Trochę ciężko mi to sobie wyobrazić, bo z jednej strony niby facet prawie normalnie robi wszystko (tzn. wszystko, czego autorka chce?), a z drugiej - autorka co chwilę sprząta za niego, a on jeszcze się oburza, że miałby wziąć udział w wybieraniu prezentu dla własnej babci. Kto w ogóle po tym pomagałby wybrać mu cokolwiek, nie wspominając już o robieniu za niego?
Mam podobny zestaw: narzeczony + 2 koty. I przyznam, że nie rozumiem, skąd tyle tego sprzątania u autorki. No chyba że właśnie jakieś przetarcie blatów czy ogarnięcie kuwety to to wielkie sprzątanie za faceta, ale to się trochę nie zgrywa z opisem sprzątania za niego, bo on w pracy, nie miał czasu zrobić czy jak to tam było.
Poza tym zgodzę się, że wyłania się tutaj obraz autorki jako tej z jedyną słuszną wizją sprzątania. Okej, rozumiem, że facet w domu nie robił nic, ale to nadal nie znaczy, że - gdy już ma robić - jego zdanie się kompletnie nie liczy. Wg mnie tutaj brakuje ustaleń satysfakcjonujących w miarę możliwości obie strony, bo i robienie za kogoś, i bycie wiecznie strofowanym może być wkurzające.
Zresztą rzeczywiście autorka traktuje partnera jak matka syna: poględzi, a w końcu zrobi sama. No to nic dziwnego, że on się dostosował i jak dziecko się zachowuje.
Ja nie lubię brudu, więc pod tym kątem mam raczej błysk, ale lekki bałagan mi nie przeszkadza. I też, gdyby ktoś np. mnie ganiał, że natychmiast mam odłożyć książkę na półkę zamiast zostawić na łóżku, to bym nic z tym nie robiła, jeśli nie wyszłoby to ze wspólnych ustaleń tylko prób narzucenia mi jedynego właściwego wzorca postępowania. Gdyby potem ktoś tę książkę odkładał za mnie, a potem jeszcze oczekiwał wdzięczności, to też mógłby się srodze rozczarować. 