Długo się zastanawiałam, czy ten temat dać tutaj, czy w temacie związanym z depresją i stresem. Jeśli uważacie, że dałam ten post nie tu, gdzie trzeba, to przepraszam.
A więc, tak jak w temacie: mam 21 lat i przechodzę kryzys egzystencjalny od jakiego... 1,5 roku i z każdym dniem jest coraz gorzej. Aby wam bardziej wyjaśnić o co mi chodzi po krótce nakreślę kilka ostatnich swoich lat i na końcówce wyjaśnię, co mnie trapi. W wieku 18 lat zapoznałam się ze swoim aktualnym partnerem, z którym dość szybko zamieszkałam. Jesteśmy już po ponad półrocznym kryzysie w związku, który na szczęście tylko umocnił nasze więzi. Przestaliśmy się na siebie denerwować o byle co i zaczęliśmy działać z zasadą - "Widziały gały co brały". No właśnie, brały.... Kiedy on się we mnie zakochał byłam osobą całkowicie inną niż jestem aktualnie. Byłam w ostatniej klasie liceum, bardzo o siebie dbałam, malowałam się, dobrze się ubierałam itp. Trafił jeszcze na okres, kiedy znalazłam szczęście w nieszczęściu, ponieważ parę miesięcy wcześniej potrącił mnie samochód. Wszystko skończyło się jedynie na paru obiciach, ale stres związany z tym wydarzeniem doprowadził, że schudłam z 70kg do 54kg. To było trochę za mało. Dobiłam do wagi 58-60kg i stałam się zgrabną dziewczyną, która mogła ubierać się w skąpe stroje podkreślające sylwetkę. Czułam się świetnie. Byłam pewna siebie, niezależna, najlepsza w szkole, nauka w ogóle nie sprawiała mi problemów. Byłam twarda, szybciej kogoś uderzyłam, niż popłakałam się. Dużo szkicowałam, pisałam powiastek, wierszy, prowadziłam życie towarzyskie i nie stroniłam od facetów. Kiedy poznałam jego, naprawdę się zakochałam i trochę ustabilizowałam. Z niczego nie rezygnowałam, ale również uczyłam się życia w stabilnym związku.
Zdałam bardzo dobrze maturę, skończyłam liceum jako najlepsza uczennica, zatrudniłam się na wakacje do firmy instalacyjnej ojca, do biura i składałam papiery na studia scenopisarskie i dziennikarskie. Wszystko szło świetnie. Jednak świat mój się zawalił, kiedy przyszły wyniki rekrutacji. Nigdzie się nie dostałam. Rodzice nie chcąc abym marnowała rok bez studiów namówili mnie na studia na politechnice w kierunku branży instalacyjnej, w której wszyscy wraz z moim chłopakiem byli. Zgodziłam się i postanowiłam nie rezygnować z pracy. Chciałam studiować i mieć również praktykę w tym kierunku w pracy. Wszystko zdawało się ok, ale nie byłam przygotowana na te studia, to nie była dziedzina, do której się szykowałam. Sesje to był koszmar, ledwo żyłam, ale i tak za pierwszym razem nie podołałam. Zawaliłam pierwszy rok i musiałam go powtarzać. W międzyczasie mój chłopak sam założył firmę instalacyjną. Zaczęłam w niej pomagać. Kiedy powtarzałam rok wszystko się zaczęło. Przestałam o siebie dbać, nie maluję się, ubieram w to, co wejdzie mi w ręce i zaczęłam tyć. Aktualnie ważę 75kg. Nie miałam już czasu widywać się ze znajomymi, od kiedy w ogóle zaczęłam studia nie ruszyłam szkicownika, nie mówiąc o przeczytaniu jakiejś książki nie związanej ze studiami, o pisaniu nie wspomnę. Moja wena wyjechała na Bahamy i napisała mi już, że nie ma zamiaru wracać. Ledwo udało mi się zaliczyć pierwszy rok. Z tego powodu również zaczęłam zawalać obowiązki związane z pracą. W międzyczasie wyszły problemy zdrowotne. Zaczęło się od raka kości szczęki, na szczęście w początkowym stadium, gdzie zaczął się rozwijać z w pojedynczym zębie. Przeszłam katusze nim go usunęłam. Następnie wylądowałam w szpitalu z siedmiodniową kolką nerkową, która była skutkiem ostrego zapalenia nerki. Skończyło się na ciężkim zapaleniu ucha, które zafiniszowało przerwaniem bębenka usznego. Po tym wszystkim do dziś czuję się nadal słaba. Niedługo później doszła bezsenność w nocy i ospałość w dzień. Nie miałam siły wstać z łóżka, stałam się niestabilna emocjonalnie, często płakałam, nie miałam ochoty na nic, straciłam pewność siebie, czułam się słaba i bezbronna. W te wakacje nie wytrzymałam i zaczęłam się okaleczać. Wylądowałam u psychiatry, który zdiagnozował depresję, stany lekowe i duże podobieństwo dwubiegunówki. Przepisano mi leki, które biorę do dziś. Chociaż już nie mam myśli samobójczych i zaczęłam normalnie spać, ale chęci do życia, ani sił nie mam.
Zaczęłam stać w miejscu, czasami mam wrażenie, że wręcz cofać w rozwoju. Kiedy mój partner się rozwija, osiąga cele, zmienia się na lepsze, niekiedy jest niczym dżentelmen z filmów, który przyciąga do siebie ludzi, ja jestem tą, która kryje się w cieniu. Czuję się nieważna, bezsilna, która nic nie osiągnie, która nie ma już żadnego celu życia. Nie mogę na siebie patrzeć w lustrze, nienawidzę tego widoku, bo nie mogę odnaleźć w nim nic z dziewczyny, którą byłam kiedyś, ambitną, pewną siebie dążącą do celów, spełniającą marzenia.
Proszę, pomóżcie mi, bo nie wiem już co robić. Nie wiem, jak żyć. Długo zbierałam się, aby w ogóle to napisać, bo to powrót do koszmaru, który trwa każdy dzień i przybiera na sile, trawi mnie i odbiera mi chęć do życia, do zrobienia czegokolwiek. Co dzień mówię sobie, że jutro będzie inaczej i każdego kolejnego dnia jest to samo. Nie daję już rady. Czuję się słaba, kryjąca się w cieniu innych, nic nieznacząca. Wręcz jak karaluch, którego powinno się zdeptać.
Pomocy....
Długo się zastanawiałam, czy ten temat dać tutaj, czy w temacie związanym z depresją i stresem. Jeśli uważacie, że dałam ten post nie tu, gdzie trzeba, to przepraszam.
A więc, tak jak w temacie: mam 21 lat i przechodzę kryzys egzystencjalny od jakiego... 1,5 roku i z każdym dniem jest coraz gorzej. Aby wam bardziej wyjaśnić o co mi chodzi po krótce nakreślę kilka ostatnich swoich lat i na końcówce wyjaśnię, co mnie trapi. W wieku 18 lat zapoznałam się ze swoim aktualnym partnerem, z którym dość szybko zamieszkałam. Jesteśmy już po ponad półrocznym kryzysie w związku, który na szczęście tylko umocnił nasze więzi. Przestaliśmy się na siebie denerwować o byle co i zaczęliśmy działać z zasadą - "Widziały gały co brały". No właśnie, brały.... Kiedy on się we mnie zakochał byłam osobą całkowicie inną niż jestem aktualnie. Byłam w ostatniej klasie liceum, bardzo o siebie dbałam, malowałam się, dobrze się ubierałam itp. Trafił jeszcze na okres, kiedy znalazłam szczęście w nieszczęściu, ponieważ parę miesięcy wcześniej potrącił mnie samochód. Wszystko skończyło się jedynie na paru obiciach, ale stres związany z tym wydarzeniem doprowadził, że schudłam z 70kg do 54kg. To było trochę za mało. Dobiłam do wagi 58-60kg i stałam się zgrabną dziewczyną, która mogła ubierać się w skąpe stroje podkreślające sylwetkę. Czułam się świetnie. Byłam pewna siebie, niezależna, najlepsza w szkole, nauka w ogóle nie sprawiała mi problemów. Byłam twarda, szybciej kogoś uderzyłam, niż popłakałam się. Dużo szkicowałam, pisałam powiastek, wierszy, prowadziłam życie towarzyskie i nie stroniłam od facetów. Kiedy poznałam jego, naprawdę się zakochałam i trochę ustabilizowałam. Z niczego nie rezygnowałam, ale również uczyłam się życia w stabilnym związku.
Zdałam bardzo dobrze maturę, skończyłam liceum jako najlepsza uczennica, zatrudniłam się na wakacje do firmy instalacyjnej ojca, do biura i składałam papiery na studia scenopisarskie i dziennikarskie. Wszystko szło świetnie. Jednak świat mój się zawalił, kiedy przyszły wyniki rekrutacji. Nigdzie się nie dostałam. Rodzice nie chcąc abym marnowała rok bez studiów namówili mnie na studia na politechnice w kierunku branży instalacyjnej, w której wszyscy wraz z moim chłopakiem byli. Zgodziłam się i postanowiłam nie rezygnować z pracy. Chciałam studiować i mieć również praktykę w tym kierunku w pracy. Wszystko zdawało się ok, ale nie byłam przygotowana na te studia, to nie była dziedzina, do której się szykowałam. Sesje to był koszmar, ledwo żyłam, ale i tak za pierwszym razem nie podołałam. Zawaliłam pierwszy rok i musiałam go powtarzać. W międzyczasie mój chłopak sam założył firmę instalacyjną. Zaczęłam w niej pomagać. Kiedy powtarzałam rok wszystko się zaczęło. Przestałam o siebie dbać, nie maluję się, ubieram w to, co wejdzie mi w ręce i zaczęłam tyć. Aktualnie ważę 75kg. Nie miałam już czasu widywać się ze znajomymi, od kiedy w ogóle zaczęłam studia nie ruszyłam szkicownika, nie mówiąc o przeczytaniu jakiejś książki nie związanej ze studiami, o pisaniu nie wspomnę. Moja wena wyjechała na Bahamy i napisała mi już, że nie ma zamiaru wracać. Ledwo udało mi się zaliczyć pierwszy rok. Z tego powodu również zaczęłam zawalać obowiązki związane z pracą. W międzyczasie wyszły problemy zdrowotne. Zaczęło się od raka kości szczęki, na szczęście w początkowym stadium, gdzie zaczął się rozwijać z w pojedynczym zębie. Przeszłam katusze nim go usunęłam. Następnie wylądowałam w szpitalu z siedmiodniową kolką nerkową, która była skutkiem ostrego zapalenia nerki. Skończyło się na ciężkim zapaleniu ucha, które zafiniszowało przerwaniem bębenka usznego. Po tym wszystkim do dziś czuję się nadal słaba. Niedługo później doszła bezsenność w nocy i ospałość w dzień. Nie miałam siły wstać z łóżka, stałam się niestabilna emocjonalnie, często płakałam, nie miałam ochoty na nic, straciłam pewność siebie, czułam się słaba i bezbronna. W te wakacje nie wytrzymałam i zaczęłam się okaleczać. Wylądowałam u psychiatry, który zdiagnozował depresję, stany lekowe i duże podobieństwo dwubiegunówki. Przepisano mi leki, które biorę do dziś. Chociaż już nie mam myśli samobójczych i zaczęłam normalnie spać, ale chęci do życia, ani sił nie mam.
Zaczęłam stać w miejscu, czasami mam wrażenie, że wręcz cofać w rozwoju. Kiedy mój partner się rozwija, osiąga cele, zmienia się na lepsze, niekiedy jest niczym dżentelmen z filmów, który przyciąga do siebie ludzi, ja jestem tą, która kryje się w cieniu. Czuję się nieważna, bezsilna, która nic nie osiągnie, która nie ma już żadnego celu życia. Nie mogę na siebie patrzeć w lustrze, nienawidzę tego widoku, bo nie mogę odnaleźć w nim nic z dziewczyny, którą byłam kiedyś, ambitną, pewną siebie dążącą do celów, spełniającą marzenia.
Proszę, pomóżcie mi, bo nie wiem już co robić. Nie wiem, jak żyć. Długo zbierałam się, aby w ogóle to napisać, bo to powrót do koszmaru, który trwa każdy dzień i przybiera na sile, trawi mnie i odbiera mi chęć do życia, do zrobienia czegokolwiek. Co dzień mówię sobie, że jutro będzie inaczej i każdego kolejnego dnia jest to samo. Nie daję już rady. Czuję się słaba, kryjąca się w cieniu innych, nic nieznacząca. Wręcz jak karaluch, którego powinno się zdeptać.
Pomocy....
Potrzebujesz terapii, ot cała tajemnica. Poszukaj kogoś sprawdzonego, poczytaj o różnych nurtach. Będzie dobrze. Leki + terapia razem dają świetne wyniki.
Moja ostatnia terapia, na którą poszłam skończyła się na tym, że cały czas wałkowałam swoje dzieciństwo, do którego nie mam zastrzeżeń, a kiedy prosiłam, abyśmy zajęli się tym, co się dzieje u mnie teraz, to terapeutka uznała, ze to jest mało ważne.
Od tej pory jakoś mnie te super terapie nie przekonują...
Moja ostatnia terapia, na którą poszłam skończyła się na tym, że cały czas wałkowałam swoje dzieciństwo, do którego nie mam zastrzeżeń, a kiedy prosiłam, abyśmy zajęli się tym, co się dzieje u mnie teraz, to terapeutka uznała, ze to jest mało ważne.
Od tej pory jakoś mnie te super terapie nie przekonują...
Terapia Cię nie przekonuje, ale życie w takim zawieszeniu już tak...?
Od Ciebie zależy, co dalej z tym zrobisz.
Mnie terapia bardzo pomogła, choć nie od razu trafiłam na odpowiedniego specjalistę.
Sukkub napisał/a:Moja ostatnia terapia, na którą poszłam skończyła się na tym, że cały czas wałkowałam swoje dzieciństwo, do którego nie mam zastrzeżeń, a kiedy prosiłam, abyśmy zajęli się tym, co się dzieje u mnie teraz, to terapeutka uznała, ze to jest mało ważne.
Od tej pory jakoś mnie te super terapie nie przekonują...Terapia Cię nie przekonuje, ale życie w takim zawieszeniu już tak...?
Od Ciebie zależy, co dalej z tym zrobisz.
Mnie terapia bardzo pomogła, choć nie od razu trafiłam na odpowiedniego specjalistę.
Jestem osobą, która po takiej wpadce od razu się zniechęca, prócz tego tkwi we mnie jeszcze minimalny upór, że chciałabym się zmienić sama, wrócić do poprzedniej swojej formy, bez chodzenia do psychoanalityków, którzy próbują wyszukać przyczyn moich problemów w przeszłości, która akurat na stan dzisiejszy z mojej perspektywy oraz przeczucia nie ma na mnie wpływu. Może myślę źle. Napisałam tutaj ponieważ chciałabym dowiedzieć się jeszcze paru rad, może ktoś ma problem taki jak ja. Twoja porada jest słuszna, może kiedy ten szał z COVIDEM minie spróbuję jeszcze raz o ile będę mieć na to środki.
Wiesz, tak szczerze, to gdybyś była w stanie poradzić sobie z tym sama - to byś sobie poradziła. Tymczasem, napisałaś tu, bo nie dajesz rady.
Jesteś w szczęśliwym związku, posiłkuj się więc wsparciem partnera. Co on myśli o Twoim obecnym stanie, co mówi?
P.S. Studiowanie na siłę to marny pomysł. Nie uważasz, że zmuszanie się do nauki w temacie, który zupełnie Cię nie interesuje, może przyczyniać się do tego, jak się obecnie czujesz?
Wiesz, tak szczerze, to gdybyś była w stanie poradzić sobie z tym sama - to byś sobie poradziła. Tymczasem, napisałaś tu, bo nie dajesz rady.
Jesteś w szczęśliwym związku, posiłkuj się więc wsparciem partnera. Co on myśli o Twoim obecnym stanie, co mówi?P.S. Studiowanie na siłę to marny pomysł. Nie uważasz, że zmuszanie się do nauki w temacie, który zupełnie Cię nie interesuje, może przyczyniać się do tego, jak się obecnie czujesz?
On twierdzi tylko: "Jak chcesz to się zmień, wróć do dawnej siebie, dąż do celu, rób co chcesz", ale to nie jest tak do końca. Poważny związek, rodzinny interes etc. wszystko do czegoś mnie zobowiązuje. Dałam się tym wszystkim, że postawiłam innych na piedestale, a nie siebie i robiłam tak, aby oni dochodzili do swoich celów. Rodzice chcieli, abym dalej ciągnęła biznes instalatorski, abym jako pierwsza miała inżyniera w rodzinie, była kierownikiem, projektantem. Może ta praca mi bardzo nie przeszkadza, projektowanie jest dość ciekawe, ale cała ta teoria i nauka męczą. Niestety moje myślenie przestawiło się, że to jest coś, że w przyszłości będę pracować, a nie martwić się czy znajdę w innym zawodzie pracę. Bo tutaj mam zaplecze... eh. Bardziej boli mnie to, że mój facet ma własny biznes, własne pieniądze, a ja mimo wszystko jestem na jego garnuszku, albo ojca. Tak naprawdę nie czuję się, jakbym cokolwiek miała swojego. Wszystko jest kogoś innego i ja się muszę do tego dostosowywać.
Niby chłopak próbuje mnie rozpieszczać. Jak mamy dobre obroty w firmie, to zabiera mnie na zakupy, kupuje cholernie mi drogie ciuchy, których nawet nie chcę. Wiele lat żyłam z mamą prawie w biedzie i dla mnie pieniądze nie są po to, aby trwonić je. Wolę kupić sobie 5 bluzek za łącznie 100 zł niż jedną za 300zł, ale on tak chce pokazać jak mnie kocha. Chce dać mi najlepszą biżuterię i perfumy myśląc, że to mnie pocieszy. Nie dochodzi do niego, że ja nie jestem taka jak inne. Dla mnie ważniejsze rzeczy są niż drogie i markowe rzeczy.
Napiszę tutaj, bo ten drugi temat tak ściśle łączy się z tym, że i tak zaraz Ci go zamkną.
Naprawdę nie widzisz tego, że brak lidibo łączy się z tym wszystkim, co opisałaś tutaj? Jak masz mieć wyższe libido jak nie masz chęci do życia?
Same leki nie dadzą Ci nic. Depresji i zaburzeń lękowych nie leczy się lekami tylko terapią. Jak nie pójdziesz na terapię, to nigdy nie wyjdziesz ze stanu, w którym jesteś obecnie. Ba, ten stan będzie się tylko pogłębiał.
Zastanowiłabym się też nad tym kryzysem związku, bo tu nie wygląda, żebyś miała jakieś super wsparcie w Twoim partnerze. Ty przeżywasz, a on się przejmuje, że nie używacie zabawek? To jest takie trochę śmieszne, a trochę tragiczne.
I podnoszenie libido specyfikami nic nie da. Kobiece libido jest w głowie. Jak z głową jest problem, to libido nie będzie. Czyli znowu, powinnaś iść na terapię.
Przeczytałem twoje posty.
Czy znasz taki efekt, że jak masz czegoś się uczyć, to jest to dla Ciebie zniechęcające. Ale jak zaczniesz się w temat zagłębiać, bo uznasz, że to ma sens, że warto iść tą ścieżką, a może nawet to zacznie Cię interesować? Gdy czytałem twoje posty, a tam stało "dziennikarstwo" to pomyślałem "I co będziesz po tym robiła?"... jak przeczytałem o instalatorstwie to pomyślałem "Tak -- tego ludzie naprawdę potrzebują". Zatem jesteś na właściwych studiach i prawdopodobnie masz odpowiedni potencjał intelektualny, aby osiągać dobre wyniki w nauce.
Jeśli chodzi o pieniądze, bycie "na garnuszku", firmę rodziców... Prawdopdoobnie byłaś wychowana jako dziecko, które nie jest zaangażowane w firmę rodziców, które ma się dobrze rozwijać, uczyć, osiągać sukcesy. Ale twoi rodzice dzień w dzień pracowali w tej firmie instalatorskiej, abyś Ty nie poczułą nawet, nawet nie była świadoma, obciążenia jakim jest utrzymanie rodziny. Wyobraź sobie jakie to byłoby dla nich szczęście, gdybyś Ty mogła tę firmę dalej poprowadzić, zaangażować się w tej firmie. Rodzice by Cię mieli blisko, w dodatku mogłabyś małymi krokami przejąć ją od ojca za parę/paręnaście lat. Uważam, że to jest dla Ciebie szansa. Co więcej -- będziesz zupełnei niezależna od chłopaka i jego firmy. Warunek jest jeden -- nie możesz mieć konfliktów z rodzicami.
Trzeci aspekt... utrata zdrowia. Mistrz mawiał, że jak człowiek straci energię duchową, to do ciała przestaje mniej energii duchowej wpływać, czyli ciało ma mniej energii życiowej, i natychmiast pojawiają się choroby. Ty z dziewczyny pełnej energii stałaś się człowiekiem bez energii. Nie wiem co było pierwsze kura czy jajko -- depresja czy zdrowie fizyczne. Mistrz mówił, że jak nie wiesz jak odbudować energię, to weź się do pracy, która służy innym ludziom. Może być wolontariat. Ale Ty masz inne możliwości -- możesz zacząć porządnie studiować, możesz pomóc rodzicom w pracy -- każdego dnia wiele godzin na to masz.
Wnioski? Jak nie masz zdrowia, to masz bardzo trudno w życiu... ale jak masz zdrowie, to walcz, pracuj, staraj się, aby mieć energię do życia. Wtedy będziesz szczęśliwa.
Przeczytałem twoje posty.
Czy znasz taki efekt, że jak masz czegoś się uczyć, to jest to dla Ciebie zniechęcające. Ale jak zaczniesz się w temat zagłębiać, bo uznasz, że to ma sens, że warto iść tą ścieżką, a może nawet to zacznie Cię interesować? Gdy czytałem twoje posty, a tam stało "dziennikarstwo" to pomyślałem "I co będziesz po tym robiła?"... jak przeczytałem o instalatorstwie to pomyślałem "Tak -- tego ludzie naprawdę potrzebują". Zatem jesteś na właściwych studiach i prawdopodobnie masz odpowiedni potencjał intelektualny, aby osiągać dobre wyniki w nauce.
Jeśli chodzi o pieniądze, bycie "na garnuszku", firmę rodziców... Prawdopdoobnie byłaś wychowana jako dziecko, które nie jest zaangażowane w firmę rodziców, które ma się dobrze rozwijać, uczyć, osiągać sukcesy. Ale twoi rodzice dzień w dzień pracowali w tej firmie instalatorskiej, abyś Ty nie poczułą nawet, nawet nie była świadoma, obciążenia jakim jest utrzymanie rodziny. Wyobraź sobie jakie to byłoby dla nich szczęście, gdybyś Ty mogła tę firmę dalej poprowadzić, zaangażować się w tej firmie. Rodzice by Cię mieli blisko, w dodatku mogłabyś małymi krokami przejąć ją od ojca za parę/paręnaście lat. Uważam, że to jest dla Ciebie szansa. Co więcej -- będziesz zupełnei niezależna od chłopaka i jego firmy. Warunek jest jeden -- nie możesz mieć konfliktów z rodzicami.
Trzeci aspekt... utrata zdrowia. Mistrz mawiał, że jak człowiek straci energię duchową, to do ciała przestaje mniej energii duchowej wpływać, czyli ciało ma mniej energii życiowej, i natychmiast pojawiają się choroby. Ty z dziewczyny pełnej energii stałaś się człowiekiem bez energii. Nie wiem co było pierwsze kura czy jajko -- depresja czy zdrowie fizyczne. Mistrz mówił, że jak nie wiesz jak odbudować energię, to weź się do pracy, która służy innym ludziom. Może być wolontariat. Ale Ty masz inne możliwości -- możesz zacząć porządnie studiować, możesz pomóc rodzicom w pracy -- każdego dnia wiele godzin na to masz.
Wnioski? Jak nie masz zdrowia, to masz bardzo trudno w życiu... ale jak masz zdrowie, to walcz, pracuj, staraj się, aby mieć energię do życia. Wtedy będziesz szczęśliwa.
Dziękuję Ci za odpowiedź. Tak, jak odpisałam na jedną odpowiedź tutaj też doszłam z założenia, że nie to co chcę robić, a to co stosowne powinnam. Sama branża jest ciekawa i nieprzewidywalna. Nigdy niewiadomo, który z pracowników poleci w tango, a który znów zapomni, że kask trzeba nosić na budowie. Same studia jednak mocno ssą. Praktyka nie, laboratoria czy projekty są dla mnie przyjemne, z chęcią nad nimi siedzę, jednak teoria, której muszę się uczyć mnie zabija. Nic nie ima się z tym, co jest mi potrzebne i to mnie odrzuca. Owszem rodzice długo dbali, abym nie wtrącała się w firmę, ale zajęła się szkołą, rozwijała się. Mimo wszystko teraz trochę gorzej myśli mi się o firmie, którą ojciec ma zamiar zamknąć za parę lat niż oddać ją mnie. Moja mama pracuje gdzie indziej, nie wtrąca się w ten biznes. Są w separacji, a niestety mój protoplasta jest jaki jest. Widzi przyszłość w przyszłym zięciu bardziej niż we mnie. Twierdząc, że ja mam za małą praktykę. Chodzi tu o to, że jestem babą i ja niestety podobno nie mogą się przebrać w ogrodniczki i iść na parę dni normalnie na budowę z chłopakami robić, bo to mi nie wypada. A w biurze robię tylko papiery, pilnuje księgowości, płatności, kadr, nadzoruję wszystkie budowy z aspektu papierologii. Nie widzą tylko, że i te studia i taka praca mnie szufladkują.
Miła rada żeby robić coś, aby poprawić stan swój duchowy i tym samym zdrowia, ale jak, kiedy od rana do wieczora 5 dni siedzę nad studiami, a kolejne dwa nad robotą. Pracuję tyle ile mogę, studiuję tyle ile mogę w swoich szufladkach.
Mimo wszystko spróbuję coś z tych rad wcielić w życie, spojrzeć na to inaczej, pracować ciężej o ile siły pozwolą.
Dziękuję, bo mimo całe mój wywód czytałam to 3 razy i trochę podniosło mnie to na duchu. Dobrze całość przeanalizowałeś. Od innej strony niż widzę to ja.
Z ciekawosci, gdzie skladalas papiery na dziennikarstwo? Bo "bedac najlepsza w liceum" wydaje sie wrecz nierealne aby nie dostac sie na tak banalny kierunek.
Oczywiście, że problem jest w Twoim dzieciństwie i wychowaniu.
Kto normalny, mając własne marzenia i cele, odstawia je na pólkę, bo rodzice wolą, żeby robil to co im sie podoba? Nie dziwię się, że masz depresję, bo czlowiek zmuszajacy sie do czegoś cierpi i jest wiecznie zmęczony. Walka z soba jest wyczerpująca.
Zamiast brnąć w ten bezsens, proponuję się zastanowić co NAPRAWDĘ chcesz w życiu robić i zacząć podążac w tym kierunku. W papierkach mozesz zawsze na boku pracować, a studiowac to co faktycznie Cie jara i w czym chcesz pracować w przyszlości.
Może warto jeszcze raz spróbować złożyć papiery na te kierunki, o których myślalaś w liceum? Przerabiałam na własnej skórze studiowanie czegoś, co wydawało się bardziej przyszłościowe niż wymarzony w szkole średniej niepraktyczny kierunek. Dla mnie to było pasmo udręk i niekończącej się frustracji.
Nie dobrnęłam do końca tych studiów i w końcu poszłam na te studia, na które tak naprawdę chciałam się wybrać. Poczułam, że żyję, miałam ogromną satysfakcję ze studiowania. Póki co uważam że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.
Olej te instalacje i inżynierów i inne pierdoly i zacznij robić to co chcesz. Zblokowałeś się bo wszyscy inni wymagali od ciebie czegoś, oczekiwali ze przejmiesz firmę do tego chłopak nawet otworzył jakieś instalacje. Olej to i zrób coś dla siebie.
Sory ale przeczytałam temat trochę po łebkach i widziałam podobne wypowiedzi.
Ja myśle ze ty jesteś zblokowana przez najbliższych - nie dzieciństwo ale wymagania które ci postawili niedawno. Stad brak chęci na cokolwiek i pewnie czająca się za rogiem depresja.
Przemysł sobie kiedy ostatni raz zrobiłaś coś dla siebie ? Nie ze zakupy albo coś innego- coś dla swojego wnętrza. Ja myśle ze twoje życie wewnętrzne które się super rozwijało zostało zabite nudnymi instalacjami a tak naprawdę to w głębi duszy ty masz coś tam z artystki a nie inżyniera
Może warto jeszcze raz spróbować złożyć papiery na te kierunki, o których myślalaś w liceum? Przerabiałam na własnej skórze studiowanie czegoś, co wydawało się bardziej przyszłościowe niż wymarzony w szkole średniej niepraktyczny kierunek. Dla mnie to było pasmo udręk i niekończącej się frustracji.
Nie dobrnęłam do końca tych studiów i w końcu poszłam na te studia, na które tak naprawdę chciałam się wybrać. Poczułam, że żyję, miałam ogromną satysfakcję ze studiowania. Póki co uważam że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.
Absolutnie sie z tym zgadzam.
Mnie rodzice wmanewrowali w studiowanie medycyny. No bo tradycja rodzinna, prestiż, kasa i inne tego typu pierdoły. Ja sie do tego nadawalam jak ryba do zawodów kolarskich. Wpadłam w taką depresję, że każdego dnia czułam jakbym była w więzieniu. Dopiero jak z tych studiów zrezygnowałam, to odżylam. Zmieniłam uczelnię, poszłam na kierunek humanistyczny, który mnie faktycznie interesował i mi to w życiu na dobre wyszło.