Ela210 napisał/a:Ale w Twojej głowie jest niestety ogromna desperacja, która każe Ci każdego kto wyda Ci się interesujący traktować jak zwierzynę do upolowania, zamiast poznawać, odtworzyć się i dać siebie poznać.
Potraktować wszystko bardziej na luzie. .
Zależy kto ma jaką definicję desperacji. Ja np. nie wzięłabym za faceta pierwszego lepszego, dlatego akurat dla mnie to desperacja nie jest
Ela210 napisał/a:Nie ok jeśli młoda dziewczyna nie będąca nigdy w związku rozważa układ FWB
Nie byłam w takim układzie i nie planuję (chociaż mi już znajoma radziła, że lepsze to niż nic). Napisałam, że lepszy seks z kumplowaniem się niż gość, co powie "nara" po jednej nocy
Ela210 napisał/a:Możesz wymienić 10 cech które Cię w nim zachwyciły. ?
Bo ja w stosunku do mężczyzn bliskich sercu potrafię i 20 smile
Tak, ale strzelam, że tych 20 nie wymieniasz od razu tylko pewnie po czasie...a jednak ktoś Ci się na pewno kiedyś podobał
Ela210 napisał/a:Chodzi o to, czy widzisz człowieka, a nie swój jakiś tam plan wobec niego.
Czy ktoś przy Tobie może się poczuć bezpiecznie,
Przy mnie jak najbardziej ktoś może czuć się bezpiecznie. Zawsze byłam prorodzinna, troszczyłam się o ludzi.
I nie wiem co oznacza "plan" wobec kogoś, ale sądzę, że jeśli komuś na nas zależy to uwzględnia nas w swoich planach na przyszłość
Ela210 napisał/a:Wydaje mi się że oceniasz mężczyzn pochopnie i powierzchownie..
Oceniam, jak każdy. Poznaję ile mogę. Nie wiem, skąd ten wniosek
Ela210 napisał/a:A co do tego chłopaka zobacz jakie sprzeczne komunikaty dajesz:
Jego znajomym mówisz że zrobił na Tobie źle wrażenie, myślisz że to drogą okrężną nie dotarło do niego?
Koleżanka powiedziała swojemu chłopakowi, a On pewnie jemu po męsku.
A potem się oddzywasz.na FB.
O nie nie nie. To już jest dopowiedzenie. Nie mówiłam tego znajomym. Mówiłam to jednej naszej wspólnej koleżance, która z nim trzyma. Opisałam jej sytuację, powiedziałam, że trochę wypił i mnie zapraszał do siebie i ona sama przyznała, że średnio wyszło, ale powiedziałam, że wydawał się fajny, tylko się nie odezwał. Znajoma mówiła, że pewnie mu było głupio za to, jak się zachował. Potem zapytała, czy ma coś mu mówić, na początku powiedziałam, że nie, a potem, że może coś delikatnie wspomnieć, że powiedziałam Ci, że go znam, czy coś. Nawet jej mówiłam, żeby go pozdrowiła ode mnie na ich następnym spotkaniu, ale czy to zrobiła, to nie wiem. To zaufana osoba i na 100% nie powiedziałaby nic złego. Nawet by pewnie chciała, żebym go lepiej poznała, bo ucieszyła się, jak jej to powiedziałam. Nie wiem, czy się z nim już widziała, ale są razem na jednym roku, więc widują się czasem na jakiś zajęciach. Tyle. Tak więc nie wiem skąd to dopowiedzenie
Ela210 napisał/a:Musisz się wyzbyć desperacji i zdobyć na bezposredniosc. Nie zastanawiać się co on ma w głowie, tylko wprost mówić czego Ty chcesz.
Nie sądzę, żebym była zdesperowana, akurat nie utożsamiam się z tym. Nie każda laska, która zagada do faceta to desperatka
Ela210 napisał/a:Albo nie idziesz i mówisz mu: nie znam Cię więc do Ciebie nie pójdę, ale zaproś mnie jutro na spacer, pójdę chętnie, w niedzielę do kina, bo chętnie Cię poznam. Wyślij mi zaproszenie na FB .
Nazywam się Kasia Kowalska ..itp itd..
Dokładnie tak zrobiłam. Jak napisałam wyżej- uśmiechnęłam się, przytuliłam go, pożegnałam się ("do zobaczenia następnym razem"), a na drugi dzień wysłałam zaproszenie. To był ten akt desperacji?
Wiesz, zależy co dla kogo desperacja. Dla mnie napisanie "co u ciebie" nawet do obcej osoby nie jest desperacją. Dla mojej jednej znajomej przespanie się jednorazowe z chłopakiem jest desperacją, bo jak ona twierdzi- ktoś jest na tyle zdesperowany, że idzie do łóżka na pierwszej randce zamiast się dać poznać. Mam też znajomą, która głośno mówi, że dla niej desperacją jest ślub przed 30stką. Tak więc desperacja ma różne formy. Dla mnie desperacją jest związanie się na stałe z kimś, ślub, dzieci z osobą, która nam się totalnie nie podoba, do której nic nie czujemy
assassin napisał/a:Ludzie samotni z reguły nie opowiadają o swoim życiu prywatnym, gdyż jak samo określenie wskazuje...nie ma o czym 
A ja właśnie zaobserwowałam dokładnie na odwrót na innych forach- ludzie samotni lubią to z siebie wyrzucić. I trochę to smutne, że inni myślą, że w życiu osoby samotnej nic się nie dzieje
A w życiu nie-samotnych to niby tak dobrze? Kupki, pieluchy, smoczki? To jest takie ekscytujące? Ale fakt, wiele osób w związkach czuje się po prostu lepszych. Czytałam przypadki, gdzie jak tylko jakaś laska znalazła sobie faceta to urywała kontakt z koleżanką singielką, bo ona już niby gorsza...
Ela210 napisał/a:Dla jasności: desperacja nie w tym że wykazałaś inicjatywę!
Ja wiem, ale nadal nie rozumiem, co było w mojej wypowiedzi desperackiego? Dla mnie nic. Ani się na niego nie rzucałam, ani nic. Jedyne co to zastanawiałam się, czy czegoś źle nie zrobiłam, w czym pomógł mi bardzo Gary. Co innego, jakbym notorycznie do tego chłopaka wypisywała, rzucała się na niego to wtedy tak, to już była by desperacja
bagienni_k napisał/a:Ela trafiła, zdaje się w samo sedno: w przebijającą się desperację, połączoną z wizją, jak to wszystko idealnie powinno wyglądać. Z góry zamierzony plan co do potencjalnego partnera powoduje chyba, że ktoś zaczyna się zachowywać w sposób, który zniechęca innych do poznania. Poza tym, może warto wyjść z tego "związkocentrycznego" podejścia i przestać siebie wartościować wyłącznie pod kątem tego, czy jest się z kimś czy nie.
Zresztą, lampka mi się zapala, jak ktoś pisze,że przez tak długi czas(3 lata) nikt mu nie przypadł do gustu, jeśli oczywiście szuka cały czas. No i oczywiście wielka trauma, bo ktoś ośmielił się dać kosza...
Więcej luzu!
A jak dla mnie trafiła połowicznie. Pisze o desperacji. Jedyne co bym mogła sobie desperackiego zarzucić to to, że umawiałam się na randki z chłopakami, do których nic a nic nie czułam, nawet mi się nie podobali, ale liczyłam, ze "a nóż zaiskrzy", ale z drugiej strony miałam poczucie, że zrobiłam wszystko, że nie wybrzydzałam i fakt, że jestem singielką nie jest do końca z mojej winy. W każdym razie nie wchodziłam z żadnym z nich w długie związki, co najwyżej takie 2 miesiące spotykania się, a jak ktoś był bardzo zły pod jakimś względem, to dziękowałam, bo znałam swoją wartość, a nie chciałam komuś robić nadziei i marnować jego czasu. Nie identyfikuję się z desperacją, bo wiem, że to coś innego. Poza tym ja tylko napisałam 2 wiadomości do tego chłopaka, jak nie odpisał, to dałam sobie spokój. Jakbym zaczęła wypisywać "halo, czemu nic nie mówisz", "umarłeś?", "co z tobą" to tak, to by była desperacja. Miałam kiedyś jedną zdesperowaną koleżankę. W moim wieku jeszcze była dziewicą, ale już odkąd skończyła 20 lat ganiała bardzo za facetami. Oglądała się nawet za takimi, na których ja bym w życiu nie spojrzała, a ta liczyła, że coś z tego będzie. A była wtedy młodsza ode mnie. To ja do takiego stadium nie doszłam, jeszcze, bo ja się nie rzucam na każdego.
I nie, nie mówię, że wszystko powinno wyglądać idealnie, ale sądzę, że zaczynanie jakiejś relacji od łóżka prowadzi donikąd. I to nie tylko moje zdanie, nawet mi wiele dziewczyn mówiło, że by dać sobie czas, sprawdzić, czy chłopak poczeka, bo jak się od razu mu wskoczy do łóżka to potem- tak jak mówiła aniuu- powie adios i rano zabierze rzeczy. Oczywiście nie zawsze, ale jestem zdania, że jak facetowi zależy to poczeka.
Ja sama tamtego dnia byłam super wyluzowana, miałam świetny humor, bo poszła mi dobrze pewna rzecz w pracy, więc byłam wzniebowzięta, uśmiechnięta, więc na pewno nie odrzuciły go żadne akty desperacji. Wręcz przeciwnie- zastanawiam się, czy może mu nie okazałam za mało uwagi, za późno odezwałam, a teraz już o mnie zapomniał?
Wbrew pozorom życie to nie bajka. Czytałam książkę Pawła Ślądskiego pt "Kurdupel czyli męska hiena". Opisuje tam właśnie sytuacje, że miłych i sympatycznych często "wyjadają" z rynku matrymonialnego kobiety często toksyczne, bo widzą, że to dobrzy kandydaci na mężów. I tacy faceci są pozajmowani w liceum/na studiach. A w tym czasie miłe i sympatyczne dziewczyny się uczą, samorealizują, nie szukają desperacko facetów a po studiach budzą się z ręką w nocniku, bo nie ma nikogo na ich poziomie i albo zostają same albo biorą jakiś toksyków, co ich wykorzystują. Oczywiście są wyjątki, ale niestety sama to u siebie obserwuję- co fajniejszy facet to zajęty. Mam też starsze koleżanki sinigelki i powtarzają to samo- co rok to gorzej. Dlatego to nie tak, że "każdy spotka swoją miłość, nawet w wieku lat 40", bo im człowiek starszy, tym ma większy bagaż doświadczeń. Po 30stce są często rozwodnicy z dziećmi i ex żoną. Tak więc to nie jest wszystko takie hop siup. Z resztą gadałam nawet z samotnymi kobietami, to przyznały, że jak się do pewnego wieku kogoś nie pozna to potem jest lipa. I nie, to nie są osoby, co siedzą zamknięte w mieszkaniu
I to nie tak, że nikt przez 3 lata nie przypadł mi do gustu. Spodobało mi się ze dwóch, ale niedostępnych dla mnie: jeden to mój wykładowca, który zaczął robić doktorat, niewiele starszy ode mnie a drugi zajęty. Ani wykładowcy nie będę podrywać ani uwodzić zajętego przecież. Dlatego powtarzam jak mantrę- jak się trafi ktoś, kto choć trochę zapadnie mi w pamięć to uważam, że trzeba zrobić wszystko, żeby chociaż spróbować, a nie siedzieć i użalać się nad własnym losem. Mam też trochę traumę, bo te 2,5 roku temu zakochałam się w jednym chłopaku i to tak bardzo. Robiłam, co mogłam, ale on nawet nie chciał spróbować. Długo dochodziłam do siebie, zawaliłam wiele rzeczy po drodze, bo byłam tak smutna i przybita, ale po jakimś roku doszłam do siebie tylko od tamtego czasu czuję taką niechęć do mężczyzn, takie zrezygnowanie. Jeden kosz nie jest absolutnie problemem. Problemem jest, jeśli nie możemy trafić na właściwą osobę. Ja już nawet pytałam ludzi wokół mnie, ba, mam brata starszego o kilka lat (ma już 30 na karku) i pytam, czy jestem brzydka i czy coś robią źle i wszyscy mi mówią, że jestem, zacytuję "śliczna, sympatyczna i da się ze mną na tyle tematów porozmawiać" i oni sami czasem się dziwią, że jestem singielką. Widzę po nich, że nie rozumieją tego. Sądzę, że to nie żadne desperackie zachowania, wredny charakter czy brzydota (bo już to podejrzewałam przez ostatnie lata) tylko pech. Bo przecież to jest bardzo ciężkie, żeby spotkać osobę, która nam się spodoba i której na nas zależy. To jak los na loterii. Podpytywałam bliższą koleżankę, czy jej chłopak nie ma fajnych kolegów. Nawet pytałam chłopaka siostry, czy nie ma jakiegoś wolnego kolegi- powiedział, że wszyscy rozsądni zajęci a nie ma sumienia podrzucić mi jakiegoś za przeproszeniem debila. To tylko potwierdza moją tezę
Może mam też skrzywiony obraz rzeczywistości, bo widzę związek mojej siostry. Znalazła fajnego chłopaka, z seksem czekają długo (1,5 roku), on ją wspiera w trudnych chwilach, ona zawsze może na niego liczyć. On ją widział w domowych ciuchach, w chorobie, a mimo to nie zniechęcił się. Ona może być przy nim sobą, nikogo nie udaje, żadnych masek ani nic. Taki normalny, szczęśliwy związek, o którym ja zawsze marzyłam. A dzisiaj to chyba bardzo rzadkie.
Gary napisał/a:Teraz wiesz dlaczego jest sam.

A tak, prawda. Nie wiem, czy on tak wszystkie traktuje, czy co
Gary napisał/a:Może też być zupełnie przeciwnie... podobasz mu się, ale ma przy Tobie stres... Jemu głupio na Ciebie patrzeć, aby nie "palić buraka", a Ty to interpretujesz jak ignorowanie Cię.
Niby tak, ale nie sądzę. Wyczułabym coś raczej. Jednak sygnały wysyłane przez osobę, która nam się podoba nie są takie tajne. Albo zerkanie na daną osobę, albo "przypadkowy" dotyk, albo właśnie dążenie do rozmowy, do bliskości. Ja też tak mam i widziałam to u wielu osób. A jak raz wyszłam z imprezy wcześniej, bo miałam zajęcia to się chłopaki tak spili, że nawet nie spojrzeli na mnie, gdy krzyknęłam im "cześć", więc no
Gary napisał/a:Podobnie jak Kremik z wątku obok uważam, że kobiety mają o tyle łatwiej, że mają wiele szans na poznanie mężczyzny. Mężczyzna niestety nie ma tyle okazji, bo sam musi je tworzyć, wyszukiwać i być ciągle odrzucanym.
Ty jako kobieta jest może trochę w takiej męskiej sytuacji -- że musisz podrywać, aktywnie, bywać, tworzyć odpowiednie styuacje, aby być z kimś blisko. Nie wiem dlaczego... może brakuje Ci spotkań w realu, może gdy inni się socjalizowali na imprezach, to Ty pływałaś i uczyłaś się.
Właśnie wszyscy tak mówią i ja też tak zawsze myślałam "o matko, jak chłopaki mają trudno, bo to oni zazwyczaj są postawieni w roli tego, co musi się starać i zabiegać", a tu niekoniecznie tak jest. Ja się czuję właśnie jak taki facet. Sądzę, że masz tu dużo racji- ludzie imprezowali, integrowali się, a ja w szkole nauka i zajęcia dodatkowe. Na studiach rzuciłam zajęcia dodatkowe, miałam czas na imprezy i niby poznawałam jakiś ludzi, ale no nie poznałam nikogo na tyle ciekawego, żeby się wiązać, ale nie ukrywam, jakimś tam chłopakom w oko wpadłam, więc to nie tak, że nikomu się nie podobałam, nawet z nimi na randkach byłam, ale to nie było "to". Sądzę, że chodzę na zbyt mało imprez, ale staram się chodzić tak często, jak się tylko da. No byłam zaproszona na sylwestra. Nie poszłam, bo byłam chora i miałam podejrzenie koronawirusa. Niedawno miałam test i wyszedł negatywny, ale no lekarz powiedział, ze mam odpoczywać, więc spędzę czas z rodziną, ale mi to absolutnie nie przeszkadza. Nawet gdybym była zdrowa to nie wiem, czy bym na tą imprezę poszła, bo prawie nikogo tam nie znam, a jak znam może 3 osoby to 2 z nich średnio lubię. Z żadną nigdy nie imprezowałam. Impreza składająca się z bardzo wielu osób, wręcz dziki tłum, w którym ja źle się czuję. Do tego mam daleko do miasta studenckiego, bo jakieś 7h i to z przesiadką, a zajęcia mam nie od razu na początku tylko później, więc musiałabym wracać (i się uczyć, bo mam sporo nauki) i też mi się trochę nie chciało. No ale jedna impreza nie może przesądzać o wszystkim. Byłam już na tak wielu, że mi się już nawet nie chce chodzić w takie miejsca. Chciałabym spokoju i stabilizacji.
bagienni_k napisał/a:Niby kobiety mają tyle okazji na poznawanie, ale jeśli tylko ktoś jej odmówi, to jest wielka rozpacz. Nawet nie mówię, że można się postawić w sytuacji faceta, który dostaje kosza. Zwyczajnie zaakceptować to, że niekoniecznie można się podobać komuś, kto nam się podoba. Sam to przeżywałem i nie zadręczałem się tym w ten sposób. No cóż, życie 
Warto jednak zastanowić się nad tym uczuciem parcia na związek, podsycanym jeszcze widokiem innych ludzi, którzy są w związkach.
Bagiennik, ale nikt nie mówi o jednym koszu. Przecież jak ktoś ma z 1 czy 2 szczęśliwe związki to jakiś kosz w tą czy w tamtą nie zrobi różnicy. Wiadomo, że nie wszystkim można się podobać. Tylko jeśli zbliżasz się do ćwierć wieku, a nigdy z nikim nie byłeś to już jest powód do zmartwień, bo im jesteś starszy tym ciężej wejść w związek, bo człowiek ma swoje przyzwyczajenia, z wiązek to wspólne życie, współpraca i kompromisy. Nawet masa dziewczyn pisała "Mam 25 lat, nigdy nie byłam w związku i boję się, że nawet nie potrafiłabym być"
Z jednej strony mi tu zarzucacie, że mam wizję wyidealizowanego związku i jestem zdesperowana- ale z drugiej strony skąd mam wiedzieć, jak wygląda zdrowy związek, skoro nigdy w takim nie byłam? Z drugiej strony, jak piszę, że chciałabym być to mi desperację zarzucają. Trochę sprzeczne jest to wszystko. Nie pozbędę się wizji wyidealizowanego związku nie wchodząc w związek. Nie da się inaczej po prostu. Zdesperowana też nie jestem, nie biorę pierwszego lepszego. Tylko wewnętrznie jest mi przykro. Niby się rozwijam, chcę mieć jak najlepszą pracę w przyszłości, ale wewnętrznie jestem nieszczęśliwa. Więc to nie tak, że mam parcie na związek, bo to modne, bo wszyscy mają to ja też chce się pokazać. Nie. To wewnętrzna potrzeba bliskości, naturalna dla człowieka, bo jesteśmy zwierzętami stadnymi
Nawet wypisałam sobie wszystkie minusy bycia w związku jakie widzę ja oraz jakie znalazłam w necie, ale to takie oszukiwanie samemu siebie. To tak, jakby nie lubić rosołu, ale wmawiać sobie na siłę, że się go lubi i jest smaczny.
I też mnie to wkurza, że wszyscy zawsze traktują to z góry- chcesz związku?- jesteś desperatka. I mówią to zazwyczaj osoby, które są w związkach. Nigdy tego nie mówiła osoba permanentnie samotna. Takie osoby przyznają mi rację. Przypadek?
Powiem tak- mam jakieś tam swoje ulubione rzeczy, zainteresowania, wizję przyszłości, marzenia. Jestem introwertyczką i lubię przebywać sama w swoim otoczeniu. Tłumy ludzi mnie strasznie męczą i regeneruję się sama ze sobą. A mimo to mi dokucza samotność. Nawet nie wyobrażam sobie, jak okropnie muszą się czuć osoby, które nie są introwertykami jak ja i lubią towarzystwo innych osób. To musi być koszmar dla nich, skoro dla mnie jest to ciężkie.
I w ogóle jest to powszechnie bagatelizowany problem. Ludzie przez samotność dostają poważnych, głębokich depresji, nawet popełniają samobójstwa. A ktoś to bagatelizuje i powie "eeee tam, takie parcie na związek. Trzeba się przecież nauczyć żyć samemu"- i mówi to osoba, która albo jest w związku albo ma jakiś choćby 1 związek na koncie.