Jestem z narzeczonym od ponad 2 lat, mieszkamy ze sobą praktycznie od samego początku.
Od początku było między nami sporo spięć o obowiązki domowe.
W skrócie on wychował się w domu w którym faceci palcem nie kiwają, a ja uważam że partnerstwo to partnerstwo i nikomu, nigdy w życiu usługiwać nie będę.
W teorii, on uważa że to co było w jego domu jest złe i myśli jak ja, w praktyce uważa że jak cokolwiek robi to i tak lepiej niż na przykład jego ojciec więc o co w ogóle ja mam pretensje?
Nie powiem, po tych 2 latach w domu robi prawie normalnie. I o to prawie jest masakrycznie tarcie, bo on się oburza jak tylko spróbuję cokolwiek powiedzieć że robi mniej a ja się wku***im bo przecież widzę że tak jest.
Chodzi głównie o tę (zazwyczaj) kobiecą głowę na której jest wszystko. Organizowanie wakacji, zakupów, co będzie jedzone, gdzie i kiedy idziemy, jakie prezenty rodzinie na święta kupić. Jasne, jak mu wskaże że trzeba Umyć prysznic to to zrobi. Ale dlaczego w ogóle muszę to robić!?
Cały czas mu bije to do głowy i wychodzi niby z dobrym skutkiem, bo jak mu wyznaczyłam rzeczy których sam ma pilnować to to robi, ale znowu musiała być to moja inicjatywa.
Zależy mu brać ślub. Nie teraz, ale ogólnie w niedalekiej przyszłości. Ja sobie kompletnie nie wyobrażam ślubu z mężczyzną który nie robi co do niego należy tak po prostu, z którym muszę wszystkiego pilnować i się prosić, dla mnie to krzyczy brakiem dojrzałości i poczucia obowiązku. Ślub i dzieci to tylko kolejne obowiązki, skoro z obecnymi ma problem to na kogo spadną kolejne? Zgadnijmy.
I mimo, że mu mówię, że nie wyjdę za niego dopóki mi nie pokaże że jest partnerem z krwi i kości, to on sobie dalej tak hula.
Mój język miłości to małe gesty na co dzień, i tylko sobie tym kopię dół żeby w niego potem wpaść. Zazwyczaj on wraca później do domu, więc ja posprzątam aby mu ułatwić życie, zrobić przyjemność, dać odpoczynek bo ma pracę fizyczną.
W ten sposób zazwyczaj sprzątam ja, chociaż on stara się to mi wynagrodzić gdy ma okazję. Te niestety są rzadko bo i tak kończy się tak, że w weekend sprzątamy razem.
Mi by to nie przeszkadzało, bo jak mówię, dla mnie to język miłości i jego dziękuję wystarcza. Oczkuję za to, że potem po prostu zrobi mi śniadanie albo coś. Tymczasem ja go prosze o coś ekstra i zaczyna się pretensja! Bo z jakiej racji on ma coś robić a ja nie?
Gdy mówię że nosz kurna, sprzątałam za ciebie 4 razy w tym tygodniu to chyba możesz iść Umyć auto!?!? To stwierdza że coś sobie wymyśliłam bo tak nie było. Kurtyna.
Mieliśmy system rozliczania wydatków. System wyglądał tak : ja jeździłam na zakupy, ja kupowałam z listy którą ja wykonałam, ja pilnowałam kiedy się kończy papier, kiedy masło a kiedy Dezodorant (bo gdy pytałam czy coś trzeba najczęstszą odpowiedzią było - chyba nic), ja to zapisywałam a na koniec miesiąca liczyłam w podziale 50/50 i mówiłam ile ma oddać.
Co miesiąc zdziwko, że tak dużo.
Potem przeszłam na dietę i zaczęłam jeść dosłownie 1/4 tego co wcześniej i mi zaczęło się kleić, że jeżdżę na te zakupy 3 razy w tygodniu bo on spożywa ogromne ilości jedzenia, w czasie gdy ja bym mogła dla siebie robić to raz w tygodniu, i zasadniczo to go sponsoruje przy tym. Rozpoczęłam rozmowę na temat tego, że chciałabym się zacząć dzielić za jedzenie 60/40.
Drogie panie i kobiety, oburzenie które tym wywołałam było porównywalne z pasją Włocha któremu na pizze kładziesz ananasa. Tak mi ciśnienie podniósł- i chyba to w tym wszystkim jest najgorsze- że jestem wykorzystywana a on jest tak ślepy na to że jeszcze się oburza. Dla mnie to był absurd wiec powiedziałam dość.
Od teraz dzielimy lodówkę. Ja sobie robię zakupy, ty sobie. Koniec mojego jeżdżenia non stop, oszczędzę kasę, czas i będę gotować tylko sobie więc starczy mi jedna sesja na wiele dni. Proszę bardzo, książę.
Szybko pożałował, ale na początku było fajnie. Stwierdził że mu nawet taniej wychodzi, dla mnie Nowy system okazał się być przefantastyczny z powodów opisanych wyżej. I TAK to ja kupowałam dalej chemię, rzeczy dla kota I tak dalej, on zajmował się tylko swoim jedzeniem (częściowo, bo coraz częściej zaczęło się branie moich produktow).
Dziś nadeszła ta chwila, że zdecydowałam się rozliczyć te wspólne wydatki, poza jedzeniem, z listopada.
Proszek do prania, płyny do płukania, środki do sprzątania, mydło, Żwirek, jedzenie kocie, tu jakiś alkohol wspólny a tu zamówienie jedzenia online za które płaciłam - wyszło 700zł. Czyli 350 moje i 350 jego, które oświadczyłam, że ma mi oddać.
Jak to? Skąd to? Zdziwieniu nie było końca.
To mu pokazuje nasze wspólne wpisy z całego miesiąca i pytam czy jest upośledzony czy co? Zamawial żarcie? Robił pranie? Kota karmił? To tu masz wszystko zapisane, życie nie jest darmowe.
Jak mnie zaczął wypytywać o każdy jeden wpis gdzie pisałam - chemia, 25zł, to mnie coś strzeliło.
Czyli dalej ja ogarniam, ja jeżdżę i ja podliczam, a on będzie jeszcze dyskutował i mi tłumaczył, że to na pewno tyle nie kosztuje
I stało się to zaraz po tym, jak robiłam listę prezentów dla rodziny jego i mojej którą ja wymyślałam, ja realizuje i ja pilnuje. Zapytałam czy jego babci wystarczy x, czy jeszcze szukamy coś do tego.
To moje pytanie było tak inwazyjne w jego leżeniu i oglądaniu pierdół na YouTubie że zasługiwało na pełne zdenerwowania teksty że co, ma zadzwonić i zapytać babci?? Bo on nie wie i ma to w dupie, jej czekolada wystarczy.
Nie mam już siły. Rozmawiałam wielokrotnie z nim że nie rokuje dobrze na partnera i zawsze są obiecanki poprawy i to tyle.
Co robić?