nie pracuję, bo się nie opłaca
Szach mat
To się nazywa właśnie autosabotażem .
Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!
Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Co sądzicie o tzw "wiecznych singlach"?
Strony Poprzednia 1 2 3 4 5 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
nie pracuję, bo się nie opłaca
Szach mat
To się nazywa właśnie autosabotażem .
Nie, nie, nie Gary
Właśnie przyjąłeś bardzo, ale to bardzo złą logikę sprowadzając to do bilansu finansowego.
Człowiek jest z natury egoistą i zawsze będzie się egoistyczną kalkulacją kierował.
Nawet zwykła satysfakcja uszczęśliwienia kogoś może być zyskiem całej operacji, niezależnie od poniesionych kosztów.
Lucyfer666 napisał/a:nie pracuję, bo się nie opłaca
Szach matTo się nazywa właśnie autosabotażem .
Bowiem?
Bycie prawiczkiem z wyboru a singlem z wyboru to jak dwie odmienne galaktyki..
paslawek napisał/a:Lucyfer666 napisał/a:nie pracuję, bo się nie opłaca
Szach matTo się nazywa właśnie autosabotażem .
Bowiem?
Bo bez pracy nie ma kołaczy
Nie wszystkie kołacze są warte wymaganej pracy.
Ale to indywidualna perspektywa.
I potem się ktoś dziwi, że ludzie wychodzą ze związków zwichrowani psychicznie.
Szansa na seks?
Na co jeszcze szansą jest związek?
Za bardzo się czepiasz. Chodzi mi po prostu o to, że niektórzy seks będą mieć tylko w poważnym związku, jeśli uda im się w takowym być. Bo nie chcą płacić, a nie są tak atrakcyjni, żeby liczyć na jakieś FWB. Więc jeśli nie znajdą drugiej połówki, to wtedy mogą czekać do końca życia^^ Więc w tym wypadku jak najbardziej jest to ze sobą powiązane. I nie mówię przecież, że seks === związek. Po prostu jest to ze sobą powiązane i tyle.
Nie wszystkie kołacze są warte wymaganej pracy.
Ale to indywidualna perspektywa.
Kręcisz .czyli że są też takie kołacze warte i nie wymagające zbyt wiele pracy ,bo nie wszystkie są takie same .
Czemu więc koncentrujesz wymagany wysiłek pracy tylko i wyłączie na tych niewartych.? Po co ci potrzebne są te niepowodzenia notoryczne?
Fatum ,przeznaczenie,zły los ?
Czy po to żeby nie pracować wcale ?
I nie mówię przecież, że seks === związek. Po prostu jest to ze sobą powiązane i tyle.
Kiedyś ktoś rozmawiał z mistrzem, a mistrz burknął pod nosem "nie ma seksu --- nie ma związku",
bez słowa pożegnania tylko kiwnął głową, i zaczął się szybko oddalać, aż ledwie za nim nadążyłem.
Znałem tę jego groźną minę -- zawsze ją miał wtedy, gdy zaczaił, iż marnuje czas w rozmowie.
Nawet zwykła satysfakcja uszczęśliwienia kogoś może być zyskiem całej operacji, niezależnie od poniesionych kosztów.
No to pewnie innej "nomenklatury" użyliśmy.
Lucyfer666 napisał/a:Nie wszystkie kołacze są warte wymaganej pracy.
Ale to indywidualna perspektywa.Kręcisz .czyli że są też takie kołacze warte i nie wymagające zbyt wiele pracy ,bo nie wszystkie są takie same .
Czemu więc koncentrujesz wymagany wysiłek pracy tylko i wyłączie na tych niewartych.? Po co ci potrzebne są te niepowodzenia notoryczne?
Fatum ,przeznaczenie,zły los ?
Czy po to żeby nie pracować wcale ?
Wycena pracy i sens jej robienia to sprawa indywidualna.
Wykonujemy prace, które w dużej mierze przynoszą nam korzyść.
Nie skupiamy się na pracach, które mało nam dają.
I tak najważniejszym kapitałem w tym pozostaje czas.
Największa strata czasu to kręcenie się w kółko moim zdaniem oczywiście .
Największa strata czasu to podążanie tą drogą, która wszyscy podpowiadają, jak to nie jest zajeb*ta, kiedy tak naprawdę chce się czegoś zupełnie innego lub sięwidzi same wady w podążaniu tą drogą. Ewentualnie, kiedy wady przeważają nad zaletami..
Największa strata czasu to kręcenie się w kółko moim zdaniem oczywiście .
To nie kręcenie się w kółku tylko zadomowienie w tyłku
Nie mówię już, że przykro, ale zwyczajnie śmieszą mnie te niby powody, dla których ludzie(przynajmniej przez długi czas) sa sami.
Jeśli rzeczywiście ktoś zostaje dłużej w domu rodzinnym z "wygody"(która dla innych jest oszczędnością), to może mieć setki powodów ku temu. Dlaczego zaś nie można by singlem, wyprowadzić się wcześniej z domu, rozwijać się i cieszyć życiem? Jakby motywacja do wysiłku i samorozwoju istniała wyłacznie wtedy, kiedy chcemy sobie kogoś znaleźć?Nie od dzisiaj jednak wiadomo, że chłodna kalkulacja nie spotyka się z aprobatą..
A gdy w domu na dwóch pokojach żyją rodzice z czwórką dzieci, to też wszyscy będą tak żyć przez długie lata po osiągnięciu dorosłości, bo oszczędnie albo wygodnie?
A gdy w domu jest alkoholizm to też warto w nim mieszkać bo wygodnie albo oszczędnie?
Przekonaj mnie, ze to nie jest odpowiednia motywacja do samorozwoju, aby sobie samodzielnie ułożyć życie
Jeszcze nikt nie napisał, że dla wielu ludzi bycie samemu to niesamowity komfort, wygoda, nikt Ci nie gdera za uszami co masz robić, a czego nie. A święty spokój jest dla mnie najwyższą wartością, z którą nie może się równać żaden związek. Ale oczywiście autorka najwyraźniej chce kogoś poznać i być w związku . Jeśli to jest dla niej dobre to życzę jej z całego serca, żeby poznała właściwego człowieka na swojej drodze.
Agnes76 napisał/a:Mam przyjaciółkę singielkę. Gdyby chciała wyjść za mąż to bez problemu znalazłaby kandydata. Faktem jest, że nie trafiła na takiego który by jej odpowiadał, a obniżyć wymagań nie ma potrzeby. Ma duże grono znajomych, pracuje z ludźmi, ma znajomego do pary na występy typu wesele czy Sylwester, koleżankę do wojaży i kochającą rodzinę na rodzinne święta. Żyje jak lord, wolna, niezależna, z kasą i życzliwym towarzystwem. Żyć nie umierać.
I jak widzi twoją rodzinę to myśli "dobrze, że ja tak nie mam jak ona, nie muszę się tak męczyć, wolę swoje życie", czy raczej myśli "szkoda, że nie mam rodziny, męża, dziecka... i nigdy tego nie przejżyję".
Szczerze mówiąc nie wiem, bo nigdy jej tak wprost nie zapytałam jak ocenia moje życie.
Ona przyznaje, że nie spotkała odpowiedniej osoby, dla której chciałaby wchodzić w związek ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Wielu singli widząc dobre związki chciałoby w takich być, natomiast patrząc na te nieszczęśliwe wie, że tak nigdy nie chcieliby żyć.
Wszyscy chcemy sobie poprawić życie, a nie pogorszyć.
bagienni_k napisał/a:Nie mówię już, że przykro, ale zwyczajnie śmieszą mnie te niby powody, dla których ludzie(przynajmniej przez długi czas) sa sami.
Jeśli rzeczywiście ktoś zostaje dłużej w domu rodzinnym z "wygody"(która dla innych jest oszczędnością), to może mieć setki powodów ku temu. Dlaczego zaś nie można by singlem, wyprowadzić się wcześniej z domu, rozwijać się i cieszyć życiem? Jakby motywacja do wysiłku i samorozwoju istniała wyłacznie wtedy, kiedy chcemy sobie kogoś znaleźć?Nie od dzisiaj jednak wiadomo, że chłodna kalkulacja nie spotyka się z aprobatą..
A gdy w domu na dwóch pokojach żyją rodzice z czwórką dzieci, to też wszyscy będą tak żyć przez długie lata po osiągnięciu dorosłości, bo oszczędnie albo wygodnie?
A gdy w domu jest alkoholizm to też warto w nim mieszkać bo wygodnie albo oszczędnie?
Przekonaj mnie, ze to nie jest odpowiednia motywacja do samorozwoju, aby sobie samodzielnie ułożyć życie
Pytanie za 100 punktów brzmi, czy do wyprowadzki w obu sytuacjach konieczne i niezbędne staje się posiadanie lub chęć posiadania partnera? Zatem, aby wyjść na swoje i zacząć samodzielne życie, zarabiając i inwestując w siebie, potrzebna jest tutaj druga osoba?
O ile w przypadku drugim to już samo pragnienie wyrawnia się z piekła, to w pierwszym nieraz grają rolę inne rzeczy. Jeśli kogoś od razu po skończeniu kariery zawodowej nie stać na mieszkanie, to musi pakować kasę w wynajem, aby tylko móc żyć osobno? Jeśli nawet poza dzieleniem lokum, jego żuycie wygląda normalnie(praca, ogarnianie tego domu, zajęcia itp.). Osobiście, to naprawdę się ludziom nie dziwię, że wolą czasami siedzieć w domu rodzinnym, tym bardziej, jak jest to duży dom, niż płacić obcym. Jeśli ktoś planuje i robi wszystko, żeby dorobić się własnych 4 kątów, odkładając kasę i spokojnie rozglądając się za przyzwoitym mieszkaniem, to nei widże niczego zdrożnego w mieszkaniu z rodzicami. Nie mam tu na myśli sytuacji, gdzie ktoś pasożytuje na swoich rodzicach, ale jest normlanym członkiem "gospodarstwa".
Moja kuzynka z mężem i 2 dzieci, mieszkają teraz w naprawdę okazałym domu, wcześniej przez lata mieli mieszkanie. Ale tuż po ślubie, przynajmniej rok, jeśli nie dłużej, mieszkali u jej teściów, gnieżdżąc się jeszcze z jego rodzeństwem i swoim pierwszym dzieckiem na metrażu coś koło 50-60 m kwadratowych. Jaki był sens, jeśli pracowali w tym samym mieście, wydawać kasę na wynajem, jeśli nawet ciężko było wtedy, w tym akurat mieście, o mieszkanie do wynajęcia? Do tego utrzymanie dziecka, kiedy oboje zarabiali jeszcze z 1/3 tego, co dzisiaj? Poza tym, opieka nad dzieckiem - z kim mieliby go zostawić, jeśli wyjechaliby do innego miasta?
Zatem kalkulacja zysków i kosztów vs "wygoda".
Przykład może nie do końca trafny, bo dotyczy JUŻ związanej pary, ale pokazuje jak należy być ostrożnym w ocenianiu tego, gdzie ktoś mieszka i jakimi kieruje się motywami..
Być może dałoby się inaczej to rozwiązać, lecz nie ma w takich wypadkach czystso "czarno-białych" sytuacji typu: "wychodzisz od razu na swoje - świetnie Ci się wiedzie!" vs " Siedzisz/siedzicie w domu z rodzicami - nic Wam nie wychodzi"
Jeszcze nikt nie napisał, że dla wielu ludzi bycie samemu to niesamowity komfort, wygoda, nikt Ci nie gdera za uszami co masz robić, a czego nie. A święty spokój jest dla mnie najwyższą wartością, z którą nie może się równać żaden związek..
Pogratulować wizji związku.
Agnes76 napisał/a:bagienni_k napisał/a:Nie mówię już, że przykro, ale zwyczajnie śmieszą mnie te niby powody, dla których ludzie(przynajmniej przez długi czas) sa sami.
Jeśli rzeczywiście ktoś zostaje dłużej w domu rodzinnym z "wygody"(która dla innych jest oszczędnością), to może mieć setki powodów ku temu. Dlaczego zaś nie można by singlem, wyprowadzić się wcześniej z domu, rozwijać się i cieszyć życiem? Jakby motywacja do wysiłku i samorozwoju istniała wyłacznie wtedy, kiedy chcemy sobie kogoś znaleźć?Nie od dzisiaj jednak wiadomo, że chłodna kalkulacja nie spotyka się z aprobatą..
A gdy w domu na dwóch pokojach żyją rodzice z czwórką dzieci, to też wszyscy będą tak żyć przez długie lata po osiągnięciu dorosłości, bo oszczędnie albo wygodnie?
A gdy w domu jest alkoholizm to też warto w nim mieszkać bo wygodnie albo oszczędnie?
Przekonaj mnie, ze to nie jest odpowiednia motywacja do samorozwoju, aby sobie samodzielnie ułożyć życiePytanie za 100 punktów brzmi, czy do wyprowadzki w obu sytuacjach konieczne i niezbędne staje się posiadanie lub chęć posiadania partnera? Zatem, aby wyjść na swoje i zacząć samodzielne życie, zarabiając i inwestując w siebie, potrzebna jest tutaj druga osoba?
O ile w przypadku drugim to już samo pragnienie wyrawnia się z piekła, to w pierwszym nieraz grają rolę inne rzeczy. Jeśli kogoś od razu po skończeniu kariery zawodowej nie stać na mieszkanie, to musi pakować kasę w wynajem, aby tylko móc żyć osobno? Jeśli nawet poza dzieleniem lokum, jego żuycie wygląda normalnie(praca, ogarnianie tego domu, zajęcia itp.). Osobiście, to naprawdę się ludziom nie dziwię, że wolą czasami siedzieć w domu rodzinnym, tym bardziej, jak jest to duży dom, niż płacić obcym. Jeśli ktoś planuje i robi wszystko, żeby dorobić się własnych 4 kątów, odkładając kasę i spokojnie rozglądając się za przyzwoitym mieszkaniem, to nei widże niczego zdrożnego w mieszkaniu z rodzicami. Nie mam tu na myśli sytuacji, gdzie ktoś pasożytuje na swoich rodzicach, ale jest normlanym członkiem "gospodarstwa".
I to jest właśnie to, o czym pisałam. Teraz nie ma takiej presji żeby wychodzić z domu, bo zazwyczaj są warunki aby w nim pozostawać.
Nasi rodzice takiej opcji w przeważających przypadkach nie mieli. Domy były przepełnione, mieszkań na wynajem nie było, a samemu trudno było się utrzymać.
Dzisiaj jest możliwość wynajmu mieszkania samemu, bo część osób ma takie zarobki, że sobie na to pozwoli. Wtedy partner nie jest do wyjścia z domu potrzebny. Natomiast osoby bez wykształcenia, pracujące za najniższą krajową, nie dadzą 1000zł za odstępne + wszystkie koszty życia jako singiel. Takie osoby mają dużą motywację do wchodzenia w związki, tym bardziej gdy w domu warunki są bardzo trudne.
paslawek napisał/a:Największa strata czasu to kręcenie się w kółko moim zdaniem oczywiście .
To nie kręcenie się w kółku tylko zadomowienie w tyłku
Czyli inwestując w czas,nie tracąc go ,kalkulując co przynosi największy zysk,korzyści i najmniejsze straty opierdzieliłeś własny ogon i dotarłeś do celu
,oj Lucek Lucek to nie jest chyba ta akceptacja, albo jakiś inny jej rodzaj ,ale i tak robi się coraz cieplej to nieuchronne .
Dziewczęta już się szykują na wiosnę ,wszystko się budzi do życia na nowo
Nie Paslawku.
Jeżeli od kobiety oczekuję zaspokojenia fizycznego, to korzystam z danych usług, a nie męczę się, żeby "uzyskać" to w ramach jakiś kosztów alternatywnych.
Czasu szkoda na takie zabawy. Jak Waść lubi, to niech lubi.
A że w okresie pandemii wróciłem do nałogu po 6 latach to cóż...
Agnes76 Tylko czy dla takiego zarabiającego średnią krajową, niby bez wykształcenia, żyjącego w trudnych warunkach, związek jest naprawdę jedyną motywacją, żeby zmienić swoje życie? Czy oni nie potrafią się rozwinąć sami dla siebie, zamiast działać pod presją?
Co do wynajmu, to akurat wiele osób, NIEZALEŻNIE od swojego stanu majątkowego, zawodowego czy planów na przyszłość, mogą nie chciec po prostu płacić innym, wynajmująć, ale przez jakiś czas chociaż pomieszkać u rodziny, jeśli warunki na to pozwalają, aby zaoszczędzić i zarobić na swoje lokum. Dla wielu ludzi wynajem tro wyrzucanie kasy w błoto i ja to rozumiem. Tylko, że spora grupa ludzi uważa to za wygodnictwo nie biorąc pod uwagę czyjeś czystej kalkulacji i myślenia do przodu. Ile zajmuje taki okres, kiedy można się dorobić tyle, aby chociaż wziąć kredyt? Nawet te kilka lat to już za dużo dla niektórych, bo oczekuje się, że od razu z wejściem w dorosłość ma się tyle kasy, aby mieć swoje..
Kto chce wynajmowac niech wynajmuje, lecz nie wszyscy tak mają..Nie warto tych drugich od razu uważać za nieudaczników czy maminsynków...
Nie Paslawku.
Jeżeli od kobiety oczekuję zaspokojenia fizycznego, to korzystam z danych usług, a nie męczę się, żeby "uzyskać" to w ramach jakiś kosztów alternatywnych.
Czasu szkoda na takie zabawy. Jak Waść lubi, to niech lubi.
Lucek, co Ty za brednie pleciesz ! Mając te 1.86 cm nie musisz się męczyć, mówi i masz ! Tfu, stoisz i masz Kremik by Ci tego lepiej nie wytłumaczył
moment moment znowu L666 ściemnia
jakie 1.86cm ma 1.88cm wzrostu a nie 1.86
spasł się tylko przez zimę i cała tajemnica
leniwiec
Może zimą się kurczy
Agnes76 Tylko czy dla takiego zarabiającego średnią krajową, niby bez wykształcenia, żyjącego w trudnych warunkach, związek jest naprawdę jedyną motywacją, żeby zmienić swoje życie? Czy oni nie potrafią się rozwinąć sami dla siebie, zamiast działać pod presją?
Co do wynajmu, to akurat wiele osób, NIEZALEŻNIE od swojego stanu majątkowego, zawodowego czy planów na przyszłość, mogą nie chciec po prostu płacić innym, wynajmująć, ale przez jakiś czas chociaż pomieszkać u rodziny, jeśli warunki na to pozwalają, aby zaoszczędzić i zarobić na swoje lokum. Dla wielu ludzi wynajem tro wyrzucanie kasy w błoto i ja to rozumiem. Tylko, że spora grupa ludzi uważa to za wygodnictwo nie biorąc pod uwagę czyjeś czystej kalkulacji i myślenia do przodu. Ile zajmuje taki okres, kiedy można się dorobić tyle, aby chociaż wziąć kredyt? Nawet te kilka lat to już za dużo dla niektórych, bo oczekuje się, że od razu z wejściem w dorosłość ma się tyle kasy, aby mieć swoje..
Kto chce wynajmowac niech wynajmuje, lecz nie wszyscy tak mają..Nie warto tych drugich od razu uważać za nieudaczników czy maminsynków...
Ja o chlebie Ty o niebie.
Nie chce mi się wchodzić już w tą dyskusję, bo nie nawiązujesz do tego co napisałam, albo o co pytam, tylko snujesz swoje teorie.
Masz ochotę to je pisz, tylko nie nawiązuj do moich wypowiedzi, bo mają się do nich nijak.
A z tymi nieudacznikami czy mamisynkami to już kompletnie odleciałeś. Może coś tam Cie gniecie, nie będę w to wchodzić, tylko proszę mi niczego nie imputować.
Nie wiem, ale czasami ma wrażęnie, że niektórym ciężko dostrzec pewne powiązania. Pisze, że ci tzw. biedni, bez wykształcenia dążą do związku, żeby się wyrwać z domu, czyli w perspektywie może polepszyć swoją sytuację..To ja się pytam czy naprawdę potrzeba związku jest dla nich jedynym wyjściem, aby sobie życie ulepszyć?
To jest właśnie kluczowe pytanie. Reszta to ogólne przemyślenia.
Co do kwestii czy warto wynajmować czy nie albo różnego podejścia do tegoż zjawiska, to nie spodziewałbym się innej reakcji(tudzież jej braku)
Zatem można zadać jeszcze raz pytanie:
Czy aby wyjść na swoje i zacząć samodzielne życie, zarabiając i inwestując w siebie, potrzebna jest tutaj druga osoba?
Nie wiem, ale czasami ma wrażęnie, że niektórym ciężko dostrzec pewne powiązania. Pisze, że ci tzw. biedni, bez wykształcenia dążą do związku, żeby się wyrwać z domu, czyli w perspektywie może polepszyć swoją sytuację..To ja się pytam czy naprawdę potrzeba związku jest dla nich jedynym wyjściem, aby sobie życie ulepszyć?
To jest właśnie kluczowe pytanie. Reszta to ogólne przemyślenia.Co do kwestii czy warto wynajmować czy nie albo różnego podejścia do tegoż zjawiska, to nie spodziewałbym się innej reakcji(tudzież jej braku)
Zatem można zadać jeszcze raz pytanie:
Czy aby wyjść na swoje i zacząć samodzielne życie, zarabiając i inwestując w siebie, potrzebna jest tutaj druga osoba?
Chyba nie ale to zalezy juz od danej osoby. Ale napewno wzloty , upadki sukcesy i porazki zawdzieczasz tylko sobie.
Jak masz kompana to moze byc poprostu razniej ale wszystko dzielisz przez 2
W zdrowym zwiazku jeden nakreca drugiego, wspiera motywuje i w ten sposob jest latwiej przenosic gory niz w pojedynke.
W dupnietym zwiazku wszystko sie szarpie szczypie i tak nie koniecznie jest latwiej.
Do pewnego stopnia samodzielnie dazac do celow moza piekie wystrzelic jak raca swietlna.
Otóż to: panuje przekonanie, żę do nakręcania, motywacji i wspierania a w konsekwencji "przenoszenia gór" potrzebny jest ktoś inny(albo znacznie to ułatwia). Powiedziałbym, że z tym bywa BARDZO różnie..
Jest różnica pomiędzy osobą, która była w dłuższym związku, albo związkach i teraz świadomie wybiera bycie singlem, bo to lepsza droga dla niego, a pomiędzy kimś kto nigdy nie liznął dłuższej relacji, jest "starym kawalerem" czy "starą panną" z przymusu i teraz rozprawia o "wyborze", którego dokonał, a tak naprawdę wyboru dokonał rynek matrymonialny. W ogóle słowo singiel zręcznie maskuje kiedyś używany zwrot stary kawaler. Coś jak MILF, albo kuguar, a rycząca czterdziestka:) Mieszkanie z rodzicami dla wygody pominę, bo tu raczej powinniśmy zapytać rodziców, czy są zachwyceni tym, że w domu mają duże dziecko.
Jest różnica pomiędzy osobą, która była w dłuższym związku, albo związkach i teraz świadomie wybiera bycie singlem, bo to lepsza droga dla niego, a pomiędzy kimś kto nigdy nie liznął dłuższej relacji, jest "starym kawalerem" czy "starą panną" z przymusu i teraz rozprawia o "wyborze", którego dokonał, a tak naprawdę wyboru dokonał rynek matrymonialny. W ogóle słowo singiel zręcznie maskuje kiedyś używany zwrot stary kawaler. Coś jak MILF, albo kuguar, a rycząca czterdziestka:) Mieszkanie z rodzicami dla wygody pominę, bo tu raczej powinniśmy zapytać rodziców, czy są zachwyceni tym, że w domu mają duże dziecko.
Ale zdajesz sobie sprawę, że w etosie świata skupionego na indywidualizmie, pigułka siły wyższej, która prowadzi nieraz koleje człowieka jest dla wielu nie do przełknięcia?
Jest różnica pomiędzy osobą, która była w dłuższym związku, albo związkach i teraz świadomie wybiera bycie singlem, bo to lepsza droga dla niego, a pomiędzy kimś kto nigdy nie liznął dłuższej relacji, jest "starym kawalerem" czy "starą panną" z przymusu i teraz rozprawia o "wyborze", którego dokonał, a tak naprawdę wyboru dokonał rynek matrymonialny.(...)
Czemu tak trudno zrozumieć, że ktoś mógł dokonać wyboru nie wchodzenia na rynek matrymonialny? I w związku z tym żaden rynek matrymonialny nie dokonał za niego wyboru, bo z punktu widzenia tej osoby rynek matrymonialny był zupełnie obojętny. Z jakiego powodu tak trudno zrozumieć niektórym osobom, że są osoby, które unikają zobowiązań a jednocześnie są zainteresowane innymi, luźniejszymi formami interakcji?
I dlaczego, bycie choć raz w życiu w relacji ujmowanej jako związek ma świadczyć o wartości człowieka na rynku matrymonialnym?
Przypomina mi się powiedzenie "choćby pił, choćby bił, byle był". Nie, dziękuję.
Czy to znaczy że jeżeli nigdy z nikim nie dzieliłam w pełni wspólnego mieszkania, finansów oraz innych zobowiązań,to znaczy że moja relacja nie była związkiem i zostałam tak naprawdę wyparta z rynku matrymonialnego?
Btw. a jaki związek, to związek? Kto ustalił definicję i dlaczego ona jest wiążąca?
BEKAśmiechu napisał/a:Jest różnica pomiędzy osobą, która była w dłuższym związku, albo związkach i teraz świadomie wybiera bycie singlem, bo to lepsza droga dla niego, a pomiędzy kimś kto nigdy nie liznął dłuższej relacji, jest "starym kawalerem" czy "starą panną" z przymusu i teraz rozprawia o "wyborze", którego dokonał, a tak naprawdę wyboru dokonał rynek matrymonialny.(...)
Czemu tak trudno zrozumieć, że ktoś mógł dokonać wyboru nie wchodzenia na rynek matrymonialny? I w związku z tym żaden rynek matrymonialny nie dokonał za niego wyboru, bo z punktu widzenia tej osoby rynek matrymonialny był zupełnie obojętny. Z jakiego powodu tak trudno zrozumieć niektórym osobom, że są osoby, które unikają zobowiązań a jednocześnie są zainteresowane innymi, luźniejszymi formami interakcji?
Bo tak to stworzyła natura?
Bo człowiek ma wrodzoną potrzebę relacji z innymi?
Bo zaraz po urodzeniu jest zdany na innych ludzi?
Bo rodzimy się już w relacji i ta relacja nas buduje?
Moim zdaniem jest coś nie teges z osobami, które w wieku powiedzmy ok. 30 lat nigdy wcześniej nie zdołały zbudować bliskiej relacji z drugim człowiekiem. Coś pod tym siedzi i za każdym razem to indywidualne kwestie, ale nie zmienia to faktu istnienia problemu.
Rzekłam.
KoralinaJones napisał/a:BEKAśmiechu napisał/a:Jest różnica pomiędzy osobą, która była w dłuższym związku, albo związkach i teraz świadomie wybiera bycie singlem, bo to lepsza droga dla niego, a pomiędzy kimś kto nigdy nie liznął dłuższej relacji, jest "starym kawalerem" czy "starą panną" z przymusu i teraz rozprawia o "wyborze", którego dokonał, a tak naprawdę wyboru dokonał rynek matrymonialny.(...)
Czemu tak trudno zrozumieć, że ktoś mógł dokonać wyboru nie wchodzenia na rynek matrymonialny? I w związku z tym żaden rynek matrymonialny nie dokonał za niego wyboru, bo z punktu widzenia tej osoby rynek matrymonialny był zupełnie obojętny. Z jakiego powodu tak trudno zrozumieć niektórym osobom, że są osoby, które unikają zobowiązań a jednocześnie są zainteresowane innymi, luźniejszymi formami interakcji?
Bo tak to stworzyła natura?
Bo człowiek ma wrodzoną potrzebę relacji z innymi?
Bo zaraz po urodzeniu jest zdany na innych ludzi?
Bo rodzimy się już w relacji i ta relacja nas buduje?Moim zdaniem jest coś nie teges z osobami, które w wieku powiedzmy ok. 30 lat nigdy wcześniej nie zdołały zbudować bliskiej relacji z drugim człowiekiem. Coś pod tym siedzi i za każdym razem to indywidualne kwestie, ale nie zmienia to faktu istnienia problemu.
Rzekłam.
Mnóstwo cech wyglądu wyklucza ludzi z rynku chociażby. U mężczyzn cechy fizjonomii pewnego organu też bywają wykluczające I tak można mnożyć przyczyny.
Tak więc trudno powiedzieć jak się rozkłada ten podział ludzi samotnych, w sensie na tych co chcieli, ale nikt ich nie chciał i tych drugich, co nie chcieli, bo w sumie nie potrzebują.
KoralinaJones napisał/a:BEKAśmiechu napisał/a:Jest różnica pomiędzy osobą, która była w dłuższym związku, albo związkach i teraz świadomie wybiera bycie singlem, bo to lepsza droga dla niego, a pomiędzy kimś kto nigdy nie liznął dłuższej relacji, jest "starym kawalerem" czy "starą panną" z przymusu i teraz rozprawia o "wyborze", którego dokonał, a tak naprawdę wyboru dokonał rynek matrymonialny.(...)
Czemu tak trudno zrozumieć, że ktoś mógł dokonać wyboru nie wchodzenia na rynek matrymonialny? I w związku z tym żaden rynek matrymonialny nie dokonał za niego wyboru, bo z punktu widzenia tej osoby rynek matrymonialny był zupełnie obojętny. Z jakiego powodu tak trudno zrozumieć niektórym osobom, że są osoby, które unikają zobowiązań a jednocześnie są zainteresowane innymi, luźniejszymi formami interakcji?
Bo tak to stworzyła natura?
Bo człowiek ma wrodzoną potrzebę relacji z innymi?
Bo zaraz po urodzeniu jest zdany na innych ludzi?
Bo rodzimy się już w relacji i ta relacja nas buduje?
Doprawdy każdy czuje na jedno kopyto?
Każdy ma dokładnie te same potrzeby?
Serio ludzie się nie różnią między sobą, lecz zostali jednakowo zaprogramowani przez naturę?
Serio każdy ma dokładnie taką samą potrzebę bliskości?
Serio jedyną jedynie słuszną potrzebą relacji z innymi ludźmi jest związek?
Serio natura wykreowała związek???
Był taki film. Equilibrium. Świat, w którym wszyscy czuli tak samo. A dokładnie nie czuli nic. Byli zaprogramowani przez porcję odpowiedniego leku, który zrównywał do jednego poziomu emocji i pragnień.
Zacznijmy od tego, że według natury ludzie stadnie byliby poligamiczni i pod względem doboru hierarchiczni.
Dopiero przymus zjawiska kultury pozwolił na zwiększenie konkurencyjności stada przez m. in. monogamię
MagdaLena1111 napisał/a:KoralinaJones napisał/a:Czemu tak trudno zrozumieć, że ktoś mógł dokonać wyboru nie wchodzenia na rynek matrymonialny? I w związku z tym żaden rynek matrymonialny nie dokonał za niego wyboru, bo z punktu widzenia tej osoby rynek matrymonialny był zupełnie obojętny. Z jakiego powodu tak trudno zrozumieć niektórym osobom, że są osoby, które unikają zobowiązań a jednocześnie są zainteresowane innymi, luźniejszymi formami interakcji?
Bo tak to stworzyła natura?
Bo człowiek ma wrodzoną potrzebę relacji z innymi?
Bo zaraz po urodzeniu jest zdany na innych ludzi?
Bo rodzimy się już w relacji i ta relacja nas buduje?Doprawdy każdy czuje na jedno kopyto?
Każdy ma dokładnie te same potrzeby?
Serio ludzie się nie różnią między sobą, lecz zostali jednakowo zaprogramowani przez naturę?
Serio każdy ma dokładnie taką samą potrzebę bliskości?
Serio jedyną jedynie słuszną potrzebą relacji z innymi ludźmi jest związek?
Serio natura wykreowała związek???Był taki film. Equilibrium. Świat, w którym wszyscy czuli tak samo. A dokładnie nie czuli nic. Byli zaprogramowani przez porcję odpowiedniego leku, który zrównywał do jednego poziomu emocji i pragnień.
Dopowiadasz sobie, co Ci pasuje :-D
Potrzeba bliskości, tworzenia relacji z drugim człowiekiem jest naturalną potrzebą. Ludzie z natury dążą do parowania się. Wcale nie musi być to trwała relacja w sensie dziesięciolecia i częściej mówi się, ze bardziej naturalna dla człowieka jest monogamia seryjna ;-)
Ale jak po drodze coś pójdzie nie tak, to później dążenie zastępuje unikanie. A to już jest wbrew naturze.
"Co sądzicie o tzw "wiecznych singlach"?"
Sądzę, że coś bardzo istotnego im niestety w życiu nie wyszło, natomiast staram się tego nie oceniać, bo przyczyny mogą być różne, nie na wszystko w życiu mamy wpływ.
Traumy z dzieciństwa, złe wzorce z rodzinnego domu (strach przed powieleniem takowych), choroby psychiczne i inne utrudniające nawiązywanie relacji, niskie poczucie wartości i kompleksy ( w tym z powodu wyglądu), przeżycie odrzucenia i lęk przed kolejnym, czasem zwykły pech, nawarstwienie się problemów i konieczność skupienia się na innych sferach życia, a czasem jak widać egoizm i brak empatii (bo inny człowiek przeszkadza i burczy).
Mam wielu singli w otoczeniu, jedna jest z tym pogodzona, nie szuka. Realizuje się w opiece nad siostrzeńcami, ma wielką, zgraną rodzinę. Drugi zapada się w depresji. Różnie bywa.
Dopowiadasz sobie, co Ci pasuje :-D
Potrzeba bliskości, tworzenia relacji z drugim człowiekiem jest naturalną potrzebą. Ludzie z natury dążą do parowania się. Wcale nie musi być to trwała relacja w sensie dziesięciolecia i częściej mówi się, ze bardziej naturalna dla człowieka jest monogamia seryjna ;-)Ale jak po drodze coś pójdzie nie tak, to później dążenie zastępuje unikanie. A to już jest wbrew naturze.
Wprost przeciwnie, niczego sobie nie dopowiadam. Nie wsadzam ludzi w jeden schemat uzasadnionym definicją bliżej niezdefiniowanej natury człowieka. Czym w takim razie jest ta natura człowieka? A może jednak jest złożona i nie daje się wpasować w jeden przyjęty model zachowania?
Temat dotyczy właśnie relacji trwałych, dłuższych i stabilnych a nie jakiś w ogóle.
To może właśnie twierdzenie, że potrzeba relacji (jakiej? w jakim kształcie? przez kogo zdefiniowanej?) jest naturalną potrzebą jest dopowiadaniem innym czego pragną.
Bo jak na razie większość przyjmuje prymat właściwego zachowania się człowieka (zdrowego) jako zachowania dążącego do związku nad zachowaniem którego celem nie jest kreowanie zobowiązań z innym człowiekiem, prymat uzasadniony hasłem "natury" człowieka.
Nikt nie pomyśli, że natura człowieka może być po prostu niejednorodna, złożona.
Dopiero przymus zjawiska kultury pozwolił na zwiększenie konkurencyjności stada przez m. in. monogamię
Właśnie.
MagdaLena1111 napisał/a:Dopowiadasz sobie, co Ci pasuje :-D
Potrzeba bliskości, tworzenia relacji z drugim człowiekiem jest naturalną potrzebą. Ludzie z natury dążą do parowania się. Wcale nie musi być to trwała relacja w sensie dziesięciolecia i częściej mówi się, ze bardziej naturalna dla człowieka jest monogamia seryjna ;-)Ale jak po drodze coś pójdzie nie tak, to później dążenie zastępuje unikanie. A to już jest wbrew naturze.
Wprost przeciwnie, niczego sobie nie dopowiadam. Nie wsadzam ludzi w jeden schemat uzasadnionym definicją bliżej niezdefiniowanej natury człowieka. Czym w takim razie jest ta natura człowieka? A może jednak jest złożona i nie daje się wpasować w jeden przyjęty model zachowania?
Temat dotyczy właśnie relacji trwałych, dłuższych i stabilnych a nie jakiś w ogóle.
To może właśnie twierdzenie, że potrzeba relacji (jakiej? w jakim kształcie? przez kogo zdefiniowanej?) jest naturalną potrzebą jest dopowiadaniem innym czego pragną.
Bo jak na razie większość przyjmuje prymat właściwego zachowania się człowieka (zdrowego) jako zachowania dążącego do związku nad zachowaniem którego celem nie jest kreowanie zobowiązań z innym człowiekiem, prymat uzasadniony hasłem "natury" człowieka.
Nikt nie pomyśli, że natura człowieka może być po prostu niejednorodna, złożona.
Natura człowieka jest złożona. Nikt temu nie przeczy. Ale z powodu, które podałam powyżej, a powtarzać się nie zamierzam, twierdzę, że częścią (nie całością :-D) natury człowieka jest dążenie do budowania relacji z drugim człowiekiem, potrzeba więzi i przynależności.
Rodzimy się w relacji, nie mamy innego wyjścia i te relacje nas budują.
Lęki przed związkiem to już konsekwencja „trudności” po drodze ku dorosłości. Wtedy naturalne dążenia zmieniają się w unikanie.
Tak uważam i nawet gadanie, że źle uważam tego nie zmieni. Sorry.
Człowiek ma te same mechanizmy, jak każde inne zwierzę.
Jak zachowują się zwierzęta domowe krzywdzone przez człowieka... Dlaczego człowiek pod tymi samymi czynnikami miałby się zachowywać inaczej?
KoralinaJones napisał/a:MagdaLena1111 napisał/a:Dopowiadasz sobie, co Ci pasuje :-D
Potrzeba bliskości, tworzenia relacji z drugim człowiekiem jest naturalną potrzebą. Ludzie z natury dążą do parowania się. Wcale nie musi być to trwała relacja w sensie dziesięciolecia i częściej mówi się, ze bardziej naturalna dla człowieka jest monogamia seryjna ;-)Ale jak po drodze coś pójdzie nie tak, to później dążenie zastępuje unikanie. A to już jest wbrew naturze.
Wprost przeciwnie, niczego sobie nie dopowiadam. Nie wsadzam ludzi w jeden schemat uzasadnionym definicją bliżej niezdefiniowanej natury człowieka. Czym w takim razie jest ta natura człowieka? A może jednak jest złożona i nie daje się wpasować w jeden przyjęty model zachowania?
Temat dotyczy właśnie relacji trwałych, dłuższych i stabilnych a nie jakiś w ogóle.
To może właśnie twierdzenie, że potrzeba relacji (jakiej? w jakim kształcie? przez kogo zdefiniowanej?) jest naturalną potrzebą jest dopowiadaniem innym czego pragną.
Bo jak na razie większość przyjmuje prymat właściwego zachowania się człowieka (zdrowego) jako zachowania dążącego do związku nad zachowaniem którego celem nie jest kreowanie zobowiązań z innym człowiekiem, prymat uzasadniony hasłem "natury" człowieka.
Nikt nie pomyśli, że natura człowieka może być po prostu niejednorodna, złożona.
Natura człowieka jest złożona. Nikt temu nie przeczy. Ale z powodu, które podałam powyżej, a powtarzać się nie zamierzam, twierdzę, że częścią (nie całością :-D) natury człowieka jest dążenie do budowania relacji z drugim człowiekiem, potrzeba więzi i przynależności.
Rodzimy się w relacji, nie mamy innego wyjścia i te relacje nas budują.Lęki przed związkiem to już konsekwencja „trudności” po drodze ku dorosłości. Wtedy naturalne dążenia zmieniają się w unikanie.
Tak uważam i nawet gadanie, że źle uważam tego nie zmieni. Sorry.
Nie ma znaczenie co uważasz, bo to nie przekłada się na normalność innego odczuwania przez człowieka niż większość odczuwana przez pozostałych ludzi ,właśnie z uwagi na złożoność natury człowieka, jej niejednorodność i zróżnicowanie. Przyjmujesz założenie, że normą jest to co jest bardziej powszechne, częstsze, a to jest założenie błędne.
Zakładasz cały czas istnienie określonych emocji (tu lęk). Z góry i autorytatywnie. Po prostu nie przyjmujesz do wiadomości , nawet czysto teoretycznie, innych zachowań niż własne, odmiennych motywacji, celów, pragnień.
To zwykła generalizacja, że każdy z natury pragnie tego samego.
Ufff….ulżyło mi, ze mogę pisać szczerze, co uważam ;-)
A wg mnie naturalne jest dążenie człowieka do tworzenia bliskich relacji i więzi z drugim człowiekiem. Dlatego większość właśnie to robi :-D
Ale zawsze chętnie czytam wszelkie racjonalizacje związkofobów ;-)
Nikt nie twierdzi, że dążenie człowieka do tworzenia bliskich relacji i więzi z drugim człowiek nie jest naturalne.
Ta dyskusja dotyczy zupełnie innego twierdzenia.
Ta dyskusja dotyczy tego aby pozwolić innym żyć według własnych oczekiwań, bez szufladkowania ich jako "związkofobów". Być może w tej grupie są ludzie, którzy istotnie boję się wchodzenia w relację z drugim człowiekiem,a może są i tacy którzy nie wybierają życia w parze, nie dlatego że unikają, nie dlatego, że nie mają takiej szansy, a po prostu jest to zgodne z ich naturą, z tym jak czują.
Poza tym, cały czas mówimy o czymś bliżej niezdefiniowany, bo jak rozumiemy "związek" na potrzeby tej dyskusji - dalej nie wiadomo.
Chyba się pogubiłaś. Przeczytaj temat wątku :-D
Nie, nie pogubiłam się.
Wiecznego singla należy zdefiniować przez definicję związku. O jakiej definicji związku mówimy. Wtedy możemy mówić o singlu, starej pannie (to chyba dawnej była "nie mężatka") czy kimkolwiek innym.
Czy jak sobie na studiach pomieszkam miesiąc w wynajmowanym mieszkaniu z chłopakiem, kupimy razem na spółkę papier toaletowy i płyn do mycia naczyń i będziemy uprawiać seks, to znaczy że jestem "ta lepsza" bo byłam w związku?
Autorka zapytuje, jak postrzegamy wiecznych singli i każdy odpowiada, jak sądzi.
To, że Ci się moja odpowiedź nie spodobała, to już insza inszość.
Nie przejmuj się, to, że wg mnie ktoś, kto nie potrafi zbudować bliskiej relacji z drugim człowiekiem, oznacza, że ma on ma ukryty problem, niewiele znaczy. To więcej mówi o mnie niż o takiej osobie.
Kto to jest "wieczny singiel"?
Kto to jest "wieczny singiel"?
Ja, Kremik, Rumuński, itp.
Kto to jest "wieczny singiel"?
Trzymam się definicji autorki z pierwszego postu. Ostatecznie to jej wątek, tylko wiek przesunęłam bliżej 30tki, bo 24 to jakoś wg mnie za mało
Chodzi mi o to, gdy macie np. znajomego/znajomą, który od lat nie może na dłużej nikogo znaleźć- co w głębi duszy myślicie o takich osobach?
KoralinaJones napisał/a:Kto to jest "wieczny singiel"?
Ja, Kremik, Rumuński, itp.
Czyli osoba, która nigdy nie miała jakiejkolwiek intymnej relacji, czy która nie miała w ogóle jakiejkolwiek interakcji z płcią przeciwną, czy może taka która miała masę przelotnych relacji, seks, a nigdy nie związała się z nikim ( i jak nie związała _ emocjonalnie? w innych sposób? )
KoralinaJones napisał/a:Kto to jest "wieczny singiel"?
Trzymam się definicji autorki z pierwszego postu. Ostatecznie to jej wątek, tylko wiek przesunęłam bliżej 30tki, bo 24 to jakoś wg mnie za mało
Chodzi mi o to, gdy macie np. znajomego/znajomą, który od lat nie może na dłużej nikogo znaleźć- co w głębi duszy myślicie o takich osobach?
Problem w tym, ze w dalszym ciągu kręcimy się wokół niedookreślonych zjawisk. W tym przypadku kolejne - na dłużej? No, naprawdę, nie żebym się czepiała, ale co to znaczy na dłużej?
KoralinaJones napisał/a:Kto to jest "wieczny singiel"?
Trzymam się definicji autorki z pierwszego postu. Ostatecznie to jej wątek, tylko wiek przesunęłam bliżej 30tki, bo 24 to jakoś wg mnie za mało
Chodzi mi o to, gdy macie np. znajomego/znajomą, który od lat nie może na dłużej nikogo znaleźć- co w głębi duszy myślicie o takich osobach?
Osobiście uważam, że i 24 jest dobrym wiekiem.
Mowa o perwnych procesach poznawczych związanych z dojrzewaniem. Osoba wieku 24 lat jest dojrzała i dorosła, a w wymienionym przypadku dalej tkwi na poziomie nastoletnim.
MagdaLena1111 napisał/a:KoralinaJones napisał/a:Kto to jest "wieczny singiel"?
Trzymam się definicji autorki z pierwszego postu. Ostatecznie to jej wątek, tylko wiek przesunęłam bliżej 30tki, bo 24 to jakoś wg mnie za mało
Chodzi mi o to, gdy macie np. znajomego/znajomą, który od lat nie może na dłużej nikogo znaleźć- co w głębi duszy myślicie o takich osobach?
Osobiście uważam, że i 24 jest dobrym wiekiem.
Mowa o perwnych procesach poznawczych związanych z dojrzewaniem. Osoba wieku 24 lat jest dojrzała i dorosła, a w wymienionym przypadku dalej tkwi na poziomie nastoletnim.
Kora przedczołowa rozwija się do 25-30 r.ż.
Ale to nie o dojrzałość chodzi, ale często jest tak, że ludzie mają inaczej rozłożone priorytety, a 24 lat to wiek, w którym najczęściej kończymy studia i myślimy dopiero wtedy o związkach.
W realu to różnie bywa.
Moja przyjaciółka w tym wieku poznała swojego męża, z którym dzisiaj mają 2 dzieci, a to był jej pierwszy poważny facet. Wcześniej wszystkim czegoś brakowało :-D A ja w tym samym czasie kończyłam swój pierwszy związek. 7-letni.
Monogamia dawniej: "całe życie jestem z jedną kobietą"
Monogamia dzisiaj: "w danej chwili jestem z jedną kobietą".
Nikt nie twierdzi, że dążenie człowieka do tworzenia bliskich relacji i więzi z drugim człowiek nie jest naturalne.
Taaaaaaaaaak... człowiek jest w relacjach z innymi ludźmi. Nie wyobrażam sobie być szczęsliwym nie będąc w relacjach z innymi ludźmi.
Ta dyskusja dotyczy tego aby pozwolić innym żyć według własnych oczekiwań, bez szufladkowania ich jako "związkofobów". Być może w tej grupie są ludzie, którzy istotnie boję się wchodzenia w relację z drugim człowiekiem,a może są i tacy którzy nie wybierają życia w parze, nie dlatego że unikają, nie dlatego, że nie mają takiej szansy, a po prostu jest to zgodne z ich naturą, z tym jak czują.
Każdy może żyć jak chce. Można być w luźnym związku, można mieszkać osobno, można się przyjaźnić, można żyć razem i nie mieć dzieci, możne nie uprawiać seksu, nie chcieć seksu. Jak ktoś taki jest szczęśliwy, to gratuluję tej osobie, że osiągnęła szczęście.
Aleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee...
... niech mi nie mówi w wieku 24 lat, że ona jest sama, bo jest to wygodniejsze, i ona nie chce związku, a po paru latach w wieku 35+ robi smutne oczy, że "paczka przyjaciół" się rozpadła, bo wszyscy mają rodziny, a ona biedna sama się ostała i już nie ma z kim wdeptywać ścieżek w Tatrach...
... niech nie zrzędzi w wieku40+, że nie może mieć dziecka i tak zazdrości innym, bo jak miała 15 lat mniej, to liczyły się dla niej dyplomy i awanse, co stawiała jako przykład szczęścia, pogardzając kobietami, które postanowiły skupić się na dzieciach...
... i również niech nie zrzędzi dziewica w wieku 30+ lat, że ona nikogo nie ma, w sytuacji, kiedy w wieku 20 lat oburzała się na tych co uprawiali seks, wtedy mówiła koleżankom, że są niemoralne, rozwiązłe i "nie szanują się", a ona czeka na tego jedynego księcia na białym koniu
"Single z wyboru", mówią "zmarnowałam swoje młode lata na dyplomy i awanse".
Ludzie w zepsutych związkach mówią "tamte lata były super, szkoda że się nie wrócą".
To duża różnica... tęsknić do szczęścia, które było kiedyś a nie jest teraz... a tęsknić do szczęścia, któremu się nie dało szansy zaistnieć...
Popełniasz Gary jeden błąd myślowy i to ogromny.
"Single z wyboru", mówią "zmarnowałam swoje młode lata na dyplomy i awanse".
Ludzie w zepsutych związkach mówią "tamte lata były super, szkoda że się nie wrócą".
To duża różnica... tęsknić do szczęścia, które było kiedyś a nie jest teraz... a tęsknić do szczęścia, któremu się nie dało szansy zaistnieć...
Łączysz związek z definicją szczęścia. A to jest po prostu nielogiczne, bowiem każdy indywidualnie definiuje swoje szczęście.
Każdy może żyć jak chce. Można być w luźnym związku, można mieszkać osobno, można się przyjaźnić, można żyć razem i nie mieć dzieci, możne nie uprawiać seksu, nie chcieć seksu. Jak ktoś taki jest szczęśliwy, to gratuluję tej osobie, że osiągnęła szczęście.
Aleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee...
... niech mi nie mówi w wieku 24 lat, że ona jest sama, bo jest to wygodniejsze, i ona nie chce związku, (...)
Sorry Gary, ale chyba kpisz. Nie masz bladego pojęcia jak - dla mnie - było wygodne nie bycie w związku w wieku 24 lat. Jak było wygodne imprezowanie w grupie, brak zobowiązań, nie mówiąc juz o tym aby wychodzić w tym wieku za mąż i dać się ubrać w rodzinę.
"Single z wyboru", mówią "zmarnowałam swoje młode lata na dyplomy i awanse".
Ludzie w zepsutych związkach mówią "tamte lata były super, szkoda że się nie wrócą".
(...)
I znowu to wsadzanie do jednego wora.
Są i tacy którzy mówią zmarnowałam młode lata na męża, dziecko i pieluchy, nie mam dyplomu, pracy i nie ma co marzyć o awansie.
Jeśli każdy może żyć jak chce, to nie ma tu żadnego "ale".
Popełniasz Gary jeden błąd myślowy i to ogromny.
Gary napisał/a:"Single z wyboru", mówią "zmarnowałam swoje młode lata na dyplomy i awanse".
Ludzie w zepsutych związkach mówią "tamte lata były super, szkoda że się nie wrócą".
To duża różnica... tęsknić do szczęścia, które było kiedyś a nie jest teraz... a tęsknić do szczęścia, któremu się nie dało szansy zaistnieć...
Łączysz związek z definicją szczęścia. A to jest po prostu nielogiczne, bowiem każdy indywidualnie definiuje swoje szczęście.
Myślę że kontekst jest istotny- temat jest o singlach ,osobach które nie są w związkach
jedne są szczęśliwe inne nie są ,z powodu albo bez powodu
Gary sprowadził sens relacji międzyludzkich do poziomu szczęścia.
Uważam to za wniosek błędny i nielogiczny.
Gary sprowadził sens relacji międzyludzkich do poziomu szczęścia.
Uważam to za wniosek błędny i nielogiczny.
Cóż, bo docelowo do tego zmierzają, a że nie zawsze cel zostaje osiągnięty, to już inna sprawa. Nikt nie wchodzi w związek celem bycia w tym związku nieszczęśliwym Chociaż bywają związki z konieczności, rozsądku lub wymuszone innymi okolicznościami niż stricte poszukiwanie w nich spełnienia z drugim człowiekiem.
Ale jak można wnioskować z dotychczasowej dyskusji lepszy byle związek niż bycie nienaturalnym singlem
Dlatego to nielogiczne, bowiem dalej mowa o indywidualnej potrzebie.
Ilu znasz ludzi, którzy potrafią realnie zdefiniować swoje poczucie szczęścia?
Gary sprowadził sens relacji międzyludzkich do poziomu szczęścia.
Uważam to za wniosek błędny i nielogiczny.
Bo to może być jeden z elementów jak kto chce Gary widocznie chce
pojęcie szczęścia nie musi podlegać logice ,nie ma obowiązku być racjonalne i obiektywne dotyczy stanów emocjonalnych,uczuciowych ,duchowych
akurat to pojęcie jest jednym z bardziej względnych
znowu dla jednych spełnione muszą być warunki do szczęścia a dla innych warunki są zbędne do szczęścia jakkolwiek je się pojmuje
a same definicje szczęścia jak widzę słyszę, są już i tak mało oryginalne
powtarzamy się nawet w indywidualnym określaniu tego zjawiska
nic nowego pod słońcem .
Lucyfer666 napisał/a:Gary sprowadził sens relacji międzyludzkich do poziomu szczęścia.
Uważam to za wniosek błędny i nielogiczny.
Bo to może być jeden z elementów jak kto chce Gary widocznie chce
pojęcie szczęścia nie musi podlegać logice,nie ma obowiązku być racjonalne i obiektywne dotyczy stanów emocjonalnych,uczuciowych ,duchowych
akurat to pojęcie jest jednym z bardziej względnych
znowu dla jednych spełnione muszą być warunki do szczęścia a dla innych warunki są zbędne do szczęścia jakkolwiek je się pojmuje
a same definicje szczęścia jak widzę słyszę, są już i tak mało oryginalne
powtarzamy się nawet w indywidualnym określaniu tego zjawiska
nic nowego pod słońcem .
Otóż to. To teraz pytanie - skoro każdy ma/może mieć a nawet powinien swoją definicję szczęścia - która z tych definicji mieści się w naturze ludzkiej a która stanowi o jej wypaczeniu?
paslawek napisał/a:Lucyfer666 napisał/a:Gary sprowadził sens relacji międzyludzkich do poziomu szczęścia.
Uważam to za wniosek błędny i nielogiczny.
Bo to może być jeden z elementów jak kto chce Gary widocznie chce
pojęcie szczęścia nie musi podlegać logice,nie ma obowiązku być racjonalne i obiektywne dotyczy stanów emocjonalnych,uczuciowych ,duchowych
akurat to pojęcie jest jednym z bardziej względnych
znowu dla jednych spełnione muszą być warunki do szczęścia a dla innych warunki są zbędne do szczęścia jakkolwiek je się pojmuje
a same definicje szczęścia jak widzę słyszę, są już i tak mało oryginalne
powtarzamy się nawet w indywidualnym określaniu tego zjawiska
nic nowego pod słońcem .Otóż to. To teraz pytanie - skoro każdy ma/może mieć a nawet powinien swoją definicję szczęścia - która z tych definicji mieści się w naturze ludzkiej a która stanowi o jej wypaczeniu?
Mnie nie pytaj bo ja to mam zespół matołka zdiagnozowany przez moją żonę więc nic nie zakłóca mojego szczęścia
a poważnie to pewnie każda definicja będzie się mieścić
skutki i konsekwencje będą istotne wyznawanej definicji,filozofii lub jej nie przestrzeganie czy stylu życia - zdrowie,cierpienie może być takim wyznacznikiem ale niekoniecznie okazuje się .
Jedyna prawda to tak jak się czuje w danej chwili reszta to interpretacje,oceny kwalifikowanie i różnicowanie
Gary napisał/a:Każdy może żyć jak chce. Można być w luźnym związku, można mieszkać osobno, można się przyjaźnić, można żyć razem i nie mieć dzieci, możne nie uprawiać seksu, nie chcieć seksu. Jak ktoś taki jest szczęśliwy, to gratuluję tej osobie, że osiągnęła szczęście.
Aleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee...
... niech mi nie mówi w wieku 24 lat, że ona jest sama, bo jest to wygodniejsze, i ona nie chce związku, (...)
Sorry Gary, ale chyba kpisz. Nie masz bladego pojęcia jak - dla mnie - było wygodne nie bycie w związku w wieku 24 lat. Jak było wygodne imprezowanie w grupie, brak zobowiązań, nie mówiąc juz o tym aby wychodzić w tym wieku za mąż i dać się ubrać w rodzinę.
Gary napisał/a:"Single z wyboru", mówią "zmarnowałam swoje młode lata na dyplomy i awanse".
Ludzie w zepsutych związkach mówią "tamte lata były super, szkoda że się nie wrócą".
(...)
I znowu to wsadzanie do jednego wora.
Są i tacy którzy mówią zmarnowałam młode lata na męża, dziecko i pieluchy, nie mam dyplomu, pracy i nie ma co marzyć o awansie.
Jeśli każdy może żyć jak chce, to nie ma tu żadnego "ale".
Dyplomy i awanse można zrobić nawet i na starość, dzieci już niestety nie - biologia.
Poza tym jest to bardzo ulotna wartość. Kariera i pieniądze dzisiaj są, jutro ich nie ma. Ileż to ja znam takich przypadków, to nie zliczę.
Strony Poprzednia 1 2 3 4 5 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Co sądzicie o tzw "wiecznych singlach"?
Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności
© www.netkobiety.pl 2007-2024