@cslady, przykro mi to pisać, ale jeśli on kiedykolwiek zadzwoni, to moja intuicja i doświadczenia podpowiada mi, że tylko wtedy kiedy będzie miał w tym jakiś interes. Niestety nie jestem przekonana co do tego, czy możesz liczyć z nim na normalną, ludzką rozmowę. O ile w ogóle, to na pewno nie teraz.
716 2019-05-26 12:34:09 Ostatnio edytowany przez SonyXperia (2019-05-26 12:34:31)
No szkoda, ale napisałam to raz i wystarczy. Nie spodziewam się telefonu od niego, ale zobaczymy.
Hm..., mi to trochę wygląda na badanie gruntu, a jeśli miałabyś być ostrożna (i to jednak proponuję) to też trochę mi to wygląda na powolne wciąganie Ciebie w grę Jego kartami - możliwe, że przesadzam . Chyba powoli zaczyna sie mierzenie sił przed potyczką rozwodową, z mojego doświadczenia lepiej nie dopuścić do wojny rozwodowej - ale nie zawsze się da. W każdym razie twardo obstawaj przy swoim - On namieszał w możliwie najgorszy sposób i niech ponosi tego konsekwencje.
On dobrze wie, że podczas rozwodu dostanę to, czego chcę. Nie jest aż tak naiwny, by przypuszczać inaczej. Odzywa się, bo bada czy jeszcze "ma" mnie w razie czego. Po coś mnie zwodził przez ten ostatni rok. Gdybym go nie przycisnęła i to mocno, to zwodziłby nadal. Tak mu było wygodnie, że jestem w pogotowiu i może ze mną porozmawiać.
On dobrze wie, że podczas rozwodu dostanę to, czego chcę. Nie jest aż tak naiwny, by przypuszczać inaczej. Odzywa się, bo bada czy jeszcze "ma" mnie w razie czego. Po coś mnie zwodził przez ten ostatni rok. Gdybym go nie przycisnęła i to mocno, to zwodziłby nadal. Tak mu było wygodnie, że jestem w pogotowiu i może ze mną porozmawiać.
Obawiam się, że nadal myślisz życzeniowo, nadzieja Cię nie opuszcza. Twój jm kontynuuje romans od ponad 1,5 roku, świetnie się bawi, podróżuje z kochanką, przeżywa drugą młodość i "prawdziwą miłość", nic nie wskazuje na to, że ma zamiar ten romans zakończyć, wręcz przeciwnie.
Także myślę, że właśnie bada grunt przed ostateczną rozgrywką, czyli ustaleniem alimentów, opieki nad dziećmi, rozwodem i podziałem majątku (o ile faktycznie to on kontaktuje się z Tobą).
Może być też tak, jak już ktoś tutaj napisał, że rodzice wywierają na niego presję w kwestii Waszych dzieci, więc nieudolnie, wbrew sobie, a przede wszystkim kochance udaje, że w jakimś sensie zależy mu na nich, choć czynami udowadnia coś wręcz przeciwnego.
Nadzieja na co? Ja już nie chcę z nim być. Zresztą napisałam wyraźnie - według mnie on chce mnie mieć na wszelki wypadek, jako opcję awaryjną. To nie ma niczego wspólnego z tym, że chciałby ze mną być i że rzuciłby dla mnie kochankę.
721 2019-05-26 13:55:33 Ostatnio edytowany przez SonyXperia (2019-05-26 13:56:39)
Ja również uważam że odzywa się czy też próbuje jakoś nawiązać kontakt, bo ma w tym cel - swój własny interes. W ten sposób "bada grunt". To jakie jest Twoje nastawienie do niego, czego może się po Tobie spodziewać w trakcie rozwodu. Chyba najwyższa pora pozbyć się resztek złudzeń co do jego nastawienia. Nie cslady, on nie chce żadnych opcji awaryjnych. On chce w miarę spokojnego rozwodu.
Napisał kolejną wiadomość z pytaniem czy się obraziłam. Tym razem już odpisałam, że chętnie z nim pogadam przez telefon lub możemy się spotkać. Od tego momentu oczywiście cisza. Czego się spodziewać.
Moim zdaniem spokojnie mogłaś pominąć słowo 'chętnie' i zdecydowanie bardziej urzędowo napisać, że jeśli istnieje taka potrzeba, to oczywiście podtrzymujesz to, o czym mówiłaś i z nim porozmawiasz. Niby to samo, a jednak wydźwięk inny. Dlaczego? Bo on na ten moment wie, że nic się nie zmieniło i przypuszczalnie na jakiś czas będzie o to spokojny.
Uważam podobnie jak Sony jm rozpoznaje bada jaki wpływ wywiera i w jaki jeszcze sposób działa na Cslady tzn panuje nad Twoimi uczuciami jak bardzo głęboko i w jakim zakresie raczej nie chodzi mu o opcje awaryjną chodzi mu o jego komfort podczas rozwodu.
Może powoli do niego dociera , że zachowuje się jak bez jajeczny samiec . Dał się kochance totalnie podporządkować , wcześniej miał wyjścia z kolegami i swoje normalne życie . Teraz został odcięty zresztą za własną zgodą nawet od dzieci . Kochanka panicznie może reaguje na wszystko kontrolą a tego nikt normalny długo nie wytrzyma. Może facet trzeźwieje z tego oczadzenia miłością i bada grunt . Ta akcja w mieszkaniu i to co było po niej też może mieć znaczenie.
Wygląda na to że zdecydowanie w podejmowaniu decyzji nie jest mocną stroną jm więc może być też tak jak piszesz Morfeusz1 albo i jedno i drugie.
Zejścia "pomotylowe" do najprzyjemniejszych nie należą ale to raczej słaba pociecha dla Cslady bo będzie dziewczynie głowę zawracał.
726 2019-05-28 09:32:43 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2019-05-28 09:35:56)
Bo do tej pory tak naprawdę żadnej decyzji podejmować nie musiał.
W życiu emocjonalnie miał 2 kobiety i z żadnej zrezygnować nie chciał.
tamta tylko kochanką być nie chciała, więc bał się, że ją straci więc odszedł.
Bo Cslady i tak emocjonalnie była przy nim.
dopiero teraz stoi przed wyborem - albo tak myśli że go jeszcze ma.
a może i ma? nie nam oceniać, możemy się jedynie dzielić doświadczeniami.
727 2019-05-28 10:02:49 Ostatnio edytowany przez Tonia80 (2019-05-28 10:10:26)
Nie wiem czy kiedyś będę umiała przestać go kochać, niezależnie od tego co zrobił. Mogę już nie chcieć z nim być i w sumie to już bym nie chciała, ale przestać kochać? Nawet gdyby pojawił się ktoś nowy, to chyba nie będę mogła się już z nikim związać, bo najpierw musiałabym już niczego nie czuć do jm.
Cslady chodzisz do psychologa? Masz dużo do zrobienia ze sobą, ja też jestem na tej drodze, możesz poczytać mój watek (rozwód z psychopatą). Może to co czujesz to nie miłość tylko uzależnienie od miłości, do tej konkretnej osoby. Pomyśl sobie inaczej, że dzięki temu, że stało się to teraz a nie np 10 lat później masz jeszcze szansę ułożyć sobie życie, być szczęśliwą. Wiem, że teraz może ci się wydawać to abstrakcją, daj sobie czas. Ja czuję się obecnie nareszcie wolna, patrzę na mojego jeszcze męża i nie mogę się nadziwić, że mogłam go kochać, naprawdę. A moja sprawa jest o wiele świeższa niż Twoja. Osobiście nie mogę się nadziwić, że można kogoś kochać kto skrzywdził, jeszcze w sposób perfidny. Przede wszystkim musisz pokochać siebie i zbudować swoje poczucie wartości na nowo, sama z siebie i dla siebie i nie czerpać jej od drugiej osoby. Ty masz się ze sobą dobrze czuć, sama. Też mam złe momenty ale wiem, że dla moich dzieci muszę być silna i teraz jedyne co zaprząta mi myśli to rozwód. Ale nie jako rozstanie tylko formalność. Ja już się z moim mężem emocjonalnie rozstałam i rozwiodłam, teraz potrzebuję papierka.
I trochę honoru pokaż, nie odpisuj na "cześć" i kategorycznie nie pisz, że chętnie się spotkasz. Chętnie to on ciebie zdradził. Twoje odpowiedzi mają być suche, zwięzłe i dotyczyć tylko dzieci. Pokaż mu, że masz klasę, nie łaś się o żadne ochłapy uczuć. Pokaż sobie samej, że masz klasę. Jesteś dzielna, obrotna, masz dzieci, dasz radę. Zadbaj o siebie, zrób coś co ci sprawia przyjemność.
728 2019-05-28 10:16:05 Ostatnio edytowany przez Tonia80 (2019-05-28 13:15:08)
.
Mam problem z tymi wszystkimi emocjami, bo nadal jestem w szoku. No po prostu nie wierzę w to, co się dzieje. Z jednej strony minęło już tyle czasu, że niby jakoś układa mi się to wszystko w głowie, ale z drugiej strony mam wrażenie, że to wszystko mi się śni.
Ja mam to samo odczucie, na mnie podziałało jak kubeł zimnej wody. Otrzezwiałam całkowicie.
Doczytuję twój watek i psycholog jest ale jeśli mogę podpowiedzieć to jakaś grupa wsparcia tez by się przydała, np. dla kobiet kochających za mocno. Poszukaj, w stolicy coś znajdziesz na pewno. Przeprowadzka niekoniecznie coś zmieni, w nowym miejscu też będziesz nadal myślami w Warszawie, obok męża. Najpierw zrób porządek ze swoimi uczuciami, w głowie, z emocjami, zbuduj poczucie wartości. Potem zdecydujesz, może się okazać, że przeprowadzka wcale nie będzie potrzebna. Remoncik wskazany zmiana wystroju bardzo pomaga.
Cslady poczytałam trochę twoje posty i jedno co rzuca mi się mocno w oczy to to, że jesteś bardzo uzależniona od tej relacji. Nic nie pisałaś o swoim dzieciństwie, myślę, że to ogromne pragnienie bycia kochaną pochodzi właśnie stamtąd i usilne zabieganie o uwagę twojego męża to przełożenie relacji (schemat). Czy jedne z twoich rodziców lub obojga nie dawali ci wystarczającej uwagi? Czy byli oziębli, zbyt wymagający, niedostępni emocjonalnie, czy doświadczyłaś przemocy psychicznej, fizycznej, seksualnej? Musiałaś zabiegać o ich miłość? Zadaj sobie te pytania, przeanalizujcie to na terapii. Druga uwaga to taka, że polecałabym zmianę psychologa. Odnoszę wrażenie, że niewiele wynosisz z sesji, bo albo nie trafiłaś na specjalistę ze znajomością tematu, albo się jeszcze nie otwarłaś albo chodzisz bo chodzisz dla samego chodzenia i nic z tego nie wynosisz. Następna rzecz to taka, że twój wyidealizowany mąż był zawsze taki jaki jest obecnie tylko ty kochałaś jego wyidealizowany obraz. Każdy jego kolejny związek będzie tak wyglądał. Moim zdaniem on cierpi na jakiś rodzaj zaburzenia, nie wiem może narcystyczny typ czy coś w tym stylu. Poczytaj w necie, poszukaj też odpowiednich lektur typu "Moje dwie głowy", "Wilk w owczej skórze", "Obudźcie tygrysa. Leczenie traumy"', "Zakochane w psychopatach", wejdź na różne blogi (np. szczury i wadery), fora internetowe dotyczące psychopatii, borderline, narcyzi, kochających za bardzo itd. Gdzieś się odnajdziesz. Zobaczysz wtedy jak schematyczne są to związki. Źle Cię traktował i traktuje, obarcza cię poczuciem winy, bawi się Tobą, wywołuje zazdrość, jesteś jego marionetką, manipuluje Tobą, karmi się twoimi emocjami. Znudził się tobą, dałaś mu już wszystko i poszukał sobie nowej, świeżej ofiary.
I ostatnie to nie da rady z twoim mężem stworzyć koleżeńskich kontaktów, on jest całkowicie nieodpowiedzialny, nie ma w nim cienia empatii. Śmiem wątpić czy on coś wogóle czuje, oprócz satysfakcji, że znowu udało mu się ciebie wpuścić w maliny. Ile razy już przez ten rok odkąd się rozstaliście wystawił Cię do wiatru? Ile razy jeszcze ma to zrobić, żebyś zrozumiała i dała sobie spokój? Za dużo też go ciągle analizujesz, skupiasz się na tym co on powiedział, co zrobił a czego nie i jak i dlaczego. Rozumiem, musisz to przetrawić, oswoić ale zajmij się w końcu sobą. Co ty czujesz, dlaczego. Nazwij te emocje. Zaopiekuj się sobą, daj sobie dużo czasu, wyrozumiałości. Spróbuj w wyobraźni przytulić siebie samą. Powodzenia!
P.S. W twoich postach jest dużo "chcenia". Chcesz żeby się zachowywał jak normalny człowiek, chcesz to, chcesz żeby tamto. Chcieć możesz Ty coś zrobić, siebie możesz zmienić nie jego. Daj mu żyć po swojemu, za niego nic nie zrobisz. Jak to zrozumiesz to będziesz wtedy prawdziwie wolna Czego życzę Ci z całego serca
Toniu czytałam Twój wątek. Myślę że trochę za bardzo podpięłaś sytuację cslady do swojej, jednak też często czytając jej wypowiedzi miałam wrażenie, że jak na to, w jakiej sytuacji Ją postawił, jak potraktował, to ciągle nie mogła przestać o nim myśleć. To wcale nie muszą być braki miłości czy atencji z dzieciństwa. Wystarczy bardzo silne poczucie wyjątkowości, połączone z wyobrażeniem, że przetrwamy wszystko, bo to jesteśmy MY. Wszystko co złe, może dotknąć każdą parę, ale nas, bo ja wybrałam właśnie jego, itd, itd. I tak z jednej strony nie ma co przyspieszać pewnych procesów, ale z drugiej jednak, nie ruszymy do przodu, jeśli emocjonalnie tkwimy w czymś, bo to nas blokuje. A takie, nie wiem czy słuszne mam wrażenie czytając wypowiedzi Cslady, która z jednej strony pisze, że nie chce z nim już być, ale z drugiej daje się wplątac w zaczepki smsowe, tak jakby czekała na wiadomość od niego.
730 2019-05-28 21:24:37 Ostatnio edytowany przez Tonia80 (2019-05-28 22:06:18)
Wiesz Range chciałam autorkę trochę zmusić do myślenia, do rozważań, do sięgnięcia dalej w przeszłość. Może być tak, że wiele tu nie pisze. Jest tylko obraz sytuacji doczesnej, sam związek i nic poza tym. Wiem, może widzę teraz wszystko z mojej perspektywy ale wydaje mi się, że trochę mamy wspólnego z Cslady. Obie zapatrzone w związek, zbyt ufne i co tu owijać w bawełnę - naiwne. I uważam, że to co stosuje obecnie jej mąż to przykład przemocy psychicznej: obarczanie winą, karanie milczeniem, wzbudzanie zazdrości tzw triangulacja, wmawianie że jest nadwrażliwa, poprzednio też znikanie na całe noce, chłód emocjonalny itp. To było już też wcześniej jak doczytałam, więc po prostu tak jak ja nie dostrzegła sygnałów ostrzegawczych w porę. Nie wiem jak się u autorki rozkładało np dzielenie obowiązkami, wspólne spędzanie czasu, seks który jest barometrem związku.
Naprawdę wiele tu brakuje, jest tylko opis obecnej sytuacji, rozczarowanie, żal, gniew. To uczucia jak najbardziej zrozumiałe ale żeby móc iść dalej czasem trzeba wiele zrozumieć, pogrzebać w ranie. Bo jak nie odrobi się tej lekcji życia dobrze to może być w przyszłości powtórka z historii i to wcale nie rzadkie zjawisko.
Fakt dużo jest sprzecznych postów jak sama zauważyłaś, pewnie na tym etapie ok, każdy ma swoje tempo.
Dla mnie to typowy przykład toksycznego związku, który przynosi cierpienie zamiast miłości i spokoju. Cslady oddałaś się cała, zatraciłas się w tej relacji. Musisz zadać sobie pytanie co ona ci daje obecnie, czy to trwanie w cierpieniu ma jakiś sens. Dlaczego pozwoliła s się tak traktować i nadal pozwalasz, dlaczego sama siebie nie szanujesz, jakie były relacje w domu rodzinnym. To trudne pytania ale trzeba być wobec siebie szczerym. Prawda jest taka, że większość naszych deficytów pochodzi z dzieciństwa.
Nie wiem, może ja do tej pory trafiłam na dobrych psychologów, po każdej wizycie intensywnie myślałam, właśnie podobne pytania mi stawiali. Najwazniejsze które do tej pory usłyszałam i które było krokiem siedmiomilowym w moim oświeceniu to takie "co jeszcze musi się wydarzyć, żebym odeszła" Niektórych odpowiedzi nie widzi się od razu, trzeba to przetrawić, połączyć puzzle i z czasem przychodzi odpowiedz. Ale nie można przed tym uciekać.
Toniu czytałam Twój wątek. Myślę że trochę za bardzo podpięłaś sytuację cslady do swojej, jednak też często czytając jej wypowiedzi miałam wrażenie, że jak na to, w jakiej sytuacji Ją postawił, jak potraktował, to ciągle nie mogła przestać o nim myśleć. To wcale nie muszą być braki miłości czy atencji z dzieciństwa. Wystarczy bardzo silne poczucie wyjątkowości, połączone z wyobrażeniem, że przetrwamy wszystko, bo to jesteśmy MY. Wszystko co złe, może dotknąć każdą parę, ale nas, bo ja wybrałam właśnie jego, itd, itd. I tak z jednej strony nie ma co przyspieszać pewnych procesów, ale z drugiej jednak, nie ruszymy do przodu, jeśli emocjonalnie tkwimy w czymś, bo to nas blokuje. A takie, nie wiem czy słuszne mam wrażenie czytając wypowiedzi Cslady, która z jednej strony pisze, że nie chce z nim już być, ale z drugiej daje się wplątac w zaczepki smsowe, tak jakby czekała na wiadomość od niego.
A moim zdaniem jedno nie wyklucza drugiego, tj. braki miłości z dzieciństwa mogły wpłynąć na postrzeganie siebie jako kogoś wyjątkowego. Przecież pod spodem narcystycznej wyjątkowości jest niestabilne poczucie własnej wartości, którym łatwo zachwiać.
Ale i tak wydaje mi się, że dualizm widoczny w wypowiedziach cslady to po prostu z jednej strony chęć ulżenia swojemu nadwyrężonemu poczuciu własnej wartości, którego uszczerbek dostrzega i opisała cslady sama. Chodzi o to, że jest w niej cześć, która chciałaby wygrać „rywalizację” z kochanką jm, bo wtedy by się okazało, że warto nią walczyć. Z drugiej strony jest coraz bardziej widoczna refleksja, że po tej „wygranej” nie ma dalej nic wartego zachodu. Gra nie jest warta świeczki, bo „nagroda” jawi się bardziej jako kamień u nogi niż trofeum, z którym możnaby się obnosić. Ale i tak zawsze można już zdobytą nagrodę, która zaspokoiła potrzebę udowodnienia sobie czegośtam, zwyczajnie wyrzucić.
Tylko jedną rzecz chciałbym sprostować:
A moim zdaniem jedno nie wyklucza drugiego, tj. braki miłości z dzieciństwa mogły wpłynąć na postrzeganie siebie jako kogoś wyjątkowego. Przecież pod spodem narcystycznej wyjątkowości jest niestabilne poczucie własnej wartości, którym łatwo zachwiać.
Niekoniecznie musi być to powiązane z narcyzmem jakby co. Reakcja cslady jest typowa dla kogoś, kto czuł się dobrze z tym co ma, a nagle się okazało, że to matrix. Sam to wszystko przerabiałem, sam na psychoterapii (grupowe) rzuciłem pomysł z narcyzmem, po czym się okazało, że jako jedyny z obecnych nim nie jestem .
733 2019-05-29 19:23:37 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2019-05-29 19:26:04)
Wszyscy jesteśmy narcystyczni. U niektórych tylko przybiera to formę patologiczną, ale cslady nie zakwalifikowałabym do tej patologicznej grupy i tak, jak napisałam w kolejnym akapicie, bardziej stawiam na potrzebę ratowania swojego poczucia własnej wartości jako motyw przewodni „ochoczej współpracy” z jm. Jednak z drugiej strony widać u cslady zdrową ocenę sytuacji i świadomość, że jm to po prostu kawał perfidnego oszusta, od którego lepiej trzymać się z daleka, bo zbyt radykalnie zmieniają się jego uczucia i zachowania oraz zwyczajnie brakuje mu klasy, której za to nie brakuje autorce wątku.
Mimo wszystko nie idzie to jakoś za szybko? To się potem czkawką odbija...
Cslady chodzisz do psychologa? (...)
Chodzę, ale chcę sobie to chodzenie przemyśleć przed kolejną wizytą. Chyba już nie czuję potrzeby, żeby chodzić co tydzień. W poniedziałek poruszę ten temat podczas spotkania, bo jeszcze nie zdecydowałam. Jednak potrzebuję jakiejś przerwy. Przez ostatnie tygodnie/miesiące sporo się o sobie dowiedziałam - chcę sobie to wszystko poukładać w głowie.
Mam teraz sporo sprzeczności - nie jestem szczęśliwa, ale nie jestem też nieszczęśliwa pomimo uporczywego bólu, smutku, rozczarowania. Codziennie funkcjonuję na autopilocie wykonując kolejne rzeczy z listy, ale jednocześnie nie uważam, że moje życie jest do bani.
Co do jm, to już nie mamy kontaktu. Strasznie tęsknię za tą osobą, która umarła w momencie, gdy mnie zdradził. Nie zawaliło to mojego życia - żyję nadal i radzę sobie. Jak spojrzę na siebie z dystansu, to chyba nawet zmieniłam się na lepsze przez ostatnie pół roku. No ale jest jeszcze sporo słabych momentów, gdy czuję, że ktoś wyrwał olbrzymią część mnie i muszę nauczyć się żyć bez tej części.
Chapeau bas!
Chodzę, ale chcę sobie to chodzenie przemyśleć przed kolejną wizytą. Chyba już nie czuję potrzeby, żeby chodzić co tydzień. W poniedziałek poruszę ten temat podczas spotkania, bo jeszcze nie zdecydowałam. Jednak potrzebuję jakiejś przerwy. Przez ostatnie tygodnie/miesiące sporo się o sobie dowiedziałam - chcę sobie to wszystko poukładać w głowie.
Mam teraz sporo sprzeczności - nie jestem szczęśliwa, ale nie jestem też nieszczęśliwa pomimo uporczywego bólu, smutku, rozczarowania. Codziennie funkcjonuję na autopilocie wykonując kolejne rzeczy z listy, ale jednocześnie nie uważam, że moje życie jest do bani.
Co do jm, to już nie mamy kontaktu. Strasznie tęsknię za tą osobą, która umarła w momencie, gdy mnie zdradził. Nie zawaliło to mojego życia - żyję nadal i radzę sobie. Jak spojrzę na siebie z dystansu, to chyba nawet zmieniłam się na lepsze przez ostatnie pół roku. No ale jest jeszcze sporo słabych momentów, gdy czuję, że ktoś wyrwał olbrzymią część mnie i muszę nauczyć się żyć bez tej części.
Wyjdziesz z tego, mam na myśli bezwład funkcjonowania, w pewnym momencie (niezbyt prędko zapewne) odetchniesz do głębi.
Jesli nie masz mocnego wewnętrznego sprzeciwu - raczej nie rezygnuj z psychologa, może spróbuj innego...
Dobre nawyki i codzienna rutyna na autopilocie to ratują przed całkowitym obłędem po czasie to dziękowałem za to .
No ale jest jeszcze sporo słabych momentów, gdy czuję, że ktoś wyrwał olbrzymią część mnie i muszę nauczyć się żyć bez tej części.
Moim zdaniem nie tyle ważne jest, że te momenty wciąż są, a nawet, że nadal jest ich sporo, ale że mniej niż było, bo to wskazuje na progres. I jeśli nadal będziesz szła w tę stronę, w którą idziesz, to z każdym mijającym tygodniem będzie coraz lepiej.
Jak Ci minął weekend? Te, jak dotąd, były najtrudniejsze.
Jesli nie masz mocnego wewnętrznego sprzeciwu - raczej nie rezygnuj z psychologa, może spróbuj innego...
Próbowałam innego, nawet dwóch. Rezygnować nie zamierzam, ale pewnie zmienię częstotliwość i będę chodzić co 2 tygodnie. Po prostu nie mam już tyle do opowiedzenia/przegadania, więc co tydzień to jest trochę za często. Nawet tutaj już rzadziej piszę, bo po prostu nie ma o czym i chyba mam już mniejszą potrzebę.
Jak Ci minął weekend? Te, jak dotąd, były najtrudniejsze.
Ciężko, weekendy są ciężkie, bo to taki rodzinny czas. Korzystam z nich i nie zamykam się w domu, ale i tak strasznie tęsknię. Czuję się jakby jm umarł, a razem z nim wszystkie nasze plany, marzenia i spora część mnie. Mam już nowe cele i nowe plany, z których się cieszę, ale to na ten moment i tak nie zmienia tego, że tęsknię do moich dawnych marzeń. Szkoda mi dzieci - żałuję, że nie jestem w stanie dać im pełnej rodziny i ojca, który by je kochał.
Jak dojdzie do rozwodu, kontakty z dziećmi i tak trzeba będzie ustalić, więc tego, czy dzieci nie będą miały ojca, który by je kochał, nie przekreślałabym .
Wbrew pozorom, to że go nie widujesz, pomoże Ci w tym, by go "pochować" - czasami trzeba "pochować" kogoś kto chodzi obok i to jest trudne.
lub kogoś kto zniknął nagle nam z życia.
Czasami też trzeba się zmierzyć z agresją dzieci, które obwiniają zostającego rodzica.
Wiem, że tu również masz niedosyt- ale kiedyś, z dystansu czasu- obstawiam, że jeszcze porozmawiacie z JM jak ludzie. On po prostu nie jest w stanie teraz, CSLady.
Wiem, że weekendy są niefajne- bo to ten czas, zapamiętany jako rodzinny i trzeba je czymś wypełniać.
Kiedyś będzie to czas dla kogoś nowego-- ale musi potrwać, zanim zrobisz miejsce.
Wiele kobiet w Twojej sytuacji walczy o utrzymanie dotychczasowego poziomu życia i to je mocno absorbuje, ale jak Ty nie musisz- dobrze wyznaczyć sobie jakiś nowy cel- któremu poświęcisz uwagę.
Z czasem zauważysz swoją "kompletność", co nie znaczy zamknięcie na drugiego człowieka.
Powodzenia Ci życzę
Ciężko, weekendy są ciężkie, bo to taki rodzinny czas. Korzystam z nich i nie zamykam się w domu, ale i tak strasznie tęsknię. Czuję się jakby jm umarł, a razem z nim wszystkie nasze plany, marzenia i spora część mnie. Mam już nowe cele i nowe plany, z których się cieszę, ale to na ten moment i tak nie zmienia tego, że tęsknię do moich dawnych marzeń. Szkoda mi dzieci - żałuję, że nie jestem w stanie dać im pełnej rodziny i ojca, który by je kochał.
mam to samo, najbardziej żal mi dzieci, że nie udało mi się dla nich stworzyć pełnej kochającej rodziny. Co jednak najważniejsze obecnie żyje nam się we trójkę bardzo dobrze, spokojnie i szczęśliwie.
Cslady co u Ciebie?
Cslady co u Ciebie?
Dziękuję, jest raz lepiej, raz gorzej. Przez ostatnie 3 tygodnie więcej było tych dobrych dni, gdy nawet niewiele myślałam o jm. Jednak nadal zdarzały się takie dni, gdzie byłam w rozsypce.
Nie wiem co zrobić z moją terapią - przestałam czuć, że mi pomaga. Na ostatnim spotkaniu usłyszałam, że zrobiłam kilka kroków do tyłu i że powinnam skonfrontować się z jm, by uzyskać od niego odpowiedzi, bo inaczej nigdy nie zamknę tego rozdziału. Bardzo sceptycznie podchodzę do tej rady - ja już po prostu nie mam temu człowiekowi niczego do powiedzenia. Pamiętam osobę, którą był dla mnie kiedyś, ale obecnie jest tak zimny i niedostępny, że co ja miałabym mu w ogóle powiedzieć? Zablokował mnie wszędzie i nie odczytuje moich wiadomości, więc do niego nie napiszę. Pani psycholog doradziła, żebym zaczekała na niego pod pracą i spróbowała z nim porozmawiać. On sam mi wcześniej mówił, że jeśli będę na niego czekać pod pracą czy domem i zmuszać go do rozmowy (ani razu tego nie zrobiłam), to pokażę jedynie jak bardzo jestem żałosna i jaką jestem wariatką. No domyślam się, że mówił to celowo, ale i tak nie chcę się upokarzać i na niego gdziekolwiek czekać. Myślę, że nic, co może mi powiedzieć, nie pomogłoby mi tak naprawdę. A poza tym to i tak już nigdy nie będę w stanie określić czy on w ogóle mówi prawdę. Nie uwierzę mu w nic, co mi powie, więc jakie to miałoby mieć znaczenie, żeby powiedział mi cokolwiek?
W piątek dowiedziałam się również, że za tydzień mam ostatnią wizytę, a potem 2 miesiące przerwy, bo pani psycholog wyjeżdża na wakacje. I nie wiem co z tym fantem zrobić, bo 2 miesiące to sporo czasu. Mam sobie znaleźć innego terapeutę czy czekać? Już byłam na konsultacji u 2 innych osób, ale nie chce mi się opowiadać o wszystkim od nowa i od nowa przez to wszystko przechodzić. Rozdrapywanie czegokolwiek nie wydaje mi się teraz dobrym pomysłem. Nie wiem ile w tym rozsądku, a ile ucieczki od problemu.
Za to w pracy idzie mi bardzo dobrze. W życiu prywatnym w sumie też (tym nie-miłosnym).
Wiesz co Cslady intuicja raczej podpowiada Ci dobrze tak myślę pani psycholog coś chyba przekombinowała z tymi odpowiedziami na pytania.
Godzisz się z tym co się stało i widzisz co jest po Swojemu a on co niby miałby powiedzieć czy zrobić Z własnym samopoczuciem najlepiej Sama sobie radzisz i poradzisz bez niego i jego słów .
Trochę mnie zdziwiła zmiana podejścia, bo na początku kiedy właśnie wydawało mi się, że potrzebuję odpowiedzi, słyszałam żeby o nie nie zabiegać - nie pisać, nie spotykać się itp. A teraz kiedy sama uważam, że jego słowa niczego nie zmienią, to słyszę, że powinnam uzyskać jakieś odpowiedzi. Dlatego mam mętlik w głowie co do terapii, bo już się trochę pogubiłam w tym, co niby powinnam robić, żeby było lepiej, a czego na pewno nie robić.
Na pewno nie powinnaś się kontaktować, jeśli on tak stanowczo Cię blokuje. Odpowiedzi zapewne nie dostaniesz, a ryzykujesz utratę szacunku do samej siebie.
Uważam radę pani psycholog za nieprzemyślaną i nieprofesjonalną.
Trochę mnie zdziwiła zmiana podejścia, bo na początku kiedy właśnie wydawało mi się, że potrzebuję odpowiedzi, słyszałam żeby o nie nie zabiegać - nie pisać, nie spotykać się itp. A teraz kiedy sama uważam, że jego słowa niczego nie zmienią, to słyszę, że powinnam uzyskać jakieś odpowiedzi. Dlatego mam mętlik w głowie co do terapii, bo już się trochę pogubiłam w tym, co niby powinnam robić, żeby było lepiej, a czego na pewno nie robić.
No bo co poniktórzy terapeuci przykładaja jakąś szczególną wagę do gestów symboli itp w zakończenich związkow pożegnaniach ale czy zawsze konfrontacja z eks jest konieczna .Wydaje mi się że w Twoim przypadku nie jest to potrzebne Ty już się pożegnałaś i przychodzi akceptacja jednorazowe gesty nic już nie pomogą bo to się dzieje w Tobie .
Trochę mnie zdziwiła zmiana podejścia (...)
Różnica między poprzednią sytuacją a obecną polega na zmianie... Twego sposobu myślenia. Wcześniej marzyłaś na jawie o rzeczach niemożliwych do zrealizowania, teraz - widzisz rzeczywistość.
Tak jak do tej pory, tak i teraz nie kieruj się "powinnościami", psychoterapeutka zasugerowała konfrontację z jm, ale to Ty podejmujesz decyzję. Poważnie zastanowiłabym się nad jej opinią o Twym cofnięciu się. Śmiem też twierdzić, że wiesz, czy uciekasz od problemu, czy nie.
750 2019-06-30 11:17:33 Ostatnio edytowany przez SonyXperia (2019-06-30 11:18:24)
Myślę cslady że już nie potrzebujesz tej terapii, przestajesz być totalnie zagubiona, zaczynasz myśleć o nim i o całej sytuacji mniej emocjonalnie. Oczywiście do pełnej obojętności i neutralności jeszcze Ci daleko, wydaje sie jednak że jesteś na dobrej drodze.
Rada pani psycholog całkowicie nietrafiona. Ty masz, jak na dłoni, odpowiedź od jm. Całe jego zachowanie, jego postawa i traktowanie Ciebie stanowi wyraźną, jednoznaczną odpowiedź. Ten człowiek odcina się od Ciebie, nie liczy z Twoimi emocjami, jest wobec Ciebie wręcz okrutny, a to jego zachowanie jest więcej jak żenujące i nienormalne - nie, nie Ty tu jesteś żałosna i wariatka. Nie rozmawia się, jeśli nie ma o czym rozmawiać. A z nim nie masz już o czym rozmawiać. Wyznacza to jego postawa.
Nie wiem czy nie potrzebuję terapii. Może nie potrzebuję jej aż tak w kontekście mojego nieudanego małżeństwa, bo ciągłe przegadywanie niewiele zmienia, a jedynie rozdrapuje rany. To jest chyba coś z czym i tak muszę się sama uporać i przetrawić to do końca w stosownym czasie. Kiedy akurat mam potrzebę, by się wygadać, to w tym momencie nie mam wizyty (bo to wypada np. późnym wieczorem). Kiedy mam wizytę, to akurat mam dobry dzień i psucie go, by wszystko od nowa sztucznie rozgrzebywać, gdy nie czuję tej potrzeby, chyba mija się z celem.
Natomiast chciałabym popracować nad sobą. Na pewno problemem było to, że wrzucałam w zasadzie większość moich emocji w jedną osobę. Kiedy miałam satysfakcjonującą emocjonalnie relację, to miałam niewielką motywację, żeby pogłębiać moje relacje z innymi ludźmi. Oczywiście miałam znajomych, spotykałam się z nimi regularnie, ale pewnego etapu nie przekraczałam, bo te potrzeby były już zaspokojone. Teraz chciałabym bardziej otworzyć się na ludzi. I bardziej doceniać samą siebie. Są strefy życia, w których się doceniam, ale są też takie, w których czuję się bardzo niepewnie. Czy z obecną panią psycholog jestem w stanie nad tym pracować? Nie wiem.
cslady, swojego czasu pisałaś, że już na początku ubiegłego roku Twój mąż zafundował sobie i kochance egzotyczne wakacje, okłamując Cię, że to wyjazd służbowy. Można więc wysnuć wniosek, że jego romans zaczął się znacznie wcześniej, czyli trwa już około dwóch lat. Ty męczysz się od ponad roku. Wiele osób tutaj radziło Ci działania we własnym tempie, oczekiwanie na jego decyzję w sprawie rozwodu, ale czy nie uważasz, że czas najwyższy wziąć sprawy w swoje ręce i formalnie, nie czekając na decyzję jm, zamknąć ten rozdział swojego życia?
Pisałaś, że majątek macie podzielony, ale został jeszcze Wasz dom w którym jm pomieszkuje sobie z kochanką. Dlaczego nie doprowadzisz do jego sprzedaży, nie złożysz sama pozwu rozwodowego, nie podasz go o alimenty (to nie ma większego znaczenia, że finansowo radzisz sobie sama), a nawet nie ograniczysz mu praw rodzicielskich w zakresie podejmowania ważnych decyzji dotyczących dzieci. Ograniczenie mu praw nie powoduje niemożności kontaktu z dziećmi, ale też nie musisz dążyć do ustalenia tych kontaktów, jeśli on sam z nich zrezygnował.
Wszystkie te sprawy mogłabyś załatwić przez prawnika, bez konieczności kontaktowania się z jm.
Czy fakt, że on sam nie złożył jeszcze pozwu ciągle daje Ci ten cień nadziei, że on wróci?
Nie uważasz, że po tak długim czasie, nie podejmując konkretnych działań, sama blokujesz się i drepczesz w miejscu?
cslady, swojego czasu pisałaś, że już na początku ubiegłego roku Twój mąż zafundował sobie i kochance egzotyczne wakacje, okłamując Cię, że to wyjazd służbowy. Można więc wysnuć wniosek, że jego romans zaczął się znacznie wcześniej, czyli trwa już około dwóch lat. Ty męczysz się od ponad roku. Wiele osób tutaj radziło Ci działania we własnym tempie, oczekiwanie na jego decyzję w sprawie rozwodu, ale czy nie uważasz, że czas najwyższy wziąć sprawy w swoje ręce i formalnie, nie czekając na decyzję jm, zamknąć ten rozdział swojego życia?
Pisałaś, że majątek macie podzielony, ale został jeszcze Wasz dom w którym jm pomieszkuje sobie z kochanką. Dlaczego nie doprowadzisz do jego sprzedaży, nie złożysz sama pozwu rozwodowego, nie podasz go o alimenty (to nie ma większego znaczenia, że finansowo radzisz sobie sama), a nawet nie ograniczysz mu praw rodzicielskich w zakresie podejmowania ważnych decyzji dotyczących dzieci. Ograniczenie mu praw nie powoduje niemożności kontaktu z dziećmi, ale też nie musisz dążyć do ustalenia tych kontaktów, jeśli on sam z nich zrezygnował.
Wszystkie te sprawy mogłabyś załatwić przez prawnika, bez konieczności kontaktowania się z jm.
Czy fakt, że on sam nie złożył jeszcze pozwu ciągle daje Ci ten cień nadziei, że on wróci?
Nie uważasz, że po tak długim czasie, nie podejmując konkretnych działań, sama blokujesz się i drepczesz w miejscu?
To już było poruszane we wcześniejszych postach - tak, wszystkie potrzebne działania zostały już podjęte. Część spraw jest rozwiązana, część jest w trakcie. Nie będę jednak tutaj o tym pisać. Dom niedługo zostanie sprzedany.
EDIT:
Co do tego ile ich romans trwał - mogło to być nawet ponad dwa lata. Przecież kłamał co do długości romansu, więc równie dobrze mógł się łajdaczyć już kilka lat. Chyba nawet nie chciałabym już tego wiedzieć. Trochę inaczej na to patrzę. Tzn. przez większość czasu, bo tak mówiłam mam też gorsze chwile, gdzie znowu potrafię zadawać sobie w kółko te same pytania. W pewnym cieszę się, że spadł ze mnie ten ciężar życia w kłamstwie. Może z nikim teraz nie jestem, ale przynajmniej wiem, że to moje obecne życie jest prawdziwe.
754 2019-07-01 09:25:25 Ostatnio edytowany przez Tonia80 (2019-07-01 09:26:21)
Nie wiem czy nie potrzebuję terapii. Może nie potrzebuję jej aż tak w kontekście mojego nieudanego małżeństwa, bo ciągłe przegadywanie niewiele zmienia, a jedynie rozdrapuje rany. To jest chyba coś z czym i tak muszę się sama uporać i przetrawić to do końca w stosownym czasie. Kiedy akurat mam potrzebę, by się wygadać, to w tym momencie nie mam wizyty (bo to wypada np. późnym wieczorem). Kiedy mam wizytę, to akurat mam dobry dzień i psucie go, by wszystko od nowa sztucznie rozgrzebywać, gdy nie czuję tej potrzeby, chyba mija się z celem.
Natomiast chciałabym popracować nad sobą. Na pewno problemem było to, że wrzucałam w zasadzie większość moich emocji w jedną osobę. Kiedy miałam satysfakcjonującą emocjonalnie relację, to miałam niewielką motywację, żeby pogłębiać moje relacje z innymi ludźmi. Oczywiście miałam znajomych, spotykałam się z nimi regularnie, ale pewnego etapu nie przekraczałam, bo te potrzeby były już zaspokojone. Teraz chciałabym bardziej otworzyć się na ludzi. I bardziej doceniać samą siebie. Są strefy życia, w których się doceniam, ale są też takie, w których czuję się bardzo niepewnie. Czy z obecną panią psycholog jestem w stanie nad tym pracować? Nie wiem.
Radzę zmienić terapeutę, ta obecna jak dla mnie jest mało profesjonalna. No i 2 miesiące przerwy to zdecydowanie za dużo. Nie wiem jak można proponować spotkanie z kimś kto nas unika, zablokował numer itp. Masz się przed nim płaszczyć i błagać o chwilę rozmowy? Kogoś kto kłamie jak z nut i nie ma za grosz do ciebie szacunku? Czy ona w ogóle pomyślała jak być się czuła po takiej rozmowie? Nie, zdecydowanie więcej już bym do takiej pani pseudo psycholog nie poszła.
Hm..., raczej (i tylko tak mi sie wydaje) potrzebujesz podparcia, ale chyba faktycznie nie aktualnej terapeutki. A jak podsumujesz np. miesiąc to pół na pół dobrego i niedobrego funkcjonowania ? czy któraś ze stron przeważa ? Mam wrażenie, że ciągle wszystko u Ciebie pod pokrywką, mam na mysli emocje bo komunikatywnie chyba idzie dobrze ale wewnętrznie - no jakoś chyba nie do końca... Dobre odnajdywanie się w zadaniach (praca, ogarnięcie życiowe) się przydaje bardzo ale nie w tym rzecz przecież, o Ciebie chodzi.
Hm..., raczej (i tylko tak mi sie wydaje) potrzebujesz podparcia, ale chyba faktycznie nie aktualnej terapeutki. A jak podsumujesz np. miesiąc to pół na pół dobrego i niedobrego funkcjonowania ? czy któraś ze stron przeważa ? Mam wrażenie, że ciągle wszystko u Ciebie pod pokrywką, mam na mysli emocje bo komunikatywnie chyba idzie dobrze ale wewnętrznie - no jakoś chyba nie do końca... Dobre odnajdywanie się w zadaniach (praca, ogarnięcie życiowe) się przydaje bardzo ale nie w tym rzecz przecież, o Ciebie chodzi.
Nie wiem jak podsumować procentowo, bo wszystko się ze sobą przeplata. Na pewno czuję się lepiej niż np. w kwietniu - to bez porównania. Myśli i emocje są i będą, bo to nie jest grypa, która minie w tydzień. Chociaż chciałabym dostać zastrzyk i zupełnie zapomnieć o jm. Dopiero teraz powoli układam sobie w głowie realny obraz człowieka, z którym żyłam przez tyle lat.
Ja myślę jak Random, że potrzebujesz. I widzę sens propozycji terapeutki w tym, że wciąż idealizujesz męża i może powinnaś się boleśnie zmierzyć z jego prawdziwym obliczem, by otrzeżwieć do końca.
Nie zmieniałabym w trakcie- to terapia, nie interwencja kryzysowa i nie masaż relaksacyjny.
I widzę sens propozycji terapeutki w tym, że wciąż idealizujesz męża i może powinnaś się boleśnie zmierzyć z jego prawdziwym obliczem, by otrzeżwieć do końca.
Nie zmieniałabym w trakcie- to terapia, nie interwencja kryzysowa i nie masaż relaksacyjny.
Fakt, może to ta dźwignia, możliwe, że dobrze celujesz, Ela.
@Lady, mi się wydawało kiedyś, że bezbłędnie odczytuję samą siebie (z reguły tak jest ) a myliłam się w prosty sposób, znalazł się ktoś kto lepiej i wcześniej niż ja zrozumiał moje motywy i dał mi kopniaka we właściwe miejsce, ja sama na to nie umiałam wtedy wpaść a powinnam bo trudne to nie było.
@Lady, Ty wiesz i wybierasz dla siebie to, co wydaje Ci się właściwe ale może rozwiązaniem jest pozwolenie komuś zawładnąć ścieżką, którą powinnaś wybrać, może faktycznie ktoś obok widzi wyraźniej i prościej.
Czasem tak jest że świadoma i prawidłowa myśl nie może przepchnąć się do odczucia i hm…, ‘wdrukowania’ realiów we własne postrzeganie. Może już ogarniasz jm ale może jeszcze nie umiesz, hm…, przyswoić immanentnie tego kim jest.
I oczywiście – mogę się mylić, bo tu nie ma uniwersalnej recepty, ale rozważ…
No bo co poniktórzy terapeuci przykładaja jakąś szczególną wagę do gestów symboli itp w zakończenich związkow pożegnaniach ale czy zawsze konfrontacja z eks jest konieczna .Wydaje mi się że w Twoim przypadku nie jest to potrzebne Ty już się pożegnałaś i przychodzi akceptacja jednorazowe gesty nic już nie pomogą bo to się dzieje w Tobie .
Mnie się wydaje, że do momentu, kiedy Cslady zaakceptuje zaistniałą sytuację, jest jeszcze daleko. Teraz przechodzi przez kolejne fazy żałoby po związku, owszem, jest znacznie bliżej niż jeszcze miesiąc temu, ale to wciąż nie jest ten moment, by można było uznać, że jest pogodzona ze stratą.
Pamiętajmy jednak, że każdy z nas jest inny, każdy też inaczej kocha i dla każdego związek może mieć zupełnie inną wartość, dlatego nie da się przewidzieć ile kto potrzebuje czasu, żeby najpierw w pełni wyjść z szoku, potem otrząsnąć się i uznać, że pora iść do przodu i czy z tą osobą, czy samemu, to na powrót cieszyć się życiem i łapać to swoje szczęście, które przez jakiś czas gdzieś się zagubiło.
Tak na marginesie, to obserwując otoczenie zauważyłam nawet, że niektórym, na przykład przyjaciołom lub bliskim, zdarza się irytować, że ktoś za długo nie potrafi się pozbierać - czy to po prawdziwej śmierci, czy symbolicznej w postaci zdrady i/lub rozstania, a tego naprawdę nie da się przyspieszyć, nawet jeśli można sobie trochę pomóc i nieco szybciej przyswoić pewne informacje. Żałoba musi przejść przez wszystkie fazy, każda z nich zależna jest od określonych czynników, które mają wpływ na cały proces i długość jego trwania. Oczywiście można też przyjąć jakiś moment graniczny, kiedy już należy uznać, że trwa to niepokojąco długo, ale to na pewno jeszcze nie jest ten etap, w którym obecnie znajduje się Cslady.
760 2019-07-02 07:06:57 Ostatnio edytowany przez SonyXperia (2019-07-02 07:11:31)
Ja myślę jak Random, że potrzebujesz. I widzę sens propozycji terapeutki w tym, że wciąż idealizujesz męża i może powinnaś się boleśnie zmierzyć z jego prawdziwym obliczem, by otrzeżwieć do końca.
Nie zmieniałabym w trakcie- to terapia, nie interwencja kryzysowa i nie masaż relaksacyjny.
W jaki sposób, Twoim zdaniem, ona ma doprowadzić do rozmowy z człowiekiem który póki co odgania się od niej jak od natręta? Czy to co zrobił do tej pory a przede wszystkim sposób w jaki to zrobił nie pokazuje aż nadto jego prawdziwego oblicza? Ile ona ma sobie jeszcze zafundować z jego strony upokorzeń w ramach zmierzania się z jego prawdziwym obliczem? To jest rada zabójcza dla jej emocji i samopoczucia, bo czego można się po takiej rozmowie spodziewać innego niż potwierdzenia jego dotychczasowego postępowania?
Celem niestety nie jest treść samej rozmowy.
762 2019-07-02 08:20:47 Ostatnio edytowany przez SonyXperia (2019-07-02 08:21:54)
Ale ta rozmowa będzie zasadniczym elementem konfrontacji - przecież nie będą stać i patrzeć na siebie. I owszem ważne jest to co będą sobie mieli do powiedzenia, a tutaj jak widać wyraźnie, on na razie nie chce lub nie ma nic do powiedzenia.
Życie to nie telenowela czy "Trudne sprawy", żeby na siłę doprowadzać do jakichś konfrontacji. I tutaj się akurat nie zgadzam - nie każdemu takie akcje w czymkolwiek pomogą. U mnie te wszystkie rozmowy i konfrontacje niczego nie zmieniły. Czyli mam przyjąć taktykę, że być może będę musiała go tak nachodzić po kilka lub kilkanaście razy zanim "dotrze do mnie kim on naprawdę jest" lub zanim dostanę zakaz zbliżania? Dla mnie to jest proste - nie będę na niego czekać pod pracą, bo nie mam mu niczego do powiedzenia, a on nie ma mnie niczego do powiedzenia. Tęsknię za tym, co było i za tym, kim był wcześniej. Tej osoby już nie ma, może nigdy nie było. I to jest fakt, który trzeba nauczyć się akceptować na przestrzeni czasu, a nie wtłuc sobie go siłą do głowy, bo siłą to po prostu nie pójdzie.
popieram Cię cslady w tym co piszesz i jak myślisz. tak trzymaj dzielna kobieto. nie wyrzucisz z serca silą męża, którego darzyłaś wielkim uczuciem. to uczucie do niego będzie się zmieniać, ale nigdy nie wygaśnie zupełnie, choć będzie miało różne odcienie emocjonalne.
ja mam tylko nadzieję, że dasz radę ułożyć swoje osobiste życie na nowo, choć trochę czasu jeszcze upłynie. jesteś młodą, energiczną i mądrą kobietką. tak Cię postrzegam. dasz radę to ogarnąć co zafundował Ci mąż....śmiem twierdzić, że za jakiś czas gorzej będzie u niego. ale to każdy zdradzacz musi sam się przekonać, więc niech się pławi w tym, co sobie zgotował, ale jeszcze o tym nie wie. tego uczy życie.
765 2019-07-03 18:13:54 Ostatnio edytowany przez paslawek (2019-07-03 19:26:28)
Życie to nie telenowela czy "Trudne sprawy", żeby na siłę doprowadzać do jakichś konfrontacji. I tutaj się akurat nie zgadzam - nie każdemu takie akcje w czymkolwiek pomogą. U mnie te wszystkie rozmowy i konfrontacje niczego nie zmieniły. Czyli mam przyjąć taktykę, że być może będę musiała go tak nachodzić po kilka lub kilkanaście razy zanim "dotrze do mnie kim on naprawdę jest" lub zanim dostanę zakaz zbliżania? Dla mnie to jest proste - nie będę na niego czekać pod pracą, bo nie mam mu niczego do powiedzenia, a on nie ma mnie niczego do powiedzenia. Tęsknię za tym, co było i za tym, kim był wcześniej. Tej osoby już nie ma, może nigdy nie było. I to jest fakt, który trzeba nauczyć się akceptować na przestrzeni czasu, a nie wtłuc sobie go siłą do głowy, bo siłą to po prostu nie pójdzie.
To był jakiś "przedurlopowy"(znaczy pani psycholog głową raczej w wakacjach ) pomysł pani psycholog chyba z tym wystawaniem przed pracą jm ja mam wrażenie że u Ciebie już nawet pytania do jm wygasają .Decydującą przełomową konfrontacje już miałaś jak byłaś w swoim domu tak myślę że to był początek końca .
W każdym bądź razie znakomicie Ci idzie i tak z tym rozstaniem bo tu nie ma jedynie słusznego wzorca dla wszystkich jak masz się czuć każdego dnia nie da się tego zaplanować i realizować na siłę nie na tym etapie życia o ile w ogóle .Bogami nie jesteśmy to pewne.
Trzymaj się pozdrowienia
766 2019-07-04 08:51:40 Ostatnio edytowany przez Benita72 (2019-07-04 15:34:51)
Konfontacja konfrontacją, ja bym bardziej skupila się na słowach o tym cofnięciu się. Może terapeuta widzi cos, czego my nie mamy możliwości tu ocenic (a cslady w ograniczonym stopniu).
Zgadzam się z Elą, ze terapia to nie (wylacznie) masaz relaksacyjny, czasem nadchodzą trudniejsze momenty.
edit - literowka
Konfontacja konfrontacją, ja bym bardziej skupila się na słowach o tym cofnięciu się. Może terapeuta widzi cos, czemu my nie mamy możliwości tu ocenic (a cslady w ograniczonym stopniu).
Zgadzam się z Elą, ze terapia to nie (wylacznie) masaz relaksacyjny, czasem nadchodzą trudniejsze momenty.
Owszem, ale to nie znaczy, że nie trzeba przefiltrować pomysłów terapeutki. Ja nie filtruję ich przez moje emocje, tj. nie zastanawiam się czy coś będzie dla mnie trudne. Filtruję je przez zdrowy rozsądek.
768 2019-07-04 15:31:59 Ostatnio edytowany przez Benita72 (2019-07-04 15:33:22)
Oczywiście, ze trzeba przefiltrowywac. I tak zawsze Ty decydujesz, terapeuta tylko naprowadza, albo sugeruje, podaje cos do rozważenia. Ty ze swej strony możesz sprawdzić, czy tak jest czy nie, czy cos się zgadza (z rzeczywistoscia) czy odbiegacie od prawdy, albo czy cos ma sens czy przeciwnie.
To o cofnięciu się ( czyli jakby regres) moglo być ważne, ale na to sama sobie możesz odpowiedzieć, jak nie teraz, to za jakiś czas może.
(...)To o cofnięciu się ( czyli jakby regres) moglo być ważne, ale na to sama sobie możesz odpowiedzieć, jak nie teraz, to za jakiś czas może.
Podobno cofnęłam się, bo jestem nieszczęśliwa. Cokolwiek to znaczy. Na pewno są momenty, gdy jestem nieszczęśliwa, ale przez większość czasu chyba aż tak źle ze mną nie jest. W każdym razie moje ewentualne szczęście lub nieszczęście to nie jest coś, w czym spotkanie z jm może pomóc, bo to jego nie dotyczy. Muszę to jakoś wewnętrznie przepracować. Jestem nieszczęśliwa, bo czuję się samotna. Mam dookoła ludzi, którym na mnie zależy, ale i tak czuję się pozostawiona ze wszystkim sama. Wbicie sobie do głowy "jaki jm jest naprawdę" wcale tego nie zmieni.
To chyba zrozumiale, ze (teraz) czujesz się samotna, albo, ze tak czasem bywa. Przeciez rozwod czy rozstanie z kims bliskim to trauma, masz prawo czuc się roznie.
Być może chodzilo wlasnie o to, by nie zatrzymywać się na bmęzu, tylko isc do przodu, organizować swoje zycie ( i wypracowywać poczucie szczęścia, jakas tam stabilność emocjonalną) w oderwaniu od jego osoby.
Tak sobie gdybam, - po prostu moje doświadczenia nauczyly mnie nigdy nie lekcewazyc slow terapeuty, ani nie obrazac się na nie. Terapeuta przeważnie chce dobrze dla swojego podopiecznego.
Podczytuję Cię Cslady i mocno Ci kibicuję. Idziesz do przodu wbrew wszystkiemu. Z czasem tęsknota za przeszłością będzie mijała (takie marne pocieszenie). Jesteś piękna, mądra, dumna, wrażliwa i odważna. Zasługujesz na faceta, który to doceni.
(...)Być może chodzilo wlasnie o to, by nie zatrzymywać się na bmęzu, tylko isc do przodu, organizować swoje zycie ( i wypracowywać poczucie szczęścia, jakas tam stabilność emocjonalną) w oderwaniu od jego osoby.
To już robię.
Tak sobie gdybam, - po prostu moje doświadczenia nauczyly mnie nigdy nie lekcewazyc slow terapeuty, ani nie obrazac się na nie. Terapeuta przeważnie chce dobrze dla swojego podopiecznego.
Nie twierdzę, że terapeutka chce źle. Jej słów również nie lekceważę, co nie znaczy, że ufam im bardziej niż swoim przeczuciom. Terapeutka to nadal osoba, która wyrabia sobie opinię jedynie na podstawie naszej godzinnej rozmowy raz na 2 tygodnie. Nie zna mnie osobiście, nie widzi mnie zarówno w słabych jak i dobrych momentach. A choćbym bardzo chciała wszystko jak najdokładniej przekazać, to i tak są to tylko słowa - łatwo sobie coś wyrwać z kontekstu.
Czy moje obecne postępowanie jest słuszne to pewnie sobie ocenię za kilka miesięcy, gdy będę mogła spojrzeć na nie z perspektywy czasu. Obecnie liczy się dla mnie tu i teraz - czy sama ze sobą czuję się lepiej niż w lutym lub marcu. Gdybym czuła się tak samo i nie widziałabym poprawy, to wtedy zapaliłaby mi się czerwona lampka.
Podczytuję Cię Cslady i mocno Ci kibicuję. Idziesz do przodu wbrew wszystkiemu. Z czasem tęsknota za przeszłością będzie mijała (takie marne pocieszenie). Jesteś piękna, mądra, dumna, wrażliwa i odważna. Zasługujesz na faceta, który to doceni.
Dziękuję. Na razie tak się nie czuję, tj. że zasługuję.
Dziś są jego urodziny. Bałam się tego dnia, bo takie symboliczne święta zawsze są trudne - pewnie ten pierwszy rok jest najgorszy. Do tego wczoraj zostałam "wyrzucona" na urlop do końca tygodnia. Mam odpocząć. W każdym razie ten dzień nie był taki zły jak myślałam, że będzie. Biłam się z myślami czy czegoś do niego nie napisać. Tak po prostu miałam odruch, by złożyć życzenia człowiekowi, który tyle lat był mi bliski. A z drugiej strony doprowadził on naszą relację do takiego stanu, że jakikolwiek zwykły ludzki odruch z mojej strony byłby teraz dziwny, smutny lub żałosny. Jeżeli mam kalkulować co wolno/wypada mi zrobić, a czego nie, to chyba nie warto.
773 2019-07-09 23:18:02 Ostatnio edytowany przez aurora borealis (2019-07-09 23:20:16)
Nie wiem co zrobić z moją terapią - przestałam czuć, że mi pomaga. Na ostatnim spotkaniu usłyszałam, że zrobiłam kilka kroków do tyłu i że powinnam skonfrontować się z jm, by uzyskać od niego odpowiedzi, bo inaczej nigdy nie zamknę tego rozdziału. Bardzo sceptycznie podchodzę do tej rady - ja już po prostu nie mam temu człowiekowi niczego do powiedzenia. Pamiętam osobę, którą był dla mnie kiedyś, ale obecnie jest tak zimny i niedostępny, że co ja miałabym mu w ogóle powiedzieć? Zablokował mnie wszędzie i nie odczytuje moich wiadomości, więc do niego nie napiszę. Pani psycholog doradziła, żebym zaczekała na niego pod pracą i spróbowała z nim porozmawiać. On sam mi wcześniej mówił, że jeśli będę na niego czekać pod pracą czy domem i zmuszać go do rozmowy (ani razu tego nie zrobiłam), to pokażę jedynie jak bardzo jestem żałosna i jaką jestem wariatką. No domyślam się, że mówił to celowo, ale i tak nie chcę się upokarzać i na niego gdziekolwiek czekać. Myślę, że nic, co może mi powiedzieć, nie pomogłoby mi tak naprawdę. A poza tym to i tak już nigdy nie będę w stanie określić czy on w ogóle mówi prawdę. Nie uwierzę mu w nic, co mi powie, więc jakie to miałoby mieć znaczenie, żeby powiedział mi cokolwiek?
W piątek dowiedziałam się również, że za tydzień mam ostatnią wizytę, a potem 2 miesiące przerwy, bo pani psycholog wyjeżdża na wakacje. I nie wiem co z tym fantem zrobić, bo 2 miesiące to sporo czasu. Mam sobie znaleźć innego terapeutę czy czekać? Już byłam na konsultacji u 2 innych osób, ale nie chce mi się opowiadać o wszystkim od nowa i od nowa przez to wszystko przechodzić. Rozdrapywanie czegokolwiek nie wydaje mi się teraz dobrym pomysłem. Nie wiem ile w tym rozsądku, a ile ucieczki od problemu.
A może dotarłaś w tej terapeutycznej podróży do miejsca, w którym doradzająca Ci Pani musi się przesiąść na inny pociąg, bo Ty, jesteś gotowa, by ze swoim problemem zostać już sama? Najwyraźniej pani terapeutka pragnie, abyś przejechała się po swoim małżeńskim życiu TGV, a Ty wolałabyś może szwajcarską kolejkę wysokogórską, która zatrzymuje się na każdej kolejnej stacji, a jej pasażerowie opuszczają na kilka minut skład, by zaaklimatyzować się do coraz trudniejszych warunków alpejskich i z powrotem wracają do wagoników, by z sukcesem piąć się setki metrów coraz wyżej i wyżej...
Miałam tylko trochę do czynienia z "lekarzami dusz" i ich wizjami, radami i pomysłami na moje życie. Opisywałam żartobliwie swoje z nimi przygody także gdzieś tu, na Forum, więc poniżej - tylko konkluzja z moich osobistych doświadczeń:
1. Nie ma takiego kogoś, kto jest w stanie pojąć do końca, pomóc bez reszty, towarzyszyć zawsze. Przychodzi w życiu kilka momentów, w których zostajemy całkiem sami ze wszystkim tym co w nas i poza nami, gdzie nikt i nic nie jest w stanie nam dopomóc. Jest to trudne, ale w tej "samotności" zwykle dzieją się rzeczy ważne. Tak ważne, że stają się kamieniami milowymi naszego nowego JA.
2. Problemów na świecie mają ludzie wielokroć więcej, niż kula ziemska nosi terapeutów, a jednak wstają, otrzepują ubranie i idą dalej w życie ; - ))) Ba! przeżywając je jako fascynującą przygodę.
3. To, co opowiada się podczas sesji terapeutycznej można czasem z powodzeniem opowiedzieć komuś szczególnie bliskiemu, kto zrobi nam ulubionej herbaty, posłodzi siedmioma łyżeczkami swej serdeczności i zapłacze razem z nami, gdy zabraknie już słów...
4. Tylko Ty wiesz dokąd "wpuścisz" terapeutę i jakie obszary pozwolisz w sobie zgłębiać. To Ty dajesz zaproszenie, albo Ty mówisz "wara". I to jest ta wolność i prawdziwe dobrodziejstwo, gdy umysł, psyche i soma dają Ci konktetne sygnały kto, czym i na ile będzie orał glebę Twojej relacji z mężem.
5. Pytaj. Pytaj o obraną metodę terapii, o jej cel, o kwalifikacje terapeuty, o jego doświadczenie, o sens tego, co z Tobą robi podczas sesji...
Nieustannie życzę Ci powodzenia. Bardzo cenię sobie sposób, w jaki przeżywasz ten piekielnie trudny czas. Nawet na zgliszczach niespodziewanie wyrastają maki, ostróżki i wszelakie ziele... Pamiętaj więc, że tę miłość, którą pokochałaś, można przenieść w inne, nawet ekstremalne warunki.
aurora, wyczuwam skrywaną zlosc do Wszystkich Terapeutów Swiata, czyzby była jakas tego przyczyna?
cslady napisał/a:Nie wiem co zrobić z moją terapią - przestałam czuć, że mi pomaga. Na ostatnim spotkaniu usłyszałam, że zrobiłam kilka kroków do tyłu i że powinnam skonfrontować się z jm, by uzyskać od niego odpowiedzi, bo inaczej nigdy nie zamknę tego rozdziału. Bardzo sceptycznie podchodzę do tej rady - ja już po prostu nie mam temu człowiekowi niczego do powiedzenia. Pamiętam osobę, którą był dla mnie kiedyś, ale obecnie jest tak zimny i niedostępny, że co ja miałabym mu w ogóle powiedzieć? Zablokował mnie wszędzie i nie odczytuje moich wiadomości, więc do niego nie napiszę. Pani psycholog doradziła, żebym zaczekała na niego pod pracą i spróbowała z nim porozmawiać. On sam mi wcześniej mówił, że jeśli będę na niego czekać pod pracą czy domem i zmuszać go do rozmowy (ani razu tego nie zrobiłam), to pokażę jedynie jak bardzo jestem żałosna i jaką jestem wariatką. No domyślam się, że mówił to celowo, ale i tak nie chcę się upokarzać i na niego gdziekolwiek czekać. Myślę, że nic, co może mi powiedzieć, nie pomogłoby mi tak naprawdę. A poza tym to i tak już nigdy nie będę w stanie określić czy on w ogóle mówi prawdę. Nie uwierzę mu w nic, co mi powie, więc jakie to miałoby mieć znaczenie, żeby powiedział mi cokolwiek?
W piątek dowiedziałam się również, że za tydzień mam ostatnią wizytę, a potem 2 miesiące przerwy, bo pani psycholog wyjeżdża na wakacje. I nie wiem co z tym fantem zrobić, bo 2 miesiące to sporo czasu. Mam sobie znaleźć innego terapeutę czy czekać? Już byłam na konsultacji u 2 innych osób, ale nie chce mi się opowiadać o wszystkim od nowa i od nowa przez to wszystko przechodzić. Rozdrapywanie czegokolwiek nie wydaje mi się teraz dobrym pomysłem. Nie wiem ile w tym rozsądku, a ile ucieczki od problemu.
A może dotarłaś w tej terapeutycznej podróży do miejsca, w którym doradzająca Ci Pani musi się przesiąść na inny pociąg, bo Ty, jesteś gotowa, by ze swoim problemem zostać już sama? Najwyraźniej pani terapeutka pragnie, abyś przejechała się po swoim małżeńskim życiu TGV, a Ty wolałabyś może szwajcarską kolejkę wysokogórską, która zatrzymuje się na każdej kolejnej stacji, a jej pasażerowie opuszczają na kilka minut skład, by zaaklimatyzować się do coraz trudniejszych warunków alpejskich i z powrotem wracają do wagoników, by z sukcesem piąć się setki metrów coraz wyżej i wyżej...
Miałam tylko trochę do czynienia z "lekarzami dusz" i ich wizjami, radami i pomysłami na moje życie. Opisywałam żartobliwie swoje z nimi przygody także gdzieś tu, na Forum, więc poniżej - tylko konkluzja z moich osobistych doświadczeń:
1. Nie ma takiego kogoś, kto jest w stanie pojąć do końca, pomóc bez reszty, towarzyszyć zawsze. Przychodzi w życiu kilka momentów, w których zostajemy całkiem sami ze wszystkim tym co w nas i poza nami, gdzie nikt i nic nie jest w stanie nam dopomóc. Jest to trudne, ale w tej "samotności" zwykle dzieją się rzeczy ważne. Tak ważne, że stają się kamieniami milowymi naszego nowego JA.
2. Problemów na świecie mają ludzie wielokroć więcej, niż kula ziemska nosi terapeutów, a jednak wstają, otrzepują ubranie i idą dalej w życie ; - ))) Ba! przeżywając je jako fascynującą przygodę.
3. To, co opowiada się podczas sesji terapeutycznej można czasem z powodzeniem opowiedzieć komuś szczególnie bliskiemu, kto zrobi nam ulubionej herbaty, posłodzi siedmioma łyżeczkami swej serdeczności i zapłacze razem z nami, gdy zabraknie już słów...
4. Tylko Ty wiesz dokąd "wpuścisz" terapeutę i jakie obszary pozwolisz w sobie zgłębiać. To Ty dajesz zaproszenie, albo Ty mówisz "wara". I to jest ta wolność i prawdziwe dobrodziejstwo, gdy umysł, psyche i soma dają Ci konktetne sygnały kto, czym i na ile będzie orał glebę Twojej relacji z mężem.
5. Pytaj. Pytaj o obraną metodę terapii, o jej cel, o kwalifikacje terapeuty, o jego doświadczenie, o sens tego, co z Tobą robi podczas sesji...
Nieustannie życzę Ci powodzenia. Bardzo cenię sobie sposób, w jaki przeżywasz ten piekielnie trudny czas. Nawet na zgliszczach niespodziewanie wyrastają maki, ostróżki i wszelakie ziele... Pamiętaj więc, że tę miłość, którą pokochałaś, można przenieść w inne, nawet ekstremalne warunki.
W sumie, jak czytam forum od lat, nie czytałam jeszcze nic bardziej wyważonego i mądrego.
A może dotarłaś w tej terapeutycznej podróży do miejsca, w którym doradzająca Ci Pani musi się przesiąść na inny pociąg, bo Ty, jesteś gotowa, by ze swoim problemem zostać już sama? Najwyraźniej pani terapeutka pragnie, abyś przejechała się po swoim małżeńskim życiu TGV, a Ty wolałabyś może szwajcarską kolejkę wysokogórską, która zatrzymuje się na każdej kolejnej stacji, a jej pasażerowie opuszczają na kilka minut skład, by zaaklimatyzować się do coraz trudniejszych warunków alpejskich i z powrotem wracają do wagoników, by z sukcesem piąć się setki metrów coraz wyżej i wyżej... (...)
1. Nie ma takiego kogoś, kto jest w stanie pojąć do końca, pomóc bez reszty, towarzyszyć zawsze. Przychodzi w życiu kilka momentów, w których zostajemy całkiem sami ze wszystkim tym co w nas i poza nami, gdzie nikt i nic nie jest w stanie nam dopomóc. Jest to trudne, ale w tej "samotności" zwykle dzieją się rzeczy ważne. Tak ważne, że stają się kamieniami milowymi naszego nowego JA.
2. Problemów na świecie mają ludzie wielokroć więcej, niż kula ziemska nosi terapeutów, a jednak wstają, otrzepują ubranie i idą dalej w życie ; - ))) Ba! przeżywając je jako fascynującą przygodę.
3. To, co opowiada się podczas sesji terapeutycznej można czasem z powodzeniem opowiedzieć komuś szczególnie bliskiemu, kto zrobi nam ulubionej herbaty, posłodzi siedmioma łyżeczkami swej serdeczności i zapłacze razem z nami, gdy zabraknie już słów...
4. Tylko Ty wiesz dokąd "wpuścisz" terapeutę i jakie obszary pozwolisz w sobie zgłębiać. To Ty dajesz zaproszenie, albo Ty mówisz "wara". I to jest ta wolność i prawdziwe dobrodziejstwo, gdy umysł, psyche i soma dają Ci konktetne sygnały kto, czym i na ile będzie orał glebę Twojej relacji z mężem.
5. Pytaj. Pytaj o obraną metodę terapii, o jej cel, o kwalifikacje terapeuty, o jego doświadczenie, o sens tego, co z Tobą robi podczas sesji...
Nieustannie życzę Ci powodzenia. Bardzo cenię sobie sposób, w jaki przeżywasz ten piekielnie trudny czas. Nawet na zgliszczach niespodziewanie wyrastają maki, ostróżki i wszelakie ziele... Pamiętaj więc, że tę miłość, którą pokochałaś, można przenieść w inne, nawet ekstremalne warunki.
Jak najbardziej podpisuję się pod słowami Sony, że powyższy tekst zawiera mnóstwo cennych spostrzeżeń i uwag. Bardzo się z tym wszystkim zgadzam.
czytając Ciebie z wiosny i teraz widać, że zrobiłaś duży krok do przodu.
nawet jak terapeuta wie co robi, to nigdy nie rób czegoś w czym nie widzisz sensu, po prostu.
Przede wszystkim dziękuję za Wasze posty.
Co do terapeutki, to dziś miałam mieć ostatnie spotkanie przez długim urlopem. Okazało się jednak, że spotkanie się nie odbędzie. W każdym razie chyba dobrze wyszło, bo szłam tam raczej z poczucia obowiązku (umówiona wcześniej wizyta) i nie miałam niczego ciekawego do powiedzenia. Myślę, że na razie dam sobie spokój z terapią. Nie będę szukać nowego terapeuty, bo nie mam do tego serca, ale chyba też nie czuję takiej potrzeby, bo ostatecznie brak mi motywacji. Nie wiem czy wrócę do mojej terapeutki we wrześniu - zobaczę na jakim będę etapie. W ogóle tak sobie myślę, że jeśli rzeczywiście jeszcze będę potrzebowała pomocy, to będę wiedziała, że to jest ten moment, by o nią poprosić.
Wcześniej bałam się zostać sama ze swoimi myślami. Jeszcze miesiąc temu z przerażeniem myślałam o chwili, gdy nie będę miała regularnych cotygodniowych spotkań z terapeutką. A teraz chyba jestem gotowa, żeby zostać sama ze sobą, bo mam świadomość, że jestem na etapie, gdzie nikt inny poza mną nie jest w stanie mi pomóc. Dostałam wiedzę, dostałam narzędzia i dostałam dużo dobrych rad i wskazówek, ale nikt nie jest w stanie wykonać pracy za mnie.
Jeszcze męczę się ze sobą, czasami śnią mi się koszmary. Dziś praktycznie nie zmrużyłam oka, bo byłam niespokojna. Jednak takie noce są już rzadkością. Piszecie o mnie głównie dobre rzeczy, ale tak naprawdę czuję się strasznie małostkowa, bo ciągle nie umiem wyzbyć się żalu do niego. Ciężko jest mi wybaczyć jemu i sobie. Do tej pory wydawało mi się, że ona zajęła moje miejsce i ma z nim szczęśliwe życie, które ja powinnam mieć. Tylko z drugiej strony niezależnie od tego jak bardzo są ze sobą obecnie szczęśliwi, nie chciałabym być z facetem, który kogokolwiek potraktował tak jak jm potraktował mnie, więc nie wiem skąd u mnie ta zazdrość. Wiem, że mieliśmy dobre chwile, ale aktualnie cała nasza znajomość wydaje mi się brudna, nieszczera, oszukana i jest dla mnie jedynie złym wspomnieniem.
To nie zazdrość, tylko tęsknota za dawnym życiem i spokojem. Tylko że tak naprawdę ich życie i wasze to inne bajki..
spróbuj wyznaczyć sobie jakiś nowy cel, wejść w nowe środowisko.
aurora, wyczuwam skrywaną zlosc do Wszystkich Terapeutów Swiata, czyzby była jakas tego przyczyna?
Wyczuwam upodobanie do stosowania zaimków upowszechniających, czyżby była tego jakaś przyczyna? : - )))