Okej, rozumiem, że każdy ma swoje zdanie i może je wygłosić ale tak naprawdę nikt z Was mnie nie zna, a mówienie, że jestem raczej mało męski albo powiedzmy sobie szczerze pizdą, jest trochę nadużyciem. Już tłumaczę o co chodzi. Czy senonimem męskości w obecnych czasach jest gburowatość, dominacja na każdym kroku w każdej możliwej sytuacji i robienie z siebie samca alfa czy fifarafy nawet tam gdzie nie ma takiej potrzeby? Nie jestem typem zdobywcy ani nie mam w sobie dużej pewności siebie w kontaktach damsko-męskich gdyż po prostu mam swoje kompleksy. Ale mówienie, że jestem małomęski to zdecydowanie za dużo. Męskość to nie tylko objawianie tego w kontaktach z kobietami, to także podejście do życia ogólnie a tutaj, choć pewnie wiele osób się zaskoczy, mam dość sporo osiągnięć i śmiało mógłbym chodzić z głową podniesioną do góry i mieć o sobie lepsze mniemanie. Czemu tak nie jest? Bo po prostu nie jestem tego nauczony. Wychowywałem się w rodzinie gdzie zostałem nauczony tego aby żyć tak by innym się dobrze żyło a samego siebie nie stawiać na piedestale. Po prostu taki obraz był mi przedstawiony, takie możliwości były mi dane więc i taki się stałem. To teraz zapraszam na opis po moim życiu.
W wieku 4 lat wykryto u mnie astmę, która ewoluowała na tylę szybko, że konieczne było zażywanie sterydów. Sterydy=otyłość. Przez wszystkie lata przybierałem na wadze(dlatego nie miałem życia społecznego i nie nauczyłem się kontaktów z ludzmi bo byłem odrzucony ze względu na swoją odmienność od reszty). Tyłem i tyłem aż do tego stopnia że w wieku 16 lat ważyłem 140kg. I co? Kawał debila nie? Jak można się tak spaść? A otóż można, bardzo prosto. W organiźmie zachodzą zmiany, które powodują, że jego metabolizm nie funkcjonuje w prawidłowych wartościach i każde najmniejsze zjedzenie posiłku kończy się dodatkowymi kg na wadze. I teraz większość pomyśli no prze pizda z niego, i jeszcze na dodatek robi z siebie biedulka... Otóź nie! Zamiast robić z siebie bidulka i narzekać jak chujowe jest życie wziąłem się w garść i zeszczuplałem 75kg, na raty ale jednak. Przez pierwsze 3 miesiące zeszczuplałem 30kg. Byłem tak zawzięty, że mdlałem na lekcjach z niejedzenia a dziennie biegałem po 1,5-2h na tętnie 170 by jak najefektywniej spalać tkankę tłuszczową i zacząć wreszcie żyć i cieszyć się życiem. I wiecie co? Udało mi się, zeszczuplałem i utrzymałem wagę, z trudem ale utrzymałem. Było wiele potknięć, nigdy się nie poddałem. Nie widzę tutaj miękkiej gry. To że zeszczuplałem było moim zwycięstwem i dodało trochę wiary w siebie ale nie dodało pewności siebie... czy to oznacza, że jestem pizdą? Oceńcie sami. Idąc dalej, a przykładów jest trochę. Rok 2011, jestem na lekcji angielskiego i nagle dostaję ataku epilepsji. Tego samego wieczoru dostaję kolejnego. Wszyscy są w szoku, rodzina, znajomi(których mogłem policzyć na palcach jednej ręki), ja. Dostawałem tabletki, które powodowały, że odjeżdżałem i zamyślałem się nie mogąc się skoncentrować więc kolejne ciosy od losu, bo i w szkole zaczęło iść słabiej i ludzie się smiali bo "on jakiś dziwny jest, taki spokojny i w chmurach". Narzekałem, zrzucałem na innych winę? Nie, wręcz przeciwnie, żażywałem te leki wiedząc że kiedyś wyzdrowieję i będę mógł ponownie myśleć jak dawniej. Miałem dreszcze, noce nie przespane, często waliłem ręką w stół wkurwiając się na to wszystko, ale zawsze cel mną kierował a tym celem było dobre życie i wyjście na prostą. Po sprawdzeniu kilku leków i ostatecznie wybraniu tego najkorzystniejszego, po kilku latach wyzdrowiałem. Czy byłem taki sam jak przed tym wszystkim? Nie, nigdy nie byłem już taki radosny i entuzjastyczny bo życie mi DOPIERDOLIŁO a ja postanowiłem za wszelką cenę nie dać za wygraną. I wygrałem i tym razem, podobnie jak z otyłością. To oznaka zawziętości a facet podejmuje decyzje i jest twardy zwłaszcza wykonując cel. Powiedzmy, że tutaj te przykłady są zaserwowane mi przez życie. Ale to ja sobie dałem z nimi radę i je przezwyciężyłem, tylko ja wiem ile nerwów, pięknych chwil i spokoju przy tym straciłem.
Idąc dalej... zawsze lubiłem sport samochodowy. Będąc dzieckiem i nastolatkiem osiągnąłem kilka tytułów na arenie międzynarodowej i narodowej, w co prawda... wirtualnym ściganiu... ale jednak. Było 300 innych zawodników którzy byli wolniejsi ode mnie a zwycięzca jest jeden. Wygrałem co miałem wygrać i skończyłem ścigać się wirtualnie bo przestało mi to sprawiać przyjemność. Zamiłowanie do szybkiej jazdy pozostało. Po zrobieniu prawa jazdy wziąłem udział w amatorskim rajdzie gdzie mówiąc wprost dostałem niezły wpierdol. Generalnie smiech na sali. I co myślicie, ze się tym przejąłem? Miałem wyjebane bo wiedziałem, że mam potencjał, który muszę w sobie wskrzesić i poukładać i te same osoby, które przechodząc obok mnie wówczas się smiały i nie traktowały poważnie byli świadkami moich sukcesów w realnym świecie kilka lat później. Ci sami co nie chcieli mi ręki podać zaczęli się odzywać abym mógł z nimi pojeździć i im doradzić co mogą poprawić. Niby nic co? Być może dla ogółu nic, dla mnie kolejne zwycięstwo i utarcie losu nosa. Uwierzyłem w siebie i zacząłem jeżdzić jeszcze szybciej co doprowadziło mnie do zwycięstw, osiągniętych tytułów i ogromnej ilości ludzi wokół mnie. Wiecie co w tym wszystkim jest najlepsze? To, że po żadnym zwycięstwie nie świętowałem, nie piłem i nie organizowałem hucznych imprez, tylko po prostu jechałem do domu i kładłem puchar w szafie na strychu. Nigdy nie robiłem z siebie gwiazdora i fiferafy jak znaczna część innych ludzi w tym sporcie. Swoją skromnością i przyziemnością zjednałem sobie wielu ludzi, którzy zaczęli mnie wspierać bym mógł się rozwijać. Wziąłem kredyt na samochód rajdowy, prawie 100 tysięcy, aby móc iść wyżej bo wierzyłem, że dojdę do mistrzostw europy i tam będę się scigał z najlepszymi na arenie międzynarodowej. Postawiłem wszystko na jednej szali, Uda się albo się nie uda. Albo rozbiję samochód na którymś rajdzie i zostanę bez auta i z kredytem na głowie albo osiągnę wiele. Ktoś kto obawiałby się jutra nie były w stanie tyle postawić na szali. Ja stawiałem wiele razy. Ścigałem się mając wyliczone pieniądze do każdej złotówki i nie trenując nic a na rajdach mieszkając w najtańszych motelach. Jeździłem na limicie wygrywając z dużo szybszymi samochodami tak, że zostałem doceniony przez czołówkę rajdową w Polsce. Ludzie chwalili, przychodzili po autografy, miałem wywiady w radiach i gazetach. No ktoś powie, cudowne życie. To prawda, każdy by tak chciał. Tylko zło czai się tam gdzie się go nie dostrzega. A tym złem okazało się moje własne oblicze i zawzięcie, które spowodowało, ze chcąc się cały czas piąć w górę i goniąc za pieniędzmi na starty straciłem radość z samej rywalizacji i moja motywacja spadła. Własnie sprzedaję swój samochód i wcale mi nie żal. Co osiągnąłem to moje, co pokazałem to moja zasługa i czego się nauczułem o życiu z tych wszystkich sytuacji to też po części moja zasługa. Ale po co mówić tylko o sporcie?
Kilka lat temu do pracy przyszła pewna dziewczyna, której się spodobałem. Long story short. Tak była zaaferowana mną, że po dwóch tygodniach znajomości zaproponowała wyjazd we dwójkę do Wiednia. Pojechaliśmy. Pewnego wieczoru nawet wino kupiła. Wiecie z czego się najbardziej cieszę? Z tego, że nigdy jej nie przeleciałem tylko zostałem wierny swoim ideałom, że dopóki nie będziemy oficjalnie razem to nie ma mowy o seksie. Nie mowiłem jej nigdy tego ale wewnętrznie miałem takie przekonanie. Nie mogła się zdecydować, miała jakiegoś tam chłopaka, z którym się nie dogadywała więc ja po tym wyjeździe uznałem, że czas to zakończyć bo nie chcę tkwić w tym wszystkim a już na pewno nie w trójkącie. Spotkałem się z nią, usiedliśmy w samochodzie, powiedziałem jej dobitnie jak to widzę i żeby wybrała albo on albo ja. Wybrała jego... a miesiąc później z nim zerwała i nie dla mnie, może i by chciała ale kompletnie uciąłem z nią znajomość(pracowaliśmy cały czas wspólnie w jednym dziale). Ona po tym wszystkim zaczęła się ciąć i ganiać za mną, że chce kontaktu bo jestem jedną z najlepszych osób jakie spotkała w swoim życiu. Nie złamałem się, co powiedziałem sobie to powiedziałem i nie zamierzałem ustąpić. Nie dlatego, że miałem kogoś innego na oku albo że mi się znudziła. Ale tylko dlatego aby być wiernym swoim zasadom i zdecydowanym. To chyba też oznaki męskości, prawda?
Na koniec wisieńka na torcie z końca zeszłego roku. Spotkałem dziewczynę która jak się później okazało była zajawiona ze względu na mój fejm w srodowisku(była za pan brat ze sportem motorowym), była zauroczona(albo taką udawała, bardziej nawet o to to) a ja dałem się nabrać, wierzyłem, że to szczere i ufałem jej, okazało się, że ma męża ale jest z nim nieszczęśliwa i żeby być ze mną weźmie rozwód. Przeciągała go ale obiecała mi. Czekałem, czekałem, nabrałem się nabrałem, i ostatecznie się wkurwiłem bo odkryłem jej uknuty plan i wiedziałem od tego momentu że nigdy tego nie zrobi. I co załatwiłem to pokojowo? Pojechałem do niej i powiedziałem wprost że nie życzę sobie mieć z nią dalszego kontaktu, zrobiłem wywód na 1,5h godziny i ona na koniec... po próbie zrzuceniu winy na mnie... przeprosiła, ale tylko dlatego, że chciała mnie spowrotem. Nie mogąc mieć ze mną kontaktu, zaczęła podszywać się pode mnie i rezerwować hotele i rejestrować na innych stronach o pewniej tematyce, oczywiście pod moimi danymi. Tylko po to żeby zwrócić moją uwagę. Szybko wpadła bo okazała się głupia i nawet dziecko by się domyśliło. Sprawa prawie trafiła na policję. Na koniec gdy zauważyła że idę w zaparte i nie jestem skłonny w ogóle odpuścić sama dała sobie spokój i przeprosiła za wszystko. Oczywiście nic to nie zmieniło bo zakończyłem tą znajomość. Krótko potem dowiedziałem się, że wylądowała na psychotropach w szpitalu a niedługo potem zaczałem dostawać od niej listy że bardzo chce wrócić.
Inna dziewczyna z którą się spotykałem z kolei przez 6 miesięcy, po tym jak zakończyliśmy znajomość i spotkali po kilku miesiącach ze łzami w oczach przepraszała mnie za wszystko i że zrzuciła na mnie całą winę. Twierdziła, że nie zasługiwałem na to, że za dużo dla niej zrobiłem ale musiała tak zareagować aby ochronić samą siebie przed samą sobą.
Także jak widzicie to jest życie. Jedni są bardziej odporni, inni bardziej strachliwi. Ja byłem mocny i będę, po prostu teraz mam gorszy moment bo uważam, że nie da się rady w życiu przyjąć samych ciosów na klatę bez uszczerbku. Ja tego doświadczyłem. Doświadczyłem po prostu wypalenia i zażenowania. Ale czy to oznacza, że jestem miękki? Nie sadzę. Niektórzy nawet nie udadzą się na terapie wiedząc że im trzeba i będą się przekonywać, że nie potrzebują. Ja przynajmniej mam swoje zasady, potrafię spojrzeć w lustro i powiedzieć, tak to była moja decyzja we wszystkich tych przypadkach i nie żałuję ich, dzięki temu mogę się pod tym wszystkim podpisać obiema rękoma i wiem, ze to jak wychodziłem z tych sytuacji i to jak się poświęciłem przez te lata w celu walki o swoje dobro i normalność. I czy po tym wszystkim można mnie ocenić jako kogoś niemęskiego i jak gorące kluchy? Ależ oczywiście, że można. Każdy ma prawo uważać co chce ale po prostu męskość nie przejawia się tylko tym jak potrafimy walczyć o względy Kobiety. Ja wiem, ze mam swoją wartość tylko po prostu nie mam okazji jej okazać bo nie wpisuję się w nowoczesne trendy tych właśnie "męskich" gości. I nikomu tu nie ubliżam nie nie ujmuje, i powtarzam raz jeszcze, męskość to całokształt życia, podejmowanie decyzji. umiejętność zawzięcia się w sobie i wiele innych cech a nie tylko sprawne zagadanie do Kobiety 
To co wyżej opisałem to są tylko jedne z tych najbardziej zapamiętanych przeze mnie wydarzeń. Ale chodzi o specyfikę myślenia i jak się człowiek wkurwi umiejętności wzięcia życia za jaja i zaparcia się. W rodzinie u mnie zawsze były problemy zdrowotne, mama choruje na nowotwór złośliwy i ucieka przed śmiercią, tata miał ataki nerwicy i przez wiele lat nie mógł wychodzić z domu więc młodsze lata dzieciństwa nie były mi dane spędzać z nim, pomimo, że tego chciał i zawsze jak nie osobiście to mentalnie był przy mnie. Ja to wszystko widziałem, doświadczyłem a mimo to dalej walczę aby mieć i osiągać to co chcę i będę walczył bo w życiu nie można się poddawać.