Drogie Netkobietki,
Długo mnie tu nie było. Czasami czytałam sobie forum, tak terapeutycznie, a w swoim wątku nie pisałam, bo właściwie wszystko już zostało powiedziane.
Po jego hucznych urodzinach, jak pamiętacie z balonami, prezentacją i w ogóle
przyszedł bardzo trudny czas. Nawet nie chce mi się dzisiaj wspominać tego jak bardzo się męczyłam ...
Nastały wakacje, moje dwie bardzo dobre koleżanki (może nawet przyjaciółki) dbały o mnie zapewniając mi towarzystwo i rozrywkę, a także wakacyjne wyjazdy. Na wakacjach poznałam dwóch facetów - bardzo fajnych, tymi znajomościami udowodniłam sobie troszkę, że jednak istnieje świat poza moim Ukochanym i dało mi to nadzieję, że może kiedyś jednak spodoba mi się ktoś inny, że jest szansa, że się zakocham. Z tych znajomości nic nie wyszło głównie z tego powodu, że dzieliła nas duża odległość. Ot, zwykłe wakacyjne flirty. Zaczynałam czuć się coraz lepiej. Zdarzało mi się bardzo często mieć doła, płakać, rozpamiętywać, ale pomału godziłam się z sytuacją. Wiedziałam, że muszę zaakceptować fakty.
Mijały miesiące ... Od naszego ostatniego spotkania, które miało miejsce dzień po jego urodzinach minęło już 4 miesiące.
Na początku września poznałam bardzo fajnego faceta. Zaczęliśmy się spotykać. Podoba mi się, dogadujemy się świetnie, nawet pozwalam sobie na pocałunki i przytulanki z nim:) jest na prawdę ok i wydaje się, że wszystko idzie w dobrym kierunku.
No i .... 2 tygodnie temu zadzwonił ON. Pijany jak bela (co rzadko mu się zdarza), rozmawialiśmy pół godziny .... i runął mój świat ... znowu ...
Mówił, że myśli o mnie, że za mną tęskni, że jestem i zawsze będę wg niego najwspanialszą kobietą na świecie ... że spieprzył to wszystko. Pytał czy mam kogoś, czy się zakochałam, czy jestem szczęśliwa. Przepraszał, że tak długo się nie odzywał, ale nie chciał mnie drażnić swoją osobą. Mówił, że to wszystko przez niego, że on się nie może zdecydować, że tak bardzo mnie skrzywdził ... Powiedział na koniec, że jeśli się zgodzę, to zaprosi mnie na "kawę" i sobie porozmawiamy.
Przez kolejny tydzień milczał, ale zadzwonił znów 2 dni temu. Tym razem już trzeźwy. Przepraszał mnie za tamtą rozmowę. Znów przegadaliśmy chyba z pół godziny opowiadając co u nas słychać ... zaprosił mnie na spotkanie.
Nie miałam siły odmówić. Przecież to było to o czym marzyłam przez ostatnie miesiące. WIedziałam, ze skazuję się na tortury... Zgodziłam się. Do spotkania doszło wczoraj.
To była wspaniała randka. Iskrzyło od pierwszej sekundy, była chemia w rozmowie, zachowaniu... było tak jak powinno być. Świetnie się razem bawiliśmy. Rozmawialiśmy...
Jednak cały czas stoimy na tym samym:
1. On tęskni za mną, jest mu ze mną bardzo dobrze
2. Mówi, że jednego dnia chce być ze mną, a drugiego już nie
3. Że nadal nie może podjąć decyzji
4. Chce mieć dziecko ze mną, ale się boi, nie może się zdecydować
To spotkanie wytrąciło mnie całkowicie z równowagi, jaką udało mi się wypracować przez te kilka miesięcy.
Kocham go ze wszystkich sił i zrobiłabym wszystko,żeby coś się zmieniło, ale nic nie jestem w stanie zrobić ... chyba ... no właśnie znowu te myśli, znowu się zastanawiam i męczę się niemiłosiernie.
Na pożegnanie powiedziałam mu:
1. Że tak jak do tej pory to już między nami nie może znowu być
2. że ja chcę wszytsko albo nic
3. ze chcę z nim być i mieć z nim dziecko
4. że wiem, że u niego nic się nie zmieniło w związku z tym nie robię sobie już żadnych nadziei i mam zamiar ułożyć sobie życie
5. żeby przemyslał ostatni raz czy chce mnie na 100 % i się zdecydował, bo wiecznie na niego nie będę czekać
Ehhh, nie mam siły już .... 