Tak jak w temacie, mój mąż twierdzi, że skoro dużo zarabia to wszystko mu wolno.
Ale od początku...
Mam 28 lat, nie zarabiam milionów bo z premią mam około 2300 zł ale też uważam, że jak na kobietę to mam dość dobrze płatną pracę, tym bardziej, że nie mieszkamy w wielkim mieście. Mój mąż natomiast ma co miesiąc w granicach 10-12 tyś.
Z góry było ustalone, że za mieszkanie (czynsz, opłaty itp) płaci on. Ja natomiast zaopatruje naszą lodówkę.
I od niedawna mój mąż ma dietę, trenera personalnego itp. zaczął sobie przygotowywać posiłki do pracy, obiadki itp. z racji, że nasze godziny pracy są róże nie zawsze mamy szanse zjeść razem ten obiad. Ale za to ja zawsze zastaje w domu bałagan, sterta naczyń do zmywania... Absolutnie nie kiwnie palcem żeby to posprzątać po sobie. Rano wstanę to mam pełny zlew, wrócę z roboty tak samo. Zwróciłam mu uwagę, że ja nie jestem sprzątaczką i on za mną nie musi sprzątać, to niech zacznie po sobie ogarniać. To usłyszałam, że to moja rola życiowa, ponieważ on dużo zarabia a ja mam sprzątać, to mój obowiązek.
I teraz od słowa do słowa i robi się wielka awantura. Mam tego dosyć bo serio czuję się jak sprzątaczka na etacie.
A poza tym w domu zawsze i tak ja o wszytsko dbam, pranie itp.