Ja również ostatnio nie mam czasu by tutaj coś napisać, bo staram się od tygodnia by moje dni były całkowicie wypełnione pracą, spotkaniami ze znajomymi i wszystkim innym, co pozwoli mi choć na chwilę odpłynąć myślami.
W jakiś sposób to działa, szczególnie sport – zaczęłam chodzić na fitness i rzeczywiście tuż po zajęciach czuję taki fajny przypływ pozytywnej energii, który można porównać chyba tylko do bycia na lekkim odurzeniu:)
Wspaniała sprawa z tą aktywnością fizyczną jako remedium na smutki. A nigdy w to nie wierzyłam!
Mimo wszystko panicznie wręcz bałam się nadchodzącego weekendu – to pierwszy, który spędzę bez niego.
Wczoraj gdy wychodziłam z pracy poczułam, że najchętniej chyba bym do niej wróciła i została, bo dni wolne po prostu mnie przerażają i czuję podchodzącą do gardła panikę.
Damariss,
Ze łzami w oczach i ściśniętym gardłem czytałam to co napisałaś o swoich uczuciach w momentach gdy z nim byłaś, gdy był na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie tak daleki.
Nie ujęłabym tego lepiej....Twoje wówczas uczucia są dokładnie moimi.
Pamiętam jak podchodziłam do niego by się przytulić, pogłaskac, odgarnąć włosy, a jego ramiona jakoś tak mechanicznie i sztywno mnie oplatały, Gdybym sama nie podeszła, nie wyciągnęła ręki, on sam by tego nie zrobił.
Prawie każdy cieplejszy gest, ten normalny nienaznaczony pożądaniem był prawie wyżebrany.
Okropne, poniżające uczucie! I ten pozostający niesmak do siebie samej.
Chwytałam się tych okruchów uczucia, które oszczędnie mi dawkował, jak czegoś co pozowli mi unosić się na powierzchni i uratuje przed utonięciem.
Nadinterpretowałam zachowania by przekonać samą siebie, że jednak coś do mnie czuje.
Wciąż upatrywałam "sygnałów" i "oznak" czegokolwiek więcej.
Pamiętam noc, gdy po wspólnie spędzonym wieczorze, spaliśmy obok siebie. On odwrócony plecami, wciśnięty w ścianę.
Nie mogłam powstrzymać wtedy łez, bo wiedziałam, że mogłoby mnie tu nie być, że on mnie nie potrzebuje, że zaraz nastanie rano, on zrobi kawę i da w ten sposób subtelnie znać, że już pora na mnie.
Wstałam wtedy w nocy, ubrałam się i wyszłam od niego.
Nie byłam w stanie zasnąć z tymi wszystkimi kłębiącymi się myślami, pustką w sercu i wiedzą, że ON CIĘ NIE KOCHA.
Nie mogłam wtedy oddychać.
Dobrze, że jesteście Wy Dziewczyny – Damariss, Floavril i Inne.
Czytam na okrągło to forum, Wasze wątki, rady innych osób i muszę przyznać, że to DZIAŁA.
Taka moja mała terapia, próba wytłumaczenia samej sobie, że nie zwariowałam, że inne kobiety też to przechodziły.
Gdy jest mi źle, gdy zaczynam myśleć, że „przecież coś na pewno da się jeszcze z tym zrobić”, otwieram ten wątek i czytam, czytam, czytam.
Któraś z Was napisała słowa, które utkwiły mi w pamięci: „po takim rozstaniu najpierw traci się dech jakby odcięto cię od tlenu, a potem zaczynasz oddychać pełną piersią”.
Wierzę, że tak jest, czuję że tak jest.
Floavril, dobrze, że dajesz sobie szansę na spotkanie kogoś innego, że zaczęłaś działać w tym kierunku!! Brawo Dziewczyno!
Ale jeszcze lepiej, że nie rzuciłaś się w wir randek od razu, tylko odczekałaś, przepracowałaś to co się stało i robisz to dopiero teraz!
Wczoraj byłam w pubie z koleżanką, wypad zupełnie spontaniczny – mnie nie chciało się iść, ona nalegała i koniec końców dobrze, że jej posłuchałam:)
Poznałam bardzo miłego chłopaka z którym fajnie mi się rozmawiało. Tak na luzie, bez spięcia, bez podtekstów.
Co najśmieszniejsze – szłam prosto z pracy, prawie bez makijażu, w „roboczych” ciuchach, wymiętolona.
(a na każde spotkanie z tamtym przychodziłam wymuskana, pachnąca i wypiękniona haha).
Nie chciałam nikogo poznawać, doszłam do wniosku, że nie będę się więc spinać i po prostu spędzę czas na normalnej rozmowie.
Ale do czego zmierzam – ten chłopak w klubie poprosił mnie o nr telefonu, dałam mu go i gdy tylko wróciłam do domu, dostałam sms’a z podziękowaniem za miły wieczór. Tylko tyle i aż tyle.
To było takie INNE, NIESAMOWITE – obcy facet pisze do mnie sam, bez proszenia się, dziękuje za rozmowę, za czas.
A mojemu „eks” NIGDY nie przyszło to do głowy!
Po wspólnie spędzonym dniu, przepadałam rano i nigdy nie napisał: "dziękuję, było świetnie" czy cokolwiek w tym stylu.
Ten sygnał normalności był po prostu tak szokujący dla mnie, że jest to chyba najlepszym dowodem na to, jak chora była moja poprzednia relacja!
I nie, nie mam zamiaru teraz się z nim, ani z nikim spotykać.
Nie jestem gotowa.
Chcę jak Floavril zrozumieć dlaczego dokonuję takich wyborów, zrozumieć siebie i pobyć przez jakiś czas sam na sam.
Wiem, że moje wybory są związane również z brakiem ojca ( był, a "jakoby nikogo nie było"), chcę w tym temacie nieco pogrzebać, bo czuję, że stąd bierze się źródło mojego godzenia się na byle co, szaleńcza potrzeba bycia kochaną i kochania kogoś.
On nie daje znaku życia od tygodnia, wiem, ze tego już nie zrobi.
Ta nieuchronność ciszy wciąż napawa mnie lękiem.
Ale dobrze, że tak jest.
Niestety wiem, że gdyby napisał i zaproponował spotkanie, nie byłabym jeszcze na tyle silna by je odrzucić:((((
Mam przeczucie, że po pewnym czasie on wróci do swojej byłej, że spróbuje być z nią po raz kolejny i ten toksyczny taniec między nimi będzie mieć kolejną odsłonę.