Wracam z małym updatem. Pan wrócił z gór w niedzielę w nocy, w poniedziałek po południu zadzwonił, opowiedzieliśmy sobie co u nas, ja zażartowałam -że się wahałam czy odebrać telefon
wziął to sobie do serca, zaczął się tłumaczyć, że na prawde nie miał głowy do pisania i czytania, trasy były ciężkie, a wieczorami był zmęczony. Przejął się tym, przeprosił, że dziś już nie da rady ale jutro przyjedzie. I przyjechał następnego dnia z kwiatami, i na prawdę widać było, że się lekko wystraszył i przejął tym, że chciałam się wycofać. Następny weekend mial z córką, ale mimo to zaprosił mnie do kina w sobotę - córkę planował zostawić u dziadków na ten czas. Ostatecznie córka przez 5h była z matką. Byłam mile zaskoczona, że wygospodarował ten czas.
Jednak ten tydzień to był znów dla mnie ciężki czas. Widzieliśmy się raz, we wtorek. W środę miałam imprezę firmową. Ani ja ani on nie mieliśmy większych planów na długi weekend, więc umówiliśmy się, ze pojdziemy ktoregoś dnia na rowery. W czwartek napisał mi, że wyjechał do Warszawy na kajaki i na imprezę. Troszkę to mnie zaskoczyło. Ale ok. Umówiliśmy się w piątek na rowery na 17.30. Wrócił z wawy, miał sie przespać, wyjsc ze mną na godzinę na rower i pójść na ściankę wspinaczkową. O 17 dzwoni, ze musi odwołać, bo zapomniał, że o 17.30 miał odebrać córkę z ex z pociągu i jest bardzo zmęczony (ale na ściankę dał radę iść). Wkurzyłam się, powiedziałam co o tym myślę i znów postanowiłam sobie, że jeżeli nie znajdzie dla mnie czasu w weekend to odpuszczam sobie już ostatecznie. Oczywiście nie znalazł. W sobotę miał komunię i czas z małą, w niedzielę okazało się, że wyjeżdża do dobrego kolegi, z którym ma okazję od bardzo długiego czasu się zobaczyć. Nie musiałam nawet nic mówić, sam zaczął temat, że mu źle z tym, że nie ma dla mnie czasu, że chciał spędzić ze mną trochę czasu w weekend ale tak mu się ułożyło, że nie miał jak. A chce ze mną więcej tego czasu spędzać i że znajdzie czas, jak to robił do tej pory. Pomyślałam, że to chyba dobrze, że sam widzi ten problem. Jest szansa, że coś się poprawi. Wczoraj spotkaliśmy się, znów przywitał mnie z kwiatami, przeprosił za weekend. I zaczęliśmy rozmawiać o tym, czy to ma sens. Powiedział, że jeżeli jestem nieszczęśliwa i smutna to lepiej mi będzie jak to zakończymy i sobie pójdzie. Zapytałam, czy faktycznie nie jest w stanie mi więcej tego czasu znaleźć. Porozmawialiśmy jeszcze o tym wszystkim. Obiecał, że postara się 3 razy w tygodniu ze mną spotykać, i że może bym z nim chodziła na crossa albo ściankę. Powiedział, że jestem dla niego ważna, że jest zazdrosny, ale też chłodno myśląc ta relacja nie ma sensu, bo on jest na takim etapie życia, że nie może mi dać tego czego chcę, albo zaraz będę chciała (np dziecka) i że bardzo mnie szanuje, lubi i chce mojego dobra. Z jego strony są też emocje i uczucia do mnie i dla niego to też jest trudne. Nie traktuje mnie jak czasoumilaczkę, a już na pewno nie chodzi o seks. Zdaje sobie sprawę jak to z boku wygląda, ale tak nie jest. Otworzył się przede mną, powiedział dużo o sobie. Poświęcił dużo dla związku, ślub, dziecko, terapie małżeńskie. i teraz chce ten czas trochę odzyskać, że chce robić to na co nie miał czasu a zawsze marzyl, że dużo mu daje te uczucie adrenaliny w górach. Pytał, gdzie chcę pojechać z nim, kiedy wyjdziemy na miasto, czy pójde z nim w sierpniu na wesele szefa - tylko na tyle mogę liczyć, plus wieczorne spotkania i wspólne spędzanie 3 nocy w tygodniu 
Kurde to na prawde wartościowy, mądry, dojrzały facet. Polubiłam go bardzo, zauroczyłam się. Szkoda, że poznaliśmy się w takim momencie jego życia. Jest mi dwa razy ciężej z tą świadomością, że to na prawdę fajny szczery facet, że mnie szanuje itp a musi to być koniec. Byłoby mi lżej gdybym mogła być na niego zła. Byłam od początku wszystkiego świadoma a dałam ponieść się hormonom, chemii. Z jednej strony fajnie, ze mogłam przeżyć te chwile, a z drugiej będę za tym tęsknić.