Muszę poprosić jakąś kobietę o pomoc w zrozumieniu tego wszystkiego gdyż sam nie potrafię tego ogarnąć. Ta pomoc myślę że byłaby mi chyba potrzebna w pójściu krok dalej i przejściu przez moją żałobę po odejściu żony
Poznaliśmy się 10 lat temu (ja 29 lat ona 21). Po kilku miesiącach spędzania czasu z naszymi wspólnymi znajomymi zostaliśmy parą. Po około pół roku wprowadziła się do mnie (ponoć pokłóciła się z rodzicami i wyniosła się z domu). Zamieszkaliśmy wspólnie. Żyliśmy tak sobie przez kolejne 3 lata aż nie przyłapałem jej na flirtowaniu z naszym z jednym wspólnym znajomym (czułe słówka na messengerze oraz poszukiwania mieszkania na wynajem). W gniewie kazałem się wyprowadzić co też zrobiła następnego dnia zapewniając mnie że nigdy mi nie zdradziła fizyczne. Wróciła do domu swoich rodziców finansowo nie była w stanie udźwignąć samodzielnego wynajmu mieszkania a nasz wspólny kolega chyba nie chciał z nią mieszkać. Po około trzech miesiącach zaczęli pojawiać się emisariusze (kuzynka, wspólna koleżanka), dawali mi sygnały że jeśli wciąż coś do niej czuje powinienem spróbować dać jej 2 szansę.
Po około czterech miesiącach od rozstania byliśmy znów razem kilka miesięcy później wprowadziła się z powrotem. Ja podczas tych miesięcy rozłąki kupiłem swoje pierwsze mieszkanie (kawalerkę 40m). Przez prawie 2 lata mieszkaliśmy jeszcze wspólnie w mieszkaniu mojej matki a ja zbierałem na generalny remont zakupionego mieszkania. Po zrealizowaniu remontu wprowadziliśmy się już na swoje. W tej sielance minęło kolejne 3 lata. Oświadczyłem się, 2 lata temu wzięliśmy ślub. I tak żyliśmy sobie jakby się wydawać mogło super związku (przynajmniej z mojej perspektywy). Nie było w naszym związku żadnych patologii, finansowo też było wszystko w porządku (zbieraliśmy nawet na duże mieszkanie aby móc w nich wychowywać nasze planowane dzieci). Teraz z perspektywy czasu widzę, że może to źle że nie mieliśmy w życiu żadnych problemów, że wszystko było zaplanowane ułożone i realizowane, że wszystko ogarniałem i potrafiłem zaplanować i zrealizować. Zauważam też w samym sobie błędy które popełniłem, za mało adorowałem swoją żonę, za mało chyba pokazywałem jak bardzo kocham, za mało chwaliłem za to że ogarnia wszystko i świetnie sobie z tym radzi, byłem nudny, ale kochałem ją całym sercem i gdy była tylko okazja mówiłem o tym i próbowałem to okazywać tak jak tylko potrafiłem (może za mało wyraźnie). Pytałem znajomych jak to widzieli z boku, twierdzą że wszystko było okej, że starałem się, wyjeżdżaliśmy na wakacje po 2-3 razy w roku, praktycznie w każdy weekend jeździliśmy do teściów na wspólny obiad, raz na jakiś czas wyjście ze znajomymi czy to na wycieczkę, czy do kina, knajpy, etc... Po prostu chyba byłem nudny na związek był dla niej nudny.
w sierpniu tego roku odkryłem że moja żona instaluje i odinstalowuję w kółko komunikator, zapytałem o to i mnie zbyła, wziąłem jej telefon i zainstalowałem go i ściągnęła się cała historia rozmów - zobaczyłem imię Kowalskiego plus jeszcze jakiś innym kontakt. Nie wiedziałem na jakim to jest etapie, ale widziałem reakcje żony - panika...
Od pewnego czasu około dwóch trzech miesięcy była dla mnie oziębła ciągle miała przykuty telefon do ręki pilnowała go, każda niezgodność zdań wzbudzała w niej agresję. Zacząłem się pytać kim jest Kowalski, stwierdziła, że kolega z którym rozmawia od dwóch miesięcy kilka razy spotkali się na kawie, nie uwierzyłem. Zacząłem się pytać kto to jest czy ma z nim jakieś głębsze relacje czy go kocha, zaprzeczała płakała i zaprzeczała. Mówiła że to tylko kolega nic dla niej nie znaczy. Stwierdziła że zakończą relację wysłała mu sms-a (treści nie znałem). Nie wierzyłem jej do końca, że to tylko o to chodziło następnego dnia po długich rozmowach wyznała mi że zdradziła mnie fizycznie (raz). Postanowiłem że przyda nam się separacja że muszę pomyśleć co dalej, po tygodniu wszystko było ogarnięte, postanowiliśmy że przez minimum 2 tygodnie nie będziemy się do siebie odzywać. Ja sobie muszę w głowie poukładać co się wydarzyło i czy chce z nią dalej kontynuować nasze małżeństwo. Skruszona wyznaje że zdradziła mnie więcej niż jeden raz - nie podała liczby, powiedziała tylko że intymne relacje trwały to od miesiąca. Wzięła niezbędne rzeczy w 2 walizki (widziała kiedy jestem w pracy więc mogła po coś wpadać kiedy mnie nie ma). Pierwszej samotnej nocy napisała długiego sms-a. Błagała o przebaczenie, że mnie bardzo kocha i nie wie jak mogła być taka głupia wdając się w relacje z innym mężczyzną, że ją to wciągało jak narkotyk, że nie widzi swojego życia u boku kogoś innego, że nie widzi nikogo jako ojca swoich przyszłych dzieci...
Wyglądało jakby to było naprawdę szczere, jakby płynęło z głębi jej...
Tylko ten SMS trzymał mnie przez te 2 tygodnie w kupie, tylko dzięki niemu nasza rozmowa po dwóch tygodniach wyglądała sposób taki że spróbujemy dać sobie jeszcze raz szansę. Zaproponowałem terapię par, zgodziła się iść. Nie naciskałem aby wracała do mnie, podtekstami pytałem tylko jak długo zamierza mieszkać w tym wynajmowanym mieszkaniu, że jej rzeczy są cały czas u nas. Kilkukrotnie odwiedzają kilka razy spędzałem u niej noce. Nigdy sama nie poruszała tematu powrotu... Po dwóch tygodniach przed umówioną pierwszej wizyty na terapii par oświadczyła mi że nie wie co chce. Że musi się zastanowić, tydzień potem oświadczyła że odchodzi ode mnie że kocha Kowalskiego, że nie potrafi o nim przestać myśleć, nie chce mnie krzywdzić. Poprosiłem o jeszcze jeden dzień żeby się zastanowiła, wybrała innego następnego dnia była po swoje rzeczy.
Historia mogłaby się wydawać taka sama jak wiele innych, odkochała się poszła do innego...
Nie wiem tylko dlaczego aż tak bardzo mnie oszukiwała przez ten cały czas.
Zacząłem ustalać co tak naprawdę się wydarzyło i to co odkryłem całkowicie zrujnowało moje postrzeganie tej kobiety jako osobę którą znałem z którą spędziłem 10 lat życia.
Może jakaś inna kobieta która przeczyta tą historię będzie w stanie mi pomóc zrozumieć co się wydarzyło ja sam tego nie ogarniam a myślę że wyciągnięcie wniosków całej tej historii pozwoli mi przeżyć żałobę pójść krok dalej. Obecnie nie mogę się ruszyć w żadną stronę gdyż nie rozumiem i stoję próbując od wielu dni zrozumieć dlaczego.
Fakty które udało mi się ustalić:
- na początku maja w tajemnicy przede mną kupiła tabletkę dzień po (nie przypominam sobie aby była nam potrzebna), dlatego cała jej relacja po znajomości która trwa niby tylko 2 miesiące nie trzyma się kupy. No chyba że konkretnie tego zna tylko od 2 miesięcy
- przejrzałem jej bilingi telefoniczne (tylko to mogę być pewien gdyż nie mam dostępu do tego komunikatora którego używała). Odnalazłem w nich wiele sms-ów i połączeń z różnymi facetami którzy nie są naszymi znajomymi potrafiła na przykład z jednym pisać przez 2 dni i dwie noce z innym kontaktować się tylko kiedy wyszedłem do pracy. Tak naprawdę po samych bilingach telefonicznych wynika że miała trzy może cztery relacje od kwietnia. Ile tego typu flirtów miała na samym komunikatorze nie jestem w stanie stwierdzić.
- odezwałem się do naszego wspólnego "kolegi" i wcale ich relacja nie była czysto platoniczna (po tylu latach bez ogródek powiedział mi że zdradziłem mnie kilka razy z nim fizycznie). Cała nasza późniejsza relacja, związek, małżeństwo opiera się zatem na jej kłamstwach.
- obecnie po niecałym miesiącu rozłąki mieszka już ze swoim Kowalskim, a finansowo wcale z nim mieszkać nie musiała (zrobiliśmy rozdzielność majątkową i podzieliłem majątek wspólny = z samej gotówki którą dostała nie musiałaby pracować przez dobre 2-3 lata, choć pracę ma i ja lubi więc chodzić do niej będzie dalej). Kowalski też nie okazał się świętym. Jego żona pewnie nieświadoma o niczym kobieta po 11 latach małżeństwa też usłyszała że on odchodzi. Czyli to granie mojej żony na moich emocjach i miłości było chyba tylko zima kalkulacją i czekaniem aż on się określi (nie puszczę gałęzi do póki nie złapie się mocno drugiej)
- Dodatkowo mamy dwóch ludzi którzy właśnie kończą długotrwałe związki i praktycznie wychodzą z jednego domu wchodząc do drugiego wspólnego jako para. Nie chcę oceniać o tym czy to jest normalne dla psychiki tych dwóch osób, to są już ich życia ich wybory, wiem tylko że teraz on będzie jadł moje ulubione potrawy, będzie dostawał kanapkę codziennie przy wyjściu do pracy tak jak ja dostałem.. a to wszystko po ponoć 2 miesięcznej znajomości.
Pomóżcie mi kobiety zrozumieć całą tą sytuację.
Zrozumiałbym jakbym moja żona była "chytrą babą" i uciekła do bogatego (nie Kowalski zarabia poniżej średniej krajowej).
Nie miałem żadnych sytuacji kryzysowych związku, trudnych rozmów, cichych dni, ucieczek do przyjaciółki... Po prostu szczęśliwy i nieświadomy niczego złapałem ją na zdradzie do której mi się poniekąd przyparta do muru sama przyznała. No chyba że nigdy mnie nie kochała (tylko czy w takiej relacji można wytrzymać tak długo i jeszcze dopominać się o ślub)
Chciałem ratować nasz związek (trwało to ponad miesiąc, nikomu nic nie mówiłem nawet o separacji), ale chyba tylko ja walczyłem. Ona wolała spalić ze sobą wszystkie mosty i wybrać innego. Teściowie którzy stali za mną murem i którzy bardzo mnie lubią są w szoku, nie dowierzają, przepraszają mnie za wybory swojej córki ale wiedzą że nic nie mogą z tym zrobić. Współczuję im teraz wspólnych świat.... Naszych wspólnych znajomych też dostałem w podziale po naszym związku - wszyscy stanęli za mną, wiedzą jakim jestem człowiekiem, część wiedziała o jej wpadce sprzed lat (byli przy mnie wtedy). Nie rozumiem tego jak można w wieku 30 lat nie zauważyć, że to mogą być tylko różowe okulary, a te motyle w brzuchu przejdą za jakiś czas i ten człowiek którego zna od dwóch miesięcy wcale nie okaże się taki wspaniały jak na tych randkach na które przychodził.
Bardziej od samej zdrady o której się dowiedziałem zabolało mnie tylko jedno jej zdanie które wypowiedziała podczas naszej jednej z ostatnich rozmów. Mianowicie powiedziała, że nie widzi mnie jak osoby z którą chce spędzić całe życie nie widzi mnie jako ojca swoich przyszłych dzieci, zapytałem czy jego, powiedziała że tak. To wypaliło na mnie piętno, spaliło mi aż do samych kości. Po 3 minutach w których nie byłem w stanie z siebie wydobyć nic poza łzami, które spłynęły mi po policzkach powiedziałem jak bardzo mnie to zabolało. Już wiem ile dla niej przez ten cały czas zaznaczyłem skoro składa takie deklaracje wobec osoby którą zna od niecałych dwóch miesięcy. Nie mamy o czym więcej rozmawiać.
Analizując to wszystko myślę że ona nigdy mnie nie kochała, traktowała tylko jako bezpieczną przystań. Miała wszystko co chciała, a przynajmniej tak mi się zdawać mogło. Na ślub nalegała sama, dostała jaki chciała z dużym wystawnym weselem o którym marzyła. Czy w te niecałe 2 lata po ślubie bez żadnych znaków ostrzegawczych aż tak jej zbrzydło wspólne życie? Nie wiem, nie rozumiem, nie pojmuję, nie potrafię się w tym odnaleźć.