Beyondblackie napisał/a:Marakujko, nie zrozumiałaś.
Oczywiście, że można zwrócić uwagę partnerowi jeżeli robi coś co uważamy za szkodliwe czy złe dla niego czy siebie. Wręcz powinniśmy, bo inaczej dusimy w sobie żale i nie komunikujemy emocji. Tylko, że jest OGROMNA różnica pomiędzy wyrażeniem własnych uczuć i niepokoju, a stawianiem komuś warunków dla naszej miłości do niego.
Na przykład, jeżeli mąż przybrał dużo na wadze, co jest ewidentnie dla niego niezdrowe, to zupełnie w porządku jest powiedziec mu: "Słuchaj Heniu, chyba troszkę za dużo w biurze siedzisz i się to na Tobie źle odbija. Może byśmy tak zaczęli jeździć na rowerach w weekendy?". Do tego powiedz jak sie o niego martwisz i przekonaj do wizyty ulekarza i zrobienia badań. W ten sposób komunikujesz, że coś jest nie tak i że się o niego troszczysz.
Zaczęcie rozmowy z pozycji "zrób to dla mnie, jeżeli mnie kochasz", to wyłącznie przekazanie tego, że dla TWOJEGO samopoczucia on ma coś zrobić. Czyli, że tak naprawdę on ma za zadanie podnieść Twoją samoocenę, a NIE, że zależy Ci na jego zdrowiu i go kochasz. Ty po prostu chcesz by Cię upewnił w swojej miłości do Ciebie, bo nie wierzysz w to, że na tą miłość zasługujesz. Sorry, ale partner nie jest od tego, żeby leczyć Twoje schizy.
Aha, czyli jeśli będzie mi przeszkadzać smród niewykąpanego partnera w brudnych skarpetach, i zwrócę mu na to uwagę, że "kochanie, ale nieniene, tak to nie będziemy ... cośtamtego, bo mi śmierdzi", to oznacza, że chcę podnieść sobie samoocenę i leczyć moje schizy. Aha.
Czyli wg ciebie stawianie w takich sprawach siebie samej na pierwszym miejscu oraz swojego komfortu - np. własnych doznań zapachowych jest próbą leczenia własnych schiz i braków wartości, i w ogóle to już jest takie ... dla relacji toksyczne.
A ja w tym wypadku mogę delikatnie napomknąć do małżonka jak do małego dziecka lub pieska, któremu trza zmyślne jakieś leki przemycać, że np. może razem pochodzimy na basen (to się przynajmniej tak wykąpiesz), i robić hihihaha bo w końcu jestem taka fajna i tak fajnie daję komuś tyyyyle wolności. Jestem też taaaka zaj*ście pewna siebie i samodoceniona (o czym już bodaj sama autorka pisała), że w sumie to mi jego "przywary" nie przeszkadzają. (Te drobne, bo gdyby chodziło o duże, to w ogóle nie byłabym jego żoną of course).
Beyond, co prawda tezę o "zrób coś dla mnie jeśli mnie kochasz" chyba sama w tym wątku zaczęłaś forsować, no ale... bo to tak trochę jednak jest. Po co partner miałby się w jakiejś sprawie starać, jeśli on sam nie widzi w czymś problemu (bałaganiarstwo, obleśny bebzon, picie bez umiaru czy brak higieny) - więc zawsze będzie to warunkowe. Chciałabyś być z kimś, kto cię oszukuje, kto zdradza, kto np. jest alkoholikiem czy hazardzistą bez większych szans na wyleczenie? Itp, itd? Więc, ogólnie mówiąc, czy chęć bycia z drugim człowiekiem na pewno nie jest obwarowana jakimiś tam jednak warunkami? I to w dwie strony?
Śmieszne to całe gadanie o hihihhaha wolności.