Hej,
wracam na forum po latach, chciałam podzielić się swoją historią, być może będzie ona dla kogoś jakąś wskazówką albo przestrogą. 4 lata temu opisywałam na forum swoją historię, radziłam się, czy brnąć w związek z rozsądku i zamieszkać razem, pomimo wątpliwości. Miałam 23 lata. Zdecydowałam się wtedy na szczerą rozmowę z partnerem, powiedziałam mu, że po roku spotykania się na odległość nie wiem, czy odwzajemniam Jego uczucia, nie miałam jednak odwagi by zerwać. Dał nam szansę, z nadzieją, że pokocham Go w trakcie wspólnego życia. Wspólne zamieszkanie, sprawy codzienne, dobra zabawa, wygłupy, to że mogłam przy Nim być w 100% sobą i był dla mnie najlepszy i najukochańszy sprawiły, że ogromnie się przywiązałam. Cały czas coś się działo, wspólne zagraniczne wakacje, zmiana miejsca zamieszkania, przeprowadzki, łącznie 3 mieszkania wynajmowane. To życie mnie pochłonęło na tyle, że ignorowałam myśl z tyłu głowy, która mówiła mi, że nie jestem zakochana. Mówiąc Kocham miałam zawsze wątpliwości, ale sama siebie za to ganiłam w myślach i wmawiałam, że tak jest, z nikim się z tym nie dzieliłam, dusiłam to w sobie. Pamiętam momenty, wspólne zdjęcie przy choince i myśl, że nie jestem tak szczęśliwa, jak mogłabym być, gdybym była zakochana, że brakuje tym momentom jakichś uczuć, magii.
Tak minęło nam 5 lat związku, 4 lata mieszkania razem, aż doszło do momentu zaręczyn. Wyobrażałam sobie ten moment jako radosny, z przyspieszonym biciem serca, wzruszeniem. Wiedziałam, że powiem Tak. Oświadczyny były w pięknych okolicznościach, na ślicznej plaży. Chłopak klęknął przede mną na kolana i BACH, wszystkie tłumione uczucia wyszły na jaw, zamiast jakiejkolwiek radości, spokoju, pojawił się ogromny stres i lęk, co właśnie się stało. Powiedziałam Tak, ale przeraziła mnie powaga tego zdarzenia, zaraz zaczęłam z Nim rozmawiać, że nie spodziewałam się takiej swojej reakcji i co teraz będzie. Następne dni były koszmarem, oznajmianie rodzinie i znajomym o zaręczynach, mój stres, nocne lęki, pobudki z bólem brzucha i biegunką. Szukałam pomocy u psychologa, starałam się kierować bardziej głową niż uczuciami, ale organizm po prostu mi na to nie pozwalał. Lęk wracał każdej nocy. Czytałam o małżeństwach z rozsądku i jak to się może skończyć. Patrzyłam na filmiki szczęśliwych par na swoich ślubach i było mi niedobrze, ponieważ wiedziałam, że składając przysięgę miłości do końca życia nie będę mówić tego szczerze.
Poszliśmy na terapię dla par, rozmawialiśmy o polepszeniu życia seksualnego, trochę je zaniedbaliśmy przez ostatnie lata, ale ja zdałam sobie sprawę, że wynika to też z tego, że po prostu nie mam pociągu seksualnego do mojego P. Podczas rozmów indywidualnych okazało się, że nie da się wskrzesić romantycznych uczuć, jeśli nigdy ich nie było. Rozmawiałam z całą rodziną, nie wiedząc co robić, bardzo męczyła mnie ta sytuacja. Moje siostry zwołały nawet spotkanie kryzysowe, żeby mi pomóc i porozmawiać ze mną. Starały się na logikę wytłumaczyć mi, że ciężko jest o tak dobrego i oddanego partnera. Ja mówiłam im, ze umarłam emocjonalnie w tym związku. Wypiłam kilka lampek wina, uspokoiłam się. W nocy, kiedy alkohol przestał działać obudziłam się znów z ogromnym lękiem, uczucia niepokoju wróciły ze zdwojoną siłą. Rano poczytałam jeszcze o pociągu seksualnym do partnera i braku nadziei na wskrzeszenie go. Zaczęłam rozmowę. Powiedziałam, że nie mam silnych uczuć, ani pociągu seksualnego, że duszę się. Zerwaliśmy. Poczułam ulgę.
Pojechałam do siostry, na 2 noce, w międzyczasie druga moja siostra utrzymywała kontakt z P., chciałam wiedzieć jak się czuje, przekazywała mi informacje. Wiedziałam, że jest jeszcze szansa na powrót. Rozmawiałam z siostrą mężatką, co to według Niej jest miłość i wyszło, że jeśli tęsknię i chcę dla Niego jak najlepiej to tak wygląda właśnie dojrzała miłość. Nie mogłam nawet się popłakać, bo wiedziałam, że to nie koniec, że znowu muszę podjąć decyzję. Następnego dnia oglądałam nasze wspólne zdjęcia, stwierdziłam, że to był świetny czas. I ze dam nam szansę. P. przyjechał na rowerze pod dom moje siostry, poszliśmy na spacer, powiedziałam Mu, że to pewnie miłość, tylko taka spokojniejsza. Zaskoczyło mnie to, że w ogóle nie ucieszyłam się, że wracamy do siebie. Zero uczuć. P. płakał, ja zero wzruszenia. Wróciłam do domu, leżeliśmy obok siebie, a ja nic nie czułam. Uprawialiśmy seks, znów bez moich uczuć. Całą noc nie spałam, znów pojawił się lęk. Obudziłam P. o 5 rano i zaczęłam rozmowę. Starał się przekonać mnie, że być może jestem mniej emocjonalna, ale na pewno mam w sobie oksytocynę, która wytwarza się w długim związku. Tylko, że On się we mnie zakochał, od początku żywił do mnie intensywne uczucia, a ja weszłam w związek z rozsądku i nie przerodziło się to w miłość. Po godzinie od tej rozmowy znów ból brzucha. Porozmawiałam o swoich uczuciach z moją Panią psycholog i zebrałam się na odwagę, by znów zerwać. Zaczęłam się pakować, pomagał mi, nigdy nie zapomnę Jego widoku, jak odjeżdżałam autem z rzeczami był to najsmutniejszy widok na świecie Złamałam Mu serce i nadzieję na wspólne życie
Nigdy nie mieszkałam sama, mam strach przed takim życiem, ze będą targały mną wątpliwości, czy dobrze zrobiłam. Pokazał mi taki wzór związku i zaangażowania, że nie wiem czy nie będę każdego innego mężczyzny porównywać do Niego. Nie pomoże mi, gdy zrobię prawo jazdy, zawsze myślałam, ze będzie siedział obok i mnie douczał. Nie założymy razem rodziny, choć wyobrażałam sobie siebie z brzuchem u Jego boku. Siedzę i płaczę, bo nigdy nie chciałam tak Go skrzywdzić, nie zasługuje na to.
P. jest najukochańszą, najlepszą osobą jaką znam, moim autorytetem, powiernikiem, wsparciem. Muszę uczyć się życia od nowa, bez Niego, z poczuciem winy, żalem, i myślą, że mogłam w ogóle nie zaczynać takiego związku. Dlaczego nie umiałam Go pokochać, kiedy uchylał mi nieba? Ja mam 28 lat, On 34, mam nadzieję, ze nie zabrałam Mu szansy na założenie rodziny. Chcę Jego szczęścia z całego serca. Stwierdził, że nie był to stracony czas, bo był bardzo szczęśliwy. Czeka mnie jeszcze przewiezienie części rzeczy. Czy jest jakiś sposób, by ulżyć mu w cierpieniu? Czuję się za Niego odpowiedzialna. Czy na jakiś czas zerwać kontakt w ogóle, czy za jakiś czas napisać, spytać jak sobie radzi?