Ela210 napisał/a:A przyszło komuś do głowy, że autorka informując chłopaka w o wątpliwościami po prostu nigdy nie wyraziła tych wątpliwości w stosunku do JEGO OSOBY, tylko odgrywała teatr niepewności tak ogólnie, w formie problemów egzystencjalnych, coś w stylu, nie wiem czy w ogóle nadaję się do małżeństwa, nie wiem co przeżywam?
Mnóstwo osób tak robi.
I co?
Wtedy jak się NIE KOCHA to się odzywa urazona duma i się łatwo zrywa.
A jak się KOCHA to się martwisz po prostu ze komuś jest źle, cholernie się martwisz, nawet o zdrowie psychiczne.
A wystarczyłoby powiedzieć:
To CIEBIE nie chcę.
Taki komunikat jest zrozumiały i to zwykle kończy relację.
No i nie powiedziała tak, jak sobie tego byś życzyła. I co z tego? Ma autorka swoje własne deficyty zapewne, o których co nieco pisała albo nawet jest paskudną manipulatorką, wyrachowaną dziewuchą itp. możemy płynąć.
Co to zmienia dla tego faceta?
Nie wierzę, że akurat Ty Ela uważasz, że powinnością jednego człowieka jest mieć na celu dobro drugiego. Wydaje mi się to mrzonką nieco odrealnionych marzycieli i romantyków, ale nie Ciebie. Już nie wspominając o tym, że wówczas samemu trzeba być Jezusem, Buddą czy innym świętym i ponadludzką istotą, bez żadnych lęków i przywar ;-)
Otóż nie, bo wbrew temu, co się tutaj pisało o różnych „powinnościach” ludzie to skomplikowane istoty, ale jedno jest pewne, nie jesteśmy altruistami, stawiającymi dobro drugiego ponad własne, ale raczej egoistami. A kiedy już przyjmie się do wiadomości, że ludzie to nie są chodzące egzemplifikacje altruizmu, mające na celu dobro innych, to można przyjąć, że jedyną pewną osobą, która zadba o mnie jestem ja sama. W przeciwnym wypadku np. byłabym idealną ofiarą dla wszelkiej maści bajerantów, bo zwalałabym na nich odpowiedzialność za siebie.
Jest jeszcze jedna istotna kwestia dotycząca robienia z siebie, czy w tym przypadku z partnera autorki ofiary losu, której dobro inni powinni mieć na celu ponad swoje własne interesy. A jest to fakt, że na dłuższą metę nikt nie jest w stanie udźwignąć odpowiedzialności, jaką składałoby się na tę osobę. Co z tego, że partner autorki był w niej zakochany? Czy to go upoważnia do zwalania na nią odpowiedzialności za swoje uczucia, emocje, stan psychiczny, życie? Kogokolwiek zdrowego ucieszyłby w ogóle taki „dar”? Przecież uczucia ofiarowuje się z własnej nieprzymuszonej woli a to, że takowe ktoś komuś ofiarowuje, nie znaczy, że z automatu należy się jakkolwiek wzajemność albo wręcz opieka nad tymi uczuciami i w konsekwencji zapominanie o sobie samym. A już na pewno to nie powoduje to, ze obiekt uczuć staje się altruistą.