Chio napisał/a:Bonzo ale ja nie mam poczucia krzywdy że mam Dzieci ani też nie widzę poczucia krzywdy u nich, są szczęśliwe,radosne.Dzieci to największe szczęście.Co do nowego partnera to nie zamierzam go miećale to mój wybór.
Jest mi dobrze z tym. Ostatnio jeżdżąc do pracy słuchałam o dzieciach hitlerowców,z Ravensbruck, dzieciach III Rzeszy. Wojna zmienia ogląd na wszystko.Pewna kobieta w wywiadzie powiedziała,że nie potrafi wyrzucić jedzenia bo zawsze będzie miała przed oczami Dzieci pracujące dla Siemensa,które z chęcią zjadłyby zgniłe jabko,dlatego ona je obkraja.Myślę że to kwestia doceniania tego co się ma, z pokorą przyjmowania przeciwności losu przez tych ludzi.Myślę że zmieniają się wymagania pokoleniowe.To tak w skrócie:)
Gdy myślę sobie czasem o tym moim dzieciństwie, nachodzi mnie taka refleksja. Moja mama w sytuacji rozstania z tatą nie została całkiem sama tylko ze mną. Otoczone byłyśmy jej kochającym licznym rodzeństwem oraz innymi dalszymi i bliższymi krewnymi. W tamtych latach panowały inne, bliskie relacje między sąsiadami i dzięki ich przyjaźni z moimi rodzicami miałam też sporo "przyszywanych" wujków i cioć, którzy "wchodzili" do rodziny w taki naturalny sposób. To chyba mamie dało największą siłę w tym najgorszym czasie, a mnie - jedynaczce okazję do socjalizacji, do wychowywania się wśród sporej gromadki ciotecznych sióstr, braci i dzieci sąsiadów, traktowanych z wielką serdecznością. Dlatego tak bardzo mi przykro, gdy CS pisze o teściach, że się odsunęli. Oni, którzy dla wnuków są tacy ważni. Ale wierzę, że jak przemyślą sprawę, uzmysłowią sobie różne rzeczy, zatęsknią, odezwą się i odnajdą w nowej roli.
A myśl o tych wychowywanych bez ojców, wojennych i powojennych dzieciach, zawsze dawała mi jakąś nadzieję, że można dobrze i pięknie żyć, mimo różnych rodzinnych nieszczęść. Lubię też poznawać i czytać o ludziach, którzy mieli w życiu mocno pod górkę... Jakoś mnie to hartuje i odsuwa od determinizmu.
To, co jeszcze pamiętam z tamtych lat, to to, że mama nigdy, przenigdy nie mówiła źle o moim tacie, mimo, że przecież miała z nim niezłą jazdę bez trzymanki...
Podkreślała jego walory, zdolności, osobliwe poczucie humoru, inteligencję. No generalnie kreowała na bohatera ; - ))) choć dziś wiem, że już wtedy wyciszyła w sobie tamtą miłość do niego.
Trochę mnie zdziwiło Twoje wyznanie, Chio, że zamknęłaś rozdział relacji w Twoim życiu. Czytając Twoje posty widzę w Tobie mnóstwo światła. To światło przyciąga, intryguje i ... chyba trochę szkoda, gdyby nie mógł się nim ucieszyć w przyszłości jakiś "Pan Ćma". : - )))
Burzowy napisał/a: Przy zdradach i rozstaniach nikt nie myśli dobrze o osobie, którą krzywdzi, bo inaczej byłoby ciężko posunąć się do tych czynów.
Mocno i dobrze powiedziane!
Dlatego właśnie tuż po zdradzie nie warto skupiać się na tym kimś, kto często bezrefleksyjnie, pod wpływem wielkiego afektu ulega czemuś, co później zamienia się w dramat obejmujący nie tylko partnera, dzieci, ale też zatacza szersze kręgi, bo cierpią także rodzice, rodzeństwo i przyjaciele takiej pary. Mąż CS jest bardzo młodziutkim mężczyzną, więc tym bardziej narażonym na "awarię układu hamulcowego". Podtatusiali, zdradzający swe partnerki panowie w porównaniu z nim, to jednak już mistrzowie w kalkulacji win - win.
Ja nie chcę być wyrocznią z Delft, ale... gdzieś w środku (i na podstawie życiowego doświadczenia) spodziewam się, że ów młodzian może jako kometa okresowa powrocić do swojej CS. To dlatego także zalecana ochoczo przez niektóre Forumowiczki trepanacja czaszki w poszukiwaniu przyczyn rozstania, wydaje mi się czczym zajęciem, bo to dopiero ewentualny powrót marnotrawnego mógłby się stać dla CS gordyjskim węzłem przemyśleń ; - )))
Przepraszam, CS, że tak trochę o Tobie w trzeciej osobie, piszę... Wybacz, bo to tylko na użytek moich rozkmin. Pisałaś przecież, że gdyby on... to...