Ruta napisał/a:Serio kocham Waszą pewność tego co czuje/myśli inna osoba. Skąd w Was tyle arogancji?
Wątek poruszam z kompletnie innych powodów - takich, że jestem na etapie diagnozowania choroby, która powoduje niepłodność. I są poruszane rozmowy różne z lekarzem. Stąd ta refleksja. Czy ktoś z Was doświadczał dylematów.To nie chcesz mieć dzieci czy nie możesz? A może nie chcesz ale był to twój wybór, a jak pojawia się fizyczna niemożność posiadania dzieci, to nagle pojawia się z tyłu głowy małe wkurzenie co? Mała refleksja a propos wspólnych decyzji w parze o nieposiadaniu dzieci. Facet młody, który mówi, że nie chce mieć dzieci "teraz i nigdy" doskonale sobie zdaje sprawę, że kiedy będzie miał już 40-50 lat i mu się odmieni na dzieci, to sobie znajdzie młodą dupeczkę, która mu dziecko urodzi. Jemu czas nie tyka
a przynajmniej trochę inaczej. Parafrazując Marsellusa Wallace'a: "Na świecie jest wiele kobiet myślących, że ich dupa zestarzeje się jak wino. Jeśli myślisz, że skwaśnieje, to dobrze myślisz. Jeśli myślisz, że z wiekiem szlachetnieje – to źle myślisz."
To oczywiście nie w kontekście tego, że dziecko coś kompensuje ale właśnie tych wspólnych wyborów.
Kwestia jest bardziej złożona - nigdy nie czułam "pasji" do posiadania dziecka. Nawet jako smarka denerwowały mnie inne dzieci - wiecznie rozwydrzone i pyskate. Ale nie deklarowałam się w żadną stronę.
Potem kiedy wyszłam już z okresu bycia nastolatką wiedziałam, że nie planuję dzieci. Wiedziałam też, że GDYBYM zmieniła zdanie to mogłyby się pojawić pewne komplikacje zdrowotne. Ale się by dało.
Potem poznałam swojego partnera - okazało się, że ma niski procent szans na zapłodnienie komórki jajowej - ok. 10%. Rozmawialiśmy o ewentualnościach. Ogólnie o tym czy w ogóle byśmy myśleli i co jeśli okaże się, że byśmy chcieli a byśmy nie mogli mieć. Padła adopcja.
Ale mówiliśmy o tym, bo stawialiśmy na trwały związek i chcieliśmy o tak ważnych sprawach mówić wcześniej, niż potem przełykać rozczarowanie, bo on chce a ja nie. Okazało się, że obojgu nam nie zależy na byciu rodzicem.
Potem przyszło moje diagnozowanie i okazało się, że muszę podjąć terapię. I tak ją przejdę. Bo chodzi o ogólne zdrowie a nie tylko możliwość zajścia w ciążę.
Więc póki co nawet można powiedzieć, że niepłodność moja i jego jest naszym sprzymierzeńcem.
Ale wątek chciałam poruszyć, bo wiem, że ludzie do niego podchodzą bardzo osobiście i będzie cieszył się zainteresowaniem.
Plus to, że myślałam o tym, tak jak wcześniej napisałam, ponieważ poruszałam ten temat ze swoim lekarzem. I oczywiście zgadzam się, że lepiej mieć możliwość zajść w ciążę, jak nie i cierpieć.
Natomiast cała sprawa ma drugie dno - tego jak społeczeństwo podchodzi do niechęci do dzieci czy ich posiadania. Zwykle traktuje się nas (tych co nie chcą jak głupców, naiwnych czy też niedojrzałych, którzy muszą dorosnąć. To nie zawsze jest kwestia dojrzałości. Mam naturę introwertyczną i zanim piszę o swoich odczuciach bardzo długo je analizuję. Więc zawsze rozpatruję za i przeciw. Oczywiście gdyby jakimś cudem zdarzyła się wpadka, to bym utrzymała ciążę - przecież to człowiek. Ale świadomie nie podjęłabym decyzji o ciąży.
Może kiedyś zmienię zdanie. Nigdy nie mów nigdy - w końcu.
Ale zapewniam, że tak się da żyć i wcale za tym nie kryją się jakieś większe motywy.
Ludzie niestety maja manierę umoralniać. I wiedzieć co czuje ktoś inny. Moim zdaniem absurd.
Co do kwestii wychowania - jestem poganką żyjącą w kraju katolickim, do tego mam lewicowe poglądy i wspieram myśl feministyczną. Ja się często z nietolerancją zderzam. Co dopiero dziecko żyjące w rodzinie osób niekonwencjonalnych i różnych od najbliższego otoczenia?