Jeśli do końca nie kochamy siebie to czy jednak mamy szansę stworzyć związek z drugim człowiekiem? Wszędzie mass media zasypują nas stwierdzeniami "jeśli chcesz stworzyć udany związek, pokochaj samego siebie". Pokochanie siebie to szerokie pojęcie. Nieraz brzmiące trochę enigmatycznie Według mnie oznacza to, że powinniśmy być osobami wesołymi, uśmiechniętymi, mieć własne pasje, zainteresowania, przyjaciół i generalnie żadnych problemów "ze sobą" w takim ujęciu psychologicznym czy społecznym. Czy jeśli jednak nie jest tak, to w takim razie mamy szansę na stworzenie związku z drugą osobą? Czy zawsze musimy bezwarunkowo kochać siebie?
Jeśli do końca nie kochamy siebie to czy jednak mamy szansę stworzyć związek z drugim człowiekiem? Wszędzie mass media zasypują nas stwierdzeniami "jeśli chcesz stworzyć udany związek, pokochaj samego siebie". Pokochanie siebie to szerokie pojęcie. Nieraz brzmiące trochę enigmatycznie
Według mnie oznacza to, że powinniśmy być osobami wesołymi, uśmiechniętymi, mieć własne pasje, zainteresowania, przyjaciół i generalnie żadnych problemów "ze sobą" w takim ujęciu psychologicznym czy społecznym. Czy jeśli jednak nie jest tak, to w takim razie mamy szansę na stworzenie związku z drugą osobą? Czy zawsze musimy bezwarunkowo kochać siebie?
Pokochać siebie nie musi oznaczaj chodzenie uśmiechniętym i wesołym. Ja lubię swoją osobę, ale nie chodzę z uśmiechem zawieszonym dookoła uszu . Mam pogodne usposobienie czyli nie smucę się, nie marudzę, nie ulegam negatywom, ale potrafię się śmiać kiedy nadejdzie pora. Nie mam tez wielu przyjaciół. W ogóle uważam, że prawdziwego przyjaciela można mieć jednego, ewentualnie dwóch, a reszta to po prostu znajomi i koledzy. Mam zainteresowania i pasję to fakt. Nie ma człowieka bez problemów, tak więc to sobie możesz wybić z głowy. Nawet ktoś, kto lubi siebie samego nie jest w stanie się uchronić od momentów, gdy mu dobre samopoczucie spada. Z tą różnicą, że to są po prostu chwile, a potem wstaje, otrzepuje się i z głową uniesioną idzie dalej.
Czy bezwarunkowo kochać siebie? Hmmm... nie wiem czy kogokolwiek powinno się kochać bezwarunkowo, ale to już szerszy temat. W każdym razie uważam, ze bez polubienia siebie samego będzie się miało sporo trudności w życiu społecznym, jak i w związku. Nie znam ani jednej pary, która byłaby szczęśliwa mając niskie poczucie wartości i niską samoocenę. Z tego zawsze się rodzą konflikty, niedomówienia, żale, pretensje.
Szanse na stworzenie związku są, owszem, ale czy szczęśliwego? Z początku może tak, ale potem wychodzą te nasze kompleksy, niskie mniemanie o sobie. Wychodzi i przerzuca się na drugiego człowieka. Z tego nic dobrego nie wyniknie.
Takie jest moje zdanie poparte obserwacjami i doświadczeniem.
Jeśli do końca nie kochamy siebie to czy jednak mamy szansę stworzyć związek z drugim człowiekiem? Wszędzie mass media zasypują nas stwierdzeniami "jeśli chcesz stworzyć udany związek, pokochaj samego siebie". Pokochanie siebie to szerokie pojęcie. Nieraz brzmiące trochę enigmatycznie
Według mnie oznacza to, że powinniśmy być osobami wesołymi, uśmiechniętymi, mieć własne pasje, zainteresowania, przyjaciół i generalnie żadnych problemów "ze sobą" w takim ujęciu psychologicznym czy społecznym. Czy jeśli jednak nie jest tak, to w takim razie mamy szansę na stworzenie związku z drugą osobą? Czy zawsze musimy bezwarunkowo kochać siebie?
Nie wiem, czy trzeba kochać siebie tak do końca by coś stworzyć z drugim człowiekiem. Wątpię, by taka całkowita miłość do siebie była w ogóle możliwa. Ale na pewno jest potrzebna spora doza samoakceptacji, dobrego poznania własnej osoby i akceptacji, tego, co się widzi.
Na pewno nie chodzi o to by chodzić wiecznie uśmiechniętym - a raczej właśnie o to, że akceptujesz siebie nawet jak nie jesteś uśmiechnięta, nawet w gorszy dzień. Akceptujesz to, że miewasz gorsze dni.
Myślę, że taka akceptacja siebie może uchronić np. przed toksycznymi osobami, przed partnerami kontrolującymi, chcącymi wymusić na Tobie pewne zachowania. Pozwala też znaleźć partnera, który Tobie odpowiada i Twoim potrzebom. Jeśli znasz siebie i wiesz, że potrzebujesz np człowieka odpowiedzialnego, bo sama jesteś zapominalska, to wtedy takiego szukasz i nie chwytasz się pierwszego lepszego gościa, który zamiast być odpowiedzialny, jest niebieskim ptakiem. Znając siebie, wiesz, co oferujesz w zamian - np masz świetne poczucie humoru, albo genialnie gotujesz, ale wiesz też czego w sobie nie znajdziesz i nie dasz rady dać drugiej osobie i możesz to tej osobie powiedzieć: nie pasujemy do siebie. Rozejdziecie sie bez zalu, bo lubisz sama siebie, znasz swoją wartość, więc wiesz, że na nim świat się nie kończy i że znajdziesz kogoś lepiej pasującego.
Jeśli do końca nie kochamy siebie to czy jednak mamy szansę stworzyć związek z drugim człowiekiem? Wszędzie mass media zasypują nas stwierdzeniami "jeśli chcesz stworzyć udany związek, pokochaj samego siebie". Pokochanie siebie to szerokie pojęcie. Nieraz brzmiące trochę enigmatycznie
Według mnie oznacza to, że powinniśmy być osobami wesołymi, uśmiechniętymi, mieć własne pasje, zainteresowania, przyjaciół i generalnie żadnych problemów "ze sobą" w takim ujęciu psychologicznym czy społecznym. Czy jeśli jednak nie jest tak, to w takim razie mamy szansę na stworzenie związku z drugą osobą? Czy zawsze musimy bezwarunkowo kochać siebie?
Moim zdaniem miłość do siebie wyraża się w umiejętności zadbania o siebie, rozwijaniu siebie, swoich pasji i zainteresowań, pielęgnowaniu znajomości i przyjaźni po to, aby nie uwiesić się na drugim człowieku, z którym tworzy się związek oraz żeby nie stał się on jedyną nogą w stole, na którym spoczywa nasz świat.
Ale to wcale nie oznacza wesołości, pogody ducha, czy też braku problemów, chociaź kto by tak nie chciał :-D
Żabko08, w innym swym wątku napisałaś między innymi:
(...) mam mentalność ofiary. Często płaczę nad sobą, nad swoim losem. Nie umiem się z tego wygrzebać. Nie wiem jak i nie wiem jak (ale tak w praktyce) przełamać te blokady.. Czuję taką bezsilność. Kiedyś kierował mną strach ale i też przeszłość. Czemu nie mogę sobie tego darować? Myślę, że nie satysfakcjonuje mnie życie obecne a upatruję szansy w utraconych szansach. (...)
tkwienie w przeszłosci to wręcz moja specjalność. (...)
Czasem przeraża mnie, to, że ludzie mają milion innych poważnych problemów a ja sobie nie umiem poradzić z prostymi rzeczami. I już tak zostało. Najchętniej oddalabym swoje życie w cudze ręce, żeby jakoś dobrze nim pokierował bo mam wrażenie, że w moich rękach to tak jakby dać prowadzić auto dziecku (...)
Brak nadziei, wyuczona bezradność. I tutaj znowu gdybanie, powroty do przeszłości. (...)
Dopóki nie uporasz się ze swymi problemami, dopóty nie stworzysz udanego związku.
Żabko08, w innym swym wątku napisałaś między innymi:
(...) mam mentalność ofiary. Często płaczę nad sobą, nad swoim losem. Nie umiem się z tego wygrzebać. Nie wiem jak i nie wiem jak (ale tak w praktyce) przełamać te blokady.. Czuję taką bezsilność. Kiedyś kierował mną strach ale i też przeszłość. Czemu nie mogę sobie tego darować? Myślę, że nie satysfakcjonuje mnie życie obecne a upatruję szansy w utraconych szansach. (...)
tkwienie w przeszłosci to wręcz moja specjalność. (...)
Czasem przeraża mnie, to, że ludzie mają milion innych poważnych problemów a ja sobie nie umiem poradzić z prostymi rzeczami. I już tak zostało. Najchętniej oddalabym swoje życie w cudze ręce, żeby jakoś dobrze nim pokierował bo mam wrażenie, że w moich rękach to tak jakby dać prowadzić auto dziecku (...)
Brak nadziei, wyuczona bezradność. I tutaj znowu gdybanie, powroty do przeszłości. (...)
Dopóki nie uporasz się ze swymi problemami, dopóty nie stworzysz udanego związku.
Myślisz że w tym stanie mogę być toksyczna dla drugiej osoby? Mimo tego, że znam zasady dobrego wychowania, zależy mi na samopoczuciu 2 osoby ani też nie jestem (staram się nie być) bluszcze. Nie ukrywam, że znów wpadlam w te czarne myśli, które zacytowalas wyżej
7 2019-04-28 21:11:21 Ostatnio edytowany przez Miłycham (2019-04-28 21:13:03)
Jeśli do końca nie kochamy siebie to czy jednak mamy szansę stworzyć związek z drugim człowiekiem? Wszędzie mass media zasypują nas stwierdzeniami "jeśli chcesz stworzyć udany związek, pokochaj samego siebie".
Owe stwierdzenie nie ma podstaw naukowych. Zostało nawet obalone w badaniach.
9 2019-04-28 21:24:17 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2019-04-28 21:24:56)
Myślę.
Można znać zasady kindersztuby i być toksyczną osobą, zwłaszcza wtedy, gdy ma się o sobie kiepskie mniemanie, bo wówczas używa się innej osoby jak tyczki. Na Forum są dwa obszerne wątki o "kobietach kochających za bardzo"; im też zależało na samopoczuciu swych TŻ (kotka też można zagłaskać na śmierć).
10 2019-04-29 10:31:29 Ostatnio edytowany przez tajemnicza75 (2019-04-29 10:35:21)
Myślisz że w tym stanie mogę być toksyczna dla drugiej osoby? Mimo tego, że znam zasady dobrego wychowania, zależy mi na samopoczuciu 2 osoby ani też nie jestem (staram się nie być) bluszcze. Nie ukrywam, że znów wpadlam w te czarne myśli, które zacytowalas wyżej
Toksyczna osoba to taka, która nie ma własnego życia. Woli żyć cudzym kontrolując je, doczepiając się (w stylu wampira energetycznego/emocjonalnego), nie chce zajmować się sobą, bo siebie niestety nie lubi. Nie chodzi o kochanie siebie bezwzględnie-jak to wcześniej określiłaś. To już by zakrawało na narcyzm .
Zasady dobrego wychowania nie mają nic wspólnego z nie byciem toksycznym. To tylko oprawa zewnętrzna.
Zalezy Ci na samopoczuciu 2 osoby, a na swoim własnym? Dopóki nie zacznie Ci zależeć na Tobie samej, to żadne dobre wychowanie nie pomoże. Możesz udawać kulturalną i ułożoną, a w środku krzyczeć z bezsilności i cierpieć.
Dlatego Twoje samopoczucie jest ważniejsze! Jeśli Ty sama ze sobą będziesz się dobrze czuła, to inni tez się będą z Tobą dobrze czuć.
CatLady świetnie opisała na czym to wszystko polega:
"Myślę, że taka akceptacja siebie może uchronić np. przed toksycznymi osobami, przed partnerami kontrolującymi, chcącymi wymusić na Tobie pewne zachowania. Pozwala też znaleźć partnera, który Tobie odpowiada i Twoim potrzebom. Jeśli znasz siebie i wiesz, że potrzebujesz np człowieka odpowiedzialnego, bo sama jesteś zapominalska, to wtedy takiego szukasz i nie chwytasz się pierwszego lepszego gościa, który zamiast być odpowiedzialny, jest niebieskim ptakiem. Znając siebie, wiesz, co oferujesz w zamian - np masz świetne poczucie humoru, albo genialnie gotujesz, ale wiesz też czego w sobie nie znajdziesz i nie dasz rady dać drugiej osobie i możesz to tej osobie powiedzieć: nie pasujemy do siebie. Rozejdziecie sie bez zalu, bo lubisz sama siebie, znasz swoją wartość, więc wiesz, że na nim świat się nie kończy i że znajdziesz kogoś lepiej pasującego."
Jak dla mnie w ogóle nie chodzi o bycie wesołym i uśmiechniętym tylko o znanie swoich potrzeb, ogólnie bycie zadowolonym ze swojego życia też w pojedynkę. W innym przypadku mam wrażenie, że ludzie często próbują przerzucić swoje problemy na drugą osobę, liczą na to że związek nagle ich uszczęśliwi na wszystkich płaszczyznach i z tego wychodzą kłopoty.
Jeśli nie kochamy siebie to możemy wejść w związek, który nas niszczy, jesteśmy bardziej podatni na toksyczne zachowania, wiążemy się z kimś kto nam szkodzi itd,itd. Taki związek się rozpada, lub co gorsza trwa w najlepsze niszcząc resztki miłości własnej i wiary w siebie.
Owe stwierdzenie nie ma podstaw naukowych. Zostało nawet obalone w badaniach.
Mógłbyś je przytoczyć? Ciekawi mnie jak to można zbadać.
Zgadzam się z Tajemnicza75.
Odniosę się jeszcze tylko do pojęcia narcyzmu, które zostało w tej dyskusji błędnie użyte. Narcyzm to nie jest bezwarunkowa miłość do samego siebie. Narcyzm ma wlasnie niewiele wspólnego z miłością do samego siebie w ogole. Osoby narcystyczne szukają tej miłości/akceptacji/podziwu/uwagi itp.w oczach innych ludzi. Nie kochają siebie i nie potrafią kochać innych. Nie przejawiają empatii - chyba, ze jest to empatia wykalkulowana w celu własnych korzyści i podniesienia swojego ego. Oni sobie nie potrafią tego dac sami, dlatego nieustannie potrzebują tego od otoczenia.
Pokochanie siebie to szerokie pojęcie. Nieraz brzmiące trochę enigmatycznie smile Według mnie oznacza to, że powinniśmy być osobami wesołymi, uśmiechniętymi, mieć własne pasje, zainteresowania, przyjaciół i generalnie żadnych problemów "ze sobą" w takim ujęciu psychologicznym czy społecznym.
Mnie się to nie kojarzy z pojęciem miłości własnej, bardziej z jej zaprzeczeniem poprzez narzucanie sobie "ładnie sprzedającego się" wzorca. Może czyjąś naturą nie jest "chodzenie uśmiechniętym" i bycie bezproblemowym człowiekiem, a kochać siebie to także potrafić akceptować szerokie spektrum swoich potrzeb, preferencji i upodobań.
Uważam osobiście, że miłość własna nie jest celem, który można osiągnąć, odhaczyć i uznać, że jest się już po drugiej stronie i teraz na pewno jest się "gotowym na związek" tylko jest to ciągła droga. Dlatego może żaden moment nie jest momentem ani stuprocentowo dobrym ani stuprocentowo złym na to by budować relację.
Nie uważam także, żeby związki zawiązywane np. w kryzysie były co do zasady toksyczne, złe i skazane na porażkę, pewnie są jednak 'związkami podwyższonego ryzyka'.
Natomiast Żabko to na co zwróciła uwagę Wielokropek :
Najchętniej oddalabym swoje życie w cudze ręce, żeby jakoś dobrze nim pokierował bo mam wrażenie, że w moich rękach to tak jakby dać prowadzić auto dziecku.
to moim zdaniem skazywanie relacji na bycie ruiną już na etapie stawiania fundamentów. To nawet nie jest chęć budowania zdrowego związku z kimkolwiek, tylko rozpaczliwa potrzeba zagłuszenia własnych deficytów. Nie sądzę, żeby mogło wyniknąć z tego cokolwiek pozytywnego.
Ja tam siebie nie kocham ale związek mam udany.
mi się kiedyś to wydawało brednią psychologów dopóki sama nie musiałam sie poradziś specjalisty. Około 1 rok temu facet zostawił mnie w ciąży , wrócił do byłej partnerki a ja poronilam. Wybraliśmy już wspólny dom na kredyt , oboje chcieliśmy dziecka a tu taki klops ! Chciałam popełnić samobójstwo więc psychiatra a potem terapia były jednymi deskami ratunku.
Terapeuta otworzył mi oczy na pewne kwestie , otóż związek się rozpadł z winy i mojej i jego . To nie tak ,że zostałam porzucona jak bezbronne zwierzątko tylko czas wydorośleć i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny bo związek tworzyły dwie osoby.
Nie chodzi tutaj o obwinianie siebie,ale zwrócenie uwagi dlaczego np wybieram takich partnerów a nie innych, dlaczego ( jak ktoś tu napiał ) dosłownie oddaje swoje życie w ich ręce.
Niestety jeżeli mamy "braki w sobie nie stworzymy udanego związku . Podstawowym błędem jest bezgraniczne opieranie się na facecie i przy tym zaniedbywanie własnego życia / Terapeuta stwierdził ,że nie nadaje ŻADNEJ wartości temu co posiadam a przecież powinnam być dumna z wielu rzeczy , przede wszystkim wspaniałych przyjaciól , pielęgować relacje z rodziną a nie uwieszać się na facecie.
Łatwo to wszystko napisać , gorzej wcielić w życie Teraz np zmuszam się do sptkań z moimi przyjaciółmi ( serio ) bo wolałabym być w tym czasie z moim facetem. Jest cały czas tak jak mówił terapeuta , nie nadaje żadnych wartości temu co mam . I co z tego co wiem jak nie wiem jak to zmienić. Chociaż i tak jest lepiej.
Łatwo to wszystko napisać , gorzej wcielić w życie
Teraz np zmuszam się do sptkań z moimi przyjaciółmi ( serio ) bo wolałabym być w tym czasie z moim facetem. Jest cały czas tak jak mówił terapeuta , nie nadaje żadnych wartości temu co mam . I co z tego co wiem jak nie wiem jak to zmienić. Chociaż i tak jest lepiej.
Anulka, znam tego typu frustrację. 'Coś wiem, ale nie wiem co z tym dalej zrobić'. Teraz widzę po sobie, że to pewnego rodzaju proces, który wymaga czasu i cierpliwości. To naturalne, że zmiana nie dokona się za pstryknięciem palców ani jak za wypowiedzeniem magicznego zaklęcia zaraz po tym, jak uświadomimy sobie, że pewne rzeczy powinny/mogłyby wyglądać inaczej.
Dobrze jest poświęcać swoim myślom i odczuciom uwagę. Kwestionować swoje przekonania, dyskutować z nimi. U mnie to wystarczyło, by po miesiącach ciemnej rozpaczy poczuć się innym człowiekiem.
Jeżeli nie masz ochoty na spotkania z przyjaciółmi, bo wolałabyś ten czas spędzać z kimś innym (znam to), powiedz sobie, że ok, nie jest to dla Ciebie ta najbardziej wymarzona forma, ale zastanów się co dobrego możesz mimo wszystko wyciągnąć z tego dla siebie. Takie spojrzenie pozwoli Ci (mam nadzieję) nauczyć się czerpać satysfakcję z życia towarzyskiego, jakie masz teraz.
Jeżeli nie masz ochoty na spotkania z przyjaciółmi, bo wolałabyś ten czas spędzać z kimś innym (znam to), powiedz sobie, że ok, nie jest to dla Ciebie ta najbardziej wymarzona forma, ale zastanów się co dobrego możesz mimo wszystko wyciągnąć z tego dla siebie.
i tak dokładnie robię.. Mam awrażenie ,że podczas gdy ja mam inne zajęcia facet mi "ucieknie" a dopiero później sobie uświadamiam ,że to nieprawda a raczej strzał w kolano ..Wychodzę na osobę bez życia towarzyskiego, kobietę bluszcz , uwieszoną na nim. Tylko sobie szkodzę tym zachowaniem. Najważniejsze to odnaleźć taki spokój w sobie , że to nie jest najważniejsze czy spędze czas z moim facetem teraz czy za dwa dni ,ale żeby było to i dla mnie korzystne. Nie zostawiać bałaganu w domu , spraw do załatwienia na potem bo właśnie facet zadzwonił ,że ma dla mnie czas ! Wbrew pozorom tak to własnie sie objawia ten brak miłości do siebie przez zaniedbanie. Chcemy oddac wszystko drugiej połówce zostając z niczym.
Odniosę się jeszcze tylko do pojęcia narcyzmu, które zostało w tej dyskusji błędnie użyte. Narcyzm to nie jest bezwarunkowa miłość do samego siebie. Narcyzm ma wlasnie niewiele wspólnego z miłością do samego siebie w ogole. Osoby narcystyczne szukają tej miłości/akceptacji/podziwu/uwagi itp.w oczach innych ludzi. Nie kochają siebie i nie potrafią kochać innych. Nie przejawiają empatii - chyba, ze jest to empatia wykalkulowana w celu własnych korzyści i podniesienia swojego ego. Oni sobie nie potrafią tego dac sami, dlatego nieustannie potrzebują tego od otoczenia.
Możliwe, miałam na myśli zaburzenie, nieprawidłowość, ubóstwianie siebie. Moze faktycznie ma to inną nazwę.
Ja tam siebie nie kocham ale związek mam udany.
Jesteś pewien? Moze z Twojej strony tak to wygląda. Poza tym dla każdego co innego znaczy "udany związek".
Myślę, że taka akceptacja siebie może uchronić np. przed toksycznymi osobami, przed partnerami kontrolującymi, chcącymi wymusić na Tobie pewne zachowania. Pozwala też znaleźć partnera, który Tobie odpowiada i Twoim potrzebom. Jeśli znasz siebie i wiesz, że potrzebujesz np człowieka odpowiedzialnego, bo sama jesteś zapominalska, to wtedy takiego szukasz i nie chwytasz się pierwszego lepszego gościa, który zamiast być odpowiedzialny, jest niebieskim ptakiem. Znając siebie, wiesz, co oferujesz w zamian - np masz świetne poczucie humoru, albo genialnie gotujesz, ale wiesz też czego w sobie nie znajdziesz i nie dasz rady dać drugiej osobie i możesz to tej osobie powiedzieć: nie pasujemy do siebie.
Racja, znasz siebie, wiesz czego potrzebujesz, a czego nie, a jak masz szacunek do siebie to nie pozwolisz sobie na trwanie w różnych dziwnych układach, ani też nie będziesz latami tkwiła przy kimś "bo innego nie ma na oku, a co tam będę sama w domu siedziała":)
Rozejdziecie sie bez zalu, bo lubisz sama siebie, znasz swoją wartość, więc wiesz, że na nim świat się nie kończy i że znajdziesz kogoś lepiej pasującego.
A tu się nie zgodzę, może być tak, że nikogo nie znajdzie. Na pewno macie w rodzinach jakieś stare panny/kawalerów, które zawsze były same, nie z wyboru.
Akceptacja siebie może być gwarancją, że się będzie unikało pewnych osób i związków, które nie wyszłyby na dobre, ale nie znaczy, że się kogoś odpowiedniego spotka.
A tu się nie zgodzę, może być tak, że nikogo nie znajdzie. Na pewno macie w rodzinach jakieś stare panny/kawalerów, które zawsze były same, nie z wyboru.
Akceptacja siebie może być gwarancją, że się będzie unikało pewnych osób i związków, które nie wyszłyby na dobre, ale nie znaczy, że się kogoś odpowiedniego spotka.
Ale jeśli akceptuję siebie, to dam sobie radę bez związku. Może wolałabym z kimś być, ale tak czy siak, wiem, że zawsze mam siebie, fajną babkę
Pracuję nad samoakceptacją i coś mi z tego wychodzi, choć nie bez potknięć. Ale myślę, że ma nie najgorsze życie, choć w pojedynkę.
"Myślę, że taka akceptacja siebie może uchronić np. przed toksycznymi osobami, przed partnerami kontrolującymi, chcącymi wymusić na Tobie pewne zachowania. Pozwala też znaleźć partnera, który Tobie odpowiada i Twoim potrzebom. "
Padły tutaj słowa o zmienianiu drugiej osoby. To bardzo ciekawe i też wydaje mi się, że jest cienka granica między dopasowaniem się do partnera a wymuszaniem zmiany. Co wy o tym sądzicie? Moim zdaniem nie jest łatwo wyczuć kiedy można od partnera zażądać zmiany a kiedy nie. Z jednej strony nie ma nic złego w poproszeniu partnera by coś zmienił (na plus oczywiście) a z drugiej tak jak piszecie - zmienianie partnera jest toksycznym zachowaniem. Czasem może się wydawać, że kontrolowania czy wymuszania nie ma, ale komuś mogą przeszkadzać delikatne sugestie 2 połówki. Np. prośba o podział obowiązków w domu ( a 2 osoba nie chce tego robić mimo, że to jest mega ważne w partnerstwie itp). Gdzie jest ta granica "przyzwoitości" w związku?
23 2019-04-30 22:01:46 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2019-04-30 22:07:16)
Między dopasowaniem się a wymuszaniem zmiany różnica jest OLBRZYMIA a granica między nimi cienką nie jest.
Jeśli drugą osobę traktuję z szacunkiem, uważam ją za partnera, to jakiekolwiek żądania wobec niej są niemożliwe. W ciąży się albo jest, albo nie jest; nie można być w niej trochę.
Gdy czytam o delikatnych sugestiach, to skóra mi cierpnie, bo wiem, że tak naprawdę nie ma wówczas mowy o partnerstwie, rozmowach, wspólnych ustaleniach, jest za to sporo manipulacji. Poza tym między proszeniem kogoś o coś a ukrytym pod płaszczykiem prośby rozkazem też jest olbrzymia różnica. Prosząc kogoś o coś zakładamy dwie odpowiedzi: "tak" lub "nie", gdy "prosimy" oczekujemy jedynej odpowiedzi "tak jest" i natychmiastowego wykonania rozkazu. Gdy tego nie ma są albo oczy pełne łez i mina zbitego psiaka, albo awantura (jedna wersja na ostro, druga - bierna agresja "ciche dni").
***
Jeśli nie szanuję siebie, jeśli uważam siebie za niezbyt wartościową osobę, to nie mówię wprost o swoich potrzebach, uczuciach, nie dyskutuję, a stosuję "delikatne sugestie", manipulacje, bierną agresję.
Między dopasowaniem się a wymuszaniem zmiany różnica jest OLBRZYMIA a granica między nimi cienką nie jest.
Jeśli drugą osobę traktuję z szacunkiem, uważam ją za partnera, to jakiekolwiek żądania wobec niej są niemożliwe. W ciąży się albo jest, albo nie jest; nie można być w niej trochę.
Gdy czytam o delikatnych sugestiach, to skóra mi cierpnie, bo wiem, że tak naprawdę nie ma wówczas mowy o partnerstwie, rozmowach, wspólnych ustaleniach, jest za to sporo manipulacji. Poza tym między proszeniem kogoś o coś a ukrytym pod płaszczykiem prośby rozkazem też jest olbrzymia różnica. Prosząc kogoś o coś zakładamy dwie odpowiedzi: "tak" lub "nie", gdy "prosimy" oczekujemy jedynej odpowiedzi "tak jest" i natychmiastowego wykonania rozkazu. Gdy tego nie ma są albo oczy pełne łez i mina zbitego psiaka, albo awantura (jedna wersja na ostro, druga - bierna agresja "ciche dni").
***
Jeśli nie szanuję siebie, jeśli uważam siebie za niezbyt wartościową osobę, to nie mówię wprost o swoich potrzebach, uczuciach, nie dyskutuję, a stosuję "delikatne sugestie", manipulacje, bierną agresję.
Nie zgodzę się z tym do końca. Można przedyskutować sprawę - słuchaj nie podoba mi się to i tamto i chciałabym twojej zmiany. Nie trzeba być pewnym siebie, by w ten sposób się komunikować. Partner to ktoś bliski a nie znajomy. Poza tym cóż jest złego w żądaniach (tych wymagających zmiany złych toksycznych zachowań) i wymaganie wzajemności. To uczciwe. Nie chciałabym być w "partnerstwie" w którym nie sugeruje, nie żądam, nie proszę tylko biernie "jestem".
Różnimy się. Znacznie.
Różnimy się. Znacznie.
Jeżeli dwoje partnerów nie ułatwia sobie życia nawzajem tj. nie dopasowuje się do siebie nawzajem to trudno tu zbudować jakąkolwiek relację. Np nie wyobrażam sobie, by nie reagować gdy partner mnie o coś prosi. I w drugą stronę to samo. Tylko biernie przyjmować wszystkie zachowania 2 osoby jak leci. Oczywiście nie jest mowa tu o żądaniach rodzaju - zmień hobby itp bo to będzie toksyczne i nie mamy prawa się ograniczać. Raczej mowa o czymś co trudno zaakceptować np. brak szacunku czy np skrajne balaganiarstwo. Jeśli niczego nie mamy wymagać i niczego nie oczekujemy od 2 osoby to mi bardziej przypomina to układ bez zobowiązań lub po prostu życie w pojedynkę.
Proszę, przeczytaj swój pierwszy dzisiejszy post i mą odpowiedź.
Z autopsji wiem, że to jest cholernie ciężkie. Nie wiem czy wykonalne. Późno wszedłem w ogóle w jakiś związek. Zawsze z problemami. I teraz w małżeństwie też mam problemy. Paradoksalnie chyba podświadomie wybrałem sobie żonę, która w jakimś stopniu podsyca to, że się nie lubię. To typ człowieka, który jest dość zimny i skoncentrowany na sobie. Ale nigdy nie byłem w związku z kimś innym, więc nie wiem czy to by wypaliło.
29 2019-05-01 02:48:11 Ostatnio edytowany przez marakujka (2019-05-01 02:51:30)
Jeśli do końca nie kochamy siebie to czy jednak mamy szansę stworzyć związek z drugim człowiekiem? Wszędzie mass media zasypują nas stwierdzeniami "jeśli chcesz stworzyć udany związek, pokochaj samego siebie". Pokochanie siebie to szerokie pojęcie. Nieraz brzmiące trochę enigmatycznie
Według mnie oznacza to, że powinniśmy być osobami wesołymi, uśmiechniętymi, mieć własne pasje, zainteresowania, przyjaciół i generalnie żadnych problemów "ze sobą" w takim ujęciu psychologicznym czy społecznym. Czy jeśli jednak nie jest tak, to w takim razie mamy szansę na stworzenie związku z drugą osobą? Czy zawsze musimy bezwarunkowo kochać siebie?
To "kochanie siebie" - czuję się pod przymusem, naokoło stręczą, nagabują, strzelają rozkazami "kochaj siebie". To moda, populizm, biznes skupiajacy się na najbardziej oczywistej oczywistości, jaką są kompleksy (bo chyba prawie każdy jakieś ma).
A kompleksy miewają to do siebie, ze przemijają, a przynajmniej wraz wiekiem cżłowiek nabiera do siebie dystansu, łatwiej mu o samookceptację i przez to łatwiej o zadowolenie.
I szczęście nie oznacza bezustannego uśmiechu, radości czy pasji, bo samopoczucie to sinusoida jako stan normalny. Bardziej stawiam na to, aby po prostu nie być człowiekiem toksycznym. Wówczas można budować dobre więzi.
Gdyby znaleźć się w sytuacji zagrożenia życia i zacząć się ratować bez mrugnięcia okiem , to znaczałoby, że kocha się siebie, czy nie kocha, czy tylko byłaby to reakcja czysto instynktowna?
30 2019-05-01 11:02:55 Ostatnio edytowany przez Miłycham (2019-05-01 11:12:37)
Miłycham napisał/a:Owe stwierdzenie nie ma podstaw naukowych. Zostało nawet obalone w badaniach.
Mógłbyś je przytoczyć? Ciekawi mnie jak to można zbadać.
Nie przytoczę niestety, ponieważ czytałem z 10 lat temu, jeśli nie więcej. Obecnie nie dotarłbym w szybkim czasie do źródeł. Wydaje się, że w tym przypadku wystarczy udowodnić brak korelacji. Jeśli jednak coś na ten i podobne tematy Ciebie interesuje, możesz sięgnąć po książkę wydaną jeszcze przed 2000 r. napisaną przez Robyn Dawes. Jakieś 2 - 3 lata temu przetłumaczono również na język polski tj. "House of cards. Psychologia i psychoterapia zbudowane na micie". Literatury tego typu jest więcej, ale w tej powinnaś znaleźć informację odnoszące się do tematu. Nie jest to książka napisana stricte naukowym językiem, więc możesz sięgnąć, nawet jeśli nie chcesz się zagłębiać w te dziedzinę.
Kjara napisał/a:Miłycham napisał/a:Owe stwierdzenie nie ma podstaw naukowych. Zostało nawet obalone w badaniach.
Mógłbyś je przytoczyć? Ciekawi mnie jak to można zbadać.
Nie przytoczę niestety, ponieważ czytałem z 10 lat temu, jeśli nie więcej. Obecnie nie dotarłbym w szybkim czasie do źródeł. Wydaje się, że w tym przypadku wystarczy udowodnić brak korelacji. Jeśli jednak coś na ten i podobne tematy Ciebie interesuje, możesz sięgnąć po książkę wydaną jeszcze przed 2000 r. napisaną przez Robyn Dawes. Jakieś 2 - 3 lata temu przetłumaczono również na język polski tj. "House of cards. Psychologia i psychoterapia zbudowane na micie". Literatury tego typu jest więcej, ale w tej powinnaś znaleźć informację odnoszące się do tematu. Nie jest to książka napisana stricte naukowym językiem, więc możesz sięgnąć, nawet jeśli nie chcesz się zagłębiać w te dziedzinę.
Bo ta miłość do siebie i samoakceptacja, po mojemu sprawia, że żyje się lepiej, człowiek jest bardziej zadowolony. Ale to nie gwarantuje, że będzie w związku. Tzn na pewno to uchroni przed wchodzeniem w dziwne relacje czy męczące układy, bo człowiek nie pozwoli sobie na coś takiego, ale czy kogoś pozna i będzie z nim żyć długo i szczęśliwie - kto to wie?
Jednak ma wtedy szansę na poznanie kogoś dla siebie odpowiedniego, a nie z tzw łapanki, bo już czas i co powie ciocia na imieninach.
Na pewno jednak korzystniej zyć (czy samemu czy z komś), mając szacunek do siebie i po prpstu lubiąc siebie oraz pozwalać sobie na niedociągnięcia, niż codziennie powtarzać sobie jestem beznadziejna, nic mi się nie udaje, na pewno nic dobrego mnie nie czeka, bo jestem nieudaczna - toż to się można samemu wykończyć.
32 2019-05-01 12:30:12 Ostatnio edytowany przez Miłycham (2019-05-01 12:34:17)
Nie mylmy dwóch niezależnych od siebie pojęć tj. bycia szczęśliwym czy zadowolonym z siebie, a pytania autorki czy jest to konieczne by tworzyć udany związek. Otóż nie jest.
Nie mylmy dwóch niezależnych od siebie pojęć tj. bycia szczęśliwym czy zadowolonym z siebie, a pytania autorki czy jest to konieczne by tworzyć udany związek. Otóż nie jest.
A co jest konieczne?
34 2019-05-01 12:58:13 Ostatnio edytowany przez Miłycham (2019-05-01 13:04:30)
Temat jest rozległy. Na pewno pewne zbieżności kulturowe, poglądy polityczne czy religijne, sprzyjają przetrwaniu więzi. Są jeszcze zależności związane z różnicami, statusem np. gdy kobieta pnie się po szczeblach kariery i w pewnym momencie wyprzedza mężczyznę, szanse na przetrwanie maleją.
Polecam też zapoznanie się z materiałem z linku:
https://www.youtube.com/watch?v=QuOvXqdNXZ4
Temat jest rozległy. Na pewno pewne zbieżności kulturowe, poglądy polityczne czy religijne, sprzyjają przetrwaniu więzi. Są jeszcze zależności związane z różnicami, statusem np. gdy kobieta pnie się po szczeblach kariery i w pewnym momencie wyprzedza mężczyznę, szanse na przetrwanie maleją.
Polecam też zapoznanie się z materiałem z linku:
https://www.youtube.com/watch?v=QuOvXqdNXZ4
Chodziło mi o cechy charakteru, podejście do życia, doświadczenie itd.
Musisz bardziej sprecyzować pytania.
Musisz bardziej sprecyzować pytania.
Pytanie proste, co jest potrzebne by stworzyć udany związek?
Filmik widziałam, w sumie nie przekonuje mnie. Coś w nim zgrzyta. Nie na tym to ma polegać.
Wielokropek napisał/a:Różnimy się. Znacznie.
Jeżeli dwoje partnerów nie ułatwia sobie życia nawzajem tj. nie dopasowuje się do siebie nawzajem to trudno tu zbudować jakąkolwiek relację. Np nie wyobrażam sobie, by nie reagować gdy partner mnie o coś prosi. I w drugą stronę to samo. Tylko biernie przyjmować wszystkie zachowania 2 osoby jak leci. Oczywiście nie jest mowa tu o żądaniach rodzaju - zmień hobby itp bo to będzie toksyczne i nie mamy prawa się ograniczać. Raczej mowa o czymś co trudno zaakceptować np. brak szacunku czy np skrajne balaganiarstwo. Jeśli niczego nie mamy wymagać i niczego nie oczekujemy od 2 osoby to mi bardziej przypomina to układ bez zobowiązań lub po prostu życie w pojedynkę.
To o czym piszesz, nie jest docieraniem się, a przekabacaniem kogoś na własną modłę poprzez żądania i manipulację.
Jeżeli ktoś robi coś co Ci się nie podoba, to zastanawiam się dlaczego z nim jesteś, bo opcje w takiej sytuacji są tylko dwie: albo uczysz się akceptować, albo odchodzisz. Mój facet jest strasznym bałaganiarzem. Choćbym na rzęsach stanęła, prosiła, płakała i urządzała awantury, to nic nie zmienię. Ponieważ jest to wada, która o ile mnie denerwuje, jest dla mnie do przełknięcia, to po prostu pogodziłam się z tym. Gdyby bałaganiarstwo było czymś z czym nie potrafię egzystować, już dawno bym odeszła.
Nie rozumiem dlaczego wiążesz się z osobą X i chcesz ją przerobić na Y.
39 2019-05-01 13:27:41 Ostatnio edytowany przez Miłycham (2019-05-01 13:33:25)
Miłycham napisał/a:Musisz bardziej sprecyzować pytania.
Pytanie proste, co jest potrzebne by stworzyć udany związek?
Filmik widziałam, w sumie nie przekonuje mnie. Coś w nim zgrzyta. Nie na tym to ma polegać.
Pytanie nie jest proste. Jest wiele zmiennych, również tych przytoczonych wyżej, które można wziąć pod uwagę. Dodatkowo owe zmienne można rozwinąć. Raczej pewne rzeczy sprzyjają przetrwaniu więzi, a inne powodują ich rozluźnienie czy zakończenie. Nie rozpatrywałbym związku jedno biegunowo. Pytanie zbyt mało precyzyjne, za bardzo ogólnikowe. Nie stworzy się tutaj przepisu, jak przy pieczeniu ciasta. Można jedynie zwracać uwagę na pewne zależności.
Co do przytoczonego filmiku nie rozumiem stwierdzenia, że coś w nim zgrzyta. Z czym konkretnie się nie zgadzasz? I na czym ma coś polegać, jeśli nie "na tym"? Inaczej nie będzie to związek czy może będzie zbyt mało romantyczny, czy może kłuci się z wizją jaką masz? Rozwiń. Interesuje mnie Twoje spojrzenie.
Ale jeśli akceptuję siebie, to dam sobie radę bez związku. Może wolałabym z kimś być, ale tak czy siak, wiem, że zawsze mam siebie, fajną babkę
Pracuję nad samoakceptacją i coś mi z tego wychodzi, choć nie bez potknięć. Ale myślę, że ma nie najgorsze życie, choć w pojedynkę.
O! To, to (pogrubione).
Potknięcia są zawsze, ale właśnie potknięcia. To nie katastrofa. Ja np. wczoraj miałam gorszy dzień. Zdołowała mnie najpierw toksyczna matka, a potem dobił brat. Cały dzień chodziłam jak nieprzytomna, wieczorem czułam się wypompowana psychicznie, jedynie kołowały mi w głowie ich słowa. Jednak wyspałam się, wstałam z innym nastawieniem, z nowymi planami. Jeśli oni nie potrafią docenić takiej fajnej babeczki jak ja , to łaski bez... sama siebie tez potrafię docenić, bo wiem jaka jestem
.
***
Jeśli nie szanuję siebie, jeśli uważam siebie za niezbyt wartościową osobę, to nie mówię wprost o swoich potrzebach, uczuciach, nie dyskutuję, a stosuję "delikatne sugestie", manipulacje, bierną agresję.
Dokładnie tak jest. Te niedomówienia rodzą żale... coraz więcej żalów i pretensji, bo oni się nie domyślili, bo to przecież logiczne czego oczekiwałam. Stosowanie szantażów emocjonalnych jest najczęstszą manipulacją.
Żabka> Najgorsze, ze często nie chcą dyskutować na ten temat, bo wiedzą, że nie zmienią się. Takie osoby nie chcą się zmienić, bo to niewygodne i wymaga dużo pracy, ale oczekują, ze inni się zmienią wobec nich. Dlatego każda ewentualna rozmowa kończy się kłótnią, bo zaczynają wychodzić wszystkie żale. Taka osoba rzadko umie "normalnie" rozmawiać.
A kompleksy miewają to do siebie, ze przemijają, a przynajmniej wraz wiekiem cżłowiek nabiera do siebie dystansu, łatwiej mu o samookceptację i przez to łatwiej o zadowolenie.
Niekoniecznie. Jeśli ktoś nad sobą nie pracuje, a całe życie skupia się na kompleksach i negatywach, to nie nabiera dystansu. To na czym się skupia przybiera na sile. Na starość jest toksycznym człowiekiem. Dlatego ważna jest ta świadomość jak skończymy gdy nie będziemy w porę się kontrolować, gdy nie spróbujemy nad sobą pracować.
Miłycham> wymigujesz się. Przecież sprecyzowała dokładnie: "A co jest konieczne? Chodzi mi o cechy charakteru, podejście do życia, doświadczenie itd."
Od siebie dodam, że często jest tak: jednej stronie się wydaje, że ma udany związek. Druga moze niekoniecznie o tym mówi, jakoś przemilczy, radzi sobie sama bo moze lubi się bardziej i nabrała dystansu , może nie chce sprawiać przykrości drugiej stronie. To często jest punkt widzenia jednej strony.
Poza tym... tak jak pisałam wcześniej, dla każdego coś innego oznacza "udany związek" . Co to dla Ciebie oznacza?
41 2019-05-01 14:25:26 Ostatnio edytowany przez tajemnicza75 (2019-05-01 14:33:44)
Ja oglądałam i już po pierwszej minucie uznałam, że to jest film o ludziach, którzy się nie szanują. Ja wiem co mi nie zgrzyta. Uzasadniam.
Otóż... nigdy nie powiedziałabym do kochanej osoby "jesteś głupi, zawsze byłeś głupi". Nawet jeśli był niemądry, to nie powiem tego w ten sposób, by go zranić, właśnie dlatego, że go kocham. Powiem w inny sposób, np. zachowałeś się głupio, jesteś nieroztropny. Poza tym nie uznaję słowa "zawsze" i "nigdy", bo to powoduje, że partner czuje się oszukiwany, bo tyle lat uważała mnie za głupiego, a mówi mi to dopiero teraz?
Poza tym to "dziwactwo" to jest jego problem. Nawet jeśli powie o nim w inny sposób, to nie zmieni faktu, ze to on ma z tym problem. Toteż on powinien nad nim popracować. To "dziwactwo" jest niczym innym jak niskim poczuciem wartości, a on wymaga, by zona go dowartościowała. To jego zachowanie jest głupie, niedojrzałe, dziecinne. Facet zamiast to wyklarować małżonkom, to ciągnie te paranoję dalej .
To jest wykład dla osób, które nie zamierzają się poprawić, nie chcą się polubić, a jedynie wymagają, aby inni się dostosowywali do nich. Czyli sprawdza się to o czym pisałam wyżej.
Teoretycznie przekaz miał być pewnie podobny do tego, który zawarty się w obu częściach książki "Mężczyźni z Marsa, kobiety są z Wenus". Czyli mówi o formach przekazu, a dodatkowo o swoistej tresurze małżonków, co mi się kojarzy z manipulacją. Mówi o zmianie siebie pod kątem małżonka, nie dla siebie, ale dla niego. Na przykładzie pierwszym z tego filmiku. Zakładając, że żona raz nie usłyszy wchodzącego męża do domu i nie wstanie od telewizora go czule przywitać, to co rodzi się w głowie takiego zakompleksionego męża? Ja się domyślam, Ty pewnie wiesz. Natomiast osoba, która siebie lubi, czyli nie ma problemów z poczuciem własnej wartości, po prostu się tym nie przejmie i sama do niej podejdzie się przywitać. Nie uroi sobie w głowie niczego, nie zrodzą się żadne żale.
Dodam od siebie, ze takie tresowanie małżonków, dostosowywanie się do nich to największy błąd jaki można zrobić. Tak wpada się we własne sidła. Matka poświęcająca się dzieciom tez robi podobny błąd, a potem są tu na forum wątki matek, które czuja się porzucone, bo dzieci się wyprowadziły.
Podobny schemat w małżeństwie... małżonek umrze, odejdzie do innej, bo uzna -dość tresury. Jak się zachowuje kobieta, która siebie nie lubiła nigdy, jedynie dostosowywała do niego? Załamuje się, wpada w autodestrukcyjne zachowania i pogłębia nienawiść do siebie. Natomiast kobieta znająca swoja wartość, moze się podłamać, ale wyjdzie z tego, bo zawsze żyła dla siebie jak i dla niego, lubiła siebie i nie ma tyle lęku co ta zakompleksiona.
Facet w filmiku mówi o cierpliwości i wytrwałości wobec drugiego człowieka (gdy go tresujemy ), ale dlaczego nie użyć tych cech wobec siebie? Dlaczego nie ćwiczyć wytrwale samoakceptacji, nie użyć cierpliwości dla własnych cech, które ranią drugą osobę? Nie nagradzać siebie samego za postępy w samodoskonaleniu, zamiast męża za to, że się dał wytresować? Tego mi brakuje w tym filmiku. On mówi tylko o zachowaniach wobec siebie nawzajem, ale nie o sobie jako jednostce nie lubiącej siebie. Nic więc nie wnosi do tematu.
rossanka napisał/a:Miłycham napisał/a:Musisz bardziej sprecyzować pytania.
Pytanie proste, co jest potrzebne by stworzyć udany związek?
Filmik widziałam, w sumie nie przekonuje mnie. Coś w nim zgrzyta. Nie na tym to ma polegać.Pytanie nie jest proste. Jest wiele zmiennych, również tych przytoczonych wyżej, które można wziąć pod uwagę. Dodatkowo owe zmienne można rozwinąć. Raczej pewne rzeczy sprzyjają przetrwaniu więzi, a inne powodują ich rozluźnienie czy zakończenie. Nie rozpatrywałbym związku jedno biegunowo. Pytanie zbyt mało precyzyjne, za bardzo ogólnikowe. Nie stworzy się tutaj przepisu, jak przy pieczeniu ciasta. Można jedynie zwracać uwagę na pewne zależności.
Co do przytoczonego filmiku nie rozumiem stwierdzenia, że coś w nim zgrzyta. Z czym konkretnie się nie zgadzasz? I na czym ma coś polegać, jeśli nie "na tym"? Inaczej nie będzie to związek czy może będzie zbyt mało romantyczny, czy może kłuci się z wizją jaką masz? Rozwiń. Interesuje mnie Twoje spojrzenie.
Właśnie, że jest proste. Związek to nie lot w kosmos, oczywiście bywają zgrzyty po drodze, ale to nie o tym temat.
A filmik-hmm, nie kupuje takich filmików. Pełno teraz tego w sieci. Co zrobić aby on się zachowywal tak, jak postąpić, aby ona zrobiła to i to. Na krótką metę to działa, ale tylko przez chwilę (ciekawe czemu ). Jak człowiek szanuje siebie, jest stabilny, ma poczucie własnej wartości, akceptuję siebie przy jednoczesnym byciu swiadomym swoich wad, to nie pozwoli sobie na takie źebranie: np co zrobić, aby ona cieszyła się z mojego powrotu z pracy, albo co zrobic aby on chciał ze mną porozmawiać wieczorem. To musi wyjść od tej drugiej osoby, ale w odpowiedzi na to, jaki Ty jesteś. Nie musisz wtedy prosić o uwagę, O telefon, o zainteresowanie itd. Bo druga osoba samo to zrobi, sama zadzwoni czy ucieszy się z Twojego powrotu do domu.
A filmik? Szczerze, to mnie by to męczyło, jakbym przez lata musiała robić tak, aby uzyskać od partnera tak i tak itd. Można, ale po co. I w jakim celu kogoś zmieniać? Tu trzeba znaleźć kogoś, kto tak pasuje , aby nie trzeba go było zmieniać. Oczywiście, jak pisze po drodze pewnie będą i nieporozumienia i kłótnie, ale nie o tym również temat.
Jak będziesz poukładany, silny wewnetrznie, interesujący a do tego obdarzony uczuciem, to nie będziesz musiał wymuszac od drugiej strony danych rzeczy, bo ona sama Ci je da. Tak to widzę.
Ogólnie technik manipulacji nie popieram(chyba, że chodzi o podwyżkę, rozmowę o pracę, czy sprzedaz). W związku stosować je to jest nieporozumienie.
W tym filmiku jest trochę przekornej prawdy- jak coś chcesz, to musisz nad tym popracować
Wydaje mi się, że Peterson nie daje rad na manipulację partnerem, ale na poprawę komunikacji pomiędzy ludźmi. Często, szczególnie jak jesteśmy wkurzeni, mamy w zwyczaju rzucać tekstami w stylu: bo ty nigdy..., bo ty zawsze..., popatrz co znowu zrobiłeś... Te wypowiedzi są subliminalnymi komunikatami, że sytuacja jest nie do naprawy i faktycznie, prowadzą wyłącznie do eskalacji konfliktu. Jakby facet mi mówił ciągle: ty nigdy nie nauczysz się gotować dobrego curry, to podświadomie, nawet jakbym się starała niby, to bym sobie odpuściła jakąkolwiek naukę tego dania, bo sytuacja by mi się kojarzyła z dezaprobatą i przykrością. Efekt: w domu nigdy by już nie było curry, które uwielbia.
Także, jest ziarnko prawdy w jego metodach "wychowawczych".
W tym filmiku jest trochę przekornej prawdy- jak coś chcesz, to musisz nad tym popracować
Wydaje mi się, że Peterson nie daje rad na manipulację partnerem, ale na poprawę komunikacji pomiędzy ludźmi. Często, szczególnie jak jesteśmy wkurzeni, mamy w zwyczaju rzucać tekstami w stylu: bo ty nigdy..., bo ty zawsze..., popatrz co znowu zrobiłeś... Te wypowiedzi są subliminalnymi komunikatami, że sytuacja jest nie do naprawy i faktycznie, prowadzą wyłącznie do eskalacji konfliktu. Jakby facet mi mówił ciągle: ty nigdy nie nauczysz się gotować dobrego curry, to podświadomie, nawet jakbym się starała niby, to bym sobie odpuściła jakąkolwiek naukę tego dania, bo sytuacja by mi się kojarzyła z dezaprobatą i przykrością. Efekt: w domu nigdy by już nie było curry, które uwielbia.
Także, jest ziarnko prawdy w jego metodach "wychowawczych".
Tak, Tylko wychowac to soboe można dziecko a nie dorosłego faceta albo babę. Rodmawiać o problemach i o tym, co nam nie do końca pasuje należy, ale to nie to samo co było na filmiku.
Poza tym nie mogłam się skupić, albo facet miał alergie, albo przeziębuony, ale ciągle pocieral nos.
45 2019-05-01 16:27:48 Ostatnio edytowany przez tajemnicza75 (2019-05-01 16:29:14)
Poza tym nie mogłam się skupić, albo facet miał alergie, albo przeziębuony, ale ciągle pocieral nos.
Hehe albo kłamał. Wg mowy ciała częste pocieranie nosa lub gesty w okolicach nosa i ust mogą świadczyć ze chciał coś powiedzieć czego nie mógł, ale to ukrył lub kłamie. Kłamanie powoduje swędzenie delikatnych zakończeń nerwowych znajdujących się w nosie.
Beyon> to prawda, to forma komunikacji, ale on sam nazywa to tresurą małżonka . Jeśli udany związek ma być tresurą to ja takiego związku nie chcę. Tymczasem wytresować się da najczęściej ktoś z niskim poczuciem wartości, bo jest bardziej podatny na wpływy innych-silniejszych. Dlatego uważam, że ten filmik nie pomaga w tym wątku. Taka forma komunikacji będzie inaczej wyglądać gdy będą dwie osoby lubiące siebie, czyli będą mieć sferę prywatną tylko dla siebie, bo lubią i sferę wspólną. Będą je umiały oddzielić. Tymczasem wystarczy jedna osoba nie akceptująca samej siebie, a już komunikacja zgrzyta...choć może wyglądać na udaną, bo jak się wytresujemy to niby wszystko chodzi jak w zegarku
.
Ech, nie, on ma już takie tiki
Też nie uważam, że partnera należy wychowywać, bo od tego są dzieci i pieski, ale on przecież tego wykładu nie robił na poważnie. Jemu bardziej chodziło o to, że ludzie reagują na pozytywne warunkowanie i że ciągłe negatywne uwagi nie prowadzą do rozwiązywania konfliktów. Zresztą to samo działa w przypadku naszej relacji z samym sobą.
Jeżeli chcę schudnąć i się jakoś nauczyć regularnie ćwiczyć, to najgorszą drogą do tego jest ciągła samokrytyka (bo nie poszłam na silownię, bo nie ćwiczyłam całego zestawu, bo nie biegłam tak szybko jak chciałam...itd)- po prostu proces będzie mi sie ciągle kojarzył z nieprzyjemnymi odczuciami i będę sie starać go uniknąć. O wiele lepszą metodą jest nagradzanie się za zrobienie sesji jakąś małą przyjamnością, nawet jak nie wykonaliśmy jej perfekcyjnie.
rossanka napisał/a:Poza tym nie mogłam się skupić, albo facet miał alergie, albo przeziębuony, ale ciągle pocieral nos.
Hehe albo kłamał. Wg mowy ciała częste pocieranie nosa lub gesty w okolicach nosa i ust mogą świadczyć ze chciał coś powiedzieć czego nie mógł, ale to ukrył lub kłamie. Kłamanie powoduje swędzenie delikatnych zakończeń nerwowych znajdujących się w nosie.
Beyon> to prawda, to forma komunikacji, ale on sam nazywa to tresurą małżonka
. Jeśli udany związek ma być tresurą to ja takiego związku nie chcę. Tymczasem wytresować się da najczęściej ktoś z niskim poczuciem wartości, bo jest bardziej podatny na wpływy innych-silniejszych. Dlatego uważam, że ten filmik nie pomaga w tym wątku. Taka forma komunikacji będzie inaczej wyglądać gdy będą dwie osoby lubiące siebie, czyli będą mieć sferę prywatną tylko dla siebie, bo lubią i sferę wspólną. Będą je umiały oddzielić. Tymczasem wystarczy jedna osoba nie akceptująca samej siebie, a już komunikacja zgrzyta...choć może wyglądać na udaną, bo jak się wytresujemy to niby wszystko chodzi jak w zegarku
.
To był filmik dla ludzi na niższym poziomie (świadomości? rozwoju wewnętrznego? osobowości? ), tam były same proste tricki. Dużo osób tego szuka, że znajdzie gotowy przepies-zrobię tak i tak, a on się w końcu oświadczy, zrobię to i to,a ona do mnie wróci. A tricki działaja owszem, ale jakiś czas. A potem druga osoba zobaczy, że osoba "tresujaca"wcale nie jest taki cud i tyle będą warte te podchody i tresura co nic. Acha i podobał mi się Twoj wpis, że biedny facet przychodzi do domu, a tam żona go nie wita. Biedny miś, trzeba trochę pomanipulowac żoną, a najlepiej poprzez tricki z youtube. Pewnien siebie mąż nie zwróciły nawet na to uwagi. Inna sprawa, to że małżonka sama przerwałaby ogkadanie tv i w podskokach poszła powitać męża, jakby w małżeństwie było wszystko ok. Jak jedno musi zabiegać o uwagę drugiego, to jest coś nie halo w związku. A potem mamy tematy-on nie dzwoni, ona woli wyjścia z kolezankami, pytajacy szuka odpowiedzi co zrobić, naogląda się poradników, przez chwilę te metody działają, a potem wszystko wraca do punktu wyjścia. Ciekawe dlaczego. A może problem leżał gdzie indziej?
Ech, nie, on ma już takie tiki
Też nie uważam, że partnera należy wychowywać, bo od tego są dzieci i pieski, ale on przecież tego wykładu nie robił na poważnie. Jemu bardziej chodziło o to, że ludzie reagują na pozytywne warunkowanie i że ciągłe negatywne uwagi nie prowadzą do rozwiązywania konfliktów. Zresztą to samo działa w przypadku naszej relacji z samym sobą.
Jeżeli chcę schudnąć i się jakoś nauczyć regularnie ućwiczyć, to najgorszą drogą do tego jest ciągła samokrytyka (bo nie poszłam na silownię, bo nie ćwiczyłam całego zestawu, bo nie biegłam tak szybko jak chciałam...itd)- po prostu proces będzie mi sie ciągle kojarzył z nieprzyjemnymi odczuciami i będę sie starać go uniknąć. O wiele lepszą metodą jest nagradzanie się za zrobienie sesji jakąś małą przyjamnością, nawet jak nie wykonaliśmy jej perfekcyjnie.
Mogl po prostu powiedzieć, nie gderaj i więcej chwal. Atak to musiałam poświęcić 15 min na oglądanie tego
Żabka08 napisał/a:Wielokropek napisał/a:Różnimy się. Znacznie.
Jeżeli dwoje partnerów nie ułatwia sobie życia nawzajem tj. nie dopasowuje się do siebie nawzajem to trudno tu zbudować jakąkolwiek relację. Np nie wyobrażam sobie, by nie reagować gdy partner mnie o coś prosi. I w drugą stronę to samo. Tylko biernie przyjmować wszystkie zachowania 2 osoby jak leci. Oczywiście nie jest mowa tu o żądaniach rodzaju - zmień hobby itp bo to będzie toksyczne i nie mamy prawa się ograniczać. Raczej mowa o czymś co trudno zaakceptować np. brak szacunku czy np skrajne balaganiarstwo. Jeśli niczego nie mamy wymagać i niczego nie oczekujemy od 2 osoby to mi bardziej przypomina to układ bez zobowiązań lub po prostu życie w pojedynkę.
To o czym piszesz, nie jest docieraniem się, a przekabacaniem kogoś na własną modłę poprzez żądania i manipulację.
Jeżeli ktoś robi coś co Ci się nie podoba, to zastanawiam się dlaczego z nim jesteś, bo opcje w takiej sytuacji są tylko dwie: albo uczysz się akceptować, albo odchodzisz. Mój facet jest strasznym bałaganiarzem. Choćbym na rzęsach stanęła, prosiła, płakała i urządzała awantury, to nic nie zmienię. Ponieważ jest to wada, która o ile mnie denerwuje, jest dla mnie do przełknięcia, to po prostu pogodziłam się z tym. Gdyby bałaganiarstwo było czymś z czym nie potrafię egzystować, już dawno bym odeszła.
Nie rozumiem dlaczego wiążesz się z osobą X i chcesz ją przerobić na Y.
Bez urazy. Czytając twój komentarz odniosłam wrażenie, że jestem toksyczna. Jakie przekabacanie? Jaka manipulacja??! Jeśli partner będzie dojrzały to zrozumie, że dana rzecz sprawia nam przykrość i postara się nad nią pracować (podkreślam PO RAZ KOLEJNY, że to chodzi o naprawdę krzywdzące, złe zachowania a nie widzimisię! ). Jeśli nie to rzeczywiscie można pomyśleć o rozejściu się. Istnieje przecież wiele fajnych związków, gdzie pod warunkiem dobrej komunikacji - opartej na zaufaniu, zrozumieniu drugiej osoby - można się dogadać z drogą osobą. Jeśli coś mi się nie podoba w drugiej osobie to rozmawiam z nią o tym. Gdzie tu manipulacja? A nawet jeśli doszukać się tu na siłe manipulacji, to ta rzekoma manipulacja służy zbudowaniu fajnego związku. I zamiast słowo manipulacja wstawiłabym tutaj słowo "kompromis". Ja oczekuję drobnej zmiany, mój partner ma prawo oczekiwać tego samego. To o czym piszesz ma miejsce wtedy, gdy chcemy partnera "remontować" od A do Z i wymieniać w nim wszystko wedle własnego uznania.
Dobrze zrozumiałam twój przekaz i dalej nie rozumiem. To o czym piszesz to układ bez zobowiązań. Niczego nie oczekuję, nie wymagam od 2 osoby. Można i tak, jednak większosć społeczeństwa chce budować tradycyjne związki oparte na rozmowie, kompromisach i drobnych oczekiwaniach (W KTÓRYCH NIE MA NIC ZŁEGO!!! ).
OK, ale co jeżeli Twoje "prośby" są kompletnie nieracjonalne? Załóżmy, że masz niskie poczucie wartości i w każdej kobiecie widzisz zagrożenie. Żeby poczuć się lepiej "prosisz" partnera, żeby przestał kontaktować się z koleżankami. Tak naprawdę, to żadna prośba, ale wywieranie nacisku na drugą osobę by ograniczała siebie, bo Ty wtedy masz lepsze poczucie kontroli. Zamiast radzić sobie w WŁASNYM problemem, używasz wobec mężczyzny emocjonalnego szantażu.
Nawet w wypadku skrajnym- powiedzmy, facet pije- próby zmiany kogoś są bezcelowe, bo pić przestanie tylko wtedy jeżeli sam będzie przekonany, że jest chory i coś z tym chce zrobić. Ty jedynie możesz wyrazić swój niepokój o niego i postawić mu ultimatum, że albo idzie na leczenie, albo odchodzisz- decyzja należy do niego.
Ludzie w dobrym związku się akceptują, a nie przerabiają pod siebie. Oczywiście można wyrazić swoje uczucia: nie lubię gdy..., rani mnie kiedy..., ale końcowo nie masz wpływu na to co druga osoba zrobi. I jeżeli jakieś zachowanie jest nie do przeskoczenia, to się rozchodzicie.
51 2019-05-01 19:54:07 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2019-05-01 19:57:13)
(...) Dobrze zrozumiałam twój przekaz i dalej nie rozumiem. To o czym piszesz to układ bez zobowiązań. Niczego nie oczekuję, nie wymagam od 2 osoby. Można i tak, jednak większosć społeczeństwa chce budować tradycyjne związki oparte na rozmowie, kompromisach i drobnych oczekiwaniach (W KTÓRYCH NIE MA NIC ZŁEGO!!! ).
To do mnie?
Przeczytałaś, ale nie zrozumiałaś. Napisałam o związku dwojga dojrzałych osób, nie o układzie bez zobowiązań.
I ani słowa w mych postach (także w innych wątkach) o braku rozmowy, o braku wspólnych ustaleń. Proszę więc, nie przypisuj mi opinii, które nie są moimi.
Kompromis nie jest, moim zdaniem, dobrym rozwiązaniem konfliktu. Można, drogą negocjacji, dojść do satysfakcjonującego obie osoby rozstrzygnięcia. Można, nie trzeba.
[I jakże Twe ostatnie posty różnią się od tego pierwszego wczoraj napisanego.]
Powtarzam: znacznie różnimy się.
OK, ale co jeżeli Twoje "prośby" są kompletnie nieracjonalne? Załóżmy, że masz niskie poczucie wartości i w każdej kobiecie widzisz zagrożenie. Żeby poczuć się lepiej "prosisz" partnera, żeby przestał kontaktować się z koleżankami. Tak naprawdę, to żadna prośba, ale wywieranie nacisku na drugą osobę by ograniczała siebie, bo Ty wtedy masz lepsze poczucie kontroli. Zamiast radzić sobie w WŁASNYM problemem, używasz wobec mężczyzny emocjonalnego szantażu.
Nawet w wypadku skrajnym- powiedzmy, facet pije- próby zmiany kogoś są bezcelowe, bo pić przestanie tylko wtedy jeżeli sam będzie przekonany, że jest chory i coś z tym chce zrobić. Ty jedynie możesz wyrazić swój niepokój o niego i postawić mu ultimatum, że albo idzie na leczenie, albo odchodzisz- decyzja należy do niego.
Ludzie w dobrym związku się akceptują, a nie przerabiają pod siebie. Oczywiście można wyrazić swoje uczucia: nie lubię gdy..., rani mnie kiedy..., ale końcowo nie masz wpływu na to co druga osoba zrobi. I jeżeli jakieś zachowanie jest nie do przeskoczenia, to się rozchodzicie.
Zgadzam się z tym co napisałaś. Ograniczanie kogoś nie jest okej. Powinniśmy mieć świadomość własnych uczuć (np. tak jak piszesz - brak mi pewności siebie ->mylny wniosek: on/ona mnie na pewno kiedyś zdradzi -> kontrolowanie) i przepracować je w sobie. Mi właśnie bardziej chodziło o takie przykłady jak ten wspomniany przez cb alkohol czy inne tego rodzaju rzeczy. Moim zdaniem uświadamianie problemu i skutków, prośba pracy nad tym - dla nas, dla naszego dobra jest okej. Gdy problem partnera mnie przerasta i rani, a on nie chce tego zmienić, wtedy opcją jest rozstanie. Jednak należy rozmawiać, wyrażać uczucia. To prawda - osattecznie i tak nie mamy wpływu na zachowanie partnera, co nie zmienia faktu, że związek to relacja miedzy dwoma kochającymi się ludźmi. Jeśli się naprawdę kochają to nie problem, by pracować nad raniącymi czy uciążliwymi zachowaniami.
53 2019-05-01 20:40:26 Ostatnio edytowany przez Żabka08 (2019-05-01 20:42:55)
Wielokropko odniosę się do tego co napisałaś - "Kompromis nie jest, moim zdaniem, dobrym rozwiązaniem konfliktu. Można, drogą negocjacji, dojść do satysfakcjonującego obie osoby rozstrzygnięcia. Można, nie trzeba".
Moim zdaniem dla dobra relacji, naszych uczuć i poszanowania obu stron - powinno się.
Mi się wydaje, że właśnie zrozumiałam twoje słowa. Lecz może mi się tylko wydaje Jestem tylko człowiekiem i mogę się mylić
Ja też cały czas piszę o związku dwojga dojrzałych osób. Moim zdaniem dojrzała osoba właśnie zrozumie, że dla drugiej osoby warto czasem coś zrobić (oczywiście z wzajemnością), popracować nad swoimi wadami. Bardziej martwiłabym się brakiem wykazania chęci współpracy z drugą osobą i obojętność na jej prośby (lecz nie szantaże, groźby itp.). Ty piszesz o związku, gdzie niczego się nie wymaga i oczekuje od 2 połówki. Ideałów nie ma. Nie zawsze też jesteśmy akceptować 100 % zachowań partnera. To normalne.
Różnimy się i trudno mi się z tobą zgodzić . Faktycznie zadałam pytanie, sprowokowałam forumowiczów do dyskusji. Mamy prawo wyrażania swoich opinii
Żabko> Beyon i Wielokropek mają wiele racji.
Wiem z doświadczenia, że mój związek nie był taki fajny gdy miałam problemy ze sobą. Dopiero gdy się polubiłam, nabrałam pewności siebie i przestałam oczekiwać (tak, można żyć bez oczekiwań) to zauważyłam, że nie robiąc wiele nagle relacje się poprawiły.
Piszesz, że dwie dojrzałe osoby... i to jest kluczowe. W pierwszym wątku poruszyłaś temat o osobach nielubiących się dostatecznie mocno, ale chcących stworzyć związek. To jest od siebie zależne. Osoba dojrzała lubi siebie, a nie lubi się osoba uwięziona w swoich żalach i kompleksach. Czyli zachowuje się często niedojrzale. Trudno więc stworzyć udany związek (ale w innym znaczeniu niż tresowanie partnera) nie będąc dojrzałym.
Najdoskonalsze wyznanie miłosne brzmi: „Nie potrzebuję Cię, ale chcę być z Tobą”. Nie potrzebuję trzymać Cię cały czas za rękę, nie potrzebuje dzielić Twej pasji, nie potrzebuje Cię w roli kierowcy, bankomatu, kucharki, gospoduni domu, ale chce być z Tobą, z tym człowiekiem., którym jesteś. Chcę być przy Tobie. Jesteś wspaniały. Jesteś inspirująca. Nie żyję w strachu, że się odsuniesz, porzucisz mnie. Widzę Cię. Nie ma drugiej takiej osoby na świecie. (...)
Jeżeli nie mam wystarczająco wysokiego poczucia wartości i ważności, to ciągle się boję, że mój partner odkryje, jaki jestem naprawdę, i odejdzie. W związku z tym do czego dążę? Żeby ograniczyć jego wolność. Żeby go przypisać do siebie, mieć nad nim władzę.
Ktoś, kto nie wierzy, że można go kochać takiego, jaki jest, dąży do kontroli.
Władza jest substytutem miłości, ale nie pozwala tak jak ona ludziom rosnąć.
Najtrudniejsze, ale i najpiękniejsze w miłości jest jej współistnienie z wolnością. Dać komuś miłość, partnerowi, dziecku czy przyjaciołom, nie odbierając jednocześnie jego powietrza, jego obszaru wolności. Niczego nie narzucać, nawet samego siebie, to najtrudniejsze zadanie.
Egoizm nie polega na tym, że się żyje, jak chce, lecz na żądaniu od innych, by żyli tak, jak my chcemy.
Wszystko co osiągnięte tresurą, naciskiem, przemocą jest nietrwałe, niepewne, zawodne.
Nikt nie może nawiązać więzi z innym człowiekiem, jeśli wcześniej nie nawiązał jej z samym sobą.
Człowiek niepotrafiący zadbać o własne granice jest jak ogród bez ogrodzenia, z którego każdy może korzystać, kiedy tylko mu się podoba.
56 2019-05-02 06:17:55 Ostatnio edytowany przez nudny.trudny (2019-05-02 06:18:28)
co do filmiku - rossanka dobrze napisała, nie wyobrażam sobie związku na zasadzie wychowywania niesfornego dziecka z karami i nagrodami, lepiej być samemu niż takie coś
Moim zdaniem dojrzała osoba właśnie zrozumie, że dla drugiej osoby warto czasem coś zrobić (oczywiście z wzajemnością), popracować nad swoimi wadami. Bardziej martwiłabym się brakiem wykazania chęci współpracy z drugą osobą i obojętność na jej prośby (lecz nie szantaże, groźby itp.). Ty piszesz o związku, gdzie niczego się nie wymaga i oczekuje od 2 połówki. Ideałów nie ma. Nie zawsze też jesteśmy akceptować 100 % zachowań partnera. To normalne.
Różnimy się i trudno mi się z tobą zgodzić
. Faktycznie zadałam pytanie, sprowokowałam forumowiczów do dyskusji. Mamy prawo wyrażania swoich opinii
a masz jakieś przykłady sytuacji, gdzie taka prośba byłaby uzasadniona Twoim zdaniem?:)
57 2019-05-02 07:44:03 Ostatnio edytowany przez Żabka08 (2019-05-02 07:47:07)
Na telefonie urywa odpowiedzi
Na telefonie urywa odpowiedzi
Kochani
Żabka08 napisał/a:Na telefonie urywa odpowiedzi
Kochani
Wybaczcie. Urwało mi odpowiedź. Kochani Traktujecie prośby wobec partnera jako zło absolutne.
Jakie przykłady? Ja sama. Tak jak piszecie - kocham wolność. Nie znoszę ograniczeń, kontroli i tłumaczenia się. Jednak nie sprawia mi problemu lekkie dopasowanie się do partnera. Poza tym, niektóre rzeczy wychodzą w związku po czasie. Nie od razu poznajemy prawdziwe partnera. Przykład: partner zaczyna dużo popijać. Waszym zdaniem zamiast reagować (porozmawiać że nam to przeszkadza, martwimy się o nas i oczekujemy że partner przestanie) - mamy wmawiać sobie - mam wysoką samoocenę, będę kochać siebie więc niech robi co chce, to nic, że za kilka lat pewnie zostanie alkoholikiem. Nie warto powalczyć o to co zbudowaliśmy.. nonsens za przeproszeniem.
Nie wyobrażam sobie kontrolować i ograniczać partnera, bo to zupełnie inna sprawa. Sama tego nie lubię, nie będę więc nikogo "tresować". Rozmowa o wadach partnera, próba dostowowania się nie jest ograniczaniem i kontrolowaniem Dojrzały partner może, nie musi sie zmienić to prawda. Lecz jeśli są sprawy dla nas nie do przełknięcia - zrozumie i popracuje.
Andrzej Wiśniewski napisał/a:Najdoskonalsze wyznanie miłosne brzmi: „Nie potrzebuję Cię, ale chcę być z Tobą”. Nie potrzebuję trzymać Cię cały czas za rękę, nie potrzebuje dzielić Twej pasji, nie potrzebuje Cię w roli kierowcy, bankomatu, kucharki, gospoduni domu, ale chce być z Tobą, z tym człowiekiem., którym jesteś. Chcę być przy Tobie. Jesteś wspaniały. Jesteś inspirująca. Nie żyję w strachu, że się odsuniesz, porzucisz mnie. Widzę Cię. Nie ma drugiej takiej osoby na świecie. (...)
Jeżeli nie mam wystarczająco wysokiego poczucia wartości i ważności, to ciągle się boję, że mój partner odkryje, jaki jestem naprawdę, i odejdzie. W związku z tym do czego dążę? Żeby ograniczyć jego wolność. Żeby go przypisać do siebie, mieć nad nim władzę.
Ktoś, kto nie wierzy, że można go kochać takiego, jaki jest, dąży do kontroli.
Władza jest substytutem miłości, ale nie pozwala tak jak ona ludziom rosnąć.Roma Ligocka napisał/a:Najtrudniejsze, ale i najpiękniejsze w miłości jest jej współistnienie z wolnością. Dać komuś miłość, partnerowi, dziecku czy przyjaciołom, nie odbierając jednocześnie jego powietrza, jego obszaru wolności. Niczego nie narzucać, nawet samego siebie, to najtrudniejsze zadanie.
Oskar Wilde napisał/a:Egoizm nie polega na tym, że się żyje, jak chce, lecz na żądaniu od innych, by żyli tak, jak my chcemy.
Janusz Korczak napisał/a:Wszystko co osiągnięte tresurą, naciskiem, przemocą jest nietrwałe, niepewne, zawodne.
C.G. Jung napisał/a:Nikt nie może nawiązać więzi z innym człowiekiem, jeśli wcześniej nie nawiązał jej z samym sobą.
Jesper Juul napisał/a:Człowiek niepotrafiący zadbać o własne granice jest jak ogród bez ogrodzenia, z którego każdy może korzystać, kiedy tylko mu się podoba.
Jest w tym sporo prawdy, zgodzę się. Jednak mam swoje ale
Mam osobę w bliskim otoczeniu, która uważa, że: "chłopaka trzeba sobie wychować. On ma ci tańczyć jak ty mu zagrasz". Kompletnie się z tym nie zgadzam i tutaj wam przyznam absolutną rację. To jest właśnie egoizm, bo nie szanujemy wtedy drugiego człowieka. Chcemy mieć władzę absolutną nad drugim człowiekiem z jakiegoś powodu. Sama nie potrafiłabym w ten sposób choćby dlatego, że sama nie chciałabym by mnie tak traktowano. Partner to nie piesek ani niewolnik. Jest odrębnym człowiekiem, który jest towarzyszem życia, nie własnością .
ALE. To, że jesteśmy w związku coś znaczy. Jesteśmy jednością. Aby się nam dobrze żyło trzeba czasami chodzić na kompromisy, pracować obopólnie nad związkiem i nie przyjmować "jak leci" bezkrytycznie tego co mówi i robi partner. W ten sposób wyznaczamy granice. Żyjemy razem, więc wzajemnie dopasowujemy się do siebie. Nikt tu nie mówi o obrażaniu się, gdy partner czegoś nie chce zrobić - to nie będzie dojrzałe zachowanie. Jednak ja robię coś dla partnera, partner robi coś dla mnie.
"Nie potrzebuję Cię, ale chcę być z tobą". Moim zdaniem i tak i nie. Może lepszym zdaniem byloby "Kocham cię, więc cię potrzebuję" . Nie z wszystkim musimy się zgadzać co podaje psychologia popularna. To tak jak z opinią, że jedzenie jajek podwyższa cholesterol.
Kiedyś pewnik, dzisiaj mit dawno obalony w świecie nauki. Co do cytatu - jeśli nie potrzebuję partnera to po co z nim jestem?
Jeśli jesteśmy małżeństwem/narzeczeństwem - prowadzimy wspólne życie. Uzupełniamy się nawzajem i WSPÓŁPRACUJEMY, by żyło się nam lepiej. Logiczne więc, że czasem poproszę partnera o coś a on mnie. To służy właśnie ułatwieniu sobie życia razem. Nie ma tu nic z tresury pieska.
61 2019-05-02 09:03:40 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2019-05-02 09:07:07)
(...) Może lepszym zdaniem byloby "Kocham cię, więc cię potrzebuję"
. (...)
Jak współgra to z tym zdaniem
(...) Najchętniej oddalabym swoje życie w cudze ręce, żeby jakoś dobrze nim pokierował bo mam wrażenie, że w moich rękach to tak jakby dać prowadzić auto dziecku (...)
Zdania z mej sygnatury ciągle aktualne.
*
**
I cytat na zakończenie mego udziału w tym wątku
Mówisz, że możesz - to możesz.
Mówisz, że nie możesz - to nie możesz.
Żabka08 napisał/a:(...) Może lepszym zdaniem byloby "Kocham cię, więc cię potrzebuję"
. (...)
Jak współgra to z tym zdaniem
(...) Najchętniej oddalabym swoje życie w cudze ręce, żeby jakoś dobrze nim pokierował bo mam wrażenie, że w moich rękach to tak jakby dać prowadzić auto dziecku (...)
Zdania z mej sygnatury ciągle aktualne.
*
**
I cytat na zakończenie mego udziału w tym wątkuMistrz Zen Seung Sahn napisał/a:Mówisz, że możesz - to możesz.
Mówisz, że nie możesz - to nie możesz.
Nie miałam na myśli oddawania kontroli nad swoim życiem partnerowi. Nie pisałam że chcę ją oddawać komukolwiek. Napisałam, że NAJCHĘTNIEJ bym tak zrobiła - to miało służyć podkreśleniu mojego stanu psychiki a nie konkretnych zamiarów.
63 2019-05-02 12:25:00 Ostatnio edytowany przez tajemnicza75 (2019-05-02 12:27:30)
Przykład: partner zaczyna dużo popijać. Waszym zdaniem zamiast reagować (porozmawiać że nam to przeszkadza, martwimy się o nas i oczekujemy że partner przestanie) - mamy wmawiać sobie - mam wysoką samoocenę, będę kochać siebie więc niech robi co chce, to nic, że za kilka lat pewnie zostanie alkoholikiem. Nie warto powalczyć o to co zbudowaliśmy.. nonsens za przeproszeniem.
Nie wyobrażam sobie kontrolować i ograniczać partnera, bo to zupełnie inna sprawa. Sama tego nie lubię, nie będę więc nikogo "tresować". Rozmowa o wadach partnera, próba dostowowania się nie jest ograniczaniem i kontrolowaniem
Dojrzały partner może, nie musi sie zmienić to prawda. Lecz jeśli są sprawy dla nas nie do przełknięcia - zrozumie i popracuje.
Owszem, ale bez słów "oczekujemy że partner przestanie". Oczekiwania powodują w drugiej osobie bunt, blokadę i... zaniżenie poczucia -i tak niskiej- wartości. W przypadku osoby uzależnionej od alkoholu lub wpadającej w uzależnienie to jest płachtą na byka.
Wyobraź sobie, że do Ciebie powiem: oczekuję, że zrozumiesz mój tok myślenia i zmienisz się wg tego jak ja sobie życzę. Zakładając, że byłabym dla Ciebie bliską osobą. Jak się z tym czujesz?
Nie masz sobie nic wmawiać, ale powiedzieć do niego ze zdrową pewnością siebie (zakładając, że ją masz), co na ten temat myślisz, przytaczając sensowne argumenty, a nie coś w stylu nie bo nie. Następnie zapisujesz się na al-anon, albo na wizytę do psychologa, albo czytasz poradniki, aby dowiedzieć się jak sobie samej poradzić z ostro zapowiadającym się alkoholikiem. Czyli dbasz o siebie, skupiasz się na sobie, aby łatwiej było zadziałać, gdy już trzeba będzie, gdy partner nic sobie z Twoich słów nie robi. Wbrew pozorom to przynosi lepsze rezultaty niż skupianie się na nim, bo ględzenie o tym co mi się nie podoba i mówienie o oczekiwaniach to jest ograniczenie i kontrolowanie.
Piszesz potem, ze w związku jesteście jednością. Nie jesteście! Każde z Was jest oddzielną jednostką, której tylko przyszło razem żyć. Właśnie taki tok myślenia, ze jesteśmy jednostką, doprowadza do sytuacji, ze chcemy myśleć tak samo, czuć to samo, robić to samo i nie tolerujemy przestrzeni osobistej oraz wolności małżonka. Rozumiem co chcesz powiedzieć, ale nie całkiem tak to działa. Myślenie o jedności w związku powoduje właśnie uwieszanie się na małżonku.
Zgadzam się z tymi słowami: "Jeśli jesteśmy małżeństwem/narzeczeństwem - prowadzimy wspólne życie. Uzupełniamy się nawzajem i WSPÓŁPRACUJEMY, by żyło się nam lepiej. Logiczne więc, że czasem poproszę partnera o coś a on mnie. To służy właśnie ułatwieniu sobie życia razem. " Owszem, ale poproszenie a oczekiwanie to dwie różne sprawy. Współpraca a bycie jednością też. To są subtelne różnice, ale ważne. Właśnie po nich można poznać czy ktoś siebie dostatecznie lubi czy nie, gdyż lubić siebie to znaczy lubić "za to jak się myśli, żyje, postępuje" (to czyjeś słowa z tego forum). Jeśli jesteś z siebie zadowolona to nie masz oczekiwań wobec innych (jedynie luźne prośby) i nie chcesz jednoczyć się z nikim, bo to zaburzyłoby Twoją indywidualność.
Słyszałam kiedyś powiedzenie, ze nie jesteś mi już do niczego potrzebny, tylko do szczęścia. W tym dziwnym zdaniu mieści się wszystko.
Potrzebować kogoś... co to właściwie znaczy? Potrzebuję pieniędzy na czynsz, ciepłej kurtki na zimę, jedzenia, oddawania potrzeb fizjologicznych, czasem się komuś wygadać, powymądrzać się na forum . Tylko czy to jest miłość?
Ks. Alojzy Henel napisał, że jeśli chcemy żyć pięknie, musimy "żyć oddzielnie, zachować własne wnętrze i ogródek duszy." Pisząc prościej: mamy wspólny dom, ale każde z nas ma swój własny ogródek przed domem . Życie z drugim człowiekiem, to nie zależność od drugiego człowieka. Owszem... płacimy razem rachunki, sprzątamy, robimy zakupy, mamy do siebie jakieś prośby... ale to nadal nie jest miłość.
Jest różnica pomiędzy rozmową z partnerem, a oczekiwaniem, że dostosuje się do każdego naszego życzenia. Co innego powiedzieć: wydaje mi się, że ostatnio zbyt często siegasz po alko i mnie to niepokoi, a co innego: oczekuje od ciebie, ze przestaniesz pić. U pączkującego alkoholika oba zdania mogą spowodować pójście w defensywę, ale drugie z nich kompletnie zamyka drogę do jakiegokolwiek dialogu.
Poza tym oczekiwania mają to do siebie, że po pewnym czasie ta druga osoba zaczyna myśleć, że na Twoją miłość musi sobie zasłużyć, a Ty stajesz sie rozgoryczona, że Twoje potrzeby nie są przez niego zaspokajane. Toksyczna kombinacja.
Osobiście nie wierzę, że można przejść przez związek będąc razem ale jakby osobno - niczego nie oczekujac - jak piszecie Bo tak to rozumiem właśnie, może jestem toksyczna. Może i ja mogłabym popracować nad własnym podejściem do związków.. Według mnie tak właśnie jest w układach bez zobowiązań. Ludzie nie oczekują niczego od siebie, nie wymagają, nie dostosowują się - tylko świetnie się bawią. Może wedle tych zasad to jest lepszy układ dla ludzi?
Szczerze - osobiście trudno mi wyobrazić sobie budowanie związku zostawiając partnera "w spokoju" Wydaje mi się, że wtedy parter wejdzie nam na głowę, przestanie się starać, popadniemy przez to w rutynę.