Trzeba być sobą i ulepszać w sobie to co się da ulepszać a nie podpasowywać się pod kogoś.
Bardzo dobra koncepcja.
Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!
Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Przejściowy kryzys czy definitywny koniec?
Strony Poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Trzeba być sobą i ulepszać w sobie to co się da ulepszać a nie podpasowywać się pod kogoś.
Bardzo dobra koncepcja.
No, widocznie źle was zrozumiałem.
Co do byłej, po prostu mnie wku*wia to, że znaliśmy się 4 lata temu i wtedy byłem naprawdę szarym człowiekiem. A ona potrafiła nie tylko ze mną być w przyjaźni, potem przejść w związek i kiedy coraz bardziej się rozkręcałem do momentu w którym jestem teraz i naprawdę nabrałem kolorów, ona mi mówi że nie pasujemy do siebie charakterami... Nosz w mordę gdzie tu jakikolwiek sens. Czuję się po prostu oszukany.
Edit. Zbierałem się wtedy po poprzednim związku przez rok, pewnie nawet więcej i stąd ta szarość.
No, widocznie źle was zrozumiałem.
Co do byłej, po prostu mnie wku*wia to, że znaliśmy się 4 lata temu i wtedy byłem naprawdę szarym człowiekiem. A ona potrafiła nie tylko ze mną być w przyjaźni, potem przejść w związek i kiedy coraz bardziej się rozkręcałem do momentu w którym jestem teraz i naprawdę nabrałem kolorów, ona mi mówi że nie pasujemy do siebie charakterami... Nosz w mordę gdzie tu jakikolwiek sens. Czuję się po prostu oszukany.
Edit. Zbierałem się wtedy po poprzednim związku przez rok, pewnie nawet więcej i stąd ta szarość.
No to wyciągnij wnioski - dla Niej Twoja tęcza to było poszarzenie.
Wituś, piszesz, że podstawą związku jest szacunek i empatia... zapominasz jednak o nadrzędnej rzeczy - miłości.
Jeżeli jej zabraknie, to związek nie ma szans się udać.
Pisałeś wcześniej, że ona dość szybko po ostatnim rozstaniu zaczęła się z Tobą spotykać. Skoro znaliście się wcześniej, to oznacza, że wyhaczyła Ciebie z kręgu znajomych. Tyle, że zwykłe koleżeństwo a związek to są dwie zupełnie inne sprawy. Dwa lata to wystarczająco długo by realnie ocenić jakość związku i perspektywy. Ona już rok temu przecież miała wątpliwości ale ostatecznie dała Wam drugą szansę.
Wituś nikogo nie zmusimy do tego by nas kochał. Empatia nie ma tu nic do rzeczy. Chciałbyś by z Tobą była z litości?
No to wyciągnij wnioski - dla Niej Twoja tęcza to było poszarzenie.
Aha czyli będąc w pełni szczęśliwym to poszarzanie a wycofany smutny i nie widzący większego sensu w życiu smutas już spoko.
No to wyciągnij wnioski - dla Niej Twoja tęcza to było poszarzenie.
Aha czyli będąc w pełni szczęśliwym to poszarzanie a wycofany smutny i nie widzący większego sensu w życiu smutas już spoko.
Bardziej chodziło mi o to, że Ty oceniając siebie - piąłeś w górę a w tym samym czasie - Ona poznając Cię bliżej - zjechała w dół w ocenie. Możliwe, że macie inne podejście do wielu rzeczy, może tego nie dostrzegałeś po prostu...
No to wyciągnij wnioski - dla Niej Twoja tęcza to było poszarzenie.
Aha czyli będąc w pełni szczęśliwym to poszarzanie a wycofany smutny i nie widzący większego sensu w życiu smutas już spoko.
Ja bym powiedziała prędzej, że Ty nie bardzo interesujesz się tym, jak Twoja partnerka Ciebie postrzega, co do Ciebie czuje, jak jej z Tobą jest, lecz koncentrujesz się na tym, jak Ty siebie widzisz, jak Ty odbierasz i oceniasz Waszą relację. Stąd rozbieżności i Twoje zaskoczenie, jak się rozsypuje.
Wituś a Tobie się nie zdarzyło, że w kimś się zakochałeś, a później uczucie wygasło?
Tak się czasem dzieje, ludzie to emocjonalne istoty, o ile na płaszczyźnie rozumu czy rozsądku są w stanie brnąć w związek, tak uczuć się nie oszuka.
I na to nie ma absolutni żadnej recepty - sławni, bogaci, przystojni, idealni z charakteru ludzie - też się rozstają.
czasem jest tak, ze nie trzeba mieć sobie nic do zarzucenia.
można być idealnym partnerem, a z pewnych przyczyn, których nie da się nawet zdefiniować i wyartykułować - ktoś jednak się odkocha.
ludzie nie lubią tego co nie jest logiczne, dlatego to Cię gryzie. Ale przyjmij, że tak jest- naprawdę.
Wituś a Tobie się nie zdarzyło, że w kimś się zakochałeś, a później uczucie wygasło?
Tak się czasem dzieje, ludzie to emocjonalne istoty, o ile na płaszczyźnie rozumu czy rozsądku są w stanie brnąć w związek, tak uczuć się nie oszuka.
I na to nie ma absolutni żadnej recepty - sławni, bogaci, przystojni, idealni z charakteru ludzie - też się rozstają.
czasem jest tak, ze nie trzeba mieć sobie nic do zarzucenia.
można być idealnym partnerem, a z pewnych przyczyn, których nie da się nawet zdefiniować i wyartykułować - ktoś jednak się odkocha.
ludzie nie lubią tego co nie jest logiczne, dlatego to Cię gryzie. Ale przyjmij, że tak jest- naprawdę.
Też prawda, ludzie zawsze mogą zmienić zdanie.
Kiedyś miałam seytuację, że na początku słyszałam, że w końcu mnie znalazł, ze tylko Ja się liczę, a po jakimś czasie stwierdziła osoba,że to jednak pomyłka, to nie to i on się już odkochał.
Także róznie bywa.
No miałem z nią rozmowę, taką bardziej na etapie rozmowy po wszystkim, że chciałbym mieć jej siłę i podejście do życia.
Wyszło z tego wszystkiego, że powiedziała że jeśli chcę cieszyć się życiem to po prostu powinienem to robić. Zapytałem czy to było głównym powodem. Odpowiedziała, że to nie jest takie proste w jednym zdaniu to opisać, ale w gruncie rzeczy tak. Postrzeganie świata i kreowanie rzeczywistości wokół siebie. I że ona bała się, że przestanie się cieszyć i patrzeć na świat tak jak dotychczas.
Nie wiem czy to nie jest może przez tą pierwszą moją miłość, może jeszcze pewna sytuacja z gimnazjum kiedy wszyscy moi kumple się ode mnie odwrócili, ale mimo tego że uchodzę za naprawdę spoko faceta uśmiechniętego i lubiącego pożartować, gdzieś prozaicznie jakieś małe rzeczy zbierały się w niej i nie dawały spokoju. Patrz te wszystkie argumenty typu zachowanie w towarzystwie itd.
Ale rozumiem już że to nie tak, ze nie cieszę się życiem tylko po prostu cieszę się inaczej. Może mniej, tego nie wykluczam. A jak mam ciągnąć ją w dół to bezprecedensowo muszę dać odejść i żeby znalazła sobie kogoś lepszego dla siebie. Bo na to zasługuje.
Ale powiedziała, że zdaje sobie sprawę, że nie ułatwiała mi odnalezienia w sobie tego, bo jest bardzo skrytą osobą. Nawet teraz kiedy cierpi z powodu tego rozstania nie rozmawia o tym z nikim, bo jak twierdzi nie czuje potrzeby wygadać się. Ja to wiedziałem już wcześniej kiedy jeszcze jako przyjaciele ot tak mi powiedziała że rozstała się ze swoim chłopakiem i mną to tak wstrząsnęło, że tak bardzo potrafi ukrywać emocje, ze względu na to jak to mówi, nie chce zaprzątać innym głowy.
Jednak dodatkowo zyskała w moich oczach (trochę dołujące po wszystkim no ale cóż) tym, że czerpie siłę z literatury czy rapu bo tam często widzi jakieś sytuacje życiowe do których może się odnieść i odpowiednio dzięki nim odnaleźć. Ja np wolę się wygadać czy to innym ludziom czy chociażby tu.
Czy kiedyś coś czułem i wygasało? Oczywiście, ale nic więcej poza zauroczeniem nigdy nie czyłem, bo byłem wtedy w poprzednim i już obecnym zakończonym związku. Tylko ja nie jestem z tych facetów którzy opierają się pokusie i próbują czegoś na boku, trzeba być ostatnim sku*wysynem żeby coś takiego robić. Jak jesteś z kimś w związku to jesteś do końca i tyle. Nie zamierzam tego zmieniać.
"Jak jesteś z kimś w związku to jesteś do końca i tyle"
i tu jest pies pogrzebany - idealistyczne podejście do związków.
Nie chodzi o to, że do końca życia tylko kończysz jeden związek i dajesz sobie czas na rozwinięcie drugiego. Czego nie można powiedzieć o wielu ludziach którzy kręcą z kilkoma na raz albo zdradzają na boku bo tak wygodniej.
Czyli boi się słabości w sobie jeśli boi się, że Ty zmienisz jej postrzeganie świata, bo w sumie czemu się boi, że Twoje postrzeganie świata zmieni jej postrzeganie świata? Z mojego punktu widzenia, to wygląda na to, że ona swojej wizji świata wcale nie jest pewna, jeśli się boi. Może się bać, że jej postrzeganie świata jest fałszywe, a tu się jej jeszcze trafił partner, który jej o tych wątpliwościach przypomina. Zresztą nawet jeśli jej postrzeganie świata miałoby się zmienić, to co w tym złego? Tutaj może dodatkowo wchodzić strach przed zmianą.
Rozwój nie polega na tym, że pozbywasz się z otoczenia rzeczy, które poddają w wątpliwość Twoje przekonania, żeby móc siedzieć w swojej bezpiecznej banieczce.
Jeśli to był główny powód, to dla mnie jej zerwanie jest o jej strachu/lęku przede wszystkim. Nie masz co szukać winy w sobie, jak dziewczyna ma problemy z emocjami/przekonaniami i próbuje od nich uciekać. Dla mnie to ona ma tutaj problem do poważnego przemyślenia albo do przegadania z psychoterapeutą, Ty nic nie zrobisz. Nie możesz być psychoterapeutą partnerki.
Czyli boi się słabości w sobie jeśli boi się, że Ty zmienisz jej postrzeganie świata, bo w sumie czemu się boi, że Twoje postrzeganie świata zmieni jej postrzeganie świata? Z mojego punktu widzenia, to wygląda na to, że ona swojej wizji świata wcale nie jest pewna, jeśli się boi. Może się bać, że jej postrzeganie świata jest fałszywe, a tu się jej jeszcze trafił partner, który jej o tych wątpliwościach przypomina. Zresztą nawet jeśli jej postrzeganie świata miałoby się zmienić, to co w tym złego? Tutaj może dodatkowo wchodzić strach przed zmianą.
Wszyscy wiemy że świat jest do d i beznadziejny, ale to nie znaczy że chcemy aby ktoś o tym nam codziennie przypominał.
Rozwój nie polega na tym, że pozbywasz się z otoczenia rzeczy, które poddają w wątpliwość Twoje przekonania, żeby móc siedzieć w swojej bezpiecznej banieczce.
Pozbywamy się z otoczenia rzeczy i ludzi którzy nam szkodzą. A bycie z wiecznym smutasem jest strasznie męczące. To normalne że chcemy przebywać z ludźmi pozytywnymi, bo dzięki temu zarażamy się ich energią i to nas uskrzydla.
Być może na początku związku dziewczyna sama przeżywała gorszy okres (autor coś wspominał że była po rozstaniu) i potrzebowała wyciszenia. Ale z upływem czasu ona doszła do siebie, a Autor dalej siedział na kanapie.
Siedział na kanapie, dobre, naprawdę.
Nie wiem, chyba muszę przywyknąć do tychtego komentarzy.
Nie jestem smutasem, nie wiem po co to w ogóle tu rozstrząsamy, sprawa jest zakończona i nie ma co szukać powodów na siłę, szkoda mi naprawdę ale to na tym się kończy.
Nie jest też tak że ja się nie cieszę życiem bo mam swoje hobby które mnie cieszą, fakt, teraz nic z tych rzeczy już nie jest tak fajne. Ale było, minęło muszę się zebrać do kupy.
polis napisał/a:Czyli boi się słabości w sobie jeśli boi się, że Ty zmienisz jej postrzeganie świata, bo w sumie czemu się boi, że Twoje postrzeganie świata zmieni jej postrzeganie świata? Z mojego punktu widzenia, to wygląda na to, że ona swojej wizji świata wcale nie jest pewna, jeśli się boi. Może się bać, że jej postrzeganie świata jest fałszywe, a tu się jej jeszcze trafił partner, który jej o tych wątpliwościach przypomina. Zresztą nawet jeśli jej postrzeganie świata miałoby się zmienić, to co w tym złego? Tutaj może dodatkowo wchodzić strach przed zmianą.
Wszyscy wiemy że świat jest do d i beznadziejny, ale to nie znaczy że chcemy aby ktoś o tym nam codziennie przypominał.
I to podejrzewam może być jej problem. Udaje i wmawia sobie, że świat jest fajny, a w głębi uważa, że jest beznadziejny i do d… Dla mnie na przykład świat nie jest ani zły, ani dobry. Dzieją się w nim rzeczy złe, a nawet bardzo złe i niestety na wiele z tych rzeczy nie mam i nigdy mieć nie będę żadnego wpływu, ale też są na świecie rzeczy dobre i bardzo dobre, więc to nie jest takie proste, że świat jest albo całkowicie zły albo całkowicie dobry. Nie jest to powód do nic nie robienia i popadania w marazm, że wszystko jest beznadziejne, ale nie jest to też powód do wyrabiania sobie iluzji, że wszystko jest spoko, świat jest fajny, nie ma się w ogóle czym martwić.
Druga sprawa, tylko czy on był aż takim smutasem, co jej codziennie przypominał o tym jak życie jest smutne? Teraz może i jest smutny, ale jest świeżo po zerwaniu, więc to naturalne. Jak pisałam gdzieś tutaj w temacie, dla mnie o to on nawet jakoś szczególnie ciężko nie rozpacza i nie widzę tego negatywizmu. Nie rozpacza tutaj, że już go nic dobrego w życiu nie czeka i teraz to może się spodziewać samotności do grobowej deski, itd.
polis napisał/a:Rozwój nie polega na tym, że pozbywasz się z otoczenia rzeczy, które poddają w wątpliwość Twoje przekonania, żeby móc siedzieć w swojej bezpiecznej banieczce.
Pozbywamy się z otoczenia rzeczy i ludzi którzy nam szkodzą. A bycie z wiecznym smutasem jest strasznie męczące. To normalne że chcemy przebywać z ludźmi pozytywnymi, bo dzięki temu zarażamy się ich energią i to nas uskrzydla.
Być może na początku związku dziewczyna sama przeżywała gorszy okres (autor coś wspominał że była po rozstaniu) i potrzebowała wyciszenia. Ale z upływem czasu ona doszła do siebie, a Autor dalej siedział na kanapie.
Czy fakt, że istnieją inne punkty widzenia samo w sobie jest szkodliwe? Dla mnie nie. To jest normalne, że może pojawić się coś co podważa moje przekonania. Coś co sprawi, że być może trzeba będzie je zmienić albo sobie przemyśleć sprawę.
No chyba że Wituś faktycznie siedział i jęczał jej nad uchem non stop jak bardzo świat jest zły i niedobry.
Jeśli była po zerwaniu, to Wituś powinieneś patrzeć, czy dziewczyna nie jest świeżo po zerwaniu, żeby nie zostać plasterkiem. Jak Ci dziewczyna mówi, że jest po zerwaniu i na przykład mówi, że nie wie jak się pozbierać, to nie wchodź z nią w związek. Z takimi osobami związek z dużym prawdopodobieństwem nie wyjdzie.
Czyli boi się słabości w sobie jeśli boi się, że Ty zmienisz jej postrzeganie świata, bo w sumie czemu się boi, że Twoje postrzeganie świata zmieni jej postrzeganie świata? Z mojego punktu widzenia, to wygląda na to, że ona swojej wizji świata wcale nie jest pewna, jeśli się boi. Może się bać, że jej postrzeganie świata jest fałszywe, a tu się jej jeszcze trafił partner, który jej o tych wątpliwościach przypomina. Zresztą nawet jeśli jej postrzeganie świata miałoby się zmienić, to co w tym złego? Tutaj może dodatkowo wchodzić strach przed zmianą.
Rozwój nie polega na tym, że pozbywasz się z otoczenia rzeczy, które poddają w wątpliwość Twoje przekonania, żeby móc siedzieć w swojej bezpiecznej banieczce.
Jeśli to był główny powód, to dla mnie jej zerwanie jest o jej strachu/lęku przede wszystkim. Nie masz co szukać winy w sobie, jak dziewczyna ma problemy z emocjami/przekonaniami i próbuje od nich uciekać. Dla mnie to ona ma tutaj problem do poważnego przemyślenia albo do przegadania z psychoterapeutą, Ty nic nie zrobisz. Nie możesz być psychoterapeutą partnerki.
Solidny bełkot Ci sprzedała. Krótko mówiąc: "Wituś. Mam cię gdzieś!".
Mam dokładnie takie same podejście do życia, bardzo plastyczne bo są w nim rzeczy piękne ale i no kiepskie i wymagające pracy, przemyśleń, różnych rzeczy, w skrócie - złe.
I nie ma się co oszukiwać że jest kolorowo, kucyki biegają po łące i cud miód malina. Pewnych rzeczy się nie da zmienić i trzeba przyjąć na klatę.
Po to się ma druga osobę że jak coś się wali czy nawet ma się gorszy dzień sie dzwoni, spotyka przytula i wygaduje żeby było lżej. A jak jest dobrze to się tylko cieszyć. Tu to siadło bo teraz jak na dłoni widać że ona jest strasznie zamknięta w sobie.
Dalej macie przekonanie że jestem smutasem? Chyba normalne że nie krzyczę z radości kiedy straciłem ukochaną osobę i jeszcze plany mi się posypały.
Edit. Po poprzednim związku miała przerwę, poza tym to był związek na odległość i przez ostatnie miesiące byli ze sobą tylko w teorii. Więc z rok bym dał przerwy
Mam dokładnie takie same podejście do życia, bardzo plastyczne bo są w nim rzeczy piękne ale i no kiepskie i wymagające pracy, przemyśleń, różnych rzeczy, w skrócie - złe.
I nie ma się co oszukiwać że jest kolorowo, kucyki biegają po łące i cud miód malina. Pewnych rzeczy się nie da zmienić i trzeba przyjąć na klatę.
Po to się ma druga osobę że jak coś się wali czy nawet ma się gorszy dzień sie dzwoni, spotyka przytula i wygaduje żeby było lżej. A jak jest dobrze to się tylko cieszyć. Tu to siadło bo teraz jak na dłoni widać że ona jest strasznie zamknięta w sobie.
Dalej macie przekonanie że jestem smutasem? Chyba normalne że nie krzyczę z radości kiedy straciłem ukochaną osobę i jeszcze plany mi się posypały.
Nie wiem czy jesteś smutasem ale z tego co pisałeś to na pewno masz inne podejście do życia/ludzi, bardziej wycofane, więcej skłonności do pesymizmu.
Nie uważam, że życie jest ciągle usłane płatkami róż, ale... są osoby, które mimo przeciwności mają w sobie siłę i energię, widzą szklankę do połowy pełną, są też i tacy, którzy wiecznie narzekają, robią z igły widły itd.
Tu nie chodzi o to by udawać, że wszystko ok., tylko nie pogrążać w bierności i pesymizmie zamiast wziąć w garść i działać. Każdy woli otaczać się ludźmi, z których bije pozytywna energia, wtedy nawet jak coś złego wydarzy, to jakoś łatwiej i lepiej przez to przejść. Ważne jednak by był balans. To, że ktoś jest silniejszy, nie oznacza, że ma obowiązek za każdym razem wysłuchać, pocieszyć, "dać kopa"
Myślę, że Wituś błędnie rozumie pojęcie empatii w związku.
Dalej macie przekonanie że jestem smutasem? Chyba normalne że nie krzyczę z radości kiedy straciłem ukochaną osobę i jeszcze plany mi się posypały.
Jasne, że chwilowo masz trudny czas i prawo do gorszych nastrojów. Tak się tym nie przejmuj. Tak naprawdę niewiele wiemy o Tobie, a jeszcze mniej o Twojej ex i my tu tylko dywagujemy na podstawie tego, co sam piszesz.
Dalej uważam, że po czasie wyszło między Wami niedopasowanie. Twoja dziewczyna tylko niepotrzebnie ciągnęła ten związek, mimo, że już wcześniej czuła, że to nie to, a teraz wymyśla tylko dziwne uzasadnienia, żeby złagodzić własne wyrzuty sumienia.
To, na co warto zwrócić uwagę, to Twoja bierność. Takie poddawanie się temu, co się dzieje. Bo dlaczego nie ruszyło Ciebie i odpuściłeś jej wcześniejsze wątpliwości co do sensu kontynuowania Waszej relacji? Dlaczego mimo, że coś tam odczuwałeś, że ona jest trochę jak za szybą, to odwlekałeś rozmowę z nią w tej sprawie? Wasz związek w tej sytuacji nie bardzo miał szansę się rozwijać.
W życiu może nie chodzi o to, żeby walczyć z wiatrakami, czy płynąć pod prąd, tracąc energię, ale żeby płynąc z nurtem obserwować otoczenie i tak się układać, żeby nie poobijać się o kamienie. Właśnie wylądowałeś na jednym z kamieni i poobijałeś się, więc dbaj na przyszłość o to, żeby się nie poobijać.
Wituś napisał/a:Dalej macie przekonanie że jestem smutasem? Chyba normalne że nie krzyczę z radości kiedy straciłem ukochaną osobę i jeszcze plany mi się posypały.
Jasne, że chwilowo masz trudny czas i prawo do gorszych nastrojów. Tak się tym nie przejmuj. Tak naprawdę niewiele wiemy o Tobie, a jeszcze mniej o Twojej ex i my tu tylko dywagujemy na podstawie tego, co sam piszesz.
Dalej uważam, że po czasie wyszło między Wami niedopasowanie. Twoja dziewczyna tylko niepotrzebnie ciągnęła ten związek, mimo, że już wcześniej czuła, że to nie to, a teraz wymyśla tylko dziwne uzasadnienia, żeby złagodzić własne wyrzuty sumienia.To, na co warto zwrócić uwagę, to Twoja bierność. Takie poddawanie się temu, co się dzieje. Bo dlaczego nie ruszyło Ciebie i odpuściłeś jej wcześniejsze wątpliwości co do sensu kontynuowania Waszej relacji? Dlaczego mimo, że coś tam odczuwałeś, że ona jest trochę jak za szybą, to odwlekałeś rozmowę z nią w tej sprawie? Wasz związek w tej sytuacji nie bardzo miał szansę się rozwijać.
W życiu może nie chodzi o to, żeby walczyć z wiatrakami, czy płynąć pod prąd, tracąc energię, ale żeby płynąc z nurtem obserwować otoczenie i tak się układać, żeby nie poobijać się o kamienie. Właśnie wylądowałeś na jednym z kamieni i poobijałeś się, więc dbaj na przyszłość o to, żeby się nie poobijać.
No szczerze mówiac miałem taki pierwszy odruch, nie jestem w stanie racjonalnie odpowiedzieć na to pytanie.
Na pewno swoje zrobiło że się nie widzieliśmy trochę bo to były początki pandemii i nie chcieliśmy pochopnie podejmować wniosków. O każdy wniosek się walczy, widocznie widzieliśmy oboje więcej zalet niż wad tego związku.
Mnie bardziej zastanawia jak się ma to combo osoby otwartej, aktywnej i idącej do przodu z optymizmem do jej zamykania się w sobie i nie okazywania że coś jest źle, z resztą nie tylko to tylko no ogólne zamykanie się w sobie. Taki mechanizm obronny przed wszystkim co złe? Naprawde kłóci i się to bardzo mocno.
Mnie bardziej zastanawia jak się ma to combo osoby otwartej, aktywnej i idącej do przodu z optymizmem do jej zamykania się w sobie i nie okazywania że coś jest źle, z resztą nie tylko to tylko no ogólne zamykanie się w sobie. Taki mechanizm obronny przed wszystkim co złe? Naprawde kłóci i się to bardzo mocno.
Słuchaj Wituś, a może Ty miałeś być rycerzem, który wyzwoli ją z jej wieży?
Tu na forum też jest trochę takich królewien zamkniętych w wieżach, które same wybudowały i widzą siebie jako otwarte, optymistyczne, aktywne i w ogóle zadowolone z życia. Tylko prawdziwych rycerzy brak :-/
Słuchaj Wituś, a może Ty miałeś być rycerzem, który wyzwoli ją z jej wieży?
Czy ja wiem, nie sądzę. Po prostu nam nie wyszło charakterami, nie mogę się doszukiwać drugiego dna ani próbować powrotu bo to jest myślenie życzeniowe jak ktoś tu już zauważył.
Nie masz co szukać winy w sobie, jak dziewczyna ma problemy z emocjami/przekonaniami i próbuje od nich uciekać. Dla mnie to ona ma tutaj problem do poważnego przemyślenia albo do przegadania z psychoterapeutą, Ty nic nie zrobisz. Nie możesz być psychoterapeutą partnerki.
I tu sie bardzo zgadzam z ta teoria. Po tych Twoich wpisach odbieram, ze partnerka nie do konca jest przekonana nie tyle Ciebie, co chce jeszcze w zyciu pozyc, poprobowac czegos nowego, nie teraz, nie jutro, za jakis czas. Chce byc sama, jednoczesnie cierpi, sama nie wie czego chce do konca, miota sie. Jest mloda, nie ma co sie dziwic, czesto takie dziewczyny nie chca sie jeszcze powaznie angazowac. Po prostu, nie ma co tego analizowac bo to do niczego nie prowadzi.
Ktos tu fajnie napisal, ze cos co nie jest dla nas logiczne jest ciezkie do zrozumienia - to prawda. Tu widac, ze Ty wiedziales czego chcesz od zwiazku, ona niekoniecznie jeszcze wie. Nie obwinialbym siebie (Ciebie) za to, ze skonczyla ten zwiazek. Czasem tak w zyciu bywa, po prostu..
Wiem, ze ciezko to wziac na klate i przyjac do swiadomosci, tym bardziej ze nie jest to dla Ciebie logiczne, jak juz wczesniej wspomnialem.
Słuchaj Wituś, a może Ty miałeś być rycerzem, który wyzwoli ją z jej wieży?
Czy ja wiem, nie sądzę. Po prostu nam nie wyszło charakterami, nie mogę się doszukiwać drugiego dna ani próbować powrotu bo to jest myślenie życzeniowe jak ktoś tu już zauważył.
Wreszcie :-)
Heh widzisz Madzia może być tak, że za 5h będę myślał odwrotnie. Ale widzę światełko w tunelu
Heh widzisz Madzia może być tak, że za 5h będę myślał odwrotnie. Ale widzę światełko w tunelu
Spokojnie. Olej w glowie masz, kwestia czasu, wyrzucenia z siebie tego wszystkiego, w koncu i temat przestanie Cie meczyc, az ulotni sie.
Chyba największy problem to, że za szybko chcę, a pewnych rzeczy nie da się wypracować od razu.
Edit. miałem wiele myśli takich trochę zrozpaczonych, że mogłem być inny, przyznaję się. Ale zawsze wniosek po nich był taki, że źle bym się czuł z samym sobą. Zdaję sobie sprawę z moich niedoskonałości ale cholera każdy je ma, a przez to przestałem patrzeć na zalety.
A tyle fajnych rzeczy potrafię i ludzie z otoczenia mnie uznają za ciepłą, fajną osobę, czym tu się przejmować. Ja tam uważam, że lepiej być dla ludzi z otoczenia życzliwym ciepłym człowiekiem niż nie wiadomo kogo zaczepiać i zagadywać na siłę skoro nie widzisz w tym większego sensu.
Chyba największy problem to, że za szybko chcę, a pewnych rzeczy nie da się wypracować od razu.
Edit. miałem wiele myśli takich trochę zrozpaczonych, że mogłem być inny, przyznaję się. Ale zawsze wniosek po nich był taki, że źle bym się czuł z samym sobą. Zdaję sobie sprawę z moich niedoskonałości ale cholera każdy je ma, a przez to przestałem patrzeć na zalety.
A tyle fajnych rzeczy potrafię i ludzie z otoczenia mnie uznają za ciepłą, fajną osobę, czym tu się przejmować. Ja tam uważam, że lepiej być dla ludzi z otoczenia życzliwym ciepłym człowiekiem niż nie wiadomo kogo zaczepiać i zagadywać na siłę skoro nie widzisz w tym większego sensu.
Najwazniejsze to byc soba i w zgodzie ze soba. Pewne rzeczy mozna naprawic jezeli widzisz, ze faktycznie nie sa dobre jak np niektorzy po alkoholu bywaja agresywni - to lepiej przestac pic, po prostu. Tak samo jak przeklinanie w obecnosci kobiety - mozna to naprawic. To, ze jestes dobry i nie walisz po rogach, to szanuj to, zrob z tego ogromna wartosc bo to sie bardzo szanuje i tego sie trzymaj.
No niestety, nic nie przychodzi na pstrykniecie palcami. Wykorzystaj ten czas na naprawe, na poskladanie mysli, na obranie sobie celu. Sam pisales ze skonczyles studia, moze czas pomyslec o sensownej pracy, wyjazd za granice? Zakup mieszkania? Mysle, ze to odpowiedni czas by skupic sie na tym co masz i co dalej z tym zrobic chcesz. Nie chodzi mi o wypieranie bolu po rozstaniu czy robienie czegos na sile, a skupienie sie na tu i teraz, a nie na zyciu przeszloscia i rozmyslaniu co by bylo gdybym byl z nia. No nie jestes z nia, ale jestes sam ze soba i zycie toczy sie dalej, wiec zacznij te kule toczyc dalej.
To, ze jestes dobry i nie walisz po rogach, to szanuj to, zrob z tego ogromna wartosc bo to sie bardzo szanuje i tego sie trzymaj.
Nie przepadam za piciem dużych ilości alkoholu (co gdzieś też włożyła jako wycofanie w towarzystwie) (żyjemy w polsce), zwłaszcza że po prostu siada mi na żołądek, naprawdę cieżko mnie upić. Czasami po prostu jak się na to czuję to wypiję i większą ilość, ale nigdy nie odpier*alam po nim, nic z tych rzeczy, nigdy nie paliłem papierosów. To samo z dragami. Z przeklinaniem, ona przeklina dużo, ja też szczerze mówiac. Ale mnie to nie przeszkadza bo byłbym hipokrytą.
Wiem że czuła się w 100% kochana i ja też wiem że tak bardzo ją kochałem, szanowałem i nigdy nie olewałem, no po prostu to samo przychodzi jak kogoś kochasz.
Ale faktycznie zmuszanie się do robienia rzeczy niezgodne z sobą tylko by mnie zniszczyły w przyszłości.
Tak, kończę staż, wracam do domu po tylu latach i coś ogarniam, już zacząłem wysyłać CV mimo że nie mam jeszcze PWZ, ale to nawet na próbę, a nuż się uda.
Mam teraz fajną rozmowę z ludźmi z discorda, z którymi gram. Przestałem czuć niechęć do grania pierwszy raz od 2 tygodni, jest to fajny znak. Wspaniale mnie naprowadzili na dobre tory, teraz tylko trzymać dobry nastrój. Śmieszne że czasami musisz pogadać z obcokrajowcami żeby się czegoś dowiedzieć.
z góry uprzedzam, że piszę post pod postem, bo z jakiegoś powodu nie mogę go edytować.
No niestety dzisiaj rano się tak dobrze nie czuję, ale jest ok. Jest trochę myśli, tak coś mi wpadło do głowy o byciu malkontentem.
Ale do rzeczy, zrobiłem sobie research i poczytałem o tym, co może być przyczyną itd. Główne podłoże to szukanie atencji i rozpieszczanie przez rodziców.
Z tym pierwszym, chyba czegoś mi brakowało w tym związku, pewnie nawet nie chyba tylko naprawdę szczątkowo słyszałem jakieś ciepłe słowo, że dobrze wyglądam, że coś mi dobrze wyszło, że no, cokolwiek. Dostać taką bombę pozytywnej energii, żeby poczuć się lepiej w oczach tej drugiej osoby. Nie wiem, może jestem atencyjny.
Z rozpieszczeniem rodziców nie mam nic wspólnego, jedyne co mogę sobie a właściwie im przypisać to to, że czasem w dzieciństwie czy wczesnej młodości mama potrafiła zrobić coś za mnie. Ale to nie zmienia faktu że mam straszną presję żeby w końcu zacząć pracę i zarabiać na siebie, chociaż wiadomo że łatwiej by było siedzieć na garnuszku to po prostu źle mi z każdą złotówką którą na mnie wydali przez ostatnie lata. Poza tym nawet rozmawialiśmy już o tym, że jestem wychowany przez surową, ale kochającą matkę, mniej surowego ojca.
Co do meritum, bycie malkontentem. Było tam dość sporo pytań które trzeba było sobie zadać. Przykładowo, czy często bywasz wobec siebie krytyczny. Tu uważam, że jestem ale tylko w specyficznych dziedzinach, na których mi zależy, typu być dobrym na boisku, czy w grze w którą gram. Nigdy nie czuję się do niczego. Nie jestem humorzasty, nigdy nie narzekałem na nic w niej, źle by mi było z tym po prostu że ja czegoś wymagam od niej nad wymiar taką jaką jest. Nigdy nie zakładam z góry że coś się nie powiedzie, chyba że ktoś mi chce powiedzieć, że słońce krąży wokół ziemii. Po prostu jest parę cech, które myślę, że każdy by jakąś u siebie znalazł, ale to też nie oznacza że nim jestem.
Najlepsze pytanie w tym tescie brzmiało: Uważam, że na świecie wiele rzeczy wymaga zmian i to gruntownych. A ktoś tak nie uważa w ogóle?
Najlepsze pytanie w tym tescie brzmiało: Uważam, że na świecie wiele rzeczy wymaga zmian i to gruntownych. A ktoś tak nie uważa w ogóle?
To zdanie nic nie znaczy.
z góry uprzedzam, że piszę post pod postem, bo z jakiegoś powodu nie mogę go edytować.
No niestety dzisiaj rano się tak dobrze nie czuję, ale jest ok. Jest trochę myśli, tak coś mi wpadło do głowy o byciu malkontentem.
Ale do rzeczy, zrobiłem sobie research i poczytałem o tym, co może być przyczyną itd. Główne podłoże to szukanie atencji i rozpieszczanie przez rodziców.
Z tym pierwszym, chyba czegoś mi brakowało w tym związku, pewnie nawet nie chyba tylko naprawdę szczątkowo słyszałem jakieś ciepłe słowo, że dobrze wyglądam, że coś mi dobrze wyszło, że no, cokolwiek. Dostać taką bombę pozytywnej energii, żeby poczuć się lepiej w oczach tej drugiej osoby. Nie wiem, może jestem atencyjny.
Z rozpieszczeniem rodziców nie mam nic wspólnego, jedyne co mogę sobie a właściwie im przypisać to to, że czasem w dzieciństwie czy wczesnej młodości mama potrafiła zrobić coś za mnie. Ale to nie zmienia faktu że mam straszną presję żeby w końcu zacząć pracę i zarabiać na siebie, chociaż wiadomo że łatwiej by było siedzieć na garnuszku to po prostu źle mi z każdą złotówką którą na mnie wydali przez ostatnie lata. Poza tym nawet rozmawialiśmy już o tym, że jestem wychowany przez surową, ale kochającą matkę, mniej surowego ojca.
Co do meritum, bycie malkontentem. Było tam dość sporo pytań które trzeba było sobie zadać. Przykładowo, czy często bywasz wobec siebie krytyczny. Tu uważam, że jestem ale tylko w specyficznych dziedzinach, na których mi zależy, typu być dobrym na boisku, czy w grze w którą gram. Nigdy nie czuję się do niczego. Nie jestem humorzasty, nigdy nie narzekałem na nic w niej, źle by mi było z tym po prostu że ja czegoś wymagam od niej nad wymiar taką jaką jest. Nigdy nie zakładam z góry że coś się nie powiedzie, chyba że ktoś mi chce powiedzieć, że słońce krąży wokół ziemii. Po prostu jest parę cech, które myślę, że każdy by jakąś u siebie znalazł, ale to też nie oznacza że nim jestem.
Najlepsze pytanie w tym tescie brzmiało: Uważam, że na świecie wiele rzeczy wymaga zmian i to gruntownych. A ktoś tak nie uważa w ogóle?
Wituś wracaj na ziemię.
A już bardziej serio - nie konstruuj własnych ocen na własny temat, ludzi spytaj o to jak Cię postrzegają i odbierają - dowiesz się więcej...
Z rozpieszczeniem rodziców nie mam nic wspólnego, jedyne co mogę sobie a właściwie im przypisać to to, że czasem w dzieciństwie czy wczesnej młodości mama potrafiła zrobić coś za mnie. Ale to nie zmienia faktu że mam straszną presję żeby w końcu zacząć pracę i zarabiać na siebie, chociaż wiadomo że łatwiej by było siedzieć na garnuszku to po prostu źle mi z każdą złotówką którą na mnie wydali przez ostatnie lata. Poza tym nawet rozmawialiśmy już o tym, że jestem wychowany przez surową, ale kochającą matkę, mniej surowego ojca.
Często tak w życiu jest, że choćby podświadomie szukamy w potencjalnym partnerze cech rodzica, z którym byliśmy bardziej związani. Jak piszesz Twoja matka była surowa, choć kochająca, zawsze Cię wspiara(ła) czy wręcz wyręcza(ła).
Być może takiej siły, trochę surowości, akceptacji, wsparcia itd. szukałeś też u swojej partnerki? Tyle, że ona nie była Twoją matką i mało której kobiecie ta rola w związku odpowiada.
Poza tym miłość rodzicielska jest inna, bezwarunkowa. W ogóle ciekawe było Twoje stwierdzenie, że czujesz się oszukany.
Kurcze, byliście w sumie tylko 2l razem, nie mieszkaliście nawet ze sobą, nie macie ślubu, dzieci i innych wspólnych zobowiązań. To tak naprawdę nic w porównaniu z tym jakie rzeczy mogą Cię jeszcze spotkać, szczególnie, że dopiero wkraczasz w dorosłe samodzielne życie. Jak sobie to wyobrażasz? Ani mamusia ani partnerka Cię nie będą wyręczać czy prowadzić za rączkę i chronić przed złym światem.
Kilka osób zwróciło uwagę, że masz podejście do życia/ludzi bardziej życzeniowe niż realne, ja bym powiedziała, że sporo w Tobie naiwności i chyba lęku.
A już bardziej serio - nie konstruuj własnych ocen na własny temat, ludzi spytaj o to jak Cię postrzegają i odbierają - dowiesz się więcej...
Tak też robię, nigdy nie byłbym wystarczająco pewny w swojej samoocenie gdyby nie opinia innych ludzi.
Trochę nie rozumiem, nie szukam drugiej matki która będzie mnie niańczyć. Ale to nie znaczy, że nie mogę szukać w drugiej osobie wsparcia kiedy tego potrzebuję, przecież ludzie po to łączą się w pary, żeby razem stworzyć coś fajnego czego samemu stworzyć nie możemy. No nie wiem, czuję, że chyba trochę brakowało takiej stereotypowej "kobiecej ręki" w tym związku. A ja tu widzę podłoże jej rodziców, którzy no przynajmniej w moim odczuciu są wobec niej trochę obojętni i taki sobie wykształciła mechanizm żeby zamykać się w sobie i radzić tak sobie z problemami.
I chyba po prostu bardziej odkrywam siebie, to że ona mało okazuje emocje i jest zamknięta w sobie jest prawdą i sama to stwierdziła w ostatnich dniach kilka razy. I może tego właśnie mi brakowało w tym związku, otwarcia i tej kobiecej ręki o której wspomniałem wcześniej.
Poczucie bycia oszukanym jest naturalne, jest wiele etapów które trzeba przejść. Od wypierania przez poczucie beznadziei, oszukania, złości i wiele innych emocji. Teraz tego nie czuję, ale to nie znaczy, że mi nie przeszło przez myśl.
I o tyle o ile jest jak jest o ile byłoby mi łatwiej gdyby czasem dała mi takiego pozytywnego kopa jakimś miłym słowem czy czułością, jakimś ruchem z jej strony, że jej zależy trochę.
Edit. Ale prawda, wszystko to jest podszyte tym, że chciałbym być szczęśliwy z nią a ona ze mną i chyba nie dopuszczam rzeczywistości do porządku dziennego, bo boję się samotności. Cóż, czas zrobi swoje.
Mam wrażenie, że wyolbrzymiana jest ta potrzeba autora do posiadania wsparcia i matkowania. Raz miał taką sytuację rok temu, że potrzebował wsparcia. To moim zdaniem co innego niż osoba, która ma stale taką potrzebę.
Wituś są różne przyczyny czemu związki się nie udają, jak chcesz to posłuchaj sobie tego podcastu.
https://podcasts.google.com/feed/aHR0cH … HQAAAAAQAQ
Nie do końca, 2 lata temu mialem dosyć frustrującą sytuację, mianowicie po zapisaniu się na magisterkę na katedrę którą chciałem, w przeddzień zakończenia zapisów czyli po paru miesiącach okazało się, że jednak nie ma miejsc i musiałem pójść na katedrę która po prostu była uważana za coś co najgorsze jeśli chodzi o pisanie pracy.
I cholera pamiętam tą sytuację jak dziś, miałem nawet zajęcia u tego kierownika katedry na której się pierwotnie zapisałem, mówiła że jak ktoś chce to do niej zapisy no i się zapisałem.
A potem jak powiedziałem mojej byłej o tym, nawet nie oczekując niczego w sumie bo to nie była jakaś dramatyczna sytuacja, tylko po prostu podzieliłem się frustracją z tego powodu ona na mnie wręcz naskoczyła, że mogłem się wcześniej zapisywać, że mogłem prosto do prowadzącego i by to nie wyszło itd. No wszystko fajnie, może troche racji ale chyba od ukochanej najbliższej osoby fajnie by było najpierw otrzymać głupie powiedzenie że będzie dobrze, a potem na spokojnie porozmawiać że mogłem coś zrobić inaczej. No nie wiem, ja bym tak zrobił przynajmniej i uznaję to za normalną rozmowę o problemach. Sama ta sytuacja mnie podminowała strasznie, inaczej bym pewnie o niej zapomniał.
Ale to nieważne, wszystko się mi sprowadza do tego combo, że jednocześnie nie rozmawia o swoich emocjach i zaczyna mi się to nie podobać. Jak można zatajać tyle czasu że coś jest nie tak i trzymać mnie w fałszywym poczuciu że wszystko jest ok. Nie uważam tego za normalne. Tak samo tego, że teraz siedzi sama i z nikim o tym nie gada bo nie uważa takiej potrzeby. Jednocześnie że jej mnie brakuje. No cholera kłóci mi się to tak bardzo z wizerunkiem osoby tak łatwo nawiązującej kontakty, po prostu coś mi tu nie pasuje w tej układance.
Dlatego no chyba widzę że w czymś jest problem tylko nie wiem w czym, trochę mi to nie daje spokoju.
Edit. Przeszłuchałem podcast, dziękuję. Ale nie odnalazłem w tych mechanizmach nic co mogę odnieść do tego związku.
Wituś, rozpamiętujesz, szukasz wyjaśnień, analizujesz - jak jeszcze musisz to tak rób ale podziel dzień i przymuszaj się do robienia czegoś co Cię od tego odciągnie i stopniowo zwiększaj sobie 'tą dawkę', koniecznie.
O ile do siebie nie wrócicie Ona pozostanie w pewnym stopniu dla Ciebie niewiadomą i tak ma zostać i kropka.
Przede wszystkim muszę się skupić na tym, żeby przestać szukać problemu w sobie. Niezależnie czy tu zawiniłem czy nie, nie mogę się katować.
Nie wszystkie dziewczyny szukają chłopaka na całe życie. Nie wszystkie są szczere i nie wszystkie wiedzą czego chcą. Widocznie byłeś dobrym chłopakiem na teraz, na czas studiów. Mogło też być tak, że dziewczyna czuje presję ze strony bliskich, żeby zerwać. Może nie spodobałeś się rodzinie, może matka jej doradza, że jest za młoda, żeby tracić życie z jednym i żeby spróbowała z innym (znałem kilka takich sytuacji, że przez jej matkę rozpadał się fajny związek). W waszym wieku to jeszcze jest taki młodzieżowy związek. Najlepsze związki są po 30tce, z dziewczynami 35+ i nie ma takich dziecinnych akcji i tekstów jak teraz słyszysz. ;-)
Rozstanie spotkało każdego z nas. To jest przykre i bardzo boli, a do tego wymaga miesięcy zanim będziesz mógł normalnie funkcjonować. Ale dopiero po tych paru miesiącach, jak już opadną emocje do niej, będziesz mógł ją ocenić racjonalnie. W tej chwili patrzysz na nią przez różowe okulary, a ja jestem pewien, że nie jest taka święta jak ci się wydaje. Najlepiej w takim czasie skupić się na sobie (sport, zainteresowania) i na rozwoju zawodowym. Pamiętaj, że najważniejsza jest teraz kariera, a jak sobie poukładasz życie i będziesz szczęśliwy sam ze sobą, to wpadnie ci dziewczyna tak sama z siebie, nawet nie będziesz musiał szukać. Głowa do góry. ;-)
Doradzanie komuś, żeby spróbował z innym, bo "marnuje sobie życie z jednym" - jakby się o tym dowiedział, jako osoba porzucona, to chyba najpierw bym pomyślał, że jestem w jakimś cyrku czy show typu "Ukryta kamera". Jak się słyszy to jeszcze z ust kogoś bliskiego, to już w ogóle jazda..
Mogło też być tak, że dziewczyna czuje presję ze strony bliskich, żeby zerwać. Może nie spodobałeś się rodzinie, może matka jej doradza, że jest za młoda, żeby tracić życie z jednym i żeby spróbowała z innym (znałem kilka takich sytuacji, że przez jej matkę rozpadał się fajny związek).
Nie wiem czy to miało służyć rozluźnieniu atmosfery, bo tylko tak jestem w stanie na to patrzeć, ale nawet nie wydaje mi się to za grosz śmieszne.
Dalej trochę szargam się z tym, że niby mogłem coś zrobić, ale tak naprawdę niby co. Czuję, że gdybym nawet próbował nie wiadomo czego to prędzej czy później zacząłbym się czuć źle sam ze sobą, bo zmuszanie się do czegoś na dłuższą metę wyjdzie, wręcz wybuchnie i będzie tylko jeden wielki bałagan. A ja mam naprawdę mocne myśli co by było gdyby i nie widzę szczęśliwego zakończenia. Pytanie brzmi co ona mogła zrobić, a właściwie czego nie zrobiła, mianowicie trzymanie mnie w takiej bańce że wszystko jest ok i nie okazywanie jakiegokolwiek powodu do niepokoju z mojej strony, że coś jest nie tak. I dla jasności nie mówię o jakichś złych rzeczach, tylko o tym moim charakterze, bo wiem że ktoś tutaj na pewno się przyczepi że ignorowałem czy coś w tym stylu. Nieprawda.
Boli mnie to że nie było żadnej walki z jej strony, mimo tego że przecież widzimy w sobie taki potencjał, że oboje jesteśmy wartościowymi ludźmi którzy nigdy nikogo nie krzywdzą, nie manipulują, nie wdają się w ocenianie i obgadywanie innych, których często brzydzi zachowanie dzisiejszego społeczeństwa i to co sobie w dużym ogóle ludzie nawzajem robią. Nosz cholera spotkaj dzisiaj takiego człowieka i jeszcze żeby była chemia.
Nie, nie ma nikogo, powtarzam kolejny raz. Spotykaliśmy się wczoraj na spacerze, oczywiście rozmowa poszła na tory rozstania, chcąc nie chcąc dało mi to jakąś ulgę tylko nie wiem jak to będzie z perspektywy czasu.
Cały czas biję się z własnymi myślami, że zaprzepaszczam(y) życiową szansę na coś pięknego. I wiem, że ona też musiałaby tego chcieć, a z jakiegoś powodu nie chce. Muszę się z tym pogodzić w końcu bo niby minęły tylko 2 tygodnie i czuję się lepiej z samym sobą już, chociaż dzisiejszy poranek był naprawdę nieciekawy, zwłaszcza że wczoraj mało brakowało a skończylibyśmy w łóżku.
Edit. Mam takie wrazenie właśnie po tym jak czytam nie tylko to forum ale no po prostu słyszę co się dzieje z rodzinami i małżeństwami, wierzyć się nie chce do czego ludzie są zdolni.
Edit. 2 Przeczytałem sobie od nowa cały wątek na spokojnie i z perspektywy czasu szkoda, że nie mogę jeszcze powrzucać odpowiedzi na niektóre Wasze posty, no ale tak to już jest. Dużo lepiej się czuję, chyba w wolnej chwili przy obniżce nastoju będę to robił częściej. Dziękuję
Nie, nie ma nikogo, powtarzam kolejny raz. Spotykaliśmy się wczoraj na spacerze, oczywiście rozmowa poszła na tory rozstania, chcąc nie chcąc dało mi to jakąś ulgę tylko nie wiem jak to będzie z perspektywy czasu.
Cały czas biję się z własnymi myślami, że zaprzepaszczam(y) życiową szansę na coś pięknego. I wiem, że ona też musiałaby tego chcieć, a z jakiegoś powodu nie chce. Muszę się z tym pogodzić w końcu bo niby minęły tylko 2 tygodnie i czuję się lepiej z samym sobą już, chociaż dzisiejszy poranek był naprawdę nieciekawy, zwłaszcza że wczoraj mało brakowało a skończylibyśmy w łóżku.
Dawaj dalej soba manipulowac, dalej stoj po srodku ch.. wie czego. Nie masz jaj zeby puscic albo w jedna albo druga strone, grasz w jej gre, bo chcesz jednoczescie placzac jak Ci ciezko i jak Ci zle i wylewajac zale tu na forum. Brak konsekwencji z obu stron, chce ale nie chce. Widze, ze karuzela emocjonalna dla Ciebie jest ciekawsza opcja niz sprawa postawiona jasno, po mesku, albo woz albo przewoz.
Czyli spotykasz sie liczac, ze zdarzy sie cud? Albo ze ona sie ogarnie? Nie wiem ktora kobiet chcialaby byc z gosciem, ktory sam nie wie czego chce i z ktorym mozna robic co sie chce i nim manipulowac.
Wituś, nie spotykaj się z nią już więcej, bo jej to będzie na rękę tylko dopóki nie znajdzie sobie nowego chłopaka, potem przyjacielska relacja z eks będzie dla niej kłopotliwa i Ciebie wyrzuci z życia jak starą niepotrzebną skarpetę. To spotykanie się z nią musisz uciąć od zaraz. Daj sobie możliwość zapomnienia o niej, a ona nich sobie szuka swojego księcia.
Tak całkiem w odstępstwie, bo wiem, że robię totalną głupotę.
To chyba całkiem normalne, że sądzę że należy w swoim związku artykułować swoje potrzeby i dawać o nich znać jak najszybciej prawda? Bo czuję, że tutaj tylko ja byłem otwarty na to, nieraz prosiłem, że gdyby coś było nie tak lub miała coś do powiedzenia żeby tego nie skrywała i waliła od razu. Byłem na to wyczulony. A i tak nie wyszło, przecież totalnie się nie spodziewałem. Z tym moim odczuciem że brak czułości miałem powiedzieć teraz, po przerwie, z resztą wcześniej tego nie czułem, poza tym jakoś pewnie usprawiedliwiałem to tym, że praca się zaczęła, mniej czasu no i wiadomo że uczucie z czasem słabnie. Ale to już nieważne.
Widzę że tu siedział problem w tym, że jest tak bardzo skryta. Nie powiedziała mi totalnie nic o tym, że coś jest nie tak. Nie ma powrotu, trzeba się odciąć.
Tak, masz rację, że należy artykułować swoje potrzeby i mówić o nich otwarcie. Co nie znaczy, że ktoś będzie w stanie Ci pomóc.
Jeśli jest tak jak mówisz i ona nie potrafi się otworzyć, kiedy czuje się słaba i chce się pokazywać ludziom tylko od silnej strony, to jest problem, który pomogłaby rozwiązać terapia, ale nie Ty.
Nie chodzi mi o to, że ktoś ma mi pomagać, tylko o to że jak coś się w związku dzieje to powinno się o tym mówić, a nie tak jak tutaj, gdzie ja totalnie byłem zaskoczony. Cholera nie mogę tego pojąć jak można być tak zamkniętym w sobie. Nawet teraz z nikim się nie porozumiewa bo jak mówiła, nie czuje takiej potrzeby. No masakra jakaś.
Edit. Ludzie z jej grupy często żartowali, że nie ma serca, jeszcze z 2 lata temu. Może ja coś przegapiłem albo przespałem, myśląc że się zmieniło a jednak nie.
Jeśli zainteresujesz się trochę psychologią to zobaczysz, że można.
Mogę Ci polecić przeczytanie takiej książki „Dorosłe dzieci niedojrzałych emocjonalnie rodziców” psychologa klinicznego Lindsay C. Gibson
To co myślę może Cię zainteresować, to ostatni rozdział, gdzie opisywane jest po czym poznać osobę dojrzałą emocjonalnie. Może Ci się przydać taka informacja, żeby szybciej wyłapać takie osoby na przyszłość i co źle rokuje na przyszłość. Mnie to się spodobało, ponieważ z wielu książek dowiesz się co nie jest ok, jakie zachowania świadczą o zaburzeniu, itd., ale nie masz tego przykładu jak powinno się zachować/ jakie zachowania są zdrowe.
No ja przede wszystkim dochodzę chyba do najlepszego wniosku w tym wszystkim. Mianowicie, że (hipotetycznie) ona mi ciągle mówi co jest nie tak. Chociaż oczywiście nie mówiła i żyłem w świadomości w jakiej żyłem. To przecież po prostu nie mógłbym być sobą. Ja jak przychodzę z pracy muszę porozmawiać, co było jak było co się stało gdzie itd. Nie jestem gadułą i paplą, bo jak nie ma o czym to za grosz się nie wypowiadam, tylko wtedy kiedy widzę sens wypowiedzi.
Co to jest za życie kiedy bym musiał myśleć o każdym wypowiedzianym słowie. A może za dużo. A może nie w ten sposób. A może inaczej to ująć, bo nie wypada. A może zbyt mało pozytywów w tym, może podkolorować. A może wcale nie mówić. Toż to by przecież doprowadziło mnie do ruiny i zacząłbym być pewnie agresywny i wybuchowy czego nigdy nie doświadczyłem, dzięki boże. A też pytać się co chwila: Czy teraz się dobrze zachowałem? Czy już jest dobrze, a może nie, to co poprawić, może jeszcze więcej się płaszczyć? Przecież to nie jest zdrowa relacja, nie mówiąc o związku dwojga osób.
Co do książki, to na pewno spróbuję poszukać, jak nie to to czegoś podobnego. Temat psychologii zawsze był dla mnie ciekawy, ale tylko jakieś ogólniki. Poza tym mam jakąś wrodzoną intuicję do ludzi, która bardzo rzadko mnie zawodzi. No nie wiem, jakoś tak starając się nie oceniać często po zachowaniu można wiele wywnioskować co do danej osoby.
Wczoraj tak się złożyło, że wpadliśmy na siebie. Była zdziwiona że jestem w stosunku niej jakiś taki oziębły. A potem jeszcze tak się potoczyło jakoś, że znowu wycisnęła z siebie kolejny powód. Niby synonimiczny, ale trochę jednak inny, że kiepsko radzę sobie z problemami i bała się, że jak zaczną się większe problemy to będzie tylko gorzej.
No to chyba pozamiatane jak dla mnie, problemy się nawet nie zaczęły, a zamiotła ogonem i do widzenia. Nigdy kiedy naprawdę potrzebowałem nie czułem w niej wsparcia, dawałem jej wszystko to w zamian, sama twierdziła że zawsze miała w 100% wsparcie z mojej strony i to jest moja mocna cecha. To jak z tą słabością, potrafię sobie nawet poradzić z jej problemami ale jak już ze swoimi sobie czasem kiepsko radzę to papa?
Co ja mam tu więcej powiedzieć.
Edit. Zdaję sobie sprawę, że ona taka jest, już to tutaj opisywałem i widocznie nie chce faceta który ma potrzebę dzielenia się swoimi problemami. Ja już taki jestem, na pewno też z wiekiem mi to przyjdzie zwłaszcza że jestem w tej chwili sam. Ale no tego nie zmienię, inaczej nie potrafię przynajmniej w tej chwili. A to że jeszcze potrafiła rzucić tekstem, że jak się czasem na coś wkurzę to się potrafię dąsać no to już mi ręce opadły. To co, mam zawsze nawet jak jest źle udawać że jest w porządku? Ja rozumiem radzenie sobie ze stresem itd ale ja to przecież robię. I dobrze odczytywałem swoje potrzeby, brakowało mi po prostu czasami dobrego słowa, takiego żeby czuć się wyjątkowym w jej oczach, przecież to jest bardzo ważne. No i to wsparcie. Oraz pieprzone zamknięcie się w sobie i nie okazywanie że coś jest nie tak.
Wczoraj tak się złożyło, że wpadliśmy na siebie. Była zdziwiona że jestem w stosunku niej jakiś taki oziębły. A potem jeszcze tak się potoczyło jakoś, że znowu wycisnęła z siebie kolejny powód. Niby synonimiczny, ale trochę jednak inny, że kiepsko radzę sobie z problemami i bała się, że jak zaczną się większe problemy to będzie tylko gorzej.
No to chyba pozamiatane jak dla mnie, problemy się nawet nie zaczęły, a zamiotła ogonem i do widzenia. Nigdy kiedy naprawdę potrzebowałem nie czułem w niej wsparcia, dawałem jej wszystko to w zamian, sama twierdziła że miała w 100% wsparcie z mojej strony.
Co ja mam tu więcej powiedzieć.
Wituś, jak ona mogła mieć w Tobie 100% wsparcie w problemach, skoro jak sam wcześniej przyznałeś, ona nigdy Ci o nich nie mówiła, zamykała się w sobie itd. Może nie czuła potrzeby, a może widząc, że sam sobie nie radzisz, nie chciała Ci dokładać.
Umiejętność raczenia sobie w trudnych, stresowych sytuacjach to nie lada wyzwanie. Jeżeli kogoś przerastają zwykłe codzienne problemy, to rzeczywiście strach myśleć, co by było gdyby rzeczywiście coś poważnego się pojawiło.
Każdy z nas ma inną definicję i poziom odczuwania "problemów". Osoby, które sporo przeszły, są zwykle zahartowane i nie załamują się/przejmują byle pie*łą. Nie mają też cierpliwości dla osób, które mają inaczej.
Jakoś znamienne jest to, że ją zdziwiła Twoja obojętność i chłód, pewnie oczekiwała, żę będziesz znowu jej nadskakiwał i słodził..
Zastanawia mnie dlaczego fakt, że jeśli facet oczekuje (też) wsparcia, zrozumienia i pomocy, to jest to odbierane w tak dziwny sposób. Skoro osoby tworzą razem związek, to chyba WZAJEMNIE powinny się wspierać, informując się wzajemnie o problemach..?
Zastanawia mnie dlaczego fakt, że jeśli facet oczekuje (też) wsparcia, zrozumienia i pomocy, to jest to odbierane w tak dziwny sposób. Skoro osoby tworzą razem związek, to chyba WZAJEMNIE powinny się wspierać, informując się wzajemnie o problemach..?
Problem problemowi nie równy. Nie wiemy dokładnie co miała na myśli poza sytuacjami, które Wituś przytoczył.
Dla niej to pewnie były błahostki i irytowało ją to, że Wituś sobie nie radzi nawet w takich sytuacjach.
Nie każdy też chce i potrafi towarzyszyć partnerowi w jego większych problemach. Akurat patrząc po znajomych, wiele związków (szczególnie nieformalnych, bez dzieci) zakończyło się podczas ciężkiej choroby nie tyle nawet partnera, co któregoś z rodziców.
Nie każdy ma w sobie tyle empatii, zrozumienia, wytrwałości i siły by towarzyszyć drugiej osobie w ciężkich chwilach.
Z drugiej strony też nie każdy ma tyle empatii, zrozumienia i cierpliwości by wysłuchiwać czyichś (nawet partnera) "problemów", kiedy z naszej perspektywy to żaden problem albo nie taki, żeby nim przejmować/zajmować.
To teraz odwrócmy sytuację i wyobraźmy sobie, kiedy to wątek tworzy kobieta,narzekając na pewne zachowanie partnera, które on uważa za błahostkę a dla Autorki może to być ważne..Dlatego ciężko określić, co jest grane, kiedy nie zna się szczegółów.
Poza tym, jest jednak pewna skala, według której można "mierzyć" czy dana sytuacja w życiu jest poważna czy nie. O ile choroba bliskiej osobyb, utrata pracy, kłopoty dziecka w szkole można traktować za poważne, to już fakt, że przez jakiś czas np ludzie są tak zarobieni, że mają dla siebie nieco mniej czasu i siłą rzeczy nie mogą gdzies wspólnie wyskoczyć to juz inny kaliber, który można po jakimś czasie rozwiązać..
Naprawdę powinno sięstawiać znak równości między nimi?
Akurat empatia, zrozumienie, wytrwałość i siła do znoszenia POWAŻNYCH problemów uważam za to, co właśnie ludzi powinno łączyć i kiedy są w stanie to przejść, można powiedzieć, że to uczucie jest między nimi silne. Sory, ale jeśli ktoś odchodzi, bo np któreś z rodziców partnera jest poważnie chore i trzeba się nim bardziej zaopiekować, to niezbyt dobrze świadczy o tej osobie odchodzącej..Nie mówię tutaj o całodobowej opiece, ale chociażby o zrobieniu zakupów czy np wizycie w szpitalu..
Z drugiej strony nikt nie lubi narzekania i sam miałem ochotę swego czasu wygadać jednemu znajomemu, żeby przestał w końcu biadolić i narzekać, dzowniąc do mnie i pisząc, bo stawało się to powoli męczące.
Co ona rozumie przez radzenie sobie z problemami? Zamknięcie się w sobie i nieokazywanie uczuć? Jeśli tak, to ona ma problem. Wituś Twoje emocje są ważną informacją dla Ciebie, że coś się dzieje, więc nie możesz ich wypierać i tłumić. Np. jeśli czujesz strach, to możliwe, że masz zrobić coś co obarczone jest ryzykiem i musisz przemyśleć, czy mimo ryzyka działać. Złość jest informacją, że na przykład Twoje granice zostały przekroczone. Smutek jest naturalną reakcją na stratę, sprzyja autorefleksji, urealnieniu sytuacji i pomaga urzeczywistnić swój cel w przyszłości, itd.
W tej książce, którą Ci poleciłam, są między innymi takie rady: Będę stosować wyraźną, otwartą komunikację, aby prosić o to, czego chcę, wyjaśniając zarazem moje uczucia oraz powody stojące za moją prośbą, Będę myśleć o sobie jako o silnej jednostce, która zasługuje na otrzymywanie pomocy od swoich przyjaciół i sama ofiaruje w zamian podobne wsparcie. Jeśli Cię to pocieszy, to jak widzisz umiejętność proszenia o pomoc jest uznana jako zdrowe zachowanie przez psychologa klinicznego.
Zastanawia mnie dlaczego fakt, że jeśli facet oczekuje (też) wsparcia, zrozumienia i pomocy, to jest to odbierane w tak dziwny sposób. Skoro osoby tworzą razem związek, to chyba WZAJEMNIE powinny się wspierać, informując się wzajemnie o problemach..?
Zgodnie ze stereotypem "chłopaki nie płaczą". Dużo mówi się o tym, jak stereotypy negatywnie wpływają na życie kobiet, ale prawda jest taka, że faceci też obrywają. Kwestionowanie mądrości tych stereotypów leży w interesie obu płci.
Z drugiej strony nikt nie lubi narzekania i sam miałem ochotę swego czasu wygadać jednemu znajomemu, żęby przestał w końcu biadolić i narzekać, dzowniąc do mnei i pisząc, bo stawało się to powoli męczące.
Bagienni_k, a powiedz tak szczerze, czy gdybyś wtedy miał jakiś problem, to zwróciłbyś się z nim do tego znajomego, czy na starcie uznałbyś to za głupi pomysł, skoro on sam nie umie sobie poradzić, to dokładając mu swoich zmartwień, jeszcze bardziej go zdołujesz a taka osoba i tak raczej wsparcie dla Ciebie nie będzie, czyż nie?
Z pomocą nie wiem, bo raczej nie o to chodzi..Raczej o potrzebę "wygadania się", która sam osobiście mam minimalną a on widocznie sporą..Albo uznał, że skoro tyle lat się przyjaźnimy, to może mi się zwierzyć..Co z tego, że gadał po ileś razy to samo i narzekał a nie prosił o pomoc, bo i tak pomóc mu nie byłbym w stanie..
Sęk w tym, czy dana osoba może nam REALNIE pomóc, czy tylko nas wysłuchać a my możemy "wypłakać się" jej w rękaw..? To pierwsze wyjście jest jak najbardziej przydatne, to drugie już nie bardzo, jeśli wiem, żę i tak nie przyniesie rozwiązania..
Poza tym, jak się coś usłyszy raz, może dwa, to co innego, jesli się wysłuchuje bez przerwy tego samego...
bagienni_k napisał/a:Z drugiej strony nikt nie lubi narzekania i sam miałem ochotę swego czasu wygadać jednemu znajomemu, żęby przestał w końcu biadolić i narzekać, dzowniąc do mnei i pisząc, bo stawało się to powoli męczące.
Bagienni_k, a powiedz tak szczerze, czy gdybyś wtedy miał jakiś problem, to zwróciłbyś się z nim do tego znajomego, czy na starcie uznałbyś to za głupi pomysł, skoro on sam nie umie sobie poradzić, to dokładając mu swoich zmartwień, jeszcze bardziej go zdołujesz a taka osoba i tak raczej wsparcie dla Ciebie nie będzie, czyż nie?
Powiem Ci, że to nawet niekoniecznie taki głupi pomysł. Osoba z problemami, ma problem, ponieważ jest zaangażowana emocjonalnie w swoje problemy, za to na problemy innych potrafi patrzeć trzeźwo, ponieważ tego emocjonalnego ładunku nie ma. Może nie zawsze się to sprawdza, ale są osoby, które mimo że miały problemy potrafiły pocieszać i sensownie radzić innym. Jeślibym uważała, że ta osoba może mi pomóc, bo na przykład ma wiedzę z danej dziedziny, to czemu nie?
Roxann napisał/a:bagienni_k napisał/a:Z drugiej strony nikt nie lubi narzekania i sam miałem ochotę swego czasu wygadać jednemu znajomemu, żęby przestał w końcu biadolić i narzekać, dzowniąc do mnei i pisząc, bo stawało się to powoli męczące.
Bagienni_k, a powiedz tak szczerze, czy gdybyś wtedy miał jakiś problem, to zwróciłbyś się z nim do tego znajomego, czy na starcie uznałbyś to za głupi pomysł, skoro on sam nie umie sobie poradzić, to dokładając mu swoich zmartwień, jeszcze bardziej go zdołujesz a taka osoba i tak raczej wsparcie dla Ciebie nie będzie, czyż nie?
Powiem Ci, że to nawet niekoniecznie taki głupi pomysł. Osoba z problemami, ma problem, ponieważ jest zaangażowana emocjonalnie w swoje problemy, za to na problemy innych potrafi patrzeć trzeźwo, ponieważ tego emocjonalnego ładunku nie ma. Jeślibym uważała, że ta osoba może mi pomóc, bo na przykład ma wiedzę z danej dziedziny, to czemu nie?
To zależy od człowieka, jeden się ogarnie by innemu pomóc, a drugi będzie smęcił jakie to życie jest beznadziejne i licytował, kto ma gorzej (są tacy i wcale nie jest ich tak mało).
Ja widząc, że ktoś ma problemy emocjonalne raczej nie zwróciłabym się o pomoc w przypadku swoich. Zajęcie głowy czymś innym, np. poproszenie o przysługę w dziedzinie w której jest dobry albo zorganizowanie jakiejś odskoczni to tak, ale niekoniecznie zawracanie głowy innymi (swoimi) problemami.
Wituś, jak ona mogła mieć w Tobie 100% wsparcie w problemach, skoro jak sam wcześniej przyznałeś, ona nigdy Ci o nich nie mówiła, zamykała się w sobie itd.
Tu chodzi o podejście do codziennych spraw, moich i jej problemów, błahych, codziennych jakichś tam że a to tam coś w pracy ktoś powiedział jej a to coś tam do dupy itd, no normalne życie.
Nie mówiła za to o problemach w stosunku do mnie. Za to jeszcze trochę mam do niej żal. Chociaż widzę też swoje potrzeby które tu nie były zaspokajane i po prostu potrzebowałem więcej czułości. A sam już nie zdążyłem jej tego zakomunikować, bo się i tak skończyło. Widzę, że trochę mimo naszych płci mamy dużo odmiennych cech, to oczywiście bardzo stereotypowe myślenie ale jednak, żeby zobrazować sytuację.
Mogę przytoczyć "problem" o którym akurat rozmawialiśmy wczoraj, że na nartach rok temu trochę się frustrowałem bo zarzuciłem sobie za wysoko poprzeczkę i chciałem za szybko się nauczyć. Mam dużo ambicji w sobie, czasami może trochę za dużo. A ona wkurzona bo to jest problem niby i że psuję zabawę. Dla niej to było problemem, że się sfrustrowałem, że mi nie idzie tak jakbym chciał czaicie? A wystarczyłoby powiedzieć, że dobrze mi idzie jak na pierwszy raz, powiedzieć cokolwiek żeby mnie jakoś podnieść na duchu i od razu byłoby super. No cokolwiek, w żart obrócić, naprawdę. Z resztą za chwilę byłem bo chwilę później zaczęło mi wychodzić i jeszcze wyszliśmy na spacer miło spędzając końcówkę dnia.
To wszystko są pierdoły, ale wspomniałem już dwa przykłady z magisterką, pierwszy tylko chwilowy, drugi już mocny bo ja się gotowałem w tym domu już. Obu nawet mi nie przytaczała, może pierwszego nawet nie pamięta.
Ale im wiecej piszę tym bardziej widzę, że tylko się nakręcam bo to już w ogóle nie ma znaczenia.
Edit. Jedyny poważny problem który miałem za naszego związku to to siedzenie w domu w naprawdę momentalnie dosyć wrogiej atmosferze bo miałem notoryczne spięcia z moją matką plus ta magisterka z którą nie wiedziałem żywnie co zrobić a ja nie cierpię pracować pod presją. A to się tylko skończyło sławetną rozmową którą nieraz już tu wspominałem. Przez messengera w dodatku. Sam ten fakt mnie już teraz nawet wnerwia, nawet zadzwonić się nie dało.
Edit.2 I nie bierzcie pod uwagę tego, że teraz dla mnie problemem jest mój stan bo jestem naprawdę świeżo po zerwaniu i to jest totalnie inna sytuacja, bo miewam huśtawki nastrojów, przynajmniej jeszcze na razie. Po prostu nie widzę siebie mówiącego osobie wkurzonej - ogarnij się, albo zrób to to, to. Tylko najpierw się robi, żeby coś (o ile oczywiście się chce, a zakładam, że chcę pomóc) spróbować złagodzić sytuację, a ewentualnie na chłodno wyciągać wnioski i ewentualnie doradzić co dana osoba może poprawić, jaki jest mój punkt widzenia. Nie ma nic gorszego jak to że jesteś wkurzony a ukochana osoba jeszcze Cię dobija czy utwierdza w jakimś paskudnym przekonaniu, no poprawcie mnie jeśli źle myślę.
Jest ta piosenka HappySad'u "Ale miłość - kiedy jedno spada w dół, drugie ciągnie je ku górze. "
Wituś, przykłady jakie tu podajesz, to są dla mnie naprawdę pier*ki, zarówno by nimi się przejmować, jak i tracić na nie czas rozprawiając. No może poza magisterką ale w sumie to nie wiem dokładnie na czym ten problem polegał, czy na tym że przegapiłeś termin zapisów czy że trafiłeś do trudnej katedry o czym nie wiedziałeś czy że po prostu miałeś problem z pracą/obroną. Bo jeżeli to pierwsze, no to sorry, nikt za Ciebie dbać o Twoje sprawy nie będzie. Ok, mleko rozlało, ale serio by Ci pomogło klepanie po pleckach i mówienie, że wszystko będzie dobrze? Dorosłość polega na tym, że ponosimy konsekwencje własnych czynów a jak się człowiek nie przewróci, to się nie nauczy. Może na przyszłość będziesz bardziej rozważny i lepiej zadbasz o swój interes.
Poza tym z tego co piszesz wynika, że swoim zachowaniem wciąż "psułeś jej zabawę". Nie ważne, czy to były fotki czy spotkania ze znajomymi (wspomniane zabawy) czy narty... zawsze coś Ci nie pasowało.
A Wy nawet nie mieszkaliście razem tylko spędzaliście luźny czas, bez zobowiązań jakby nie było. No kurde! To kiedy miałoby być lepiej jak nie w tym czasie?
Niby piszesz, że potem wszystko wracało do normy ale jednak to w pamięci zostaje i się zbiera i zbiera... aż uleje.
Z tą magisterką już opisywałem, pierwszy problem że mnie po prostu oszukano. Fakt, że zapisałem się ostatni na liscie ale na niej byłem. Mogliby mnie wywalić od razu, ale nikt tego nie sprawdził, a wywalili mnie jak ostatniego dnia kiedy już nie było nigdzie miejsc. Większość ludzi się zapisywała pod sam koniec i było w porządku, ja i tak dużo wcześniej.
Dlatego to mnie tak frustrowało, poza tym niezależnie od czego to nie dobija się kogoś w takiej sytuacji tylko stara się zrobić żeby się poczuł lepiej a potem ewentualnie takie gadki. No nie wiem, może ja jestem zbyt delikatny, ale ja bym jej czegoś takiego nigdy nie zrobił.
No a ta druga sytuacja to z pisaniem. Fakt, oboje pisaliśmy, ale do mojego promotora nie było żadnego kontaktu, nie odpisywał na maile, nie odbierał telefonów, pandemia jestem kilkaset km od uczelni i nie wiem co mam robić a czas goni. Wiem, że ona też pisała swoją, ale przynajmniej wiedziała co ma robić i prosiłem ją o pomoc i no takie ogólne wsparcie. A jeszcze musiałem siedzieć w domu gdzie miałem ciągłe konflikty z matką i było mi naprawdę ciężko. Wszystko się przechodzi i z perspektywy czasu problemu są dużo błahsze ale wtedy naprawdę było to dla mnie ważne.
Ale tak jak mówię, ja muszę myśleć o sobie. I cieszę się, że widzę to z tej perspektywy bo w tym związku wcale nie było tak kolorowo
polis napisał/a:Roxann napisał/a:Bagienni_k, a powiedz tak szczerze, czy gdybyś wtedy miał jakiś problem, to zwróciłbyś się z nim do tego znajomego, czy na starcie uznałbyś to za głupi pomysł, skoro on sam nie umie sobie poradzić, to dokładając mu swoich zmartwień, jeszcze bardziej go zdołujesz a taka osoba i tak raczej wsparcie dla Ciebie nie będzie, czyż nie?
Powiem Ci, że to nawet niekoniecznie taki głupi pomysł. Osoba z problemami, ma problem, ponieważ jest zaangażowana emocjonalnie w swoje problemy, za to na problemy innych potrafi patrzeć trzeźwo, ponieważ tego emocjonalnego ładunku nie ma. Jeślibym uważała, że ta osoba może mi pomóc, bo na przykład ma wiedzę z danej dziedziny, to czemu nie?
To zależy od człowieka, jeden się ogarnie by innemu pomóc, a drugi będzie smęcił jakie to życie jest beznadziejne i licytował, kto ma gorzej (są tacy i wcale nie jest ich tak mało).
Ja widząc, że ktoś ma problemy emocjonalne raczej nie zwróciłabym się o pomoc w przypadku swoich. Zajęcie głowy czymś innym, np. poproszenie o przysługę w dziedzinie w której jest dobry albo zorganizowanie jakiejś odskoczni to tak, ale niekoniecznie zawracanie głowy innymi (swoimi) problemami.
No to tak. Jedna osoba będzie w stanie pomóc inna nie.
Wracając do Witusia, może też być tak, że dziewczyna widziała jego próby dzielenia się z nią emocjami jako narzekanie. Właśnie czytam inną książkę taj psycholożki i ona pisze o tym, że emocjonalnie niedojrzały osoby tak robią, to znaczy uważają, że osoba, która próbuje dzielić się z nimi emocjami jest przewrażliwiona albo nadmiernie narzeka. Ta niedojrzała emocjonalnie osoba nie okazuje wtedy sympatii, tylko robi na przykład takie zawstydzanie, rzucając argumentami, które deprecjonują emocje drugiej osoby jak "inni mają gorzej" "nie masz na co narzekać, bądź wdzięczny za to co masz". Nie powiem, ciekawa ta książka.
Wituś ja Ci radzę poczytać książki tej Lindsay C. Gibson. Skoro czujesz potrzebę analizy, to przynajmniej dostaniesz garść ciekawych informacji, o których mogłeś nie wiedzieć. Może spojrzysz na pewne dawne sytuacje/swoje oraz innych zachowania w nowym świetle.
Ale tak jak mówię, ja muszę myśleć o sobie. I cieszę się, że widzę to z tej perspektywy bo w tym związku wcale nie było tak kolorowo
No ale sam przyznaj, że to zachowanie na stoku to raczej bardziej pasuje do 4-latka, a nie 24. I nie pisz proszę o ambicjach i wysokiej poprzeczce bo to tylko wymówka. Jak masz ambicje to się zapisz na naukę/zajęcia i dąż do doskonałości a nie po pierwszej porażce już foch, płacz i rezygnacja. Skoro potraktowałeś jazdę na nartach ambicjonalnie, to czy coś potem w tym kierunku zrobiłeś? Czy to był tylko taki słomiany zapał?
Wracając do Witusia, może też być tak, że dziewczyna widziała jego próby dzielenia się z nią emocjami jako narzekanie. Właśnie czytam inną książkę taj psycholożki i ona pisze o tym, że emocjonalnie niedojrzały osoby tak robią, to znaczy uważają, że osoba, która próbuje dzielić się z nimi emocjami jest przewrażliwiona albo nadmiernie narzeka. Ta niedojrzała emocjonalnie osoba nie okazuje wtedy sympatii, tylko robi na przykład takie zawstydzanie, rzucając argumentami, które deprecjonują emocje drugiej osoby jak "inni mają gorzej" "nie masz na co narzekać, bądź wdzięczny za to co masz". Nie powiem, ciekawa ta książka.
To ciekawe, i oznaczałoby, że jestem niedojrzała emocjonalnie bo często do osób, które narzekają (moim zdaniem bez powodu albo robią z igły widły tak, że aż ręce opadają), często mówię, by się przestał(a) mazać i wzięła w garść. Niemiej jednak wcześniej stara wysłuchać, zrozumieć ale niektórzy chyba po prostu nie umieją inaczej niż narzekać i wciąż mnożą czarne scenariusze. Serio nie mam cierpliwości i empatii do takich osób i staram ich unikać bo tylko niepotrzebnie zabierają energię.
Skoro potraktowałeś jazdę na nartach ambicjonalnie, to czy coś potem w tym kierunku zrobiłeś? Czy to był tylko taki słomiany zapał?
To był zwykły wypad na narty ze znajomymi, my nigdy nie jeździliśmy więc dopiero się uczyliśmy. Dokładnie to na desce, oboje. I mieliśmy ze znajomym chwilę na takim małym stoku gdzie nas uczył podstaw, a potem a grubej rury na stok.
Tak jak mówię, to jest tylko i wyłącznie moja wina, że tak sobie zarzuciłem poprzeczkę. Chciałem zaistnieć, pokazać się z dobrej strony, że jestem taki dobry. Wiem jak to wygląda, ale odkrywam przynajmniej teraz siebie i widzę, że potrzebuję czasem atencji. Nie wiem, czy coś w tym złego. Poza tym nie jest przyjemne ciągle wywalanie się kiedy próbujesz i ciągle nie wychodzi od kilku godzin. No ale też dużo robi, że w życiu wiele rzeczy przychodziło mi łatwo, bo jak to praktycznie każdy w moim środowisku mówi, jestem wszechstronnie (podobno) utalentowany, łatwo przyswajam wiedzę no i tak ogólnie. A tu chociaż rzeczywistym okiem nie było tak, że mi nie szło (znów - za wysoka poprzeczka narzucona samemu siebie) pojawiła się frustracja. Tak już jest czasami z ludźmi, że za bardzo chcą rezultatów.
Można też powiedzieć, że to moje zachowanie teraz jest podobnym rezultatem, za szybko chcę być z powrotem szczęśliwy.
Nie rozumiem argumentu - za wysoka poprzeczka to wymówka. Ilu sportowców cierpi na tą przypadłość, że mają pod górkę w karierze bo to ich dotyka.
Edit.
bo często do osób, które narzekają (moim zdaniem bez powodu albo robią z igły widły tak, że aż ręce opadają), często mówię, by się przestał(a) mazać i wzięła w garść.
A myślicie, że ja nigdy nie miałem ochoty jej tak powiedzieć? Skończ gadać na kogoś albo skończ mówić jak to masz ciężko w pracy? Ale czemu to by służyło.
Zwłaszcza o tej pracy mówię, bo takie miała prognozy że w pracy będę tylko narzekać. A się okazało totalnie odwrotnie. Ja to uwielbiam a ona tylko ciągle że ktoś taki a ktoś taki i już nie doszukując się szczegółów bo nie chcę ujawniać co robimy i czym się zajmujemy, to porównanie radości i spełnienia z pracy między nami jest mocno na moją korzyść.
Strony Poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Przejściowy kryzys czy definitywny koniec?
Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności
© www.netkobiety.pl 2007-2024