Wiecie co, to może dzisiaj już nie, ale jutro obiecuję że pojadę specjalnie do tego kiosku i się jej zapytam
co konkretnie miała na myśli mówiąc, że to nie jest najlepszy pomysł. Kto wie, może po 10 latach zmieniła jednak zdanie...
A co do historii z drinkiem na łbie, to jak podbiegli ci bramkarze już do mnie z łapami, ona z tą koleżanką zaczęły ich uspokajać
i z tego uspokajania wyszło, że jesteśmy parą, więc aby dodać autentyczności zapewnieniom, że nie ma żadnej potrzeby
kopania mnie na parkiecie przy wszystkich i zrzucania potem ze schodów, wziąłem tą małolatę i posadziłem sobie na kolanach.
Ta druga się dosiadła do mojego kumpla i drinkowaliśmy w czwórkę, nawet było fajnie. Tamci dwaj co mieli dojść nie doszli,
zrobiła się czwarta rano i pada hasło, że idziemy. No to idziemy. Nawaleni jak szpadle doszliśmy pod jakiś wieżowiec,
no i już widzę co się kroi, bo laski ewidentnie się ociągają z pożegnaniem, więc zaraz padnie pytanie czy wejdziemy na górę...
- A może chłopaki wejdziecie na górę?
- Nie no co ty, już widno się robi, trzeba iść spać.
- Weź daj spokój, u nas się wyśpicie.
- No jak wyśpicie... u nas... gdzie u was...
- No jak, macie chyba kasę, nie?
- Ta, kasę mamy...
W tym momencie cały zesztywniałem, momentalnie wytrzeźwiałem i zdałem sobie sprawę z kim mam do czynienia.
Równocześnie chyba identyczny proces przebiegał pod kopułą mego kolegi, który wyglądał jakby żywego Dartha Vadera właśnie zobaczył.
Pożegnaliśmy się szybko, aczkolwiek grzecznie i kulturalnie, a całą drogę na chatę próbowaliśmy ustalić czy któryś z nas kretynów
dał którejś z nich swój prawdziwy numer telefonu... Oczywiście że tak i oczywiście, że byłem nim ja, a ta młodsza już od rana pompowała.
Prawie całą niedzielę mi zajęło przekonanie smarkuli, że ja się nie piszę na takie układy i nie ma nawet opcji, kasuj ten numer i daj mi spokój,
a ta jak zdarta płyta, że nie o to jej chodzi, że to tylko tamta taka jest, a ona to naprawdę by chciała lepiej mnie poznać i się spotkać,
aż w końcu przestałem odbierać, a jej numer przekazałem sąsiadowi, który klucze dorabiał obok mojego sklepu i nie wiem co było dalej.
Wiem tylko tyle, że tekst "macie chyba kasę, nie?" jeszcze przez długie lata się przewijał podczas różnych pijackich opowieści...