intro_wertyk22 napisał/a:Dajesz se rady fajnie. Ja też se jakoś radzę, 3 miesiące zleciały jak z bicza strzelił 
Trzymam kciuki, 3 miesiące to już sporo. Jest dobrze, będzie jeszcze lepiej 
Wrócę na chwilę do swoich spraw, jak prawdziwy egoista 
Jestem w domu. Uff, dzień minął dość fajnie, mimo tego czasami wracały jakieś kotłujące się niespójne myśli. Nie tak łatwo się ich pozbyć, dziś mija dopiero tydzień od naszego rozstania. Jakie to bezsensowne, spoglądać komuś przez pięć lat w oczy i mówić "kocham Cię" a potem nie potrafić zrobić tego jeszcze raz i powiedzieć "to koniec".
Nie i już, opcja zapasowa to chyba najbardziej prawdopodobna myśl wokół której można znaleźć jakiś sensowny punkt zaczepienia, bo jak inaczej to wytłumaczyć. W dodatku tyle betów mam w szafie, na cholerę ona mi to zostawiła. Najlepszą opcją byłoby odesłanie tego wszystkiego kurierem, jednak nie mam zamiaru podejmować żadnej inicjatywy związanej z tą kobietą.
Dzisiaj pobiegałem z psem wieczorem, ktoś kto mówił że najlepszy przyjaciel człowieka to pies miał całkowitą rację. Szczególnie mój
swojego sierściucha znalazłem kilka lat temu na wycieczce w górach, też go ktoś zostawił. Ot tak, pobawił się i mu się znudziło. Nie zdawał sobie sprawy jak wielką przyjaźń stracił, dużo czasu zajęło mi zdobycie zaufania tego psiaka, ale udało się.
Chwila czasu dla siebie, kubek z ciepłą herbatą i cisza. Miasto powoli zasypia, to dobra chwila żeby znowu pomyśleć. Paradoksalnie myślenie o tej sytuacji analizując ją i rozbierając na mniejsze kawałki bardzo pomaga. Nie skupiamy się na tym co najbardziej męczy, tej złej części mózgu, która żyje swoim życiem. Można ją zagłuszyć włączając logiczne myślenie.
Kilka razy dopadało mnie pytanie "co popsułem?"
I śmiało mogę odpowiedzieć - nic. Tak to prawda, była taka przypowieść o rzucaniu kamieniem w ladacznicę, kto nie zgrzeszył niechaj rzuci. Pomijając już fakt że w XXI wieku po uprzednim utworzeniu 'wydarzenia' na fejsbuku przyszliby wszyscy niedowartościowani ludzie i zaczęli rzucać, to jest w tym pewien element wspólny z moją i Waszymi historiami. Po pierwsze ciekaw jestem po jakim czasie przejdzie mi ta cała złość, wyzbyłem się złudzeń co do mojej EX, ale ostatnimi czasy czuję że ją znienawidziłem, kiepski stan. Nie chcę nikogo nienawidzić i traktować jak wroga. Zastanawiam się jak czują się Ci ludzie, którzy odwalają takie numery. Nie wierzę w to że nie mają sumienia. Może jest po prostu tak że potrafią się tak mocno dowartościować żeby stwierdzić 'tak z tego człowieka wypiłam już cała energię, teraz już nie jest mi potrzebny'
To jest chyba najlepszy moment żeby pracować nad sobą i zregenerować te wszystkie ubytki w naszej osobowości.
I chyba najważniejsze pytanie jakie mogę sobie zadać - co sprawia że miewałem doła? Ok, przyznam się, nasze ciche dni wrzucały mnie w te miejsca na dnie. Jakieś dwa tygodnie temu byłem w Warszawie i wracając późnym wieczorem popatrzyłem na pusty fotel obok, to co mnie tak wiecznie wkur*iało, ta umaziana tapetami tapicerka i wiecznie otwarte lusterko pasażera.
Czy ja jestem normalny? Brakuje mi tego co mnie irytowało, nigdy o tym nie mówiłem bo to błahostki, ale jednak.
Czy to aby dobry tok myślenia? Coś mi się zdaje że moja podświadomość znowu wywinęła mi niezły numer, bo sama sprowokowała mnie do takiego takiej gonitwy myśli.
Da się z tym walczyć, nad wszystkim można zapanować. Choć w najmniejszej mierze nad tym co będzie. To jest kolejna machina napędzana naszymi negatywnymi emocjami - strach.
Strach przed tym co będzie, byłem tak wyssany z poczucia wartości że zacząłem się płaszczyć, zastanawiać się co będzie jutro i czy kiedykolwiek poznam drugą taką osobę?
Odpowiedź jest prosta - poczucie wartości trzeba odbudowywać, powoli i systematycznie. To bardzo proste, egoistyczne myślenie i skupianie się na czynnościach związanych tylko z sobą, ze swoimi zachciankami. Łał to jest na prawdę przyjemne, poczuć się jak ktoś najważniejszy będąc sobą i tylko z sobą.
Wtedy powoli odchodzi strach o siebie, wiem że jestem świetny i ważny dla tego świata, więc nie boję się jutra. Powtarzam to tak często że moja podświadomość zaczyna to przyswajać, kiedy ona to przyswaja ja w to wierzę.
Jak to kiedyś rzekł George Bernard Shaw - Człowiek, który w nic nie wierzy, boi się wszystkiego.
Więc czas zacząć wierzyć w siebie, to co przytrafiło się mnie i nie tylko, bo wielu ludziom na tym forum i całym zresztą świecie - cholernie osłabia poczucie własnej wartości i wiary w nią. Zadaję sobie tylko pytanie - dlaczego aż tak bardzo jesteśmy w stanie sobie wkręcić że wina jest po naszej stronie? Mnie się to przez moment udało bezbłędnie, czas najwyższy włączyć logiczne myślenie, bo do tej pory zdecydowanie nie funkcjonowało tak jak trzeba.
No i obierzmy sobie jakiś cel, to bardzo ważne żeby ciągle coś robić, cieszyć się każdym małym sukcesem, bo świat jest piękny, tylko czasami tego nie dostrzegamy myśląc o czymś zupełnie innym.
I tak małymi kroczkami trzeba odbudować wiarę w siebie i swoje możliwości. Bo one są w każdym z nas, były od zawsze i będą.
Tak jak świat, który nas otacza, cała paleta kolorów - po prostu jest. To tak jak tłumaczyć niewidomemu jak wygląda kolor niebieski, coś co każdy zna i wie że po prostu jest, ale nie potrafi tego wyjaśnić. Pozostaje tylko w to uwierzyć, zdjąć tak ładnie założone klapki na oczy i przekonać się na własnej skórze że ja to potrafię i że jestem w tym najlepszy.
Tymczasem plan gry już ustalony, obejrzę sobie jakiś film. Hm, może madagaskar? Byle nie król lew, jestem z pokolenia które łaziło do kina i beczało.
Nie wiem czy byłbym w stanie dzisiaj obejrzec smierć Mufasy 
Tak więc na zakończenie - ważny komunikat dla tych, którzy jeszcze nie wygrzebali się w 100% z podobnych sytuacji - nie oglądamy króla lwa 
Pozdrawiam