Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski. - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 13 ]

Temat: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.

Na początku przyznam, że życie uczuciowe nie jest moją mocną stroną. Niby mam wszystko, ale najsłabsze ogniwo rzutuje na całość.
  Dwa lata temu wyszłam za mąż (po wielu latach związku) za pierwszego faceta ,,na poważnie''. Odpowiedzialny, kochający, czuły, rodzinny, zaradny, pomocny, mądry, przystojny, dobrze wykształcony, milion innych zalet. Obiektywnie ideał. A ja zawsze marzyłam, żeby- zamiast rozmieniać się na drobne- trafić na szlachetną osobę, z którą można by zbudować trwałą relację. Jeden szkopuł- nigdy nie czułam do niego chemii (on twierdzi, że czuł i czuje nadal). Zakochał się od pierwszego wejrzenia- ja stopniowo się do niego przekonywałam. Powstała bliska, przyjacielska więź oparta na bezpieczeństwie. Od czasu do czasu dopadały mnie wątpliwości, ale mimo wszystko myślałam, że to miłość. Będąc z nim przez całe studia, nie miałam okazji wejść w bliższą relację z kimś innym. Intuicja podpowiadała mi, że czegoś tu brakuje, ale (biję się w piersi) nie miałam jaj, żeby z nim zerwać. Uważałam, że bardzo trudno znaleźć wartościowego człowieka, z którym w dodatku wszystko zagra. Motyle szybko odlatują z brzucha, a z nim świetnie się mieszkało i spędzało wolny czas. Planowaliśmy wspólną przyszłość etc.- słowem sielanka, martwiło mnie tylko, że dwudziestokilkuletni facet nie potrzebuje seksu. Tłumaczył się, że ciąża w tym czasie byłaby dla nas katastrofą, że życie po ślubie powinno się różnić od wcześniejszego. Udało mi się go namówić w dniu zaręczyn, a później jeszcze kilka razy- na palcach jednej ręki. Uwierzyłam, gdy mówił, że gdy ludzie się kochają, to nie może nie wyjść w łóżku. Rzeczywiście nie mogę powiedzieć, że jesteśmy białym małżeństwem, ale zawsze to ja wychodzę z inicjatywą. Mam wrażenie, że dla niego ta sfera mogłaby nie istnieć, chwilami czuję się jak nimfomanka. Kochanki na pewno nie ma- codziennie powtarza, że mnie kocha i pokazuje to w praktyce, a poza tym za dużo czasu spędzamy razem- zauważyłabym.
Generalnie nie byłoby powodu do ględzenia, gdyby nie to, że kilka miesięcy temu przez przypadek poznałam chłopaka. Miło spędziliśmy wieczór, do niczego nie doszło, nawet do  pocałunku- mam swoje zasady. Czułam się z nim zupełnie inaczej niż przy mężu (kiedykolwiek). Osoba ciekawsza i z normalnym libido. Zrozumiałam, że tak naprawdę to, co łączyło mnie z mężem, to nie była miłość, tylko niebezpieczna mieszanka przyjaźni, przywiązania, wdzięczności i strachu przed samotnością. Nie wiem, co teraz robić. Z jednej strony żyje mi się jak pączek w maśle- nie mam na myśli finansów, tylko zmagania z codziennymi obowiązkami, ale z drugiej- boję się, że kiedyś trafię na osobę, w której naprawdę się zakocham i stanę przed dylematem. Póki co nie łączą nas kredyt i dzieci, niedługo to wszystko się pogmatwa. Rozwieść się i zostać w jakimś sensie na lodzie? Każdy z moich znajomych powiedziałby, że to czyste szaleństwo. Świadomość, że nigdy nie byłam zakochana jest dobijająca, ale szukać miłości potajemnie i zdradzać- to podłość.
   Byłabym wdzięczna za pomoc.

Zobacz podobne tematy :

2 Ostatnio edytowany przez Klio (2017-01-19 00:03:43)

Odp: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.

Pozwolę sobie zacytować dla namysłu, nawet jeśli ten namysł następuje w Twoim przypadku nieco później niż wcześniej:

kassja.k napisał/a:

Drogie Panie,
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam ten wątek i też z wielką ulgą, bo dowiedziałam się, że nie tylko ja mam taki problem. Mogę dodać kilka słów z perspektywy tego, co może stać się dalej - może to którejś z Was pomoże, bo ja straciłam wiele lat ignorując lub bezskutecznie próbując rozwiązać ten problem. Dziś moje małżeństwo miałoby prawie 30-letni staż... Tak, kochałam mojego męża i codziennie marzyłam o seksie z nim, jednak nic z tego. Marzyłam, że będzie się ze mną kochał w weekend, nie w ten, to w następny, albo gdy gdzieś razem wyjedziemy, albo gdy nadejdą długo oczekiwane wakacje. Z jego strony zawsze wymówki, to go głowa bolała, to zmęczony, to dziecko wejdzie do pokoju i zobaczy... Wakacje zawsze z dzieckiem w jednym pokoju, więc o kochaniu się mogłam zapomnieć. W domu w zasadzie też, no bo dziecko jest i będzie przez najbliższe 20 lat smile Czasami rzeczywiście się udawało, gdy mała była w przedszkolu, a potem w szkole, ale rzadko, bo wtedy musiałam iść do pracy. A gdy już do czegoś dochodziło - 2 minuty. Kończyło się szybciej niż zaczęło, a ja byłam coraz bardziej sfrustrowana. Przez lata odpuszczałam temat, bo poza tym był dobrym ojcem i był ogólnie w porządku. Ale gdy przekroczyłam 30-tkę, zaczęło to we mnie narastać. Zaczęłam myśleć, że nigdy do końca życia nie będę miała normalnego seksu, orgazmu i tych rzeczy. Czułam, że omija mnie ważna sfera życia - niby nie najważniejsza na świecie, ale jednak ważna. No i stało się. Poznałam kolegę będąc na kursie w innym mieście, spędziliśmy razem trochę czasu i wylądowałam z nim w łóżku. Czułam się okropnie, było mi wstyd, ale nie miałam siły odmówić. Może mnie ktoś potępić za to, ja wielokrotnie się potępiałam, ale dziś myślę, że chęć życia była silniejsza niż trwanie w nieudanym związku. Zerwałam z tym facetem, po kilku latach pojawił się następny. Po kilkunastu latach małżeństwa zaczęłam w końcu poznawać swoją seksualność, niestety z kimś innym. Związek trwał krótko, wróciłam do męża, ale nie potrafiłam już funkcjonować tak jak dotychczas. Miałam też ogromne wyrzuty sumienia i w końcu sama się mężowi przyznałam do zdrad... Małżeństwo się rozpadło, mąż mi nie przebaczył, ale też nigdy nie przyjął do wiadomości swoich problemów w sferze intymnej. Do dziś twierdzi, że wymyślam i że seks był kilka razy w tygodniu! Na torturach by się nie przyznał, że ma problemy w tej dziedzinie! Zrobił ze mnie dziwkę i wyśmiewa to, że uzależniam szczęście w małżeństwie od współżycia. Dziś minęło kilkanaście lat, zbliżam się do 50-tki, nadal nie ułożyłam sobie życia i jestem sama. Piszę to po to, żeby Was ostrzec. Trwanie we frustracji przez lata w nieudanym seksualnie związku może Wam zniszczyć życie. Jeśli facet nie weźmie odpowiedzialności za swoje problemy, albo po prostu różnicie się tak bardzo temperamentem seksualnym, to zwiewajcie póki czas! Może się tak skończyć jak u mnie (oby nie), albo prędzej czy później frustracja sięgnie zenitu i coś będziecie musiały z tym zrobić. Nie ignorujcie problemu. Pozdrawiam serdecznie.

Poczytaj też wątki tu na forum dotyczące małżeństw bez seksu, partnerów aseksualnych itp. Zastanów się na co się tak naprawdę piszesz w przyszłości. Czy jesteś w stanie tak żyć czy nie? Czy jest to dla Ciebie istotna sfera życia z której nie jesteś w stanie zrezygnować, czy też możesz się obyć? Choć z tego co napisałaś, to raczej nie.
Potrzebna Ci przede wszystkim świadomość tego co Ciebie czeka i jakie są Twoje limity. Zwróć uwagę przede wszystkim na siebie w tym względzie, a nie na cudze opinie, bo to Twoje życie i Twoje sukcesy i porażki. To Ty żyjesz i będziesz nadal żyła z konsekwencjami swoich wyborów więc wybieraj zgodnie ze swoimi przekonaniami. Opinie przyjaciół, rodziny i kogokolwiek nie mają tu znaczenia, bo to nie oni będą mieli białe małżeństwo.

3

Odp: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.

Rzeczywiście sypialnia to jeden z głównych problemów, ale pisałam, że   n i e   jesteśmy białym małżeństwem. Gdybyśmy byli, to nie miałabym wątpliwości, co robić. Myślę, że w takim wypadku udałoby się nawet uzyskać ,,rozwód" kościelny. Mamy różne poziomy libido, ale sprawa jest bardziej złożona.

4

Odp: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.
ambiwalentna napisał/a:

Rzeczywiście sypialnia to jeden z głównych problemów, ale pisałam, że   n i e   jesteśmy białym małżeństwem. Gdybyśmy byli, to nie miałabym wątpliwości, co robić. Myślę, że w takim wypadku udałoby się nawet uzyskać ,,rozwód" kościelny. Mamy różne poziomy libido, ale sprawa jest bardziej złożona.

A co to znaczy bardziej złożona?

5

Odp: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.

Złożona- dotyczy całokształtu. Odpowiedź jest w pierwszym poście. Porównując związek do najważniejszej inwestycji, nie wiem, czy wychodzę na plus, czy powoli tonę i grozi mi bankructwo. Z bliska widzi się mniej wyraźnie, więc zależy mi na obiektywnej opinii, a znajomych nie chcę wtajemniczać w te gorzkie żale.

6

Odp: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.
ambiwalentna napisał/a:

Generalnie nie byłoby powodu do ględzenia, gdyby nie to, że kilka miesięcy temu przez przypadek poznałam chłopaka. Miło spędziliśmy wieczór, do niczego nie doszło, nawet do  pocałunku- mam swoje zasady. Czułam się z nim zupełnie inaczej niż przy mężu (kiedykolwiek). Osoba ciekawsza i z normalnym libido. Zrozumiałam, że tak naprawdę to, co łączyło mnie z mężem, to nie była miłość, tylko niebezpieczna mieszanka przyjaźni, przywiązania, wdzięczności i strachu przed samotnością. Nie wiem, co teraz robić. Z jednej strony żyje mi się jak pączek w maśle- nie mam na myśli finansów, tylko zmagania z codziennymi obowiązkami, ale z drugiej- boję się, że kiedyś trafię na osobę, w której naprawdę się zakocham i stanę przed dylematem. Póki co nie łączą nas kredyt i dzieci, niedługo to wszystko się pogmatwa. Rozwieść się i zostać w jakimś sensie na lodzie? Każdy z moich znajomych powiedziałby, że to czyste szaleństwo. Świadomość, że nigdy nie byłam zakochana jest dobijająca, ale szukać miłości potajemnie i zdradzać- to podłość.
   Byłabym wdzięczna za pomoc.

Moim zdaniem jeśłi obecny związek to TYLKO mieszanka różnych przyzwyczajeń, bez miłości to wiedz, że jeśli kiedyś na Twoje drodze spotkasz kogoś i między Wami "zaiskrzy" , to nawet wewnętrzne zasady i hamulce nie powstrzymają Cię przed tym, by zdradzić męża.
Szukasz miłości, tęsknisz za nią, czujesz, że w tym związku może i jest "bezpiecznie" ale szczęśliwa nie jesteś i nie będziesz..... więc póki jeszcze nie macie większych zobowiązań typu dzieci, kredyty  itd. porozmawiaj z mężem i spróbujcie rozwiązać to w cywilizowany sposób i.... zacznij rozglądać się za prawdziwą miłością. Za kimś z kim będzie i bezpiecznie i z miłością.

7

Odp: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.
ambiwalentna napisał/a:

ale pisałam, że   n i e   jesteśmy białym małżeństwem.

Jeszcze nie, ale wkrótce będziecie. Wraz z upływającym czasem sytuacja w tym względzie się nie poprawi. Seksu będzie mniej. A skoro Tobie obecny stan przeszkadza, to przygotuj się na prawdziwe białe małżeństwo.
Sprawa też taka znowu skomplikowana nie jest. Albo wybierasz wygodne, ale bez miłości małżeństwo, albo kończysz i szukasz dalej. Twój mąż jaki jest, taki pozostanie. Jego nie zmienisz. Myślisz, że możesz zmienić siebie i swoje potrzeby? Być może, a być może nie. Ta jak powiedziałam z konsekwencjami wyborów będziesz żyła Ty więc zanim podejmiesz kolejne wybory zastanów się nad tym podstawowym. Czy chcesz z nim być, czy nie?

8

Odp: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.

Kjim, chyba masz rację. Tylko wybierając tę strategię, będę musiała go skrzywdzić, a to dobry człowiek. Niestety nie widzę wyjścia, które nie wiązałoby się z negatywnymi konsekwencjami.
Klio, też myślę, że z upływającym czasem sytuacja w tym względzie się nie poprawi. Dzieci raczej nie rozpalają ognia w sypialni. W najlepszym wypadku będzie tak, jak jest.
Zdaję sobie sprawę, że sama będę żyła z konsekwencjami. Tylko podjęcie tego ryzyka mnie przeraża. Nie wiem, czy jestem wystarczająco silna. Musiałabym opuścić strefę komfortu, jemu popsuć idealne życie i na dodatek złamać przysięgę. W rodzinie (mówiąc delikatnie) nie znalazłabym wsparcia. Ale podobno do odważnych świat należy.

9

Odp: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.

Jeśli nie macie dzieci to nie masz się nad czym zastanawiać.
Odwagi.

10

Odp: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.
ambiwalentna napisał/a:

Kjim, chyba masz rację. Tylko wybierając tę strategię, będę musiała go skrzywdzić, a to dobry człowiek. Niestety nie widzę wyjścia, które nie wiązałoby się z negatywnymi konsekwencjami.
Klio, też myślę, że z upływającym czasem sytuacja w tym względzie się nie poprawi. Dzieci raczej nie rozpalają ognia w sypialni. W najlepszym wypadku będzie tak, jak jest.
Zdaję sobie sprawę, że sama będę żyła z konsekwencjami. Tylko podjęcie tego ryzyka mnie przeraża. Nie wiem, czy jestem wystarczająco silna. Musiałabym opuścić strefę komfortu, jemu popsuć idealne życie i na dodatek złamać przysięgę. W rodzinie (mówiąc delikatnie) nie znalazłabym wsparcia. Ale podobno do odważnych świat należy.

Tylko, że teraz zrobisz ostre cięcie - nie obciążając tym dzieci itp. zrobisz to z twarzą (każdy może się pomylić - tak bywa). Później będzie tylko więcej strat. A to, że będzie, jestem prawie pewna. W związku niezbędna jest miłość (nie motylki, tylko miłość), zrozumienie i seks.

11

Odp: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.

Dzięki, pannapanna i allama :)

12

Odp: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.

powiem tak: przekichane.
Ale chyba bym zaryzykowała. Nie wyobrażam sobie pustki jaką będziesz czuła za 10-15 lat

13

Odp: Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.

Zgadza się, staramalenka, nie owijając w bawełnę- przekichane

Posty [ 13 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Kwestia chemii. Subiektywnie węzeł gordyjski.

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024