Prawie wszyscy nawet nie tyle sugerują, co stawiają za pewnik, że mąż autorki ma kochankę.
A ja stawiam że nie ma. Niestety podobnych historii znam trochę z bliskiego mi, rówieśniczego otoczenia. To pogoń za kasą, za rozwijaniem firmy, dążenie do wyimaginowanych celów (zostać rentierem przed 40tką). W rzeczywistości zanim te cele się osiągnie, to najpierw życie zawodowe zaczyna przypominać kulę śniegową lecącą w dół stoku, nad którą nie mamy kontroli. Kontrolę nad naszym życiem przejmuje firma, odpowiedzialność, stres za pensje pracowników, zobowiązania. Czynnikiem sprzyjającym jest osobowość - przyjmowanie na siebie ogromnej ilości obciążeń i potrzeba kontroli nad wszelkimi aspektami działalności firmy. Często pracoholikami zostają DDA lub DDD.
W efekcie zanim osiągniemy założone cele, to napotykamy nerwicę, depresję, a czasem niestety poważne problemy zdrowotne. Mój przyjaciel zatrudniał 60 osób, zarabiał kupę kasy, ale pracował na 200%. Wypalenie i depresja przyszły nagle. Opamiętał się dopiero jak nie mógł wstać z łóżka. Terapia dwuletnia, leki, firma przez to upadła i dziś pracuje na etacie za ułamek tego co zarabiał wcześniej. Ale jest szczęśliwy, odbudował związek i relacje z dziećmi. Zaczął korzystać z życia.
Człowiek w depresji funkcjonuje inaczej niż zdrowy. Staje się zamknięty, drażliwy, sfrustrowany i wybuchowy, albo w ogóle zrezygnowany. Skupia się na sobie, nie jest w stanie wykrzesać w sobie zainteresowanie żoną, rodziną. Chce uciec - "dajcie mi wszyscy rrwa święty spokój". Staje się obolałym egoistą, szukającym w głębi duszy uwagi, przytulenia i wsparcia. Być może stąd ta "teatralność".
Nie wiem czy mam rację, ale uważam że to najbardziej prawdopodobny scenariusz, który życie pisze wielu pracoholikom mającym swoje firmy.
Wg mnie rozsądnie byłoby porozmawiać o terapii indywidualnej dla męża. Z pozycji osoby, która niczego nie oczekuje (osoba w depresji może być dobita oczekiwaniami partnera) poza chęcią pomocy.