Może trochę nie na temat, ale nie jestem w stanie powstrzymać swoich emocji.
Artemido postrzegasz siebie, jako osobę, która na forum jest, aby dzielić się doświadczeniami (choć w tym temacie wcale ich nie masz).
Twoje słowa: "Wiem, że Autorka nie potrzebowała żeby nią potrząsać ani jej chamsko złośliwić. Potrzebowała zrozumienia i propozycji rozwiązania niekomfortowej sytuacji. To dostała ode mnie. A co dobrego wynikło z ataków? Tylko niepotrzebne napięcie."
Niestety we mnie właśnie Twoja wypowiedź spowodowała nieprzyjemne wrzenie.
Jak można rozwiązując problem młodej opiekunki do dzieci, przemycać w odpowiedzi tyle epitetów względem małej, 3 letniej dziewczynki???
Oto kilka jakże uroczych, rozładowujących napięcie epitecików:
- Obrzydliwy, rozwydrzony bachor
- Potwór
- Mala jędza
- Smarkata
- Gnom
- Potwora
Pewno nie są to wszystkie miluśkie słowa, ale zabrakło mi weny na resztę ( a te pochodzą z JEDNEJ wypowiedzi, chyba 23).
Jak można ziać jadem do nieznanej sobie malutkiej osóbki? Jakoś w głowie mi się nie mieści...
W dodatku jeszcze podkreślając, że pracowało się z dziećmi. I co do tych sowich podopiecznych też wołałaś per gnomie, jak były niegrzeczne?
Aby móc wychowywać, powinno się być samym wychowanym - taką mam refleksję.
Czarna, pewno się już powtórzę, ale zdecydowanie rzucaj pracę, bo absolutnie się do nie nie nadajesz!
Pracowałam jako Au Piar, zajmowałam się 3 dzieci. Również mieszkałam z rodzinką i wiem, jakie to trudne. To praca właściwie non stop 24h.
Różnica była jednak taka, że ja pracę i dzieciaki bardzo kochałam. Spełniałam się absolutnie i miałam wielki fun.
Jak po całym dniu pracy wpełzałam na górę do swojego pokoju, miałam ochotę na totalny reset. Dzieci jednak nie bardzo rozumiały i za chwilę już waliły do moich drzwi. Ja jednak nigdy się na nie nie złościłam, bo cieszyłam się, że mają ochotę na dalszy ze mną kontakt.
Czasami więc zajmowałam się nimi dalej, a czasami sprowadzałam do rodziców, mówiąc, że potrzebuję odpoczynku.
Wiesz mi, te dzieci były bardzo żywe, wiele razy niegrzeczne. Dużo na początku straciłam nerwów. Nigdy jednak nie miałam pomysłu, żeby wyżyć się na nich. Miałam pretensję do siebie, do ich rodziców. Bo to ich i moja była wina, jak nie dało się nad nimi zapanować.
Dzieci są impulsywne. Najstarszy chłopiec w przypływie desperacji, rzucił się raz na mnie z łapami i popchnął na ścianę. Owszem zagotowało się we mnie, ale nic nie zrobiłam. Wiedziałam, że poniosły go emocje i nie uniósł sytuacji.
Po powrocie rodziców, wszyscy przedyskutowaliśmy sytuację. Niestety ojciec postanowił dać mu nauczkę, ja protestowałam, ale to on był rodzicem.
Powiedz to sobie jasno i wyraźnie: mam prawo nie lubić dzieci, mam prawo sobie z nimi nie radzić. Muszę zmienić pracę, bo obecna sytuacja nie służy mojemu samopoczuciu. Nie służy też zapewne dziewczynce, którą oszukujesz, że kochasz.