Byłam na długim spacerze zarówno wczoraj, jak i dziś. Tylko nie zawsze mogę wychodzić akurat wieczorem, gdy najwięcej myśli kotłuje mi się w głowie. A już dzisiejszy dzień był dość optymistyczny, tylko po nim znowu nastąpił wieczór. Na FB wyświetliło mi się zdjęcie jm - obecnie mamy chyba 4 wspólnych znajomych, bo resztę usunęłam, żeby unikać takich "wrażeń". Już nawet nie przeglądam strony głównej, bo wchodzę na profil tylko po to, by przejść do grup tematycznych. Niemniej jednak stało się i zdjęcie jm wylądowało na samej górze. I przez ten ułamek sekundy, gdy na niego spojrzałam, serce zabiło mi mocno, zdecydowanie za mocno.
Wyciągnęłam spisaną wcześniej listę wszystkich jego wad i rzeczy, których w nim nie lubiłam, gdy byliśmy razem. Tylko to były normalne, zwykłe rzeczy, które przecież koniec końców akceptowałam, więc trudno powiedzieć, by mi naprawdę przeszkadzały. W końcu każdy człowiek ma jakiś zestaw wad. W każdym razie czytanie tej listy nie pomogło. Później przypomniałam sobie wszystko to, co zrobił, gdy się rozstawaliśmy - skutek kiepski, bo bardziej wyszło samobiczowanie i mnożenie natrętnych myśli. Na końcu spojrzałam na listę rzeczy, które obecnie lubię w swoim życiu i w sobie samej, a które zdarzyły się już po rozstaniu. To odrobinę pomogło, ale i tak rozsądek i racjonalizowanie idą swoją drogą, a serce swoją. Pomimo tego, że on już jest innym człowiekiem, to jednak tak samo wygląda, tak samo się uśmiecha, dla kogoś innego potrafi być zupełnie inny niż dla mnie. I czasem się zastanawiam czy to ze mną jest coś nie tak. Uważam się za całkiem rozsądną osobę, a pomimo rozumienia i racjonalizacji pewnych mechanizmów, jedno spojrzenie na zdjęcie od nowa łamie mi serce na kawałki. W porządku, nie zmuszę nikogo do miłości. Mogę przeboleć to, że nie chce mnie kochać. Tylko dla mnie on był i nadal jest moją rodziną. Nad tym nie potrafię przejść do porządku dziennego.
Czasami chciałabym, żeby on już od razu po rozwodzie wziął z nią ślub i zrobił sobie dziecko - wtedy stałoby się wszystko to, czego najbardziej się boję, że potencjalnie może od nowa rozwalić mnie na kawałki. Gdyby to już się stało, to w jakiś sposób byłoby z głowy.