Witajcie Netkobietki!
Mam problem z teściową i pomyślałam że pomożecie mi jakoś to rozwiązać albo chociaż sprawicie że będzie mi łatwiej to znosić. Parę lat temu wzięłam ślub i zamieszkaliśmy z mężem w jego rodzinnym domu. Zajmujemy piętro, przed weselem zrobiliśmy tam generalny remont w który wpakowaliśmy niemało pieniędzy. Na parterze mieszka teściowa, teść wyjechał na drugi koniec Polski, ma tam nową rodzinę. Nie wiem w sumie dlaczego od razu nie zdecydowaliśmy się na wynajem jakiegoś mieszkania z dala od niej, mąż wcześniej opowiadał o różnych akcjach z jej udziałem, ale dopiero teraz przekonałam się na własnej skórze jak to wygląda w rzeczywistości...
Z pozoru moja teściowa jest bardzo miłą osobą, ktoś, kto widzi i rozmawia z nią pierwszy raz w życiu, nigdy by nie pomyślał że jest po prostu wredną babą. Odkąd tam zamieszkałam odwiedzałam ją codziennie, bo myślałam że tak wypada, poza tym nie chciałam żeby były jakieś zgrzyty. Nieraz siedziałam u niej po pół godziny, nieraz nawet godzinę. Jak czasem zdarzyło się, że nie przyszłam w któryś dzień albo dwa dni pod rząd, bo po prostu nie miałam na to czasu, to się na mnie obrażała i komentowała że cały tydzień mnie nie było i że ona tak źle się czuła a nikt nawet nie przyszedł sprawdzić czy wszystko z nią w porządku, mówiła że mamy ją gdzieś. Po jakimś czasie dowiedziałam się że częściej dzwoni do niej jej syn, który pracuje w innym mieście, niż ja ją odwiedzam. Oczywiście nie było to zgodne z prawdą, ale jakoś to przełknęłam.
Teściowa co niedzielę zapraszała nas na obiady do siebie (wynikało to z jej „dobrej” woli, nikt jej niczego nie sugerował ani nie wpraszał się na siłę). Pomyślałam że raz na jakiś czas zaproszę ją do nas na obiad, żeby potem nie było że działa to tylko w jedną stronę. Skończyło się na jednym obiedzie zjedzonym u nas. Potem zapraszała nas jeszcze, ale jak któryś z kolei raz odmówiłam (bo albo już miałam wyjęte mięso, albo jechaliśmy gdzieś z mężem), to obrażała się. Za jakiś czas, podczas rozmowy na temat gotowania niedzielnych obiadów wypomniała mi, że w sumie jak przychodziliśmy z mężem to dużo jedliśmy, a jakby nas nie było, to ona by miała jedzenia na kilka dni. A tak w ogóle, to za składniki z których ona te obiady szykowała, to jej nikt pieniędzy nie zwracał, a przecież ona tak dużo na to wydawała, bo byle jakiego mięsa to ona nie kupuje... Porażka. To po co nas zapraszała, skoro potem wypomina nam ile to ona nie wydała na te obiady?? Od tamtej pory powiedziałam sobie dość i już więcej tam nie jedliśmy. Nieraz przychodziła do nas i próbowała nam wcisnąć coś co ugotowała, ale ja nigdy od niej nie brałam, bo po co później ma mi to wytykać?
Kolejna sprawa to to, że teściowa bardzo często chodzi do sklepów z używanymi ciuchami. Nie miałabym nic przeciwko i w sumie by mnie to nie obchodziło, gdyby nie to, że co rusz przychodziła i przynosiła jakieś ubrania a to dla mnie, a to dla męża. Ciuchy nie były zniszczone, czasem nawet wyglądały jak nowe, ale zupełnie nie w moim guście... Zaczęło mnie już to denerwować, powiedziałam jej że dziękuję, ale nie potrzebuję kolejnej koszuli i że mąż też już ma tyle ubrań że mu się ledwo w szafie mieszczą. Jakiś czas był spokój, ale szwagierka powiedziała mi potem że teściowa obgaduje mnie przy rodzinie, że takie fajne ubrania wypatrzyła, a ja nie chcę od niej wziąć. Szczytem było to, jak spotkała się z moją siostrą i powiedziała jej, że musi mojego męża ubierać (kupować mu buty i ciuchy), bo on nie ma w czym chodzić, a ja w ogóle o niego nie dbam (!!!). Mąż jak się o tym dowiedział to się wkurzył i poszedł do swojej mamy powiedzieć jej żeby przestała takie plotki rozpuszczać, no i wtedy rozpętała się afera. Że moja siostra sobie wszystko wymyśliła, że ona wcale nie mówiła że kupuje synowi ubrania bo nie ma w czym chodzić... Jakiś czas temu znowu zaczęła rajd po ciucholandach i znosiła ubrania dla mojego męża. Poprosiłam go żeby ich od niej nie brał i powiedział po prostu że dziękuje, ale nie potrzebuje bo ma w czym chodzić. Oczywiście jak przy kolejnej sytuacji mąż jej powiedział żeby więcej nic mu nie przynosiła to skwitowała, że będzie chodził jak obdartus...
Kolejna sprawa: zdarzało się czasem że naczynia z naszej kuchni gdzieś zaplątały się u niej i potem nam je odnosiła. Nie potrafiła po prostu oddać i wyjść, tylko zawsze musiała to złośliwie skomentować: że oddaje nam naszą szklankę/talerz/miskę. No w sumie to nie nasze, bo to ona kupiła wraz z całym wyposażeniem w kuchni, no ale skoro tu mieszkamy, a ona ma swoje wyposażenie to uznajmy, że to są nasze rzeczy... I taka sytuacja powtarzała się wieeeeele razy.
Czasem teściowa obraża się o byle co, nawet ja nie zrobiłam nic złego, a ona i tak nie rozmawia ze mną normalnie, tylko burczy pod nosem. Tzn teraz to prawie w ogóle nie rozmawiamy. Niedawno była na jakichś badaniach, a jak wróciła to spytałam jak wyniki, to odpowiedziała że normalnie i dodała, że chce żebyśmy się z mężem wyprowadzili, bo ona nie będzie z nami dłużej mieszkać. Generalnie chyba lubi utrudniać ludziom życie. Jak ją nieraz odwiedzałam, to nagadywała na mojego męża i mówiła żebym lepiej go pilnowała, bo jest leniem i jak teraz się nie nauczy żeby mi pomagać, to potem będzie jeszcze gorzej. Sama nie potrafi o nic poprosić, przyjść i po ludzku powiedzieć że czegoś potrzebuje, tylko potem narzeka że musiała robić to czy tamto sama i że na drugi dzień nie mogła się ruszyć, chyba chce, żebym poczuła się winna. Ogólnie traktuje mojego męża najgorzej z trójki swoich dzieci, wręcz czasem mam wrażenie, ze go nienawidzi. W dzieciństwie nie miał łatwo, cały czas pod górkę, jego rodzeństwo: młodszy brat i starsza siostra byli faworyzowani, zawsze należało się im więcej. Teraz zbliżają się święta, Wigilię spędzamy na szczęście u moich rodziców, ale potem trzeba będzie wrócić do domu i siedzieć z nią... Powiedzcie jak ja mam się zachować? Nawet w zeszłym tygodniu jak poszłam się spytać czy trzeba jej coś pomóc przed świętami (jakieś prządki, pranie firanek, umycie okien) to powiedziała że miesiąc się nie interesowałam a teraz, jak jest ostatni dzwonek, to nagle przychodzę się pytać?? Odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Czuję się źle w jej obecności, czuję, że patrzy na mnie jak na gorszą i głupszą od siebie... Nie mam ochoty nawet się z nią widzieć, rozmawiać, a co dopiero spędzać świąt. Wiem że za moimi plecami obgaduje mnie ze swoją przyjaciółką i jak jedzie w odwiedziny do reszty swoich dzieci, żali się im jak to ma źle w domu. Nie widziałam się z nią prawie 3 tygodnie (oprócz tego kiedy wyszłam spytać o pomoc przy porządkach) i wiem że teraz jakbym poszła i chciała jakoś załagodzić sytuację i z nią pogadać to będzie dla mnie opryskliwa i będzie rzucać uszczypliwe uwagi. Boli mnie to i powoli zaczynam tracić cierpliwość. Na początku jakoś się nie przejmowałam, starałam się olewać sytuację. Myślałam że pogada sobie i jej przejdzie. Ale jej zachowanie coraz bardziej uderza we mnie. Dzięki niej, w rodzinie uchodzę za wredną synową, która w niczym nie umie i nie chce pomóc, a do tego nie interesuje się nią. Jest mi przykro, bo jestem wrażliwą osobą i coraz częściej zastanawiam się czy nie lepiej się faktycznie wyprowadzić... Tyle że na razie nie mamy z mężem na tyle pieniędzy żebyśmy mogli sobie pozwolić na kupno czy wynajem mieszkania... Doradźcie mi co zrobić, bo jak tak dalej pójdzie, to teściowa zniszczy mi psychikę!