paslawek napisał/a:(...) Teraz sobie popłacz bo Ci wolno i jesteś baba (...)
Zaskoczyłeś mnie. Nieprzyjemnie.
Chłopaki też płaczą nawiasem mówiąc .
Trzymaj się.
Intencje inne miałem - czasem tak jest.
Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!
Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Ponad 2 letni romans
Strony Poprzednia 1 … 10 11 12 13 14 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
paslawek napisał/a:(...) Teraz sobie popłacz bo Ci wolno i jesteś baba (...)
Zaskoczyłeś mnie. Nieprzyjemnie.
Chłopaki też płaczą nawiasem mówiąc .
Trzymaj się.
Intencje inne miałem - czasem tak jest.
Kolejne zdania też przeczytałam, ale nie miały i nie mają wpływu na mą opinię o zacytowanym przeze mnie zdaniu.
Kolejne zdania też przeczytałam, ale nie miały i nie mają wpływu na mą opinię o zacytowanym przeze mnie zdaniu.
Jak zacznę się tłumaczyć z tłumaczenia i jak należy to zdanie w kontekście interpretować może być - bez sensu.
Off top a zdanie było przede wszystkim do Autorki .
Masz oczywiście prawo do swojej opinii Wielokropku a ja nie mam z tym problemu.
Może zostawmy to.
Jak ci było wygodnie to romansowałaś a teraz jak się sprawy skomplikowały to nagle wielkie tetaralne dramaty, śmiechu warte. A może twój kochanek właśnie cię teraz potrzebuje z chorą żoną, tyle czerpałaś jak huba z rodziny to teraz zacznij dawać też coś od siebie, może jest mu ciężko kiedy żona musi się skupić na swoim zdrowii a on przejł dom i obowiązki, może mu ciężko z wychowywaniem dzieci i pracą zawodową może czas żebyś się wykazała? Byłaś na dobre a jak jest złe to wielkie grymasy to nie wziął rozwodu wtedy kiedy księżniczka tupała nóżką że tego chce a później to już nie bo foch? śmieszna jesteś
Jak ci było wygodnie to romansowałaś a teraz jak się sprawy skomplikowały to nagle wielkie tetaralne dramaty, śmiechu warte. A może twój kochanek właśnie cię teraz potrzebuje z chorą żoną, tyle czerpałaś jak huba z rodziny to teraz zacznij dawać też coś od siebie, może jest mu ciężko kiedy żona musi się skupić na swoim zdrowii a on przejł dom i obowiązki, może mu ciężko z wychowywaniem dzieci i pracą zawodową może czas żebyś się wykazała? Byłaś na dobre a jak jest złe to wielkie grymasy to nie wziął rozwodu wtedy kiedy księżniczka tupała nóżką że tego chce a później to już nie bo foch? śmieszna jesteś
Może mam trochę skrzywione spojrzenie, ale nie mam zielonego pojęcia do czego facetowi może być pomocna kochanka, w czerpaniu siły do pomocy chorej żonie? Jeśli w ogóle założymy, że facetowi dalej na żonie i jej zdrowiu oraz na dzieciach zależy( na co NIC nie wskazuje), to nie wiem czy korzystanie z relacji z kochanką ma być jakiś środkiem zaradczym czy wsparciem dla jego małżeństwa?
banoffee napisał/a:Jak ci było wygodnie to romansowałaś a teraz jak się sprawy skomplikowały to nagle wielkie tetaralne dramaty, śmiechu warte. A może twój kochanek właśnie cię teraz potrzebuje z chorą żoną, tyle czerpałaś jak huba z rodziny to teraz zacznij dawać też coś od siebie, może jest mu ciężko kiedy żona musi się skupić na swoim zdrowii a on przejł dom i obowiązki, może mu ciężko z wychowywaniem dzieci i pracą zawodową może czas żebyś się wykazała? Byłaś na dobre a jak jest złe to wielkie grymasy to nie wziął rozwodu wtedy kiedy księżniczka tupała nóżką że tego chce a później to już nie bo foch? śmieszna jesteś
Może mam trochę skrzywione spojrzenie, ale nie mam zielonego pojęcia do czego facetowi może być pomocna kochanka, w czerpaniu siły do pomocy chorej żonie? Jeśli w ogóle założymy, że facetowi dalej na żonie i jej zdrowiu oraz na dzieciach zależy( na co NIC nie wskazuje), to nie wiem czy korzystanie z relacji z kochanką ma być jakiś środkiem zaradczym czy wsparciem dla jego małżeństwa?
No właśnie- niby jaki cel, intencje, motywy miałaby w sobie wzbudzić Autorka w takiej sytuacji ?Zakładając że to nie pic na wodą fotomontaż oraz uwzględniając kolejność zdarzeń.
Pomóc przetrwać facetowi do rozwodu z chorą żona czy trwać w romansie i dalej podtrzymywać, pomagać w zachowaniu pozorów
że to dobry mąż a jeśli niedobry to co.Może udawać że to tylko przyjaźń a nie romans i dalej stąpać po kruchym lodzie wytłumiając oczekiwania jakie by one nie były i czekać/nie czekać na coś więcej.
Jeżeli nawet z tą chorobą to prawda - okazało się że stan żony nie jest taki zły i według faceta żona kwalifikuje się do rozwodu,także o żadnym wsparciu prawdopodobnie nie ma mowy jeżeli chodzi o chorobę.
bagienni_k napisał/a:banoffee napisał/a:Jak ci było wygodnie to romansowałaś a teraz jak się sprawy skomplikowały to nagle wielkie tetaralne dramaty, śmiechu warte. A może twój kochanek właśnie cię teraz potrzebuje z chorą żoną, tyle czerpałaś jak huba z rodziny to teraz zacznij dawać też coś od siebie, może jest mu ciężko kiedy żona musi się skupić na swoim zdrowii a on przejł dom i obowiązki, może mu ciężko z wychowywaniem dzieci i pracą zawodwoą może czas żebyś się wykazała? Byłaś na dobre a jak jest złe to wielkie ngrymasy to nie wziął rozwodu wtedy kiedy księżniczka tupała nóżką że tego chce a później to już nie bo foch? śmieszna jesteś
Może mam trochę skrzywione spojrzenie, ale nie mam zielonego pojęcia do czego facetowi może być pomocna kochanka, w czerpaniu siły do pomocy chorej żonie? Jeśli w ogóle założymy, że facetowi dalej na żonie i jej zdrowiu oraz na dzieciach zależy( na co NIC nie wskazuje), to nie wiem czy korzystanie z relacji z kochanką ma być jakiś środkiem zaradczym czy wsparciem dla jego małżeństwa?
No właśnie- niby jaki cel, intencje, motywy miałaby w sobie wzbudzić Autorka w takiej sytuacji ?Zakładając że to nie pic na wodą fotomontaż oraz uwzględniając kolejność zdarzeń.
Pomóc przetrwać facetowi do rozwodu z chorą żona czy trwać w romansie i dalej podtrzymywać, pomagać w zachowaniu pozorów
że to dobry mąż a jeśli niedobry to co.Może udawać że to tylko przyjaźń a nie romans i dalej stąpać po kruchym lodzie wytłumiając oczekiwania jakie by one nie były i czekać/nie czekać na coś więcej.
Jeżeli nawet z tą chorobą to prawda - okazało się że stan żony nie jest taki zły i według faceta żona kwalifikuje się do rozwodu,także o żadnym wsparciu prawdopodobnie nie ma mowy jeżeli chodzi o chorobę.
Faktycznie, niech znowu wejdzie w romans. Żona będzie wdzięczna i dzieci, lovelas sobie odsapnie, wszyscy będą happy... Co ja czytam???? Już pomijając brak logiki, bo rak u żony został wymyślony jak już Autorka dawno zakończyła romans i z facetem zerwała
Autorko masz tyle emocji bo twardo z nim postąpiłaś choć wewnętrznie wszystko w Tobie buzowało. Myślę że też dotarło do Ciebie że faktycznie to koniec. Popłacz, ulżyj sobie w tym bólu a potem wszystko się ułoży. Pójdziesz już do przodu. Trzymaj się tego co postanowiłaś będzie dobrze.
Po pierwsze jestem z siebie dumna, że na spokojnie, bez drżącego głosu, bez płaczu przedstawiłam swoje stanowisko.
Po drugie... Serce mi pękło. czuję się strasznie, czuję się, jakby zmarł mi ktoś bliski z kim nie zdążyłam się pożegnać.
Nie mogę się od wczoraj pozbierać, cały czas płaczę, nie byłam w stanie pójść do pracy.
Dlatego ja byłam przeciwna takiemu spotkaniu bo to było bardziej niż pewne, że emocjonalnie będzie Cię to sporo kosztowało. Dobrze, że chociaż przy nim zdołałaś zachować zimną krew.
Być może jednak tu Ela miała rację, że to był jedyny sposób by do faceta w końcu dotarło, że koniec to KONIEC a nie foch. I nawet jeśli do tej pory wracaliście do siebie n razy, to nie znaczy, że n+1 nastąpi.
Teraz już chyba doskonale widzisz, że facet w którym się zakochałaś a ten Pan to dwie zupełnie inne osoby.
Straciłaś "miłość", ale ona była tylko iluzją.
Finalne dostrzeżenie wyraźnej różnicy między wcześniejszym ideałem a obecną rzeczywistością wydaje się dość kluczową sprawą. Jak się przestaje widzieć same cudowności przez różowe okulary a tym bardziej wierzyć we wszystko, co mówi "ukochany" to w końcu wypływają po kolei na wierzch wszystkie jego mankamenty.
Milosc iluzją nie była, bo go kochala.
Natomiast drogi życiowe się im nie zbiegły.
Wątpię czy by się rozwiodl .
Po takiej informacji o związek walczylaby żoną, dzieci i cały świat byłby przeciwko. musiałby mieć mocne postanowienie, by się z korzeniami stamtąd wyrwać.
Gdyby tak miało być, pół roku temu by to zrobił.
Teraz chłop musi się ogarnąć że swoim życiem, a autorka że swoim.
Pewnie doświadczenia Roxann będą tu pomocne.
To na pewno nie ostatnia miłość Ci dana autorko.
Milosc iluzją nie była, bo go kochala.
Jej uczucie nie było iluzją, iluzją był ich "związek" i jej wyobrażenie o tym człowieku.
O tym co on czuje do Obecnej nie będę się wypowiadać bo nie wiem, jednak tak długi romans świadczy co najmniej o braku szacunku z jego strony zarówno do żony jak i Autorki. Poza tym ten cały teatrzyk z nie rozwiodę, rozwiodę, nie rozwiodę, rozwiodę jest tylko potwierdzeniem, że temu człowiekowi nie można ufać. Zresztą jak ktoś nie ma problemu by żyć w kłamstwie latami, to ciężko oczekiwać, że akurat wobec nas będzie szczery i uczciwy.
Obecna mogła tego nie wi(e)dzieć albo nie dopuszczała do siebie wcześniej takiej myśli zaślepiona jego pięknymi słowami i teatralnymi gestami.
Może mam trochę skrzywione spojrzenie, ale nie mam zielonego pojęcia do czego facetowi może być pomocna kochanka, w czerpaniu siły do pomocy chorej żonie? Jeśli w ogóle założymy, że facetowi dalej na żonie i jej zdrowiu oraz na dzieciach zależy( na co NIC nie wskazuje), to nie wiem czy korzystanie z relacji z kochanką ma być jakiś środkiem zaradczym czy wsparciem dla jego małżeństwa?
Haha, no ja też mam niby bujną wyobraźnię, ale tutaj poległam:) Może kochanka może pomagać wybierać kwiaty dla żony do szpitala? Albo z receptami żony do apteki latać?:)
No tak, tylko to jej upadanie jest kosztem czyjegoś życia mam na myśli żonę kochanka i dzieci.. Obecna jak wchodziła w romans z żonatym facetem to miała głęboko w d..pie, fakt, że facet jest żonaty. Ludzie nie zakochują się w sobie w tydzień, wiec świadomie , nie będąc zakochaną, weszła z butami w czyjaś rodzinę.. tylko po to, aby poczuć się lepiej..
Dziś użala się nad sobą, że taka biedna zmanipulowana i dajcie mi tu rozgrzeszenie bo ja chce się zmienić..
Ja w to nie wierzę, Obecna nie osiągnęła swojego celu i to jest główny powód rejestracji na forum i założenia wątku. Znalazła się w miejscu gdzie kochanek powiedział nie i dostała rady - to rzuć go. Przez 2 lata. próbowała rozbić rodzinę kochanka i nie miała skrupułów, dziś oczekuje tylko usprawiedliwienia swojego zachowania.Moje posty i rady byłyby inne, gdyby Obecna była konsekwentna. Zakochałam się, on po czasie zdecydował o porzuceniu rodziny, ale zrobimy wszystko, by to rozstanie było jak najmniej bolesne dla jego rodziny i przejdziemy to razem. A tu panience odwidziało się po blisko 3 latach i kombinuje jakby tu zwrócić zużytego fagasa żonie i udawać że nic się nie wydarzyło..
Uwierz, nie ma nic gorszego niż widok kalającego się męża po tym ja został odrzucony przez kochankę...
Hmmm...Ja jestem zdradzona żona i nadal nie sądzę, że to kochanka coś żonie obiecywała...Jasne, każdy z nas ma jakieś kompasy moralne i ja np bym nie tknęła żonatego, bo jak bym pomyslala, ze jakas kobieta i dzieci będą poniekąd przeze mnie płakać - to by mi się tych motylków odechciało. Ale wszyscy tutaj chyba wiemy, że jesli nie ObecnaKochanka, to inna by sie znalazła. Bo facet jest słabeuszem i szukał, chciał. Więc zejdźcie z niej.
Ja tylko się dziwię, że kobiety mysla, ze jesli facet zdradza żonę, którą przecież kiedyś kochał, ślubował, razem dzieci witali na świecie, razem żyli, mieli plany - to że dla nich on zmieni swój zdradziecki charakter.
Jeśli wyjdziesz za faceta, który zdradzał żonę - będziesz miała męża, który zdradza żonę....
Jeśli wyjdziesz za faceta, który zdradzał żonę - będziesz miała męża, który zdradza żonę....
Bo jak kochanka zmienia się w żonę, to na miejscu kochanki robi się wakat ;-)
Posiedzisz trochę na tym forum, to zobaczysz, że za każdą kochanką stoi jakaś jej emocjonalna bieda, która sprawia, że zadowalają się one ochłapami z cudzego stołu, rzucanymi gdzieś w pośpiechu. Kobiety, które cenią siebie, to w układy z żonami i dziećmi w tle nie wchodzą, studzą niejasne sytuacje zanim staną się dwuznaczne, wymagają trochę więcej.
Ja tylko się dziwię, że kobiety mysla, ze jesli facet zdradza żonę, którą przecież kiedyś kochał, ślubował, razem dzieci witali na świecie, razem żyli, mieli plany - to że dla nich on zmieni swój zdradziecki charakter.
Jeśli wyjdziesz za faceta, który zdradzał żonę - będziesz miała męża, który zdradza żonę....
Myślę, że celną uwagę napisała wcześniej Memo:
Nasz mózg czasem myśli w trybie odwróconej logiki. Zamiast "zdradza żonę, czyli jest kłamcą i oszustem" widzi "zdradza żonę, więc kocha mnie i mu zależy".
Ja ogólnie uważam, że można się w kimś zakochać będąc w związku, można też chcieć zmienić dotychczasowe życie i dać szansę na bycie z kimś innym ale... wtedy nie ciągnie się romansu latami i nie żyje na dwa domy.
Kochankowi Obecnej jak dotąd taki układ odpowiadał i nie miał nic przeciwko by to ciągnąć dalej.
Teraz odstawia szopkę bo "paliwo" mu się skończyło.
Akurat w tym przypadku uważam, że to recydywista (sądząc po jego zachowaniu i długości romansu) i powtórka z rozrywki jest wręcz gwarantowana.
Ja ogólnie uważam, że można się w kimś zakochać będąc w związku, można też chcieć zmienić dotychczasowe życie i dać szansę na bycie z kimś innym ale... wtedy nie ciągnie się romansu latami i nie żyje na dwa domy.
Kochankowi Obecnej jak dotąd taki układ odpowiadał i nie miał nic przeciwko by to ciągnąć dalej.
Teraz odstawia szopkę bo "paliwo" mu się skończyło.
Akurat w tym przypadku uważam, że to recydywista (sądząc po jego zachowaniu i długości romansu) i powtórka z rozrywki jest wręcz gwarantowana.
Zauroczyć. Zauroczyć. Ludzie zazwyczaj zakochują się jakoś głębiej dopiero jak jakiś czas się znają. Wczesniej to motylki, które są zayebiste, ale niczego nie gwarantują. Najwyżej udany seks i fajne emocje przez może max pol roku do roku. A potem mmoze byc roznie, bo codziennosc zastuka. I dziwi mnie że ludzie wywalają lata małżeństwa, dzieci, wspolne przezycia dla tych kilku miesięcy euforii, która nic nie gwarantuje...Owszem, nowy partner moze byc tym, z ktorym sie zestarzejemy, ale moze byc beznadziejny jak motylki zdechną i wtedy lądujemy z ręką w nocniku.
W ogóle to ciekawe jak dorośli ludzie dają się łapać na iluzję "miłości". Kochankę widzą od czasu do czasu, tylko w okolicznościach, które podkręcają erotyzm. Tam nie ma miejsca na brudnego mopa i pranie wiszące w salonie:) Widzą ją w jej wersji demo - wizualnie i nie tylko. Nie mają żadnych płaszczyzn konfliktów ("kochanie, te róże które mi dałeś nie mają tak intensywnej czerwieni jak ostatnio";), nie mają problemów do rozwiązania, różnicy zdań, nie widzą denerwujących cech (bo randka = fajna rozmowa + seks, więc nie dochodzimy to wad kochanki/a). I Ci dorośli ludzie myślą, że TO jest miłość...Że TO jest to, czego szukali całe życie. Nie sprawdzili swojego partnera nawet przez sekundę w prawdziwym życiu. Nie wiedzą NIC.
Iluzja, iluzja. I Ci sami dorośli ludzie dla niej porzucają lojalne żony, dzieci, rozbijają swoje rodziny, narażają się na emocjonalny dżihad i finansowe potyczki. Ja jestem emocjonalna, jestem idealistką - ale nawet ja takiej głupoty nie rozumiem:)
No ale to juz kazdy podejmuje sam decyzje o swoim życiu...
Aczkolwiek ja już teraz, jak już podjęłam decyzję o rozwodzie - to w sumie chętnie bym przywitała te motylki w życiu. Jak byłam żoną to pogodziłam się z myślą, że już nigdy ich nie będzie (bo kochałam męża dojrzale, ale bez motylków) - a teraz nowe otwarcie i może mi też będą dane:)
Zauroczyć. Zauroczyć. Ludzie zazwyczaj zakochują się jakoś głębiej dopiero jak jakiś czas się znają. Wczesniej to motylki, które są zayebiste, ale niczego nie gwarantują. Najwyżej udany seks i fajne emocje przez może max pol roku do roku. A potem mmoze byc roznie, bo codziennosc zastuka. I dziwi mnie że ludzie wywalają lata małżeństwa, dzieci, wspolne przezycia dla tych kilku miesięcy euforii, która nic nie gwarantuje
Zgoda, zauroczyć. Niemniej ja nie wierze i nie uwierzę w to, że można się w kimś zauroczyć czy potem zakochać jednocześnie prowadząc powiedzmy "normalne" życie z inną osobą (żoną), spędzać z nią wszelkie uroczystości, święta, uprawiać seks itd.
Popatrz, ani Twój jm, ani innych kobiet choćby wypowiadających się w Twoim wątku wcale nie chcieli zostawiać rodzinnego życia dla tej iluzji. I gdyby te ich romanse się nie wydały, dalej prowadziliby podwójne życie, niekiedy w ogóle nie dając po sobie poznać, że coś jest nie tak.
Nie wiem czy z takimi predyspozycjami się człowiek rodzi czy też pojawiają się one w pewnym momencie, pod wpływem jakichś zewnętrznych bodźców, niekoniecznie kryzysu w związku ale np. władzy, pieniędzy czy nowego środowiska (pracy).
Ja od swego ex po czasie usłyszałam, że "mądre" żony nie kontrolują mężów, nie są zazdrosne (czyt. egoistyczne!) i nie rozwalają rodziny tylko dlatego bo facet ma słabość do kobiet - im mężom, ojcom, którzy tak ciężko pracują przecież też coś się od życia należy, jakaś odskocznia i chwile przyjemności.
Oni (co poniektórzy) naprawdę mają taki tok myślenia!
PainIsFinite napisał/a:Zauroczyć. Zauroczyć. Ludzie zazwyczaj zakochują się jakoś głębiej dopiero jak jakiś czas się znają. Wczesniej to motylki, które są zayebiste, ale niczego nie gwarantują. Najwyżej udany seks i fajne emocje przez może max pol roku do roku. A potem mmoze byc roznie, bo codziennosc zastuka. I dziwi mnie że ludzie wywalają lata małżeństwa, dzieci, wspolne przezycia dla tych kilku miesięcy euforii, która nic nie gwarantuje
Zgoda, zauroczyć. Niemniej ja nie wierze i nie uwierzę w to, że można się w kimś zauroczyć czy potem zakochać jednocześnie prowadząc powiedzmy "normalne" życie z inną osobą (żoną), spędzać z nią wszelkie uroczystości, święta, uprawiać seks itd.
Popatrz, ani Twój jm, ani innych kobiet choćby wypowiadających się w Twoim wątku wcale nie chcieli zostawiać rodzinnego życia dla tej iluzji. I gdyby te ich romanse się nie wydały, dalej prowadziliby podwójne życie, niekiedy w ogóle nie dając po sobie poznać, że coś jest nie tak.
Nie wiem czy z takimi predyspozycjami się człowiek rodzi czy też pojawiają się one w pewnym momencie, pod wpływem jakichś zewnętrznych bodźców, niekoniecznie kryzysu w związku ale np. władzy, pieniędzy czy nowego środowiska (pracy).
Ja od swego ex po czasie usłyszałam, że "mądre" żony nie kontrolują mężów, nie są zazdrosne (czyt. egoistyczne!) i nie rozwalają rodziny tylko dlatego bo facet ma słabość do kobiet - im mężom, ojcom, którzy tak ciężko pracują przecież też coś się od życia należy, jakaś odskocznia i chwile przyjemności.
Oni (co poniektórzy) naprawdę mają taki tok myślenia!
Uważam, że kiedy znajdziemy się w pewnej, określonej sytuacji i nie mamy wiedzy oraz wglądu w siebie. Wtedy wikłamy się w romanse. Problem jest w nas samych i tylko naprawiając siebie możemy zmienić własne życie.
Nie urodziłam się kochanką. Nie pomyślałabym tak o sobie nigdy. Aż... stałam się nią. Nie wchodzi się w tą rolę ze świadomością i z myślami, że oto będę kochanką. Pojawia się ktoś, kto daje nam to czego nie mamy i krok po kroku staczamy się. Przebudzenie przychodzi w różnej formie.
A mądre żony? Moim zdaniem powinny zawsze dbać o bliskość emocjonalną z mężami. Sprawiać, by czuli się doceniani, szanowani, zadbani. Dokładać do ognia. I bacznie obserwować, kiedy mąż zaczyna się oddalać. To powinno działać w dwie strony oczywiście.
Człowiek który prowadzi podwójne życie nie kocha żadnej z tych dwóch osób. Żony nie kocha, bo ją zdradza z inną. A kochanki nie kocha, bo nie warta jest odejścia z małżeństwa. Ma paliwo od kochanki do życia w małżeństwie.
Chyba w każdym takim przypadku, kiedy ktoś wiąże się z zajętą osobą, (szczególnie kiedy kobieta ulegnie czarowi takiego lowelasa), ma zupełnie fałszywy obraz całego związku. Oczarowana słowami i obietnicami, czy nawet tak upragnionym towarzystwem nie potrafi przefiltrować tego wszystkiego i chyba dopiero czas lub drastyczny punkt zwrotny, pozwala właściwie ocenić sytuację. Przez długi czas żyję się w tej iluzji, mając fałszywe wyobrażenie o swoim "ukochanym" czy "związku", jaki się z nim tworzyło. Dlatego u Autorki w pewnym momencie nastąpił punkt zwrotny i coś w niej pękło - stwierdziła, że na takich zasadach dłużej nie pociągnie. Dlatego się jej nie dziwię, że choćby nawet dalej coś do niego czuła, to gość przez swoje zakłamanie i perfidię( choćby tą historią z żoną) pokazywał i cały czas pokazuje tak naprawdę, ile jest wart - ani funta kłaków. Natomiast, co do samej opcji zakochiwania się w kimś innym, będąc w związku, to chyba jednak sobie ludzie trochę przeinaczają znaczenie słowa "miłość", rozumiejąc go tylko przez pryzmat radosnych chwil i uniesień, motylków i patrzenia sobie w oczy przy świecach/świetle księżyca. Jak się przychodzi z czymś zmierzyć, to już nie jest tak wesoło..
Zastanawia mnie jedna rzecz: wiadomo, że wchodzenie w rolę kochanki ciężko przewidzieć ani zdecydować, że teraz akurat się zdecyduje na taki krok. Zazwyczaj chcąc spełnić swoje oczekiwania zatracamy się w tym wszystkim i nie widzimy, kiedy już jest pozamiatane. Ciekawe jak często się zdarzają sytuacje, kiedy osoba zajęta w ostatniej chwili robi w tył zwrot i czy powoduje nią rzeczywiście uczucie niechęci do oszukiwania partnera i świadomość konsekwencji, czy też inne motywy. Chyba gdzieś w sąsiednim wątku Kolega m4jkel opisał taką sytuację, tylko zbyt ogólnikowo. Wiemy, jak bardzo jesteśmy omylni i podatni na emocje, więc takie przypadki wzbudzają we mnie jednak podziw, choć nie powinno to aż tak dziwić...
Ciekawe jak często się zdarzają sytuacje, kiedy osoba zajęta w ostatniej chwili robi w tył zwrot i czy powoduje nią rzeczywiście uczucie niechęci do oszukiwania partnera i świadomość konsekwencji, czy też inne motywy. Chyba gdzieś w sąsiednim wątku Kolega m4jkel opisał taką sytuację, tylko zbyt ogólnikowo. Wiemy, jak bardzo jesteśmy omylni i podatni na emocje, więc takie przypadki wzbudzają we mnie jednak podziw, choć nie powinno to aż tak dziwić...
Wiesz, myślę, że pewne zasady to podstawa ale... nawet jedna i ta sama osoba 100 razy może zrobić ten krok w tył a za 101 popłynąć. Ani życie ani my sami nie jesteśmy constans. Nikt z nas tak naprawdę w 100% nie wie jakby się zachował w takiej a nie innej sytuacji póki się w niej nie znajdzie a i tak reakcje mogą być różne w zależności od okoliczności. Tak jak pisała słaba kobieta, wszystko jest wypadkowa pewnej, określonej sytuacji, raczej nikt albo znacząca większość osób wchodząc w związki nie zakłada, że zdradzi.
Z jednej strony osoby powiedzmy obiektywnie atrakcyjne mają więcej pokus, z drugiej mogą być przyzwyczajone, że są podrywane i to ich nie rusza. Tak samo w drugą stronę, osobom powiedzmy mniej atrakcyjnym raczej rzadziej takie sytuacje się zdarzają, ale jak już się im to przytrafi to mogą popłynąć bo wiadomo nowe, nieznane kręci.
Wiele zdrad odbywa się przecież po pijaku. Te osoby mogą równie dobrze niewiele pamiętać z tego. Czasem zwykła, początkowo zdawałoby się niewinna znajomość przeradza się w romans. Wydaje mi się, że mimo wszystko tych, którzy świadomie i z premedytacją zdradzają jest jednak niewielki ułamek.
PS. Najbardziej rozwaliło mnie przytoczenie w jednym z sąsiednich wątków tłumaczenie niewiernego, że spotykał się z kochanką bo ta go szantażowała, że jeżeli się z nią nie spotka to powie o wszystkim żonie
W rolę kochanki/kochanka wchodzimy stopniowo, krok po kroku, niezauważalnie. Tak gdybyśmy szli i szli w drobniutkim deszczu, a na końcu wychodzimy przemoczeni do suchej nitki. Gdyby ktoś na początku, na pierwszej kawie był w pełni świadomy tego, co spotka go na końcu, w jakie stany się wpędzi, co przeżyje(a czasem nawet nie przeżyje), zastanowiłby się dziesięć razy co robi. Ulegamy instynktom, które są silniejsze od rozumu. Dla chwili przyjemności która kosztować może życie. Jeszcze ten jeden raz, jeszcze tylko dzisiaj, jeszcze trochę...
My, ludzie. Skonstruowani tak a nie inaczej. Zwyczajnie felerni, słabi, pierwotni... I na całe szczęście nie raz myślący zdroworozsądkowo.
Witam wszystkich,
Śledzę wątek od początku, więc postanowiłam się pierwszy raz wypowiedzieć. A w zasadzie odnieść do Twojego pytania - jak często osoba zajęta robi krok w tył.
Opowiem, jak to było u mnie, choć liczę się z wiadrem pomyj ;-)
Jestem mężatką i to szczęsliwą. Jesteśmy po ślubie 8 lat. Podróżujemy po świecie, lubimy się, mąż jest wysokim specjalistą, do tego atrakcyjny. No sama nie wiem, jak mi się takie złoto trafiło :-P Naprawde jestem szczęsciarą i nigdy bym nie podejrzewała, że pozwolę by ktoś nawijał mi makaron na uszy.
Ale znalazł się taki jeden. Nie mój typ totalnie. Różny od męża. Żonaty! Pracujemy razem, czyli klasyk. Ale do rzeczy. Pracujemy w róznych działach, na innych piętrach, nie znałam jego imienia, nic o nim nie wiedziałam poza tym, że zdarzało nam się zamienić pół słowa w windzie, gdzieś przelotem.
Aż pewnego razu na służbowym komunikatorze napisał do mnie. Banał, coś w stylu, że po coś się do siebie uśmiechamy, tzn w jakimś celu. Po zdjęciu poznałam kto to, więc nawet słowa nie odpisałam. Wiedziałam na pewno, że ma żonę bo obrączka. Ale trafił się wyjątkowo namolny egzemplarz. Słuchajcie, ile to on razy nie przechodził przypadkiem koło mojego biurka, ile to razy nie wpadał na mnie na meetingach, no na uszach stawał by był jakikolwiek kontakt.
Z racji, że nie pierwszy się taki trafił, który mnie podrywał, myślałam, że i z nim dam radę. Wyjątkowo cwany manipulator. Znalazł wspólne dla nas mianowniki do rozmowy i ja te rozmowy z nim prowadziłam. I to był mój błąd. On coraz bardziej moją granicę przekraczał, a ja z połechtanym na wyżyny ego, na to pozwalałam. W końcu jakaś kawka, ale naprawde pracownicza, coraz więcej komplementów. Teraz widzę, że może musiałam mieć niską samoocene, choć nigdy bym tak o sobie nie myślała. Nie wiem, może to co innego było i kiedyś do tego dojdę. Jego pożądanie w oczach, to jak był wlepiony we mnie autentycznie mi schlebiało.
W tym czasie gdy relacja robiła się "intensywna", zaczynałam widzieć wady w moim cudownym mężu. Np dochodziło do tego, że zaczeło mi przeszkadzać jego mlaskanie, nie cieszyły mnie weekendy, czekałam na poniedziałek by dostać kolejną dawkę od mojego podrywacza. I tu zapaliła mi się czerwona lampka.
Mianowicie, podrywacz będąc sprawnym manipulatorem, wyrobił w mojej głowie taką figurę siebie, że ja byłam spragniona wszystkiego, co z nim związane. A on chciał więcej i więcej. Pojawił sie flirt. Teraz już wiem po lekturze forum, że to tez zdrada. Dlatego szukam przyczyn tego w sobie. Póki co na własną rękę, yt i inne lektury.
Aż jednego dnia po kolejnej jego wiadomości ukróciłam kontakt definitywnie. Właśnie mając z tyłu głowy mojego męża. Nie mogłabym go skrzywdzić, bo jest za dobry i na to nie zasłużył. Wiem, że i tak 3 miesięczny flirt był złem najgorszym. Nie chce się wybielać. Co do rodziny podrywacza, to nie zastanawiałam się nad nimi. Nawet jej nie znam. Myślę, że ma z nim akcje pt. Zdrada, co jakiś czas. Bo nie wierze, że to nie był jakiś wprawiony "podrywacz".
Jako, że dałam się w to wmanewrować, a nie chce kolejny raz, to trafiłam na forum i próbuje dociekać tych dziur w sobie.
Współczuje zdradzonym, to musi być okrutne, bo cios pochodzi od najbliższej osoby. Dlatego nim motyle zaczną fruwać, to warto się 3 razy zastanowić.
W rolę kochanki/kochanka wchodzimy stopniowo, krok po kroku, niezauważalnie. Tak gdybyśmy szli i szli w drobniutkim deszczu, a na końcu wychodzimy przemoczeni do suchej nitki. Gdyby ktoś na początku, na pierwszej kawie był w pełni świadomy tego, co spotka go na końcu, w jakie stany się wpędzi, co przeżyje(a czasem nawet nie przeżyje), zastanowiłby się dziesięć razy co robi. Ulegamy instynktom, które są silniejsze od rozumu. Dla chwili przyjemności która kosztować może życie. Jeszcze ten jeden raz, jeszcze tylko dzisiaj, jeszcze trochę...
My, ludzie. Skonstruowani tak a nie inaczej. Zwyczajnie felerni, słabi, pierwotni... I na całe szczęście nie raz myślący zdroworozsądkowo.
A ja mysle, że to kwestia dojrzałości. Miałam wiele sytuacji, że coś się "kroiło" że strony kolegow z pracy czy innych facetow. Ale jakoś od razu wiedziałam zawsze gdzie jest granica. I nawet jak poszłam na jedną czy druga kawę, to jak kolega się zaczynał wkręcać - na trzecią już nie szłam.
Dla mnie po prostu nie było opcji, bym mogła poczuć coś do kogoś innego, bo się na to świadomie zamknęłam. To była moja decyzja - jeśli nie chcę dramatów to nie idę na pokuszenie:) A przez kilkanaście lat poznałam naprawdę kilku fajnych facetów, którzy mogliby mi zawrócić w głowie gdybym się na nich otworzyła. Uważam więc, że "zakochanie" to decyzja. Decyzja, że zaczynamy się powolutku zbliżać do danej osoby, inwestować w nią czas i energię, dawać się adorować, flirtować, zwierzać. To nie dzieje się jednego dnia. Każdego dnia wstając rano możemy jeszcze dokonać wyboru - czy ochładzamy to czy brniemy. Więc gadka, że ojej ta miłość taka wielka a ludzie tacy słabi - to wymówka. Nie zakocha się nikt, kto się na to zakochanie nie otworzy.
Ludźmi jesteśmy i choć tak często staramy się używać swojego niby zdrowego rozsądku, to jednak drzemią w nas pierwotne instynkty. Po czasie dają o sobie znać niespełnione potrzeby i pragnienia, choć czasami staramy się wmówić, że ta właśnie powstająca więź z "tym innym/tą inną" to tylko nic nie znacząca znajomość. Dlatego, aby się już nawet po czasie zacząć z tego wygrzebywać, unikanie kontaktu jest tak ważne. Współczuje ludziom, którzy muszą oglądać swojego lubego w pracy a jak dochodzą do tego jeszcze jakieś rozgrywki zawodowe, to już jest pozamiatane. Dlatego może nie każda zdrada świadczyć o tym, że osoba, która się jej dopuściła, ma jakieś problemy osobowościowo-emocjonalne, mogła się po prostu pogubić, nie mówiąc już o pojedynczych wyskokach po pijaku. Ciężko usprawiedliwiać się brakiem trzeźwości, ale naprawdę procenty potrafią człowieka ogłupić. Wiem to po sobie( chociaż nie w kwestii seksu czy romansów) i potem się dziwię, jak można było w ogóle odstawić taką akcję..
Prędzej osoby zdradzające notorycznie i świadomie, czy choćby seksoholicy mogą cierpieć na jakieś zaburzenia czy posiadać problemy emocjonalne, które zmuszają je do takich wybryków.
EDIT: Pain Pomimo przykrości jaka Cię spotkała, sama wytrwałaś w swoich zasadach i postanowieniach, zatem jeśli ktoś rzeczywiście się potrafi w ten sposób zamknąć na uroki i pokusy, tym lepiej jest mu znosić swoje własne, chwilowe nawet, kryzysy Nie każdy dopuści się zdrady równie łatwo i szybko.
Czytająca Całe szczęście, że jednak w odpowiednim momencie poczułaś, że zaczynasz zdecydowanie przekraczać granicę i to ucięłaś, WIEDZĄC co masz do stracenia. Brawo za refleks! A z drugiej strony takie cwaniaki potrafią rzeczywiście tak zbajerować drugą osobę, że ta nagle zaczyna kojarzyć z nimi wszystko, co najlepsze, zaś w partnerze nagle znajduje szereg wad, zaczynających jej przeszkadzać.
Znamienne objawy..
Dla mnie po prostu nie było opcji, bym mogła poczuć coś do kogoś innego, bo się na to świadomie zamknęłam. To była moja decyzja - jeśli nie chcę dramatów to nie idę na pokuszenie:) A przez kilkanaście lat poznałam naprawdę kilku fajnych facetów, którzy mogliby mi zawrócić w głowie gdybym się na nich otworzyła. Uważam więc, że "zakochanie" to decyzja. Decyzja, że zaczynamy się powolutku zbliżać do danej osoby, inwestować w nią czas i energię, dawać się adorować, flirtować, zwierzać. To nie dzieje się jednego dnia. Każdego dnia wstając rano możemy jeszcze dokonać wyboru - czy ochładzamy to czy brniemy. Więc gadka, że ojej ta miłość taka wielka a ludzie tacy słabi - to wymówka. Nie zakocha się nikt, kto się na to zakochanie nie otworzy.
Pełna zgoda, jednak jak sama piszesz zamknęłaś się na wszelkie bliższe nawet znajomości z mężczyznami bo byłaś spełnioną kobietą w szczęśliwym małżeństwie. Pisałaś też wcześniej, że fajnie by było znów poczuć motyki.
Podejrzewam, że za jakiś czas zechcesz otworzyć się na nowe znajomości i trafisz na żonatego albo zajętego (w pewnym przedziale wiekowym naprawdę niewielu jest fajnych wolnych). Co wtedy? Czy od razu zrezygnujesz z takiej znajomości czy powiesz sobie: kurcze fajnie się znam rozmawia, mamy milion wspólnych tematów, lubimy się, przecież nie idę z nim do łóżka a szkoda tracić takiego kolegę (tak się często na początku myśli). Problem pojawia się po pewnym czasie, kiedy okazuje się, że ten kolega to dla nas nie tylko kolega i nie zawsze ten moment da się przewidzieć czy wyczuć. Najpierw jest wypieranie a potem... wiadomo. Nie trzeba iść z kimś do łózka by się zauroczyć. Flirt też może być bardzo subtelny wręcz niezauważalny i mylony ze zwykłą sympatią i troską.
słaba kobietka napisał/a:W rolę kochanki/kochanka wchodzimy stopniowo, krok po kroku, niezauważalnie. Tak gdybyśmy szli i szli w drobniutkim deszczu, a na końcu wychodzimy przemoczeni do suchej nitki. Gdyby ktoś na początku, na pierwszej kawie był w pełni świadomy tego, co spotka go na końcu, w jakie stany się wpędzi, co przeżyje(a czasem nawet nie przeżyje), zastanowiłby się dziesięć razy co robi. Ulegamy instynktom, które są silniejsze od rozumu. Dla chwili przyjemności która kosztować może życie. Jeszcze ten jeden raz, jeszcze tylko dzisiaj, jeszcze trochę...
My, ludzie. Skonstruowani tak a nie inaczej. Zwyczajnie felerni, słabi, pierwotni... I na całe szczęście nie raz myślący zdroworozsądkowo.A ja mysle, że to kwestia dojrzałości. Miałam wiele sytuacji, że coś się "kroiło" że strony kolegow z pracy czy innych facetow. Ale jakoś od razu wiedziałam zawsze gdzie jest granica. I nawet jak poszłam na jedną czy druga kawę, to jak kolega się zaczynał wkręcać - na trzecią już nie szłam.
Dla mnie po prostu nie było opcji, bym mogła poczuć coś do kogoś innego, bo się na to świadomie zamknęłam. To była moja decyzja - jeśli nie chcę dramatów to nie idę na pokuszenie:) A przez kilkanaście lat poznałam naprawdę kilku fajnych facetów, którzy mogliby mi zawrócić w głowie gdybym się na nich otworzyła. Uważam więc, że "zakochanie" to decyzja. Decyzja, że zaczynamy się powolutku zbliżać do danej osoby, inwestować w nią czas i energię, dawać się adorować, flirtować, zwierzać. To nie dzieje się jednego dnia. Każdego dnia wstając rano możemy jeszcze dokonać wyboru - czy ochładzamy to czy brniemy. Więc gadka, że ojej ta miłość taka wielka a ludzie tacy słabi - to wymówka. Nie zakocha się nikt, kto się na to zakochanie nie otworzy.
Dla mnie dramatem było pozostawanie w małżeństwie.
Szłam na pokuszenie z nadzieją, że ten facet zabierze mnie z niego.
Byłam wtedy niedojrzała, bo widziałam i nie znałam innej drogi.
Dziś patrzę na życie zupełnie inaczej. Daję sobie przyzwolenie na zakochanie, jestem na to otwarta cały czas. Ale świadomie, czyli nie w każdym. Filtrowanie włączone.
Bagiennik, tak "refleks". Gdyby nie to, a ja bym popłyneła na fali, to byłabym jedną z tutejszych zdradzaczek - łajdaczek.
Nie wiem, czy fakt, że trafiłam na wprawnego manipulatora ma znaczenie? Wiedziałam od począku o co chodzi, bo jak napisałam, miewałam często takie podrywy, bajery.
Nie wiem tylko dlaczego ten zupełnie nie ciekawy fizycznie typ tak zamącił mi w głowie.
Kwarantanna po części spadła mi z nieba. Dzięki home office stałam się spokojniejsza. Nie mieszkam w Polsce i u nas jeszcze długo popracujemy z domu. Niestety sytuacja jest pandemicznie kiepska. Boje się, że jak wrócimy i go znowu zobacze, to mój niepokój wróci. I znowu przestane się uśmiechać, będę spięta.
Zmiana pracy przez kogos takiego nie mieści mi się w głowie.
Przepraszam za off top.
Bagiennik, tak "refleks". Gdyby nie to, a ja bym popłyneła na fali, to byłabym jedną z tutejszych zdradzaczek - łajdaczek.
Nie wiem, czy fakt, że trafiłam na wprawnego manipulatora ma znaczenie? Wiedziałam od począku o co chodzi, bo jak napisałam, miewałam często takie podrywy, bajery.
Nie wiem tylko dlaczego ten zupełnie nie ciekawy fizycznie typ tak zamącił mi w głowie.
Kwarantanna po części spadła mi z nieba. Dzięki home office stałam się spokojniejsza. Nie mieszkam w Polsce i u nas jeszcze długo popracujemy z domu. Niestety sytuacja jest pandemicznie kiepska. Boje się, że jak wrócimy i go znowu zobacze, to mój niepokój wróci. I znowu przestane się uśmiechać, będę spięta.
Zmiana pracy przez kogos takiego nie mieści mi się w głowie.
Przepraszam za off top.
Skoro nie ciekawy, a potrafi zbajerować, to pewnie brał udział w specjalnych szkoleniach dla manipulatorów. Wszystko co napisałaś pasuje mi książkowo.
Nie mówię że nigdy nic, a ja jestem jakaś z drewna:) Lecz naprawdę miałam różne sytuacje - tyle że ja mam w sobie dużą dawkę..jakby to nazwać...idealizmu? Takiego czegoś, że ważne są dla mnie zasady. Ostatnio stwierdziłam, że powinnam mieć jakiegoś żołnierza czy cos, kogoś dla kogo ważne są zasady;) Ogólnie jestem właśnie mało zasadnicza w życiu, nie zacięta, ale mimo wszystko mam takie mocne fundamenty w sobie, że są granice których nie przekrocze. Może dlatego, że uważam, że każdy trzyma swoje stery w ręku i nie można robić świństw i mówić, że tak wyszło. Nic nie wyszło - Ty to zrobiłeś.
Nadal uważam, że zdrady trafiają się ludziom, którzy potrzebują głaskania ego czyli maja w sobie jakiś kompleks, niskie poczucie wartości. Obecnie mam sytuację, że na rozwodowej grupie facebookowej poznałam trzech rozwodników. Wydają się fajnymi facetami, z jednym na kawie byłam żeby się pożalić (biedny człowiek, całą kawę gadałam o mężu;) I każdy z nich coś tam próbuje, zaczepia, komplementuje. Bardzo powoli ale raczej intencje są jasne. Mogłabym w to popłynąć, bo fajnie jak ktoś mówi, że jestem fajna i ładna, że słucham fajnej muzyki i w ogóle. I ja odpisuje czasem po 2-3 dniach jak coś piszą. Naprawdę nie czuję wewnętrznej potrzeby żeby ktoś mnie komplementował. Bo wolałabym jedna głęboka i uczciwa relację niz sto adoratorów kadzących mi...
Moje ego opieram na tym co JA o sobie sądzę (a raczej siebie lubię:) a nie to co KTOS inny (jakiś facet) o mnie sądzę. Dlatego chyba ja nie będę zdradzaczem, bo jak jestem w związku to wystarczy mi jeden facet a komplementy i adoracje ze strony innych kolesi są tylko miłym, ale nic nie znaczącym dodatkiem do zycia
Pain Mi właśnie imponuje taka postawa Istnienie pewnych fundamentów, przekonań, zasad - słowem wartości, które w znacznym stopniu utrudniają lub (niemal)przekreślają szansę na nawiązanie romansu.
Nawet jeśli czuje się, że czegoś mu w związku brakuje, to nie potrafi tak łatwo po to sięgnąć, nawiązując relację z obcym facetem/kobietą. Część osób na pewno szuka dowartościowania się, szukając wrażeń poza związkiem, choć sami nazwaliby to spełnianiem swoich niezbędnych potrzeb.
Autorko, ja też myśle, że komplementów złaknieni są ludzie z niskim poczuciem wartości. Ja myślałam, że moje jest wysokie, ale jak widać nie.
Co gorsze, od przystojniaków zlewałam podrywy a na takiego szczura bym sie dała nabrać.
Koniec o mnie.
Pisałaś, że Twój mąż poczuł wiatr w żaglach, jak dorwał Dżesike. Czy on zmienił wygląd w trakcie trwania romansu? Zaczął się lepiej ubierać, siłownia itp?
Jeszcze mam jedno pytanie, bo mądrze brzmicie :-) Powiedzcie proszę, skąd w Was taka wiedza psychologiczna? Czy wypowiadają się tutaj psychologowie?
Moglibyście polecić coś na tematy związane z niską samooceną?
Bagiennik, tak "refleks". Gdyby nie to, a ja bym popłyneła na fali, to byłabym jedną z tutejszych zdradzaczek - łajdaczek.
Nie wiem, czy fakt, że trafiłam na wprawnego manipulatora ma znaczenie? Wiedziałam od począku o co chodzi, bo jak napisałam, miewałam często takie podrywy, bajery.
Nie wiem tylko dlaczego ten zupełnie nie ciekawy fizycznie typ tak zamącił mi w głowie.
Kwarantanna po części spadła mi z nieba. Dzięki home office stałam się spokojniejsza. Nie mieszkam w Polsce i u nas jeszcze długo popracujemy z domu. Niestety sytuacja jest pandemicznie kiepska. Boje się, że jak wrócimy i go znowu zobacze, to mój niepokój wróci. I znowu przestane się uśmiechać, będę spięta.
Zmiana pracy przez kogos takiego nie mieści mi się w głowie.
Przepraszam za off top.
Za rok po to dopiero możesz być spięta oczywiście jak wejdziesz w tę akcje.
Ten niepokój i to spięcie to pikuś który teraz czujesz.Znam to też z autopsji
Niewiele brakowało - szacunek,nieźle opisana "technologia" początków flirtu i romansowania.W wątku PainIsFinite masz nieźle opisane jak to wygląda u żonatego faceta taka "standardowa"droga do romansu,mąż Autorki raczej szkolenie dla pick uperów nie przechodził to się jakby samo robi i wyzwala jak da się sobie pozwolenie.
Wystarczyło że ten "Twój" facet mógł być inny od męża, a w to że on taki doświadczony może tak, może nie, może samorodny talent to tak nie wierz za bardzo, poszukaj raczej w sobie czemu mąż traci u Ciebie na atrakcyjności, jakkolwiek by jej nie nazwać i nie interpretować jej.Czy idealizowałaś związek, swoją więź i męża jako faceta to dość istotne, jakie zaniechania, zaniedbania ,oczekiwania ,niezaspokojenia,pretensje głębiej masz schowane, a wystarczą jak widzisz maleńkie mikro rysy, szybko to eskaluje.
Szkolenia specjalne - dajcie dziewczyny spokój, tak przez,cyklistów,kosmitów prowadzone.:)Skuteczność tego to jest taka jak poradników PUA - minimalna. To tylko dobry biznes coś jak temat "Jak osiągnąć sukces?"
najlepiej napisać o tym książkę.
Minimun 50% pracy Ty wykonujesz w takim flircie sama z siebie.Reszta to fizjologia jak przekroczysz granicę to strasznie trudno to przerwać w pewnym momencie.
Myślę, że nie jest potrzeba wiedza psychologiczna, tylko trzeźwe myślenie i kierowanie się jakimś zestawem zasad. W innym wątku pisałem, że miałem podchody od współpracowniczki, co ukróciłem w zarodku. Dałem czytelny sygnał, że nie interesują mnie romanse. Inna sprawa, że nie była w moim typie i wydawała mi się zbyt mroczna w swojej postawie i ubiorze.
Owszem miło jest słyszeć komplementy, ale też nie trudno jest obrócić je w kurtuazję że strony komplementującego. Mi w takich sytuacjach bardzo pomaga obrączka. Jak ktoś, nawet żartem powie, że kroi się romans w pracy, to zupełnie serio, ale też z luzem, pokazuję obrączkę i mówię, że to dla mnie świętość.
Prosta rzecz, a mocny sygnał.
Jeszcze mam jedno pytanie, bo mądrze brzmicie :-) Powiedzcie proszę, skąd w Was taka wiedza psychologiczna? Czy wypowiadają się tutaj psychologowie?
Moglibyście polecić coś na tematy związane z niską samooceną?
Na 7 stronie w tym wątku masz trochę propozycji książek do poczytania.
Myślę, że nie jest potrzeba wiedza psychologiczna, tylko trzeźwe myślenie i kierowanie się jakimś zestawem zasad. W innym wątku pisałem, że miałem podchody od współpracowniczki, co ukróciłem w zarodku. Dałem czytelny sygnał, że nie interesują mnie romanse. Inna sprawa, że nie była w moim typie i wydawała mi się zbyt mroczna w swojej postawie i ubiorze.
Owszem miło jest słyszeć komplementy, ale też nie trudno jest obrócić je w kurtuazję że strony komplementującego. Mi w takich sytuacjach bardzo pomaga obrączka. Jak ktoś, nawet żartem powie, że kroi się romans w pracy, to zupełnie serio, ale też z luzem, pokazuję obrączkę i mówię, że to dla mnie świętość.
Prosta rzecz, a mocny sygnał.
m4jkel, już Ci pisałam kiedyś, że jesteś świetnym facetem na życie :-)
Szanujesz kobiety, szukasz rozwiązań i masz kręgosłup. Twoja żona to szczęściara :-)
Ale też chyba nie potrzebujesz się dowartościowywać. A tu jeszcze nie spotkałam wątku kochanki, w którym nie było ewidentnego elementu dowartościowywania się kochankiem, który zasypuje niebanalnymi komplementami, albo ubolewa nad trudnym losem mężatki/żonatego ;-) Nawet pojawiła się tu wypowiedź, że kochanki w związku z żonatym nie widzą, że on zdradza żonę, ale że wygrywają KONKURENCJĘ z jego żoną :-O
To niskie poczucie własnej wartości zmusza do stałego jego podnoszenia i pcha do bycia „najlepszym”. Szkoda tylko, że nie do bycia „najlepszym człowiekiem” :-/
Myślę, że nie jest potrzeba wiedza psychologiczna, tylko trzeźwe myślenie i kierowanie się jakimś zestawem zasad. W innym wątku pisałem, że miałem podchody od współpracowniczki, co ukróciłem w zarodku. Dałem czytelny sygnał, że nie interesują mnie romanse. Inna sprawa, że nie była w moim typie i wydawała mi się zbyt mroczna w swojej postawie i ubiorze.
Owszem miło jest słyszeć komplementy, ale też nie trudno jest obrócić je w kurtuazję że strony komplementującego. Mi w takich sytuacjach bardzo pomaga obrączka. Jak ktoś, nawet żartem powie, że kroi się romans w pracy, to zupełnie serio, ale też z luzem, pokazuję obrączkę i mówię, że to dla mnie świętość.
Prosta rzecz, a mocny sygnał.
Właśnie, tak mało a tak niewiele Wystarczy tyle i człowiek śpi spokojniej. Odpieranie pokusy a jednocześnie brak szukania takowej, jeśli tylko sobie uświadomisz, co jest najcenniejsze
Brawo!
m4jkel, już Ci pisałam kiedyś, że jesteś świetnym facetem na życie :-)
Szanujesz kobiety, szukasz rozwiązań i masz kręgosłup. Twoja żona to szczęściara :-)
Dzięki. Jaki ojciec, taki syn. Myślę, że w dużej mierze ojciec nauczył mnie szacunku i życia bez komplikacji. Wiem jak traktował moją mamę, miałem dobre wzorce.
Co do Autorki i ogólnie tematu. To zawsze zaskakuje mnie myślenie, że "on zostawi ją dla mnie". Nawet gdyby się rozwiódł i wszedł w tę relację ze swoją kochanką na poważnie, być może nawet się ożenił, to nadal pozostaje zbrukany. Nadal pozostaje typem, który zdradził. Skąd kochanka ma mieć pewność, że i jej nie zdradzi? Popadnie w rutynę, odwidzi się i znowu skacze w bok Jak można zaufać takiej osobie? Życie w ciaglym stresie. Ciągnięcie płatków stokrotki - zdradzi, nie zdradzi, zdradzi, nie zdradzi...
Obecna jak się czujesz?
MagdaLena1111 napisał/a:m4jkel, już Ci pisałam kiedyś, że jesteś świetnym facetem na życie :-)
Szanujesz kobiety, szukasz rozwiązań i masz kręgosłup. Twoja żona to szczęściara :-)Dzięki. Jaki ojciec, taki syn. Myślę, że w dużej mierze ojciec nauczył mnie szacunku i życia bez komplikacji. Wiem jak traktował moją mamę, miałem dobre wzorce.
Co do Autorki i ogólnie tematu. To zawsze zaskakuje mnie myślenie, że "on zostawi ją dla mnie". Nawet gdyby się rozwiódł i wszedł w tę relację ze swoją kochanką na poważnie, być może nawet się ożenił, to nadal pozostaje zbrukany. Nadal pozostaje typem, który zdradził. Skąd kochanka ma mieć pewność, że i jej nie zdradzi? Popadnie w rutynę, odwidzi się i znowu skacze w bok Jak można zaufać takiej osobie? Życie w ciaglym stresie. Ciągnięcie płatków stokrotki - zdradzi, nie zdradzi, zdradzi, nie zdradzi...
Zdrada czy nie zdrada zależy mniej od zasad niż się komuś wydaje. Bardzo rzadko zdarza się w związkach zaraz po ślubie, bo ktoś sobie chce pohasać. I rzadko z nudów, chociaż na forum taki pogląd też panuje.
Zdarza się w związkach w których już coś pękło, są różne objawy, nie ma dobrej komunikacji,tylko czasem przebiega to odkrytym pęknięciem i nie widać jak na dłoni.
Nie każdy ceni związek z rozsądku, często taki w którym nie ma sensu, chociaż to nie regułą.
Odkrycie że z kimś może być inaczej zwykle nie jest planowane, ale ślad pozostawia mocny. Tylko nie każdy spotyka taką osobę, bo to niekoniecznie pierwsza lepsza chętna czy chętny ma być.
Nie dam Majkelowi św.przed Nickiem, bo nie wiemy jak się zachowa w sytuacji gdy żoną zamknie przed nim kram i oddali się bardziej.Chociaz życzę powodzenia z obecną żoną. I tak, jest coś w tym ojcowskim wzorze bycia w małżeństwie..
m4jkel napisał/a:MagdaLena1111 napisał/a:m4jkel, już Ci pisałam kiedyś, że jesteś świetnym facetem na życie :-)
Szanujesz kobiety, szukasz rozwiązań i masz kręgosłup. Twoja żona to szczęściara :-)Dzięki. Jaki ojciec, taki syn. Myślę, że w dużej mierze ojciec nauczył mnie szacunku i życia bez komplikacji. Wiem jak traktował moją mamę, miałem dobre wzorce.
Co do Autorki i ogólnie tematu. To zawsze zaskakuje mnie myślenie, że "on zostawi ją dla mnie". Nawet gdyby się rozwiódł i wszedł w tę relację ze swoją kochanką na poważnie, być może nawet się ożenił, to nadal pozostaje zbrukany. Nadal pozostaje typem, który zdradził. Skąd kochanka ma mieć pewność, że i jej nie zdradzi? Popadnie w rutynę, odwidzi się i znowu skacze w bok Jak można zaufać takiej osobie? Życie w ciaglym stresie. Ciągnięcie płatków stokrotki - zdradzi, nie zdradzi, zdradzi, nie zdradzi...
Zdrada czy nie zdrada zależy mniej od zasad niż się komuś wydaje. Bardzo rzadko zdarza się w związkach zaraz po ślubie, bo ktoś sobie chce pohasać. I rzadko z nudów, chociaż na forum taki pogląd też panuje.
Zdarza się w związkach w których już coś pękło, są różne objawy, nie ma dobrej komunikacji,tylko czasem przebiega to odkrytym pęknięciem i nie widać jak na dłoni.
Nie każdy ceni związek z rozsądku, często taki w którym nie ma sensu, chociaż to nie regułą.
Odkrycie że z kimś może być inaczej zwykle nie jest planowane, ale ślad pozostawia mocny. Tylko nie każdy spotyka taką osobę, bo to niekoniecznie pierwsza lepsza chętna czy chętny ma być.
Nie dam Majkelowi św.przed Nickiem, bo nie wiemy jak się zachowa w sytuacji gdy żoną zamknie przed nim kram i oddali się bardziej.Chociaz życzę powodzenia z obecną żoną. I tak, jest coś w tym ojcowskim wzorze bycia w małżeństwie..
Eeetam, Ela, chciałabyś być ze świętym?
Niech tam ma trochę „diabła” za skórą, żeby był bardziej ludzki ;-)
Życie z ideałem to by dopiero było męczące :-D
Ponadto, jak dobrze pamiętam wątek M4jkela, to tam było przymkniecie kramika, ale mimo dobrych rad kolegów, żeby się wybrać na miasto, zgłaszał weto i powoływał się na umowę małżeńską.
Jak tu kiedyś zastanawiałam się nad „profilem” zdradzacza, to wyszło mi, że to mieszanka 3 czynników: 1)predyspozycje (braki w empatii, niska samoocena, brak lub niedostateczna nadrzędność systemu wartości); 2) okazja (wbrew temu co twierdzisz, jak ktoś szuka, to zawsze znajdzie, bo choćby po tym forum widać, jak łatwo o łatwą panienkę, albo faceta, który skorzysta na konto małżonka), 3) brak obaw przed konsekwencjami.
Teraz jak do powyższego przystawię M4jkela oraz to, co i jak pisze, co z jego słów przebija, to i widzę empatię, i system wartości, za to nie widzę specjalnych kompleksów i aktywnego poszukania możliwości ich zmniejszenia poprzez lewe relacje. Widzę, że unika dwuznacznych sytuacji i dużą wartością jest dla niego rodzina, więc nie chce ryzykować jej utraty.
To nie znaczy, że jest ideałem, bo każdy ma swój ;-)
M4jkel jest po prostu bardziej zaangażowany w związku niż zona i się stara. Tylko czy to wystarczy nie wiem. Bo mam wrażenie że żona odsłonić duszy do końca przed nim nie chce i nie wiem dlaczego.
Kompleksów też nie zauważyłam.:)
Ela Ty to potrafisz ostudzić dobre wrażenie
Powiem Ci w takim razie, że ja jednak głęboko wierzę, że jest takich ludzi więcej, jak Kolega m4jkel, bo ilu na jego miejscu nie skorzystałoby z takiej propozycji, o jakiej wspomniał, chociażby właśnie, żeby sobie pohasać dla doświadczenia wrażeń z kimś nowym, czegoś INNEGO od tego, co mają na co dzień. Mam bowiem wrażenie, że czasami niesłusznie rozdziela się pojęcia "z nudów" czy "dla zabawy" od braku "spełnienia oczekiwań". Właśnie te zasady pozwalają być może się powstrzymać w odpowiednim momencie, zrobić ten krok w tył i sprawić, zęby nagle coś nas z tyłu głowy uderzyło z siłą obucha, mówiąc: "Co Ty odpie***lasz?". Skoro niektórzy potrafią niestety powielać negatywne schematy z domu rodzinnego, dlaczego nie mieliby skutecznie powtarzać tych pozytywnych? Wypalenie czy brak komunikacji to zapewne poważne przyczyny kryzysów, ale tutaj i tak można zadać sobie pytanie, kto pierwszy zdecyduje się zejść z tej bezpiecznej drogi? Kolega raczej wygląda na kogoś, kto prędzej zostanie zraniony niż sam zrani. Nie wiem, czy to ma aż takie znaczenie, ale cenię ludzi, którzy własnie mówią o zasadach, o czymś co jest NADRZĘDNE i stoi POWYŻEJ indywidualnych potrzeb. Zresztą w takim wypadku ludzie mają na uwadze, że wzajemne relacje nie są wieczne i należy o nie dbać, zatem ktoś na miejscu m4jkela będzie się starał za wszelką cenę rozwiązywać problemy niż obchodzić je na skróty. Dwie osoby o bardzo zbliżonych problemach w swoim związkach mogą mieć na zdradę zupełnie inne spojrzenie a Kolega nie będzie pierwszym, który zdecyduje się na skok w bok, przy pojawieniu się jakiś nieporozumień w związku.
EDIT: Czytając to forum muszę przyznać, że jeśli miałbym stosować te kryteria przytoczone przez Magdę, to rzadko kiedy widziałem kogoś, kto by tak wyraźnie nie pasował do kandydata na zdradzającego. Zawsze któryś z tych punktów nie jest spełniony, bo dla osoby zdradzającej nie ma on specjalnego znaczenia.
Ilu? Wielu. Tak jak wiele z tych Pań nie było super atrakcyjnych dla nich po prostu.
właśnie... tyle się znamy na ile nas sprawdzono...
tez czytam sobie to forum i... bardzo się cieszę, bo pewnie byłabym... choc moze i wielu uzna że jestem .. "zdadzaczką-łajdaczką".. :].. tez trafił się na mej drodze żonaty, tez jakos się tak zauroczylismy chyba trochę.. i nie prawi mi komplementów - no moze czasem, nie jakos namolnie (niezly manipulant nie?).. po prostu rozmawiamy o wielu sprawach ale nie o małżonkach.. jak schodzi na temat partnera ucinam temat i sama tez nie rozmawiam o jego żonie.. Dlaczego nie rozmawiam ze swoim? nie ma czasu, nie teraz, innym razem, teraz gra, za późno, za wczesnie, czepiasz się.. jak się z takim komunikować kiedy jemu wszystko jedno i ma wszystko ...daleko?? wykrecic się i odejsc?? oczywiscie to takie proste.... się wydaje...
z tego co wiem, nie jestem pierwszą kolezanka kolegi na boku i ..zapewne nie ostatnią, dzieki forum zauważam jego.. delikatne podchody .. bo zapewne chciałby mnie w koncu zaliczyć.. (to juz niedlugo 3 lata jak się poznaliśmy)..
sory za lekki oftop, ale podzielam w pełni zdanie Eli210 .. w szczesliwych związkach nie mialaby prawa zdarzyc sie zdrada, zadne nie spojrzy na boki..
Ale czy muszę zakładać, że Panie nie były atrakcyjne? Mogę sobie założyć, że właśnie tak, jak m4jkel odmówili czy nie byli chętni na skok w bok, bo:
- świetnie dogadywali się z partnerkami, spełniając swoje wzajemne potrzeby;
- nie chcieli ranić swoich partnerek;
- posiadali pewne podstawowe wartości moralne
- przewidzieli, chociaż w bardzo niewielkim stopniu, konsekwencje zdrady
Dlatego, jeśli nawet znajduje się tutaj niewiele osób, które mają taki stosunek do zdrady, jak m4jkel, ale osobiście podoba mi się takie podejście, choćby motywacje do unikania zdrady były również innego rodzaju.
M4jkel jest po prostu bardziej zaangażowany w związku niż zona i się stara. Tylko czy to wystarczy nie wiem. Bo mam wrażenie że żona odsłonić duszy do końca przed nim nie chce i nie wiem dlaczego.
To też nie jest idealny układ bo w nim to raczej on ma szanse zostać rogaczem.
Możliwe, że jego żona jest z tzw. "wyższej ligi" stąd jego ego jest dopieszczone a obrączka pewnym trofeum ale skoro żona się oddala... to nie wiem czy ten entuzjazm nie jest przedwczesny.
Dlaczego niewiele? Bardzo wiele. On jest zakochany w żonie po latach po prostu, wiele osób tak ma, ja też tak miałam po 20 latach. To mocna szczepionka przeciwko zdradom.
Dopóki coś się nie wali w związkach. NIkt od razu nie biegnie na bok.
Ehh, Rox następna sceptyczna dusza..:D Jak coś wygląda zbyt pięknie, to trzeba coś znaleźć..
Nie wiemy, jak Koledze się teraz układa w małżeństwie(masz m4jkel swój wątek?), ale tak trudno uwierzyć, czy przyjąć do wiadomości, że może on się kierować w życiu pewnymi mocnymi zasadami, które po prostu mu nie pozwalają czegoś zrobić? A przynajmniej nie tak łatwo, jak mogłoby to się zdarzyć u innych? Po co zaraz mówić o jakimś ego: może po prostu facet czuje się dobrze u boku żony i NIE POTRZEBUJE urządzać sobie przygód ani szukać wrażeń na boku, bo jego potrzeby spełnia jego żona?
Ehh, Rox następna sceptyczna dusza..:D Jak coś wygląda zbyt pięknie, to trzeba coś znaleźć..
Ja tylko wnioskuję po tym, że im życie seksualne padło. A to nigdy nie jest dobry znak.
Dlaczego niewiele? Bardzo wiele. On jest zakochany w żonie po latach po prostu, wiele osób tak ma, ja też tak miałam po 20 latach. To mocna szczepionka przeciwko zdradom.
Dopóki coś się nie wali w związkach. NIkt od razu nie biegnie na bok.
No tak Ela, zgoda, wiadomo, jest akcja - jest reakcja. Jak się kogoś kocha, to się go nie naraża na cierpienie, pod warunkiem, że ma się empatię i jest się w stanie wyobrazić sobie, co poczuje zdradzony. Zresztą miłość to wybór. Nie chcę nazywać miłością tego, co tu często się pojawia pod tą nazwą, czyli jakaś ekscytacja z początkowej fazy związku, albo ciągłą sinusoidę emocjonalną, dzięki której ktoś coś w ogóle czuje i myli to z miłością.
Dziękuje Paslawek. Juz 3 książki właśnie ściągnełam na kindla.
Dzięki też za te sugestie. Przyznaje, że muszę się nad tym zastanowić. Czy możliwe jest by prawie idealny partner stracił dla nas na atrakcyjności? Jak do tego dochodzi, bo przecież wydaje się, że mamy małżeńską sielanke. Może tu inne czynniki zachodzą?
Co do wejścia w romans. Jak się ma wspaniałego partnera, to krzywda jaką się jemu wyrządza nie warta jest żadnych uniesień. Ale jednak nawet wtedy może ponieść nas flirt. O czym jeszcze rok temu bym nawet nie pomyślała.
Nie pomyślałabym też o tym do jakich ryzykownych akcji zdolny jest żonaty, który ma w domu żonę i dzieci. Współczuje tej kobiecie szczerze.
Jak się czuję?
Źle, wyprana z pozytywnych emocji, przeżywam to strasznie.
Podniosę się, wierzę, że się podniosę, daję sobie na to czas
Jak się czuję?
Źle, wyprana z pozytywnych emocji, przeżywam to strasznie.
Podniosę się, wierzę, że się podniosę, daję sobie na to czas
Dlatego jak mantrę powtarzałam, żadnych spotkań!
Popatrz, minął miesiąc, już nabierałaś sił a wystarczył ten spacer byś się z emocjami cofnęła.
Przecież niby nic nie wydarzyło, wiesz tyle ile wiedziałaś a mimo wszystko spotkanie z nim kosztuje Cię roztrój emocjonalny.
To jest ta karuzela czy też sinusoida o której tu wszyscy Ci mówiliśmy. Im dłużej w tym będziesz, tym parabola będzie większa.
Czy wcześniej przez niego nie byłaś w stanie pójść do pracy? Podejrzewam, że nie.
Teraz jesteś osobą uzależnioną na detoksie. Spotkanie z nim to jak powrót do picia czy ćpania.
Albo totalnie odcinasz albo będziesz sama sobie fundować takie jazdy, które będą się tylko pogłębiać.
Rzucenie się mu w ramiona może wywołać chwilowe polepszenie nastroju ale na krótko bo potem będzie jeszcze większy dół.
Ja niezmiennie polecam witaminy zwłaszcza z grupy B, do tego magnes, potas i jakieś nawet ziołowe tabletki uspakajające czy ogólnie napary z ziół. One wzmocnią Ci układ nerwowy, który teraz jest rozstrojony.
Obecna Kochanka, dość wyrachowany typ. Funduje ci atrakcje i ma gdzieś Twoje uczucia i uczucia żony. Rak przebił wszystko.
A propos żony, pisałaś, że romans trwał 2 lata, to żona nic nie podejrzewała? Skoro nie mieli kryzysu, bo jak pisałaś, obowiązki małżeńskie były spełniane, to jak ona się mogła nie zorientować?
Może on jest doświadczony w te klocki, albo ona lekceważyła sygnały. Trudno mi to pojąć chociażby dlatego, że on Ciebie jakimś uczuciem darzył. No i co, wracał do domu jak gdyby nigdy nic?
Ja też myślę, ze dwa lata intensywnego romansu to na tyle długo że:
- albo żona wiedziała i przymykała oko bo miała wygodę etc i to już "było grane wcześniej"
- albo Pan tak umie dobrze grać, że jednocześnie był czułym i kochającym mezem...
Jak by nie było - nie jest to porządny gość...
A propos żony, pisałaś, że romans trwał 2 lata, to żona nic nie podejrzewała? Skoro nie mieli kryzysu, bo jak pisałaś, obowiązki małżeńskie były spełniane, to jak ona się mogła nie zorientować?
Może on jest doświadczony w te klocki, albo ona lekceważyła sygnały. Trudno mi to pojąć chociażby dlatego, że on Ciebie jakimś uczuciem darzył. No i co, wracał do domu jak gdyby nigdy nic?
No właśnie. To jest kwestia, która dotąd mnie najbardziej zajmuje bo resztę sobie powiedzmy przepracowałam. Jednak dalej nie ogarniam jak niektórzy potrafią ot tak nawet latami żyć na 2 fronty a nawet więcej. To już moim zdaniem inny kaliber bo o ile jakieś zauroczenia czy związane z tym odsuwanie od partnera to powiedzmy standard ale jakiś taki "ludzki" choć niemoralny ale.. jednak życie w kłamstwie i to perfidnie maskowanym to wyczyn.
Ja przytaczałam tu wątek akurat GIA bo był pierwszym tego typu na jaki trafiłam, może dlatego najbardziej mną wstrząsnął i został w pamięci bo podobnych jest wiele. Wątki na forum to jedno ale w realnym życiu też byłam świadkiem takiej sytuacji, kiedy kobieta miała nawet nie romans tylko związek z zaręczynami, mieszkaniem razem a po kilku latach okazało się, że facet równolegle maił rodzinę i nikt o sobie nie miał pojęcia i nikt nic nie podejrzewał przez kilka lat!!!!!
Moje jedyne wytłumaczenie, że tacy osobnicy to psychopaci. Często narcystyczni i socjopatyczny. I po prostu nie idzie ich zrozumieć bo po prostu się nie da.
Tylko jak ich przejrzeć?
Choć ObecnejKochance też potrafił wciskać kit, że żona ma raka... Więc jedyne, co mi przychodzi na myśl, że żona zajęta domem i dziećmi, pewnie też pracą nie ogarniała już związku. Albo poprostu udawała, że wszystko gra. Moim zdaniem, to nie możliwe żeby się nie zorientować.
A jak znikał do kochanki, to co mówił? W końcu gdzieś by się wsypał.
ObecnaK fakt, że zakończyłaś relacje z tym typem, to chyba najszczęśliwsze co mogło Cię spotkać.
Trzymaj się tylko tego, co radzą na forum. Przecież zaczynać życie z takim kimś, to skazanie siebie na nieszczęsliwe życie. W pakiecie z jego dziećmi.
Choć ObecnejKochance też potrafił wciskać kit, że żona ma raka... Więc jedyne, co mi przychodzi na myśl, że żona zajęta domem i dziećmi, pewnie też pracą nie ogarniała już związku. Albo poprostu udawała, że wszystko gra. Moim zdaniem, to nie możliwe żeby się nie zorientować.
A jak znikał do kochanki, to co mówił? W końcu gdzieś by się wsypał.
Możliwe, znam takie przypadki. Faceci coraz więcej pracują, delegacje w innym mieście, jak żona to sprawdzi?
Mówię ogólnie bo wiadomo, że nie wiemy jak to u niego było, Obecna też nie wie zresztą. Tyle wie co on jej powiedział.
Ogólnie nadgodziny, delegacje i spotkania biznesowe to standard. Często też jakieś wspólne sporty.
Jaką wymówkę miał gdy zamiast z rodziną i dziećmi spędzać czas z nią?
Ja jednak dalej jak mantrę powtarzać będę, że nikt "normalny" nie żyje w kłamstwie na dwa fronty przez lata.
Gość kończy pracę o 15 i po prostu zwyczajnie w świecie ucieka z domu. A to do kolegi, a to pojeździć na rowerze (co jest jego mega pasją), a to poreperowac sobie w garażu, a to na działkę coś zrobić.
To już trwa latami u nich, go nigdy w domu nie było, więc żona już chyba przywykla. Myślę, że od lat żyją obok siebie, a nie ze sobą.
Ja bym takiego męża zostawiła po kilku tygodniach, Mi sie w glowie nie miesci, ze facet kończy pracę, wróci do domu, naje się i dzida. Spotkania od 17-18 do 23-24, a w weekendy do późnych godzin nocnych. I to nie, ze co jakiś czas, tylko praktycznie codziennie. Wiadomo, zdarzały się czasem dni, że się nie widzieliśmy, albo widzieliśmy się troszkę krócej, no ale mimo wszytsko.. Mi się to podobało, bo miałam go cały czas dla siebie tak naprawdę, jedynie nie spaliśmy w nocy razem.
Teraz w głowie mi się nie mieści, jak można mieć takiego człowieka w swoim domu.
Mi się to podobało, bo miałam go cały czas dla siebie tak naprawdę, jedynie nie spaliśmy w nocy razem.
Teraz w głowie mi się nie mieści, jak można mieć takiego człowieka w swoim domu.
A pomyśl, że on tak cały czas kłamał żonie, co to nie robi i to przez ponad dwa lata. A zapewne więcej bo moim zdaniem to recydywista.
Żona przyzwyczaiła bo jak inaczej. Poza tym mógł jedno mówić Tobie, jej co innego.
Wszystko się w miarę dobrze zaczęło układać, emocjonalnie wychodziłaś na prostą a ten spacer póki, wszystko zrujnował. Także widzisz, jakie miałoby to skutki, gdybyś się dała namówić na więcej takich
"cudowności". O ile tylko facet teraz odpuści( wzmianka o policji powinna mu ostudzić zapał), to kwestia czasu, jak emocje w Tobie opadną. Bądź silna i konsekwentna a będzie dobrze!
Patrząc na to, co o nim piszesz, to sam się dziwię, że w ogóle ktoś taki zawierał małżeństwo. Skoro tak niesamowicie sobie radzi i jest mu dobrze samemu, że ucieka z domu, unikając swojej żony i rodziny,
to po kiego grzyba w ogóle się żenił? Sama widzisz, jakie "atrakcje" by Ciebie czekały w związku z takim kolesiem..
Zdrada czy nie zdrada zależy mniej od zasad niż się komuś wydaje. Bardzo rzadko zdarza się w związkach zaraz po ślubie, bo ktoś sobie chce pohasać. I rzadko z nudów, chociaż na forum taki pogląd też panuje.
Zdarza się w związkach w których już coś pękło, są różne objawy, nie ma dobrej komunikacji,tylko czasem przebiega to odkrytym pęknięciem i nie widać jak na dłoni.
Nie każdy ceni związek z rozsądku, często taki w którym nie ma sensu, chociaż to nie regułą.
Odkrycie że z kimś może być inaczej zwykle nie jest planowane, ale ślad pozostawia mocny. Tylko nie każdy spotyka taką osobę, bo to niekoniecznie pierwsza lepsza chętna czy chętny ma być.
Nie dam Majkelowi św.przed Nickiem, bo nie wiemy jak się zachowa w sytuacji gdy żoną zamknie przed nim kram i oddali się bardziej.Chociaz życzę powodzenia z obecną żoną. I tak, jest coś w tym ojcowskim wzorze bycia w małżeństwie..
A skąd to wiesz?
Bo tak sie zdarzyło w Twoim małżeństwie? I dlatego wszędzie ma być tak samo?
Dlaczego masz takie kategoryczne sądy?
Jedni zdradzają z powodu kryzysu w związku, inni z nudów, jeszcze inni w kryzysie wieku średniego, inni jeszcze z czegoś tam. Dlaczego piszesz rzadko, często? Masz jakieś dane, czy wróżysz z fusów?
Myślę, że autorka na 1000 sposobów analizowała sytuację i pewnie najwięcej wie o swoim małżeństwie.
A tutaj wchodzą osoby i piszą:
1. daj mężowi szansę, bo ja dałam i nie żałuję, mimo że się nie udało
2. nie dawaj mu szansy, bo zdradził raz to zdradzi i drugi
3. nie jest tak jak myślisz, bo jest inaczej i ja to wiem
MASAKRA
Bardziej wiarygodny był wywiad z psychologiem z USA (może gdzieś znajdę), która pisała, że z jej kilkudziesiędziecioletniego doświadczenia z klientami najczęściej (w 90 iluś tam % przypadków) słyszała, że "teraz ... czuję że żyję". to czucie, emocje były takie ważne. Jeśli codziennie przez kilkadziesiąt lat jemy pomidorową ("dobra, taka jak lubisz") to nagle schabowy smakuje jak... najwykwintniejsze danie. Dlaczego stale się doszukujesz złego małżeństwa, problemów z komunikacją itd. Jeśli rozbierzemy na czynniki pierwsze każde małżeństwo to pewnie i do takiego samego wniosku dojdziemy (może tylko te krotkie stażem pary nie). Więc skoro każde, to żadne w sumie.
Zdradził- bo chciał, mógł, kłamał - bo chciał, mógł. A powody może i dla niego nie są takie jasne.
Więc przestań narzucać swoj punkt widzenia na każdy inny związek. Bo nic nie wiesz o tym związku, więc i madra być nie możesz.
(...) Myślę, że autorka na 1000 sposobów analizowała sytuację i pewnie najwięcej wie o swoim małżeństwie. (...)
Tyle tylko, że autorka nie była/jest mężatką, a kochanką, teraz już byłą.
faja napisał/a:(...) Myślę, że autorka na 1000 sposobów analizowała sytuację i pewnie najwięcej wie o swoim małżeństwie. (...)
Tyle tylko, że autorka nie była/jest mężatką, a kochanką, teraz już byłą.
Faja chyba myli wątek Obecnej z wątkiem PainIsFinite?
Strony Poprzednia 1 … 10 11 12 13 14 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Ponad 2 letni romans
Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności
© www.netkobiety.pl 2007-2024