Lady Loka napisał/a:Ale studia zawsze można zmienić. W każdym momencie możesz je rzucić i przejść na chemię czy na biologię czy cokolwiek innego. To, że siedzisz tam i się męczysz to jest Twój własny wybór.
Ja wiem, ale rzucanie studiów pod sam ich koniec i zaczynanie od nowa to trochę strzał w stopę. Szczególnie, że u mnie są ludzie z licencjatami i magisterkami z biologii i chemii, którzy mówią, że mają serdecznie dość tych studiów, ale po tych ich kierunkach ciężko z pracą, a jak jest to za najniższą krajową
Lady Loka napisał/a:Z samym angielskim w korpo to i tak będzie Ci mega ciężko znaleźć jakąkolwiek pracę, albo wylądujesz na umowie z marną kasą na rękę.
Jak masz sam angielski to fakt, ale jak jesteś specjalistą+masz angielski to możesz się nieźle ustawić. Rozmawiałam z kilkoma osobami, które skończyły ten sam kierunek, podszlifowały angielski i pracują w korpo i są zadowolone
Lady Loka napisał/a:Generalnie może zamiast narzekać na wszystko dookoła i na to, jakie życie jest złe i jak to jest tutaj paskudnie, nikt Cię nie chce, nikt nie kocha, blablabla, ruszysz tyłek i sama zaczniesz być za swoje życie odpowiedzialna?
No tak, bo przecież teraz nie jestem....
Lady Loka napisał/a:Swoją drogą zaczynam mieć coraz większe przekonanie, że jesteś multikontem, bo tu już była laska z kierunku medycznego, na który wysłali ją rodzice, twierdząca, że boi się porodu i przez to nie uprawia seksu i opowiadająca, że nikt jej nie rozumie, a cały świat jest zły.
Jeżeli jesteście dwiema różnymi osobami, to problem z Wami jest właściwie jeden i ten sam - ten typ człowieka jest potwornie męczący w normalnych, codziennych kontaktach.
Wiesz co, bo jest masa osób z podobnym problemem co ja. Mam wiele koleżanek, to mamy tak podobne doświadczenia życiowe, jak klony, tylko wiekiem się różnimy. Mam znajomą, co ma sytuację identyczną do mojej, no taką samą, tylko jest kilka lat starsza ode mnie i tyle, ale jakby ktoś posłuchał to też mógłby stwierdzić, że to ta sama osoba. To moje pierwsze konto tutaj. Zanim je założyłam to jednak sporo wątków przeglądałam i czytałam bez udzielania się
AgaSawa napisał/a:To wydział lekarski, czy farmacja?
Farmacja. Nie polecam. Studia bardzo trudne, a potem widzą Cię jak sprzedawcę, dlatego muszę ogarnąć życie i dlatego chciałabym pracować w korpo, bo tam przynajmniej jest możliwość rozwoju
AgaSawa napisał/a:1. Organizacja czasu.
Musisz mi zaufać, że ludzie robią, nawet na trudnych kierunkach, mase różnych rzeczy życiowych. W Twoim wieku, to już są samodzielni, czy to finansowo czy życiowo. To nie zarzut, że rodzice Cię utrzymują. Tylko inni poza studiami, pasjami, związkami nawet pracują, robią wolontariaty czy staże równolegle ze studiami.
Ja wiem, że to nie zarzut, że mnie rodzice utrzymują, bo u nas jest bardzo dużo osób, które już skończyły inne kierunki, mają 30 lat i studiują u nas, bo zorientowali się, że po tych ich kierunkach pracy nie ma, a przez to, że jest mało czasu na dorobienie sobie, to są albo na utrzymaniu rodziców albo partnerów. Ja mam jeszcze czas. Wiesz, wydaje mi się, że łatwo się mówi, ale każdy, kto jest w mojej sytuacji wie, o czym mówię. U nas ludzie sobie dorabiają, ale tak jak ja- w wolnych chwilach. Nikt tu nie ma czasu na pracę etatową, to można włożyć pomiędzy bajki. Dlatego nienawidzę tych studiów, bo np. moja koleżanka poszła na zarządzanie i marketing, wyjechała na erasmusa i inne wymiany, poznała masę osób, nie jest tak wypalona życiem. Co prawda z pracą teraz ma kiepsko, bo pracy po tym za dużo nie ma. Dlatego coś za coś. Ja znalazłam pracę tuż przed pandemią. Dorywczo, jako sprzątaczka na 1-2 dni w tygodniu, to wszyscy się u mnie dziwili, że jakim cudem ja znalazłam na to czas i że jestem nieodpowiedzialna, że zamiast się uczyć to za pracą ganiam (tak, takie coś usłyszałam). A to tylko 1-2 dni, gdzie tu dopiero praca na etat. W wolontariacie też byłam. Podobało mi się.
Wiesz, cieszę się, że zdałaś maturę i tak dobrze sobie poradziłaś, ale no niestety te rady, które tu napisałaś ja stosuję już teraz. Robię wszystko co w mojej mocy i na ile mi zdrowie pozwala- mam problemy z jelitami, które od stresu mi się rozlegulowały i czasem bolą, przez co np. nie mogę biegać tylko spacerować, ale i tak to robię, nie siedzę w domu i nie czekam. Jak mnie ktoś na imprezy zaprasza to też idę. W wakacje staram się szukać prac dorywczych, do tego praktyki
AgaSawa napisał/a:2. Faceci.
Już Ci wcześniej pisałam, że jeśli jesteś zdeterminowana na bycie w związku, to musisz bywać.
Jakbyś była moją kumpelą, to bym Ci doradziła najpierw - polubić życie w pojedynkę, a następnie szukać kogokolwiek. Ale wiemy, że Ty chcesz kogoś mieć. Tzn nie kogoś, ale kogoś, jak to sama napisałaś, z potencjałem.
Tylko, że ja lubię być w pojedynkę. To nie tak, że nie umiem żyć sama. Sami nie umieją żyć ci, którzy co chwila wchodzą w nowy związek. Ja jestem długo sama, jestem introwertyczką i lubię to. Nie znoszę tłumów, muszę mieć swój pokój, żeby pobyć w ciszy, poczytać książkę, obejrzeć film- kiedyś mieszkałam w akademiku w pokoju 3-osobowym to mnie strasznie męczyła czyjaś obecność obok praktycznie cały czas. Ja potrafię i lubię być sama. Tylko ile można? Chciałabym chociaż spróbować, chociaż w jakiś roczny związek wejść, żeby poczuć, że nie marnuję młodości, że spróbowałam. Mam znajomą rodzinę w mieście rodzinnym. Dziewczyna też studiowała kierunek analogiczny do mojego. Widać po niej, że też zmęczona, zawsze sama. W pewnym momencie zrobiła się już złośliwa jak taka stereotypowa stara panna. Dopiero tuż przed 30stką rodzice ją wyswatali z jednym gościem. Nie słyszałam, że by ze sobą chodzili, od razu był jej narzeczonym, ślub, od razu dziecko...teraz widać, że jest tym wszystkim sfrustrowana, bo nie pokorzystała ze związku czy coś, tylko wszystko na raz. Ja nie chcę czegoś takiego, ale z drugiej strony chciałabym założyć rodzinę. I to nie na szybko, ze swatania....tylko jak każdy inny człowiek.
Ja tak rzuciłam to wykształcenie. Przecież nie napisałam, że to wymóg konieczny, tylko jak dotąd podobali mi się najbardziej sami wykształceni. Ten chłopak, o którym tu pisałam studiuje to co ja, tylko rok wyżej, więc to kolejny
Moje koleżanki, które są w związkach mówią coś zupełnie innego "Załóż tindera, znajdź sobie faceta, ile można być samym. Albo znajdź kogoś, żeby tylko z nim sypiać, też zawsze coś, bo libido wysokie" i one też mają rację
AgaSawa napisał/a:3. Korpo.
I tu kochana możesz się grubo zdziwic, jakie "ciapaki", jak ich nazywasz, pracują w korpo. To już nie jest żaden prestiż. A sama praca w korpo nie wygląda tak, jak na filmach. Więc jeśli sądzisz, że będziesz sączyć całe dnie kawki ze Starbunia w doborowym i intelektualnym towarzystwie, to już teraz się szykuj, że się możesz rozczarować. Dodatkowo, to nie wiem, czy będzie, to środowisko dobre dla Ciebie, bo w korpo często bardziej niż wiedza liczą się pewnego rodzaju "predyspozycje" do przetrwania.
Serio, ktoś uważa, że praca w korpo to sączenie markowych herbatek i zajadanie ciasteczkami? To ja nie wiem, dla mnie korpo zawsze wiązało się z nawałem roboty.
Ja wiem, że "predyspozycje", żeby przetrwać, ale ktoś tam w końcu pracuje. Poza tym znam bliżej osobę, która skończyła to co ja, pracuje właśnie tam, gdzie ja bym chciała pracować, to ta osoba mówiła, że np. w tej swojej robocie ma dużo pracy jako pracy, w sensie dużo papierków, ale to tylko papierologia, nie ma nawet połowy tego stresu, co na studiach i ta osoba bardzo to poleca. Ogólnie tu nie chodzi o żaden prestiż. Dzisiaj już chyba nie ma takich kierunków super prestiżowych. Kiedyś np. kierunki medyczne były prestiżowe, dzisiaj przyjdzie pacjent i powie, że się nie znasz, bo w internecie piszą inaczej...więc tu nie chodzi o prestiż, tylko o jakość pracy
AgaSawa napisał/a:Nadal uważam, że możesz mieć wypisane na twarzy, że szukasz faceta z potecjałem. Ludzie, to nie są idioci i szczytują wiele informacji niewerbalnych, oraz to o czym i w jaki sposób mówisz.
Studia wybrane pod presją, teraz szukanie faceta pod presją. Zwolnij, bo za 10 lat, mając wysokie stanowisko w korpo i dużo kasy, będziesz stała nad przepaścią - nieszczęśliwa i sfrustrowana.
Powodzenia!
Owszem, mogę. Nie wiem tego jednak, ciężko mi określić samej. Fakt, że zostałam wychowana w rodzinie bardzo pracowitych i ambitnych ludzi. Od najmłodszych lat mnie uczono kultury, taktu itp. i dlatego jak jest chłopak, co przeklina, głośno beka w towarzystwie to mnie odrzuca, bo nie w takim środowisku dorastałam. Ciężko będzie się tego wyzbyć
Ja wiem, że mogę się obudzić jako pani z korpo z kijem w tyłku, ale co ja mogę? Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że w życiu robiłam wszystko co mogę: chodziłam na spotkania z rodzicami do ich znajomych, którzy mieli synów, trenowałam sport (pływanie), chodziłam na imprezy, spotykałam się z ludźmi takimi, którzy nawet nie do końca mi się podobali, ale nie chciałam ich na starcie skreślać, więc to nie tak, że "a ten ma krzywy nos, więc się z nim nie spotkam", nie. Zawsze dawałam szansę. W tym przypadku nie mam sobie nic do zarzucenia. Dlatego tak się zastanawiałam nad tym chłopakiem, bo chciałam po prostu poznać kogoś nowego, a moja znajoma mówiła, że to fajny chłopak (najwyraźniej się pomyliła), ale napisałam do niego, więc nie zarzucę sobie, że nie próbowałam
mallwusia napisał/a:To niestety za krótko, ledwo zdążyłabyś się wprawić, a już musiałabyś wracać.
Domyślam się, co studiujesz. To nie jest bułka z masłem i do tego studia są długie + ten staż. Lepszy to jednak wybór niż alternatywne kierunki, o których wspomniałaś. Teraz jesteś zmęczona, wypalona i sfrustrowana, kiedyś sobie i rodzicom podziękujesz.
Ty masz problem z reagowaniem na stres. Stany lękowe to temat dla psychologa właśnie. Dziwię się trochę Twoim rodzicom, że Cię od takiej pomocy odciągają, ale często się z tym spotykam.
Angielski będzie niezbędny.
Ja bym Tobie radziła rok przerwy po studiach. Potrzebujesz dziewczyno oddechu. Odcięcia pęmpowiny od rodziców i odrobiny beztroski, której w tym pragmatycznym życiu nie miałaś od wielu lat. Powodzenia !
Dokładnie tak, jeszcze ten staż...dodatkowy rok akademicki i to za darmo...
Ale jest tak, jak mówisz- teraz jestem zła i zmęczona, ale te alternatywne kierunki mógłby skończyć każdy, poza tym jest dużo takich ludzi na rynku pracy, więc musiałabym się bardzo wysilać, żeby znaleźć pracę, a tak to chociaż będę miała jakieś możliwości, to jest plus
Nawet nie wiesz, jak masz rację- nie radzę sobie ze stresem. Niestety przez przewlekły stres mam uszkodzone jelita, które często mnie bolą, przez to często mi niedobrze albo coś podobnego i też mam gorszy humor i mniejsze możliwości (np. ćwiczenia fizyczne)
Właśnie po studiach mam staż, zamierzam go odbębnić i w tym czasie ostro pocisnąć angielski i albo wyjechać albo znaleźć jakąś ciekawszą pracę...
Ela210 napisał/a:Przy rodzicach którzy zatrują jej życie przy okazji tej beztroski wątpię czy uda się to bez wyjazdu za granicę.
Sama jestem mamą studentki i nie wyobrażam sobie takiej postawy.
Wiem, ale wyjazd za granicę nie jest taki łatwy. Nostryfikacja dyplomu jest dość trudnym procesem. Najpierw trzeba zdać język angielski na poziomie zaawansowanym (certyfikat na poziomie C1), do tego oczywiście prawo do wykonywania zawodu, do tego testy z różnic programowych dla zagranicznych...a jak UK wyszło z UE to może być jeszcze większy problem. Znaczy wiem, że ci, co to pokonali i wyjechali są bardzo zadowoleni, więc nie wykluczam tego, jednak jestem sama, wyjechałabym sama do obcego państwa...to też jest ciężki orzech do zgryzienia
Ja wiem, że postawa moich rodziców jest straszna. Niestety widzę masę ich błędów wychowawczych po drodze. Niby zawsze byłam grzecznym dzieckiem, które się słuchało, ale czuję, że przez to jestem trochę nieporadna życiowo, nie fizycznie, ale psychicznie. Teraz jestem pełnoletnia, już mnie bardziej słuchają, ale kiedyś nie miałam nic do powiedzenia. Wyżej wspomniałam, że trenowałam pływanie. Nie było w moim małym miasteczku żadnej grupy rówieśników, niestety, więc trenowałam sama. I to nie raz czy dwa w tygodniu. Mój trener brał mało, więc w wakacje rodzice mnie wysyłali codziennie na treningi. I to nie tak, że ja chciałam. Mówiłam, że chciałabym w piątek po południu urwać się z jednych zajęć i gdzieś wyjść ze znajomymi to dostawałam burę, że "Zamiast się rozwijać to chcesz bez celu z głupimi znajomymi się szlajać gdzieś po galerii? Jesteś głupia i nieodpowiedzialna". No i nie miałam wyboru. Do tego pozapisywali mnie na korepetycje z fizyki, a angielskiego, z jazdy konnej. Miałam tego na prawdę dużo. W czasach szkolnych nie miałam żadnych znajomych. Żadnych. Jedną koleżankę z ławki, z którą wyszłam gdzieś raz na pół roku. A tak to tylko nauka i zajęcia dodatkowe. Do tego przez naukę miałam zakaz spotykania się ze znajomymi. Może to głupio zabrzmi, ale miałam dość głęboką depresję przez to. Ja wiem, że to głupie, bo ludzie mają poważniejsze problemy niż brak znajomych, ale w tamtym czasie nie mogłam się dogadać z rodzicami, nie miałam w nikim oparcia, byłam totalnie samotna. Nie miałabym jednej koleżanki, której mogłabym napisać "hej, mam zły dzień" i wyżalić się. Do tego też miałam problem w szkole, bo nienawidziłam moich nauczycieli, którzy byli totalnie wredni. Zazwyczaj lubiłam szkołę, lubiłam się uczyć, a nagle zmienili mi w połowie liceum nauczycieli i z ucznia z paskiem na świadectwie wmawiali mi (włącznie z wychowawcą), że jestem debilem i cieszyli się moimi porażkami (a najgorsze jest to, że nie można tego udowodnić, żeby to nie poszło do kuratorium). I uwzięli się tak na kilka w miarę dobrych osób, bo chcieli ich porażki, żeby swoje dzieci wybić na piedestał. Do tego wśród znajomych ze szkoły wybór też nie był za duży. Wiele osób była po prostu nieprzyjemna. Na studiach mam o wiele ciekawszych ludzi, milszych, a to co się w szkole działo, było straszne. W pewnym momencie myślałam, że to coś ze mną nie tak, bo źli nauczyciele, źli znajomi, nie może być wszystko złe, ale owszem może. Poszłam na studia i owszem, są różni ludzie, ale są też ci fajni, wykładowcy lubią tych uczących się, więc jest lepiej.
Dlatego też brak znajomych+jazdy w szkole+brak czasu dla siebie=depresja.
Niestety z psychologii też wiem, że dzieci w wieku nastoletnim/dorastania kształtują swój charakter. Ja się boję, że coś przegapiłam w życiu i po prostu jak inni znajdowali pierwsze przyjaźnie, miłości to ja chodziłam na masę zajęć dodatkowych, których nienawidziłam i po prostu nie nabrałam takiej umiejętności współżycia w społeczeństwie. Wiem, że są takie przypadki. Do tego mam takie poczucie, że ktoś zawsze mnie będzie do czegoś zmuszał, tak jak to robili kiedyś rodzice
Dlatego ja wiem, że to nie wina paskudnego charakteru czy brzydota, tylko powodem tego, że nikogo nie mam jest właśnie brak pewności siebie i brak umiejętności życia w społeczeństwie. I o to jestem na rodziców bardzo zła. Lata nastoletnie wspominam ze łzami w oczach. Próbowałam to przerobić u psychologa kiedyś, ale się nie udało.
Po prostu rodzice przelali swoje ambicje na mnie. Oni sami nawet mówili, że powinnam być im wdzięczna, bo tyle kasy na mnie wydali...owszem, tylko ja o to nie prosiłam. Była jedna rzecz, którą się interesowałam- łódki i statki. I kiedyś nawet marzyłam o to, żeby iść w tym kierunku, ale nie znoszę matematyki i fizyki, a musiałabym się tego uczyć na tamtych studiach. Ale chciałam się do jakiś klubów zapisać to mnie nie wspierali, kasy nie chcieli dać, powiedzieli, że bez sensu
Poszłam na studia i się trochę ogarnęłam, poznałam ludzi, zaczęłam wreszcie gdzieś z domu wychodzić. Jednak czuję się jak takie dziecko zagubione we mgle. Za 2 miesiące kończę 25 lat i nie dociera to do mnie nawet
bagienni_k napisał/a:Pojawia się natomiast tutaj też inna sprawa: po raz kolejny słyszy się o młodym człowieku, który realizuje swoje życie nie do końca wedle swojego planu, ale planu innej osoby(czyt.rodziców). Jak bardzo trzeba być mało asertywnym, żeby ulegać takiej presji? Obierać kierunek zawodowy zgodnie z chorymi aspiracjami niby bliskich osób? Zresztą w podejściu do facetów widać również to, ze wpojona została zasada, że wszystko musi być na tip-top.
Ja wiem. Cieszę się, że nie jestem jedyna, chociaż jest to też smutne, że inni też mieli podobną sytuację
Wiesz, trzeba mieć w życiu kogoś bliskiego, komu można ufać, mieć w kimś wsparcie. U małych dzieci są to rodzice. Dzieci wszędzie chodzą za rodzicami. Potem w wieku nastoletnim są to znajomi, ewentualnie chłopak, potem już głównie chłopak/mąż. Radzimy się tych osób. Ja w wieku nastoletnich nie miałam nikogo, dosłownie nikogo, żeby się takiej osobie zwierzyć. Byłam sama jak palec. Ratowały mnie tylko fora młodzieżowe, bo tam gadałam z ludźmi, opisywałam jakieś problemy. Gdyby nie to to bym chyba oszalała
Źle znoszę kłótnie z ludźmi, szczególnie bliskimi. A na mnie się złościli, jak robiłam coś nie po ich myśli. Gdybym miała przyjaciół lub chłopaka, kogoś, kto pociągnąłby mnie i przemówił do rozumu. Ja wiem, że moi rodzice chcieli dobrze, ale chcieli po swojemu.
Do tego miałam wtedy stany depresyjne i mi było wszystko jedno
Gdybym wtedy miała takich znajomych jak teraz może by inaczej życie się potoczyło. Nie miałam nikogo, nie miałam przyjemności z życia. Miałam wtedy wrażenie, że żyję za karę. No bo ile rzeczy można robić z przymusu, stresować się? Każdy ma swoje granice. I to bez przyjemności...bo jak się ma coś trudnego, ale ma się też przyjemności to wszystko do przeżycia. A ja mam wrażenie, że całe życie tylko stres i mało przyjemności. Mo rodzice z resztą to samo- mają własny interes i raz jest lepiej, raz gorzej, często nerówki, nerwowa atmosfera i ja się w takim czymś wychowywałam
mallwusia napisał/a:Dokładnie to miałam Elu na myśli.
Może by się udało wykorzystać trenerskie umiejętności pływackie w jakimś słonecznym kurorcie. Albo cokolwiek innego, byleby po swojemu. Odwagi YS!
Dzięki
Właśnie chciałam jechać do jakiegoś kurortu, spróbuję, ale wszędzie chcą doświadczenia i dyspozycyjności...