Cześć wszystkim tu zgromadzonym!
Przykro mi, że spotykamy się w takim miejscu. Można się przyłączyć? W zasadzie u mnie już ponad dwa miesiące po rozstaniu, ale chętnie podzielę się od czasu do czasu moimi myślami, spostrzeżeniami. Głupio mi już zadręczać rodzinę 
Przede wszystkim dziękuję iceman za założenie tematu, swoje przemyślenia, porady i późniejsze wracanie do tematu. Dałeś nam tutaj mnóstwo wiary i siły, pomogłeś niejednej osobie. Od razu po rozstaniu zatonąłem w tym wątku i przeczytałem od deski do deski. Później zrobiłem laserową korekcję oczu, by uzyskać miesięczne L4 i uciekłem w góry - po adrenalinę i emocje silniejsze niż porozstaniowy ból. Nie powiem, dobrze mi to zrobiło, po części odzyskałem siebie i wiarę w to, że życie dalej jest piękne. No i pewność siebie - poznałem tam dużo ludzi, także dziewczyn (w relacjach koleżeńskich, do górskich wędrówek).
Jeśli chcecie poznać moją historię to mam na tym forum swój wątek. Przy odejściu został mi zarzucony brak okazywania uczuć, ale po analizie doszedłem do wniosku, że to jednak była zasłona dymna, zrzucenie winy do mnie. Prawdziwym powodem było zauroczenie się mojej drugiej połówki inną osobą, brak stabilności emocjonalnej, postrzeganie miłości przez ilość motylków w dupie. Tak więc po 5 latach doszło do zmęczenia materiału i uciekła do nowej zabawki, zostawiając mnie bez większych wyrzutów. Albo może i z wyrzutami sumienia (litość?), bo później od razu zachorowała na anginę (osłabienie organizmu przez stres?).
W zasadzie to raz przy niej płakałem - kiedy mi to oznajmiła i na moje prośby o naprawę, stwierdziła że to za późno. Byłem w zbyt wielkim szoku by zareagować inaczej. Później kazałem jej się wyprowadzić - po tygodniu tylko zapytałem, "czy na pewno chce tego końca i tak po prostu wyrzucić mnie ze swojego życia?". Nie odpowiedziała. Od tego czasu napisała do mnie kilka razy "co słychać? jak się czujesz? jak po operacji? kiedy wracasz do miasta?", na co zawsze unikałem odpowiedzi, trzymałem dystans - mimo ciągłego cierpienia. Wiedziała, że ciągle ją kocham i czekałem na jakieś konkretniejsze deklaracje, a nie przyjacielskie relacje. W końcu 3 tygodnie temu wywaliłem ją z mediów społecznościowych i przestała się odzywać.
Wczoraj mieliście temat: kiedy warto się starać? Czytałem to i trochę zacząłem łamać - czy nie za mało się starałem? Czy powinienem jeszcze napisać, przypomnieć się, wyciągnąć rękę? Kiedyś jej powiedziałem, że nie wierzę w żadne separacje i jeśli kiedykolwiek mnie zostawi, nie będzie możliwości powrotu. Tak naprawdę potrafiłbym wybaczyć, ale być może ona myśli coś innego i nawet nie próbuje nawiązać kontaktu, boi się odrzucenia. W końcu jednak nie napisałem, stłamsiłem w sobie uczucia.
Autre napisał/a:Wiesz, little, to nawet nie problem zablokowanych drzwi. Przychodzi taki moment, że zaczyna do Ciebie docierać, że to naprawdę koniec. Nie żebym wcześniej tego nie widziała. Po prostu człowiek karmi sie do końca nadzieją. Że jakoś się poukłada, że przeciez są/były jakieś dobre emocje, że to niemożliwe, żeby tak już? Koniec? Od razu? Tymczasem (moze to wpływ pracy, bo dziś naprawdę masakra) tak sobie wracałam do domu i doszło do mnie, że naprawdę nic więcej nie będzie. Nie będzie spektakularnego wejscia z kwiatami i 'kochanie, myliłam się, tęskniłam'. Nie będzie ludzkiego traktowania i wyrozumiałości dla moich uczuć i potrzeb. Będzie własnie tak: dwie orbity, dwie planety krążące w innych kierunkach. Tak, jak gdyby nadzieja po trochu umarła. I ta myśl, że ze mnie można zrezygnować. Da się. Jestem ludzka więc, nieidealna, jestem takim maluchem. Miałam ochotę sie połozyć i nie ruszac, ale to takie dramatyczne
.
Też miałem takie myśli. Ba, dalej je miewam po tak długim czasie. Ostatnio jednak coraz mniej. Krokiem milowym wydaje mi się, że zrozumiałem, że zrobiłem tyle ile mogłem i dzięki temu wyzbyłem się poczucia winy. Bo przecież ofiarowaliśmy swoją miłość, chęć naprawy, dialogu, bycia ze sobą na dobre i na złe - czy można było zrobić coś więcej? Nie. Nawet jeśli popełnialiśmy błędy w związku - nikt nie jest idealny. Te osoby żyły z nami latami, wiedziały na co się piszą, miały miliony okazji do rozmowy, na docieranie się, zgłaszanie zażaleń. Czy to robiły? Być może tak, ale jak widać niewystarczająco. Od tego momentu zacząłem też normalnie się wysypiać i nie budzić w nocy, sny też powoli odchodzą, z dnia na dzień jest coraz lepiej.
Nadzieja? Niestety dalej nie umarła. W moim związku nigdy nie było kłótni, oboje o siebie dbaliśmy, oboje czuliśmy że to miłość (były realne plany na dziecko - na przyszły rok), oboje byliśmy szczęśliwi. Nawet po jej odejściu przejawiała objawy troski, do dzisiaj nie wywaliła zdjęć z Facebooka (tylko je ukryła, by były widoczne dla mnie i dla niej) i przez jest mi trudniej. I dlatego ją usunąłem ze znajomych.
--
Anyway, koniec smutnych opowieści. Potrzebowałem się komuś wygadać, a także dołączyć do tak zacnego grona!