DOMU"
nie przepracowane sprawy, być może za wcześnie
co rozumiesz pod pojęciem "praca na sobą"??
Ja mam męża niepijącego alkoholika, ale my nie byliśmy razem gdy pił. Rozpoczął terapię wraz z początkiem naszego związku, którego terapia była warunkiem. Nie wiem, co Ci napisać, bo faktycznie każdy jest inny. Mój mąż sięgnął dna. Pierwsze dwa lata to straszna huśtawka nastojów, potem trochę lepiej, po pięciu latach stabilizacja. Ogólnie trudna droga. Minęło piętnaście lat. Jak bym go nie znała, to bym nie zgadła jego problemu. Ale choć wygląda na to, że zwyciężył to przecież walka cały czas trwa.
Pierwsze dwa lata to straszna huśtawka nastojów
adaptacja w trzeźwej rzeczywistości
stąd też pewnie sugestie, terapeutów aby zmian poważniejszych życiowych nie wprowadzać przez pierwsze dwa lata abstynencji, generalnie nie wywalać życia do góry nogami
Ogólnie trudna droga. Minęło piętnaście lat. Jak bym go nie znała, to bym nie zgadła jego problemu. Ale choć wygląda na to, że zwyciężył to przecież walka cały czas trwa.
a jest jakaś łatwa droga w życiu
walka, walka rozpoczyna się i kończy, w momencie sięgnięcia po "1 kieliszek"
z ciekawości, jakbyś mogła opisać
to Twój "strach" czy jego, co rozumiesz pod pojęciem "walka cały czas trwa"
z alkoholem się nie walczy, walcząc przegrywasz, nie ma mocnych
Polecam Ci mój wątek którego na razie nie chcę czytać i odpiszę do jego coś może za rok.
Dziękuję za odpowiedzi.
Amethis masz rację z tym, że jestem za nim, zawsze byłam, może nawet za bardzo. Jego osiągnięcia nie przytłoczyły mnie ale wręcz zaczęły martwić, że w pewnym okresie życia były najważniejsze, dla niego stanowiły podstawę do samooceny, udowadniał tym sam sobie, że jest kimś. Nigdy z nim nie rywalizowałam, też jestem wykształcona, pracuję i zarabiam nie mniej niż on ale nigdy nie chciałam być na świeczniku. Kiedy pił dołował mnie, nie miałam stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. Wiecie, życie w niepewności...
Pytasz co mam na myśli pisząc, że pracuję nad sobą. Moja terapia trwała długo (grupowa), poznałam wiele wspaniałych osób, z kilkoma z nich utrzymuję kontakt do dzisiaj, mam z tego miejsca dwie przyjaciółki naprawdę na dobre i na złe. Przyznam, że terapia jednak nie tyle mi pomogła, co otworzyła mi oczy na siebie. Od tamtej pory czytam książki o tematyce poruszanej na terapii np "Kobiety, które kochają za bardzo", "Koniec współuzależnienia", "Powrót do swojego wewnętrznego domu", przerabiam to wszystko na spokojnie, zastanawiam się nad sobą. Rozmawiam o tym z tymi moimi dziewczynami z terapii (tylko z nimi, z innymi o tym nie mówię), Zajęłam się sobą w ogóle. Zaczęłam czytać książki (dla relaksu), czego wcześniej nigdy nie robiłam. Uwolniłam się od pracy zawodowej w domu wieczorami (wcześniej uważałam, że muszę bo praca się zawali), wychodzę z koleżankami od czasu do czasu posiedzieć gdzieś do kawiarni, chodzę na fitness. Czasami jest ciężko, zwłaszcza gdy pomyślę o tej zdradzie, ale czuję, że mam już ten dystans którego długo mi brakowało, trudno mi jednak bo często widuję tą kobietę i wspomnienia wracają. Napisałaś, żeby zmian nie dokonywać przez pierwsze dwa lata abstynencji i myślę, patrząc na mojego męża, że masz rację. W jego życiu za dużo się działo. Zachłysnął się tym i przepraszam za wyrażenie ale odbiło mu.
Nie wydaje mi się, żeby abstynencja była dla niego trudna na co dzień, ale widzę co jakiś czas stany nerwowości, napięcia, wręcz wyżywanie się na mnie i dzieciach bez powodu (mówienie nerwowym tonem, "czepianie się" o byle co). Trwa to jakiś czas i przechodzi. Trudny jest to czas bo wtedy się kłócimy, ja nie pozwalam mu się tak zachowywać, zwracam mu uwagę na to, on się denerwuje ale wie, że mam rację. Wtedy znów "wracamy do siebie". Tak się dzieje, gdy ma za dużo na głowie, nadmiar pracy. W takich sytuacjach kilka razy kontaktowałam się z terapeutą z poradni AA, który zna nas z terapii.
Widzę, że cały czas trzeba pracować nad tym wszystkim, nie zatracić siebie, nie wciągnąć się w nastroje niepijącego alkoholika.
Pannapanna chętnie przeczytam Twój wątek. Dziękuję za taką informację.
Eadeax czy Ty też byłaś na terapii?
Ja na terapii nie byłam, natomiast zapoznałam się z wszelką dostępną wtedy dla mnie literaturą dot. tematu. Nasz związek rozpoczął się wraz z podjęciem terapii przez mojego obecnego męża. Była to terapia na oddziale zamkniętym. Po wyjściu ze szpitala jeszcze minęło pół roku i dopiero zamieszkaliśmy razem.
Mój mąż wprowadził w życie wszystkie zalecenia, ale na więcej spotkań z terapeutą ani spotkań AA się już nie wybrał, jedynie okazjonalne spotkania ze znajomymi.
Obecnie, po latach nie ma problemu z nerwami itp, mamy dzieci, które wiadomo hałasują, biegają i się kłócą a on ani nie klnie, ani nie krzyczy, jest w tym względzie cierpliwszy ode mnie. Ale cały czas dba o regularny sen, godziny posiłków itp. Nerwy są, gdy ja jestem nerwowa i wtedy mu się to udziela. Nasz każdy dzień jest przewidywalny i ma podobny rytm, ktoś powiedziałby, że nudno.
A co do walki, która może się wydawać wygrana, a przecież cały czas trwa, to chodzi o to, że alkoholikiem jest się do końca życia. Cały czas trzeba czuwać. On pilnuje nie tylko tego, żeby nie pić alkoholu ale też nie popaść w żadne inne uzależnienie: od komputera, od telewizji itp. Narzuca sobie limity i ćwiczy silna wolę
Kiedy pił dołował mnie, nie miałam stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. Wiecie, życie w niepewności...
jestem facetem , tak apropos
a wiesz czemu on pił?? w zasadzie można by to w ten sam powód wrzucić, "życie w niepewności"
dwie osoby na "pokładzie statku NIEPEWNOŚĆ"
Widzę, że cały czas trzeba pracować nad tym wszystkim, nie zatracić siebie, nie wciągnąć się w nastroje niepijącego alkoholika.
eee, do d_py takie życie, nad niczym nie trzeba pracować, gdy już jest świadomość
że terapia jednak nie tyle mi pomogła, co otworzyła mi oczy na siebie.
trzeba zacząć żyć!!!!
"potrzeba panowania" to sęk tej choroby, chodź pewnie masz dołożony potężny as z rękawa
on twierdzi, że do niczego nie doszło ale ja nie wierzę
jak życie by się nie toczyło, pozostawiając to bez przepracowania, zrozumienia, człowiek zostaje w głębokiej "dziurze"
Nasz każdy dzień jest przewidywalny i ma podobny rytm, ktoś powiedziałby, że nudno.
a co ma ktoś do mówienia o Waszym życiu, jeśli jest Wam dobrze??
jest to jedna z dróg, każdy idzie własną,
przychodzi czas że stabilizacja jest ważna, wpływa na resztę
Mój mąż wprowadził w życie wszystkie zalecenia, ale na więcej spotkań z terapeutą ani spotkań AA się już nie wybrał, jedynie okazjonalne spotkania ze znajomymi........
.....A co do walki, która może się wydawać wygrana, a przecież cały czas trwa, to chodzi o to, że alkoholikiem jest się do końca życia. Cały czas trzeba czuwać. On pilnuje nie tylko tego, żeby nie pić alkoholu ale też nie popaść w żadne inne uzależnienie: od komputera, od telewizji itp. Narzuca sobie limity i ćwiczy silna wolę
gratuluje motywacji Twojemu partnerowi, osobiście takiej nie mam
staram się nie opierać życia na sile woli, bardziej bym u siebie nazwał siła ciekawości życia, oczywiście wszystko poza alkoholem, bo tu już nic nowego nie odkryje
siła woli zawiodła mnie już nie raz, sądzę nie jedną osobę też, i nie tylko uzależnioną
siła woli dla mnie to w dużej mierze z świadomości pochodzi,
wszyscy jesteśmy uzależnieni, od sposobu myślenia
Poznałam go po latach bycia samej. Od dnia, w którym się poznaliśmy, zaczął po raz drugi terapię. Trwa tyle ile nasz związek, 6 miesięcy. Rozkochal mnie w sobie, dał morze czułości, wylał na mnie swoje najlepsze uczucia. A ja się bałam tak zakochać bez pamięci, bałam i boję się odrzucenia. Nawet podejrzewam się, że kocham za mocno. On od jakiegoś czasu jakby się tym wszystkim co mu dałam znudził. Nie mówi kocham, nie chce przytulać ani całować, o braku sexu nie wspomnę. Mówi, że czuje się osaczony przeze mnie. Również sporo schudl, zaczął dbać o siebie A sport to jego drugie życie. Wspomina, że czasami nachodzą go myśli by się napić, a ja czuję się winna temu. Twierdzi, że nie rozumiem czym jest uzależnienie i tym samym nie mogę mu pomóc. Może i ja powinnam na terapię się udać?
Są tu dwa ciekawe wątki pisane przez zdrowiejących alkoholików:
http://www.netkobiety.pl/t107503.html
http://www.netkobiety.pl/t109109.html
Takie spojrzenie z drugiej strony.
Ja się od roku spotykam z niepijącym alkoholikiem, którego znam od lat (nie pije od 1,5 r.). Widzę zmianę w zachowaniu, ale trudno powiedzieć, czy na lepsze. Jest po prostu inaczej. Facet uczy się żyć na nowo, bo pił 20 lat (od czasów nastoletnich), w pewnych sytuacjach się odnajduje, w niektórych nie. Co najbardziej widać: boryka się z niskim poczuciem własnej wartości. Niby sprawia wrażenie twardego gościa, ale wystarczy malutka iskierka, żeby go urazić. Ciągle podkreśla swoje nawet najdrobniejsze osiągnięcia (że np. w pracy spotkał znanego gościa, któremu podał rękę, że jest w stanie niby ot tak załatwić autograf kogoś tam... I biada temu, kto machnie na to ręką), przesadnie dba o siebie, w wielu przypadkach kurczowo upiera się przy swoim zdaniu i nie słucha argumentów albo je olewa. Nie ma ochoty na seks, jakby zapomniał, jak to się prawidłowo robi (wcześniej miał zasłużoną opinię psa na baby, który by wszystko przeleciał), nie potrafi zaangażować się w relację. Na wiele rzeczy nie ma ochoty i brak mu energii. No ciężko jest.
12 2017-12-11 09:16:45 Ostatnio edytowany przez Amethis (2017-12-11 09:17:29)
Ja się od roku spotykam z niepijącym alkoholikiem, którego znam od lat (nie pije od 1,5 r.). Widzę zmianę w zachowaniu, ale trudno powiedzieć, czy na lepsze. Jest po prostu inaczej. Facet uczy się żyć na nowo, bo pił 20 lat (od czasów nastoletnich), w pewnych sytuacjach się odnajduje, w niektórych nie. Co najbardziej widać: boryka się z niskim poczuciem własnej wartości. Niby sprawia wrażenie twardego gościa, ale wystarczy malutka iskierka, żeby go urazić. Ciągle podkreśla swoje nawet najdrobniejsze osiągnięcia (że np. w pracy spotkał znanego gościa, któremu podał rękę, że jest w stanie niby ot tak załatwić autograf kogoś tam... I biada temu, kto machnie na to ręką), przesadnie dba o siebie, w wielu przypadkach kurczowo upiera się przy swoim zdaniu i nie słucha argumentów albo je olewa. Nie ma ochoty na seks, jakby zapomniał, jak to się prawidłowo robi (wcześniej miał zasłużoną opinię psa na baby, który by wszystko przeleciał), nie potrafi zaangażować się w relację. Na wiele rzeczy nie ma ochoty i brak mu energii. No ciężko jest.
dobry opis, tylko "niepicia" w wersji "light"
co z tego masz? spotykania, co to za misja "ratunkowa"?
opisujesz : egoizm, egocentryzm, problemy z poczuciem wartości, problemy z emocjami, drażliwość, prawdopodobnie tłumiony gniew, bałagan poznawczy
dla mnie idąc dalej mocne konflikty wewnętrzne, co na polu uzależnienia, niezbyt optymistyczny obraz odsłaniają
co do seksu, przytoczona historia, to nic innego jak kompulsywne odreagowywanie, regulacja poziomu emocji,
nie które kobiety cieszą się z kompulsywnych gadów
Byla_Narzeczona napisał/a:Ja się od roku spotykam z niepijącym alkoholikiem, którego znam od lat (nie pije od 1,5 r.). Widzę zmianę w zachowaniu, ale trudno powiedzieć, czy na lepsze. Jest po prostu inaczej. Facet uczy się żyć na nowo, bo pił 20 lat (od czasów nastoletnich), w pewnych sytuacjach się odnajduje, w niektórych nie. Co najbardziej widać: boryka się z niskim poczuciem własnej wartości. Niby sprawia wrażenie twardego gościa, ale wystarczy malutka iskierka, żeby go urazić. Ciągle podkreśla swoje nawet najdrobniejsze osiągnięcia (że np. w pracy spotkał znanego gościa, któremu podał rękę, że jest w stanie niby ot tak załatwić autograf kogoś tam... I biada temu, kto machnie na to ręką), przesadnie dba o siebie, w wielu przypadkach kurczowo upiera się przy swoim zdaniu i nie słucha argumentów albo je olewa. Nie ma ochoty na seks, jakby zapomniał, jak to się prawidłowo robi (wcześniej miał zasłużoną opinię psa na baby, który by wszystko przeleciał), nie potrafi zaangażować się w relację. Na wiele rzeczy nie ma ochoty i brak mu energii. No ciężko jest.
dobry opis, tylko "niepicia" w wersji "light"
co z tego masz? spotykania, co to za misja "ratunkowa"?
opisujesz : egoizm, egocentryzm, problemy z poczuciem wartości, problemy z emocjami, drażliwość, prawdopodobnie tłumiony gniew, bałagan poznawczy
dla mnie idąc dalej mocne konflikty wewnętrzne, co na polu uzależnienia, niezbyt optymistyczny obraz odsłaniająco do seksu, przytoczona historia, to nic innego jak kompulsywne odreagowywanie, regulacja poziomu emocji,
nie które kobiety cieszą się z kompulsywnych gadów
Hej Trafiłeś w oczywisty czuły punkt w moim przypadku, tzn. "misja ratunkowa". Akurat tu trafił zaburzony na zaburzoną, tzn. ja się czuję potrzebna, on potrzebuje docenienia. I tak sobie koegzystujemy. Zdaję sobie z tego sprawę. Póki co nie mam nic więcej do dodania.