Będzie długo, ale minęły mi już te najbardziej gwałtowne emocje, strach przed samotnością i odruch, by koniecznie ratować ten związek, więc teraz mózg wszedł w tryb analizowania całego tego bałaganu. Wiem, że pewnie niewielu osobom będzie się chciało czytać te moje wynurzenia, ale zauważyłam, że jak je sobie spisuję, to wyraźniej widzę pewne rzeczy, więc póki co zamierzam to kontynuować.
Zdaję sobie z tego sprawę, że pozwoliłam na przesuwanie granic i jestem naprawdę zła na samą siebie, że do tego dopuściłam. Nic dziwnego, że on się niespecjalnie przejmował moją złością, jak wiedział, że finalnie nie poniesie żadnych konsekwencji. Nawet teraz, jak wyszedł do innego pokoju, by z nią popisać. Zostawił mnie roztrzęsioną, a z nią pisał żarciki i na koniec miał tupet powiedzieć, że to była moja wina, bo gdybym się nie rozpłakała i nie zaczęła gadać głupot, to on mógłby dokończyć rozmowę w pokoju.
Nie chodzi nawet o refleksje, ponieważ ja wiem, że on nad tym później myśli. Pewnie nie zawsze, ale raczej dość często. Czasem bywało, że dopiero po wielu godzinach, jak sobie przemyślał moje argumenty, to przyszedł przeprosić i przyznać mi rację. Co nie zmienia faktu, że poza tym praktycznie nigdy nic nie robi. Mimo że czasem przez jakąś sytuację czułam się koszmarnie. Na przykład zrobił coś niefajnego, szedł w zaparte, że ja przesadzam, że nic się nie stało, co sprawiało, że czułam się coraz gorzej. Była kłótnia, przestawaliśmy ze sobą gadać i on po kilku godzinach, albo następnego dnia przychodził powiedzieć, że jednak to nie było fajne i przeprasza. Oczywiście super, że doszedł do takiego wniosku, ale w odwrotnej sytuacji poza przeprosinami najpewniej bym nad nim łaziła jakiś czas i spełniała każdą jego zachciankę. On z kolei nie ma zbytnio takiego odruchu, by komuś coś wynagrodzić. Dla niego przeprosiny to jest wystarczająco, a jak czasem się o to wkurzałam i mu mówiłam, że po czymś takim powinien się chyba trochę bardziej postarać, to reagował nerwowo. Bo przecież przeprosił, więc albo wybaczam, albo nie. Moja sprawa. Teraz ma być już normalnie, jakby się nic nie stało.
Powiem szczerze, że ja czasem faktycznie męczę gitarę. Jestem z tych ludzi, którzy często za mocno się wkręcają w dyskusję i chcą, żeby gadać tak długo, aż się uda dojść do jakiegoś porozumienia, nawet jeśli wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to byłaby droga przez mękę. Nie lubię przerwać w trakcie, jak nadal jest źle, jak się nie potrafimy dogadać ze sobą. Głównie dlatego, że wiem, że to i tak wróci, że to tylko odkładanie na później. Choć z czasem zauważyłam, że w niektórych sytuacjach to pomagało, że on na trochę wyszedł, żeby ochłonąć. Wściekałam się, ale potem i moje emocje przygasały i łatwiej było pomyśleć zanim coś powiedziałam. Starałam się nad tym pracować w ostatnim czasie. Pewnie z różnym skutkiem, ale może kiedyś uda mi się to w sobie zbalansować.
Niemniej on według mnie bardzo przesadza w drugą stronę. Zaczynając od tego, że większość rozmów o jakichkolwiek problemach zaczynałam ja. On ich unikał jak ognia odkąd pamiętam. Zawsze był argument przeciw. Teraz nie chce sobie psuć humoru, teraz jest za późna godzina, dziś jest niewyspany, albo w tej chwili nie wie co na ten temat powiedzieć i musi najpierw pomyśleć. Często słyszałam, że pogadamy o tym innym razem, ale prawda była taka, że w większości przypadków wracaliśmy do tematu tylko wtedy, gdy ja do niego wróciłam.
Do tego wczoraj mega mnie zdenerwował, ponieważ tak jak pisałam, gdy w ciągu dnia zapytałam czy wciąż będzie ograniczał pisanie pod moją nieobecność, to się wściekł, że chciał mieć normalny dzień etc. Potem cały dzień miał zły humor i nie chciał ze mną gadać. A ja się przejęłam nim, że może faktycznie niepotrzebnie pytałam, że rzeczywiście ostatnio cały czas ten syf wypływa i byłam dla niego miła, mimo że on był oschły, a przecież mi też nie jest łatwo. Po czym w nocy on zaczął gadać. Bo on chciał zapytać, czy ja mu przeglądałam ostatnio wiadomości z tą dziewczyną. Przyznam ze wstydem, że najpierw zaprzeczyłam. Teraz właściwie nie wiem nawet dlaczego. Chyba miałam dość słuchania jaka to ze mnie paranoiczka i jak to ja nigdy jemu nie ufałam, więc cokolwiek by nie zrobił, to ja i tak byłabym podejrzliwa i zła o tę znajomość. Jakieś pół godziny później przyznałam się, że owszem, sprawdziłam dwa razy, czy chodzi z nią pisać na telefonie. No i że przeczytałam jakąś część wiadomości. Głupie i żałosne, tak. On uznał, że go bardzo rozczarowałam i że ja mu nigdy nie będę ufać.
No ale oczywiście ON MÓGŁ zacząć rozmowę na te tematy. A potem, jak ten temat się trochę rozwinął, to nagle stwierdził, że przecież jest już tak późno, a jutro trzeba pracować i w sumie ja byłam znów ta zła, bo nie daję mu spać. Bo gadam w nocy do niego. Usłyszałam, że na szczęście jeszcze tylko jeden dzień i on w końcu odpocznie. Choć przecież to on zaczął tym razem. On, który cały dzień był zły na mnie, że ja śmiałam wracać do tej sprawy.
Z dzisiejszych przemyśleń mam jeszcze jedno. Być może ja wpadłam teraz w jakąś paranoję, faktycznie moje odruchy w ostatnich dniach nie są zdrowe i za dużo energii poświęcałam na myślenie o tym jego koleżeństwie, ale w takim razie on od dawna jest paranoikiem. Dlaczego tak uważam? Ponieważ już któryś raz padło, że on się często czuje przy mnie, że ja go kontroluję, że przeze mnie ma wrażenie, jakby robił coś złego, że może dlatego nie powiedział o tej znajomości wcześniej, bo ja bym i tak się czepiała.
Więc myślałam nad tym i myślałam.
Pisałam Wam już, że faktycznie mamy specyficzną relację, że czasem jestem trochę bardziej jak matka, niż jak partnerka. Ale ostatni raz czytałam mu wiadomości z kimkolwiek wiele lat temu, gdy pisał z tamtą dziewczyną, z którą finalnie doszło do flirtu. Potem się pogodziliśmy, on przestał grać w tamtą grę, urwał kontakt. I ja go potem nie sprawdzałam. Bywało, że grał codziennie wiele godzin w tę grę, w której poznał nową koleżankę. Nie rozliczałam go z tego. Nie pytałam z kim pisze, ile, o czym. Nie przetrzepywałam mu komputera, czy telefonu. Zresztą ja nawet nie znam hasła do jego telefonu, choć on moje tak.
Podawał jako argument to, że jak on pisze z siostrą na przykład, to ja chcę patrzeć. Tak naprawdę to mnie w ogóle nie interesuje, pytam tylko dlatego, że on tak robi. Wystarczy, że usiądę i zacznę coś więcej klikać na klawiaturze, to od razu praktycznie pada pytanie co robię. Jak mówię, że piszę z siostrą, czy koleżankami, to bardzo często pyta, czy może popatrzeć o czym. Zwykle się zgadzałam, bo mi to nie przeszkadzało, nie zdradzałyśmy sobie żadnych tajemnic rządowych, ale potem liczyłam na wzajemność. A on bardzo często odmawiał, co mnie w sumie wkurzało. Bo on nie lubi pokazywać o czym pisze, ale lubi patrzeć o czym inni piszą.
Zresztą chyba największym dowodem, że go tak bardzo nie kontroluję jest fakt, że ja o tej jego znajomości dowiedziałam się w momencie, gdy gadał z nią już około miesiąca. I gdyby tamtego wieczoru się tak dziwnie nie zachował, to bym jeszcze długo nie wiedziała, bo teraz już wiem, że on nie planował mi o niej powiedzieć. A przecież bardzo często, gdy z nią gadał, przebywaliśmy w jednym pomieszczeniu. Moja nieufność i podejrzliwość teraz zaczęła się dopiero tamtego wieczoru. I powiedzmy sobie szczerze, która kobieta nie byłaby podejrzliwa, gdyby nagle dowiedziała się, że jej facet od kilku tygodni pisze z jakąś koleżanką poznaną w grze i nigdy nie wpadł na to, by o niej wspomnieć?
Mam jakichś znajomych, ale nie gadam z nimi po kilkanaście godzin tygodniowo. Choć na pewno mogłabym wychodzić czasem z jakąś koleżanką, zamiast tyle czasu przebywać w domu, gdy mam wolne. Postaram się to zmienić. Po prostu dość ciężko mi teraz znaleźć kogoś, z kim bym jakoś super się dogadywała i miała wielką chęć iść gdzieś razem na kawę. Jakbym mieszkała bliżej swojej rodzinnej miejscowości, to bym pewnie wpadała często do siostry. Nie jesteśmy sobie jakoś specjalnie bliskie, ale zawsze to jakaś odskocznia. Tyle, że przeprowadziłam się do niego i tutaj tak naprawdę zaczynałam ze wszystkim od zera. Jestem taką osobą, która łatwo nawiązuje z ludźmi taki pierwszy kontakt, nie jestem wstydliwa, potrafię zainicjować rozmowę. Poznałam w życiu masę ludzi, tylko rzadko się przywiązuję i ciężko mi nawiązać z kimkolwiek bliską relację. Ostatnio często myślę, że to przez to, że jestem praktycznie pośrodku, jeśli chodzi o bycie ekstrawertykiem i introwertykiem, i ciężko jest wpasować mnie w jakieś towarzystwo. Dla jednych jestem za spokojna, dla drugich za mało. Do tego wiele znajomych w moim wieku ma już dzieci, więc tematyka rozmów często schodzi właśnie na nie, co jest dla mnie momentami męczące. Wiem, że jak się jest matką, to świat mocno skupia się wokół potomstwa, nie winię ich za to. W towarzystwie innych matek nikt nie zwróciłby na to pewnie uwagi, pokazywałyby sobie zdjęcia bąbelków i wymieniały się doświadczeniem, ale ja jestem jakby poza tym.
Swoją drogą, właśnie mnie naszła taka myśl, że pewnie nie miałam takiego wielkiego parcia na szukanie koleżanek do wychodzenia, bo pewnie byłoby mi trochę głupio, że ja co kilka dni gdzieś wychodzę, a on siedzi w domu. Oczywiście to zdecydowanie nie jego wina, on bardzo często mnie zachęcał, bym wyszła z jakąś koleżanką. To jakiś mój problem. Kolejna rzecz do przepracowania.
Z tym, że ja potrafię sobie znaleźć zajęcie dla siebie. Mam całkiem sporo własnych zainteresowań i nie czekam tylko cały dzień w napięciu aż on zapyta, czy coś razem porobimy. Posiadam własną przestrzeń w życiu. Bywa, że on cały weekend gra w gry, a ja zajmuję się czymś swoim.