Jack Sparrow napisał/a:Thomas29 napisał/a:Tylko, że to jest dla mnie takie trochę usiądnięcie na tyłku i czekanie licząc na jakiś łut szczęścia i korzystny splot wydarzeń na życiowej drodze. Wiecie coś jak "żyj normalnym życiem, niczym się nie przejmuj, a ta druga połówka w pewnym momencie sama się na twojej drodze pojawi". Więc nie dziwcie się, że ludzie którzy całe dotychczasowe życie do 30-stki tak właśnie myśleli i żyli w końcu mają dość i widzą, że nie za bardzo to działa.
Samo się nie pojawi. Trzeba szukać. Trzeba poznawać nowych ludzi. W końcu się trafia. Lepiej lub gorzej, bo nie zawsze wychodzi, ale tak to w życiu już jest.
A ja wierzę, że takie osoby próbowały, tylko nie są w stanie zaakceptować, że próbowały źle i nie tam gdzie trzeba. Ale mogły próbować długo i intensywnie, po czym od licznych odrzuceń w końcu, po latach, emanują energią zgorzknienia, nie szukają i siedzą na dupie. Brak ciągle jest bolesny, ale zamiast spróbować inaczej to zamieniły poszukiwania na jojczenie i męczybulenie.
Przyszło mi też ostatnio do głowy, że spory udział w tym odgrywa ukryty narcyzm (nie jako diagnoza - nikogo tu nie szufladkuję - chodzi mi o element wewnętrznej struktury. Już tłumaczę, ciekawa jestem jak wam się widzi taka teoria;)
Mogłoby się wydawać, że piszące o odrzuceniu osoby mają niską samoocenę, nawet samym tym osobom może się tak wydawać, ALE - jeżeli mamy wewnętrzne przekonanie, że na coś nie zasługujemy, to nie wylewamy żali w internecie, że czegoś nie mamy bo uznajemy to za słuszny stan rzeczy. A w każdym razie to żalenie się inaczej wygląda. Żeby odczuwać frustrację (a nie ból/smutek) z powodu odrzucenia, trzeba mieć naprawdę wysokie poczucie własnej wartości - frustracja jest efektem poczucia niesprawiedliwości.
Jest spora grupa osób (w tym ja;), którym związki nie wychodzą, bo mają tak niskie mniemanie o swojej osobie, że bardziej lub mniej świadomy sposób dążą do bycia odrzuconą/nieszanowaną (odrzuconym/nieszanowanym). Ale kiedy taki stan rzeczy zaczyna mocno przeszkadzać, to pojawiają się myśli:
„To ze mną jest coś nie tak”
„co mogę w sobie zmienić”
„ze światem jest wszystko w porządku, widzę dookoła siebie fajne pary, inni potrafią, czyli to JA coś muszę robić źle”
I wtedy zaczyna się prawdziwa praca.
U naszych forumowych inceli jest za to dokładnie odwrotnie. Nie traktują odrzuceń, jako wynik ich własnych słabości, tylko efekt jakiejś niesamowitej niesprawiedliwości dziejowej. W gruncie rzeczy mają niesamowicie, kosmicznie wysoką samoocenę (np. Rakastankielnia) i stąd ta frustracja, ciągłe poszukiwanie winy w świecie dookoła, a nie w sobie.
„To świat, który mnie odrzuca, jest zły”
W parze z tą hiperwysoką samooceną idzie wiara, że w końcu sprawiedliwość musi nastąpić. To tak, jak niesłusznie skazany więzień - w sprawiedliwym świecie powinno wystarczyć, że bardzo głośno i długo będzie krzyczał, że nic złego nie zrobił, a na koniec dostanie wielkie odszkodowanie i honory od społeczeństwa z przeprosinami na kolanach, za lata niesłusznego cierpienia.
I w tym systemie przekonań takie zachowanie nawet ma sens.
Myślę, że właśnie w takiej pozycji stawiają się niektórzy forumowicze.
Nawet jeżeli co jakiś czas piszą o swoich brakach, to nie w formie chęci podjęcia pracy i zrozumienia prawdziwej dynamiki relacji międzyludzkich, tylko właśnie w formie krzyku skrzywdzonych chłopców, którzy domagają się od świata, żeby wreszcie dostali swoje odszkodowanie. Czym oczywiście już do końca przekreślają swoją szansę na relacje, które mogłyby opierać się na partnerstwie i wzajemnym szacunku.
Dochodzę do wniosku, że niska samoocena w gruncie rzeczy jest łatwiejszym problem do przepracowania, bo jest od czego zacząć. Tzn od siebie.
Tutaj, w większości nie ma nawet odrobiny woli w tym kierunku, bo Panowie są cudowni i wspaniali (tylko złe baby nie chcą dać im szansy, żeby pokazali to swoje najcudowniejsze na świecie „ja”). Amen;)